Rozwój gospodarczy spowodował rozwój żeglugi, a w konsewencji konieczność zapewnienia jej bezpieczeństwa. Stąd ze względu na import z Arabii Saudyjskiej, Sudanu, Egiptu i innych państw afrykańskich stało się koniecznym zaangażowanie chińskich sił morskich w rejonie Zatoki Adeńskiej. Ze względów geopolitycznych niepokojącym dla ChRL było zaangażowanie się USA w Jemenie. Cieśnina Bab el Mandab między Jemenem, Dżibuti, a Erytreą, jest kluczowym checkpointem na szlaku transportu paliwowego między Rogiem Afryki, a Bliskim Wschodem, łącząc Morze Śródziemne i Ocean Indyjski, przez który płynie 3,5 mln baryłek ropy dziennie do USA, Europy i Azji. Dodatkowo militarna obecność Amerykanów w Jemenie szczelnie zamknęła pierścień baz wokół Iranu. Pojawienie się w tym rejonie al-Kaidy może być zatem przykrywką do kolejnej geopolitycznej partii szachów.
Jemen jest państwem przez wielu badaczy uważanym za kolebkę arabskiego narodu, które również w okresie „zimnej wojny” było newralgicznym punktem na mapie wojskowych strategów. Na północy graniczy z Arabią Saudyjską, wąski odcinek zachodniej granicy jest połączony z Morzem Czerwonym, południową granicę stanowi wyjście na Zatokę Adeńską, a na wschodzie Oman. Wewnętrznie jest wyjątkowo złożonym organizmem państwowym. Jemeński ustrój polityczny skonstruowany jest tak, by lawirować między mozaiką plemion dysponujących w znacznym stopniu terytorialną niezależnością. Na różnice plemienne nakładają się różnice wyznaniowe - nieznaczną większość kraju stanowią sunnici, 45% to szyici. Jemen jest syntetycznym stopem stworzonym w 1990 roku, a częściowo politycznie okrzepłym dopiero po upadku ZSRR, kiedy Ludowo-Demokratyczna Republika Jemenu (LDRJN) straciła swojego głównego sponsora. Prezydent kraju Ali Abdullah Saleh sprawował władzę początkowo jako prezydent północnego Jemenu (od 1978 roku), a później od 1990 jako prezydent zjednoczonego Jemenu. Zjednoczenie północnej i południowej republiki Jemenu było krótkotrwałym sukcesem, zakończonym wybuchem wojny domowej w 1994 roku. Bezpośrednią jej przyczyną był pucz przywódców niegdysiejszej (LDRJN) przeciwko prezydentowi Salehowi. W kwietniu 2008 roku Tariq al-Fadhli, w latach 80-tych członek mudżahedinów afgańskich, zerwał piętnastoletni sojusz z Salehem i dołączył do swych dawnych wrogów z marksistowskiej Socjalistycznej Partii Jemenu na Południu. Al-Fadhli nadał „siłom Południa” nową jakość, stając się wiodącą figurą rebelii. Kolejną częścią składową jemeńskiej układanki, w wymiarze wewnętrznym są jemeńscy szyici. W ostatnim czasie ich lider imam Jahi-al Huti Zaydi oświadczył, o gotowości przyjęcia dwunastkowego szyizmu, będącego oficjalną religią Iranu. Organizacja al-Hutiego zbudowana jest na wzór Hezbollahu w Libanie. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku jemeńscy szyici cieszyli się protekcją prezydenta Saleha. W 2004 roku sytuacja radykalnie odwróciła się, a szyici zaczęli coraz częściej stawać się ofiarami ataków wojsk rządowych. We wrześniu 2009 roku, w telewizji Al-Jazzera prezydent Saleh oskarżył lidera szyickich radykałów z Iraku Muktadę As-Sadra oraz Iran o wspieranie rebelii na północy. Jemeński reżim twierdził, że przejął kryjówki broni, wyprodukowanej w Iranie, którą wykorzystywali Houtyści (rebelianci szyiccy), którzy twierdzili, że broń miała saudyjskie oznakowanie. Iran jednoznacznie zaprzeczył jakoby miał cokolwiek wspólnego z dostawami broni, zaś oskarżenia nazwał „pozbawionymi jakichkolwiek dowodów”. Prowadzona przeciwko szyitom od sierpnia 2009 roku zakrojona na szeroką skalę ofensywa pochłonęła 3800 ofiar śmiertelnych, 16000 zostało rannych (liczby te dotyczą zarówno żołnierzy jak i cywilów). 15 i 19 listopada 2009 roku nastąpiła faktyczna internacjonalizacja „kwestii szyickiej” po zbombardowaniu szyickich pozycji w Dżebel-Duchan przez lotnictwo Arabii Saudyjskiej. Saudowie obawiają się, wzmocnienia pozycji szyitów, którzy w samej Arabii stanowią uciskaną mniejszość. Arabska gazeta As-Szark al-Ausat podała, że od 29 listopada 2009 roku również saudyjskie służby specjalne rozpoczęły działania związane z „wojną z terrorem” z aprobatą rządu Saleha. Kontrolujący Arabię Saudyjską Amerykanie obawiają się, że polityczna aktywizacja szyitów na półwyspie arabskim może stworzyć nową geopolityczną konfigurację dając szyickiemu Iranowi możliwość kontroli strategicznej cieśniny Bab-el Mandab . W tym miejscu powiązania irańsko-chińskie przekładają się na postrzeganie Chin przez USA i Arabię Saudyjską jednego z ważniejszych dostawców ropy naftowej. Ironią historii jest fakt, że w czasie pierwszej jemeńskiej wojny domowej w latach 1964-1966 król Arabii Saudyjskiej wspierał szyitów przeciwko świeckim siłom marksistowskim. Od 1990 roku USA i Saudowie jednoznacznie popierają reżim prezydenta Saleha z jego polityką islamizacji, jako sposobem konsolidacji z byłym komunistycznym południem . By utrzymać dyktatorską władzę Saleh oparł się całkowicie na ruchu salafickim. Na południu po przejściu al Fadhliego na pozycje antyreżimowe wzrosło znaczenie ruchu oporu w prowincjach Lahj, Dalea i Hadramout. W do tej pory lojalnych wobec Saleha prowincjach północnych wśród wojskowego personelu i służb cywilnych pojawiły się głosy domagające się podniesienia wynagrodzeń. Ideologiczna mieszanka marksizmu („tradycyjnego” na południu) z islamizującym nurtem al-Fadhliego doprowadziła do wykrystalizowania się ruchu o czysto nacjonalistycznym charakterze do którego włączyły się miejscowe grupy „Al-Kaida” w ramach której działa Nigeryjczyk Abdul Mutallab próbujący 25 grudnia 2009 roku wysadzić w powietrze samolot linii Northwest Airlines, lecący z Amsterdamu do Detroit . Warto w tym miejscu pochylić się nad „problemem” jemeńskiej „al-Kaidy” jej prawdziwym znaczeniu i geopolitycznej eksploatacji. Dochód budżetowy Jemenu w 70% pochodzi z eksportu ropy naftowej. Wizerunek rządzącego „żelazną ręką”, despotycznego, popieranego przez Amerykanów prezydenta Jemenu jest fatalny. Warunki ekonomiczne po zakończeniu w 2008 roku cenowej hipertrofii w rozliczeniach za ropę pogorszyły się drastycznie. Koniec dochodów z ropy oznacza koniec procederu przekupywania opozycji. Siedziba rządu jemeńskiego znajduje się w byłym Jemenie Północnym (Saria), podczas gdy ropa naftowa znajduje się w Jemenie Południowym. Ważnym elementem tej jemeńskiej mozaiki jest medialne „pojawienie się” al-Kaidy - globalnej siatki terrorystów islamskich. Organizacja, od początku wspierana przez CIA, w późnym okresie Zimnej Wojny do walki z ZSRR (głównie w Afganistanie), trenowana przez służby specjalne Arabii Saudyjskiej, rzekomo otworzyła nową komórkę w Jemenie. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że jest to do pewnego stopnia nomenklatura silnie nacechowana politycznie. Prezydent Saleh (sunnita wspierany przez sunnicką Arabię Saudyjską) już teraz wrzucać do jednego worka wszystkich swoich przeciwników i nazywać ich „al-Kaidą”. To kuriozalne „wykorzystanie sytuacji” potwierdzić może jedna z wypowiedzi przedstawiciela amerykańskiego wywiadu, który potwierdził, że w samym Jemenie nie działa więcej jak 200 członków „al-Kaidy”. Owa „al-Kaida” poprzez Internet ogłosiła, że jej liderem na cały Półwysep Arabski został Nasir al-Wahayshi. Grupa składa się ponoć z członków dawnej gałęzi saudyjskiej, jak i dawnej „al-Kaidy” w Jemenie. Za pomocą spekulacji dziennikarskich podawano, że al-Wahayshi, zastępca więzionego w Guantanamo Abu-Sayafa al-Shiriego, wykonującego z kolei polecenia Abu-al Harithiego, (jednej z najważniejszych figur więzionych w bazie na Kubie) jest „produktem” przesłuchujących go oficerów CIA. Dziennikarze śledczy (R. Fisk, F.W.Engdahl) stawiają odważną i kontrowersyjną tezę, że prawdziwym celem przesłuchań jest rekrutacja nowych i obudzenie uśpionych terrorystów, którzy mogą zostać reaktywowani na rozkaz amerykańskiego wywiadu, celem dyskredytacji autentycznych ruchów wolnościowych. Rzeczywiście pod znakiem zapytania stoi obecność akurat w Jemenie dwóch byłych pensjonariuszy obozu w Guantanamo. Al-Fadhli wspomniany wyżej przywódca rebelianckiego „Ruchu Południowego” deklaruje jednoznacznie, że jego dżihadyści nie mają żadnych związków z „al-Kaidą” . W wywiadzie z maja 2009 stwierdził: „Lud południowego Jemenu został najechany 15 lat temu i od tego czasu jest pod brutalną okupacją . Jesteśmy zajęci swoimi problemami nie oglądamy się na sprawy innych. Chcemy tylko naszej niepodległości, chcemy położyć kres okupacji.” Na nieszczęście dla wizerunku ruchu, któremu przewodzi Al-Fadhli w tym samym czasie w Internecie al-Wahayshi, lider jemeńskiej „al-Kaidy”, ogłosił swoje poparcie dla sprawy południowej rebelii: „To co wydarza się w Lahaj, Dhali, Abyan i Hadramaut i innych południowych prowincjach nie może zostać pochwalone. Musimy poprzeć i pomagamy południowcom.”; oraz obiecał zemstę: „Ucisk przeciw wam nie obejdzie się bez kary... zabijanie Muzułmanów na ulicach jest nieuzasadnioną wielką zbrodnią” . Dla bojowników z południa to jak pocałunek Almanzora, dla Amerykanów to wygodny casus beli. Głównodowodzący wojsk amerykańskich w Iraku generał David Petreus, obiecał natychmiast prezydentowi Jemenu pomoc wywiadowczą, a być może nawet wspólne z siłami jemeńskimi akcje zbrojne. Prezydent Obama natychmiast potwierdził decyzję Petreusa zapowiadając rozlokowanie w Jemenie bazy lotniczej i bazy logistycznej służb specjalnych mających, służyć walce z „al-Kaidą”. Obama zapewnił, że nie dopuści do sytuacji (jak w Iraku i Afganistanie), że „amerykańscy chłopcy” wracać będą do domu w plastikowych workach. Kolejnym korzystającym na walce z „al-Kaidą” jest Izrael. Militarna obecność Amerykanów w Jemenie zamyka szczelnie pierścień baz wokół Iranu. W takim wypadku prócz potencjalnej desygnacji Jemenu na lotniskowiec, z którego startować mogłyby izraelskie samoloty atakujące Iran, otwiera się ogromne pole działania dla znanych z perfidii izraelskich służb specjalnych. Co ciekawe równolegle z informacjami na temat terrorystycznego zagrożenia płynącego z Jemenu pojawiły się w CNN wiadomości o nasileniu akcji piratów z Somalii. Mohamed Shakir dowódca somalijskich piratów w rozmowie telefonicznej z gazetą The Times przekazał informację o rzekomym porwaniu statku pływającego pod brytyjską banderą. Magazyn „Stratfor” podaje wprost, że „The Times” używany jest często przez izraelski wywiad do „puszczania w świat” sfabrykowanych, użytecznych historii. W grudniu miały miejsce najpoważniejsze ataki zorganizowane przez somalijskich piratów w ostatnim czasie. Otwartym pozostaje pytanie, kto zaopatruje owych piratów w nowoczesną broń i zaplecze logistyczne niezbędnych do pokonywania wyspecjalizowanych międzynarodowych patroli? 3 stycznia 2010 roku prezydent Somalii Sheik Sharif (nazywany sarkastycznie z racji słabości swych rządów „prezydentem portu lotniczego w Mogadiszu”) ostrzegł w rozmowie telefonicznej prezydenta Saleha o możliwości destabilizacji Jemenu z terenu Somalii. Islamizm okazuje się być absolutnie niezdolnym do powstrzymania Izraela. Izraelski wywiad doprowadził do jego sfragmentaryzowania w Jemenie już w 2008 roku. Jemen jest dla Izraela interesującym „terenem do przejęcia” dzięki wojskowej obecności USA. David Petreus jeśli „ruszy” na Jemen to oczywiście razem z Izraelem i Wielką Brytanią. Cieśnina Bab el Mandab między Jemenem, Dżibuti, a Erytreą, jest kluczowym na szlaku transportu paliwowego checkpointem między Rogiem Afryki, a Bliskim Wschodem, łącząc Morze Śródziemne i Ocean Indyjski, przez który płynie 3,5 mln baryłek ropy dziennie do USA, Europy i Azji. Dodatkowo w Jemenie, leżącym blisko Arabii Saudyjskiej, znajdują się potencjalne złoża ropy naftowej w basenach Masila i Shabwa. Geopolityczne znaczenie strategicznego położenia Jemenu i Somalii powoduje, że znajdują się one na amerykańskiej liście strategicznych naftowych checkopointów. Departament Energii USA obliczył, że „zamknięcie cieśniny Bab-el Mandab mogłoby doprowadzić do konieczności zamknięcia kanału sueskiego dla tankowców, a przez to dostępu do kompleksu rurociągów Sumed, wymuszając na nich trasę dookoła Afryki Południowej. Cieśnina Bab-el Mandab jest checkpointem pośrodku Afryki i Bliskiego Wschodu o strategicznym znaczeniu dla Morza Śródziemnego i Oceanu Indyjskiego” . Co ciekawe Rosjanie próbujący odbudować swoją znaczącą z czasów radzieckich pozycję w regionie, chcieli otworzyć swoją starą bazę w Adenie, ale zostali wyprzedzeni przez USA. Amerykanie zapowiedzieli, że na tym nie poprzestaną, a na liście planowanych lokalizacji kolejnych baz jest jeszcze Somalia i Kenia. Amerykanie wyprzedzili również Chiny, które od dłuższego czasu sygnalizowały potrzebę utworzenia swojej bazy na zachodnim obszarze Oceanu Indyjskiego. Chińczycy swoje bazy wojskowe mogą potencjalnie zainstalować jedynie w Iranie. Pozostałe kraje regionu są już pod kontrolą sił atlantyckich. Kontrola portu Aden w Jemenie przynosi USA gigantyczne korzyści. Otwiera bowiem ogromne możliwości działania. Aden jest bramą do Azji. Kontrola cieśnin Aden i Malakka stawia USA w uprzywilejowanej pozycji, jeśli chodzi o panowanie nad szlakami transportu ropy Oceanu Indyjskiego. Zdaniem M. K. Bhadrakumara, indyjskiego analityka-publicysty „Asian Times”, morskie szlaki Oceanu Indyjskiego są dosłownie „aortami organizmu chińskiej gospodarki”. W regionie Oceanu Indyjskiego Chiny są poddawane coraz większemu naciskowi, w sytuacji, gdy Indie są naturalnym sojusznikiem USA. Oba te państwa są nieprzychylnie nastawione do chińskiej obecności na tym obszarze. Indie negocjują zbliżenie z Kolombo (stolicą Sri Lanki) i Waszyngtonem, które pomogłyby wyprzeć chińskie wpływy ze Sri Lanki. USA angażują również władze Birmy celem wyparcia Chińskich wpływów. Chińska strategia opiera się na wzmacnianiu wpływów w Sri Lance i Birmie tak, by stworzyć nowe szlaki komunikacyjne w rejonie Zatoki Perskiej, Afryki i Bliskiego Wschodu. Chińczycy zaczęli zabiegać o złamanie tradycyjnego monopolu zachodniej dominacji w tamtym regionie. Ostatnio brytyjska prasa poinformowała, że USA wyłączą Birmę z listy krajów „osi zła” jeśli ta przestanie „grać jednostronnie na Chiny”. Poddane presji Chiny są zdeterminowane by zmniejszyć swoje uzależnienie od cieśniny Malakka dla swojego handlu z Europą i Zachodnią Azją. Amerykanom zależy na dalszym duszeniu się Chin między Malezją, a Indonezją. USA nie są zadowolone z wysiłku Chin by dotrzeć do ciepłych wód Zatoki Perskiej przez Centralną Azję i Pakistan. Ten ostatni poddany jest bezprecedensowemu naciskowi (zakrojona na szeroką skalę „operacja antyterrorystyczna” przeniesiona na pakistańskie terytorium w Waziristanie i Beludżystanie). Wymierzone w pakistańskiego potencjalnego sojusznika Chin jest również demonstracyjne zbliżenie Waszyngonu z Indiami. Prowokacyjne żądania (by oddać arsenał jądrowy w ręce USA) ma na celu zmusić Islamabad do dokonania jednoznacznego wyboru na korzyść USA przeciwko Chinom. Nauczeni doświadczeniem w Iraku i Afganistanie Amerykanie nie dokonają pełnej inwazji - stosują jedynie bezzałogowe bombardowania i wysyłając elitarne oddziały służb specjalnych. Bhadrakumar pisze także o możliwości stworzenia w tej sytuacji (zarysowanej w okresie rządów G. Busha juniora) osi USA-Indie-Izrael. Ten projekt geopolityczny aktywnie forsuje izraelskie lobby w USA, zwłaszcza, że wojskowa współpraca Indii z Izraelem stoi na wysokim stadium rozwoju. Potencjalna wojskowa współpraca na linii Waszyngton-Delhi stwarza dla Chińczyków poważnego rywala w regionie. Skompletowana, zamknięta oś geopolityczna USA-Indie-Izrael ma pierwszorzędne znaczenie dla kontroli Półwyspu Arabskiego, Zatoki Perskiej i Oceanu Indyjskiego. Rok temu Indie zainstalowały swoje okręty marynarki wojennej w Omanie. Zdaniem indyjskiego analityka „eksperci” analizując militarne wejście USA do Jemenu, jako polowanie na „al-Kaidę” widzą drzewo, a nie widząc lasu. W tym wszystkim całkowicie opadła maska Obamy, jako proroka „wielkiej zmiany”. Opcja „przejęcia” pełnej kontroli nad Jemenem wymierzona jest przede wszystkim przeciwko Chinom, jako zagrożenie dla chińskiego importu z Sudanu przez port Bab-el Mandab. Widmo pełnej kontroli Jemenu grozi nie tylko Chinom. Może być również zagrożeniem (jako możliwość odcięcia przepływu ropy) dla Unii Europejskiej. Oprócz Chin i UE amerykański biznes w Jemenie stanowi blokadę możliwości manewru przez Arabię Saudyjską (która swój eksport „przepuszcza” przez Bab el-Mandab), gdyby któremuś z mieszkańców Domu Saudów do głowy wpadł niebezpieczny pomysł przejścia w rozliczeniach za ropę na euro lub juany (o czym pisał niezależny dziennikarz brytyjski Robert Fisk). Jak na dłoni widać w polityce Obamy kontynuację ery Busha w stosunku do Izraela-Palestyny, Iranu, Afganistanu, Rosji i Chin. Z rosnącą potęgą tych ostatnich Amerykanie próbują walczyć za pomocą wejścia do Jemenu, który w tym celu ogłoszono „siedliskiem terroryzmu”. Przeciążony amerykański moloch dobrowolnie nie odda swojej pozycji lidera globalnej dominacji. Najwyższe ośrodki decyzyjne amerykańskiego imperium postanowiły: nie można walczyć z Chinami nie zajmując Jemenu.
W poniedziałek 25.10.2010., w stolicy Jemenu – Sanie, podano oficjalną informację, iż rząd tego kraju rozpoczął nowy eksperyment, polegający na dozbrajaniu oraz opłacaniu, co znaczniejszych plemion zamieszkujących ten kraj, w zamian za ich zobowiązanie do podjęcia walki z bojownikami Al-Kaidy.
Przyjęta taktyka przypomina politykę armii amerykańskiej w Iraku, która również polegała na przekonywaniu tamtejszych plemion, by zwróciły się przeciwko tamtejszej Al-Kaidzie. Jednak zamysł ten nie okazał się w pełni skuteczny, głównie poprzez zlekceważenie nieformalnych powiązań Irakijczyków, tak istotnych w społeczeństwach klanowych.
Pomimo stanowienia poważnej siły w Iraku, do tego niezależnej od armii i policji, plemienne Rady Przebudzenia okazały się bardziej organizacją neutralizującą nastoje anty amerykańskie niż siłą zdeterminowaną do walki z Al-Kaidą, co i tak w warunkach irackich, było pozytywne.
Zresztą w marcu 2009 r. aresztowano nawet Hadżiego Adil al-Mashhadaniego, lidera jednej z irackich Rad Przebudzenia, który stwierdził, że nie będzie juz honorował sojuszu zawartego z Amerykanami. Jak widać, zmienność i krótkotrwałość tego rodzaju układów nie pozwala na budowanie długofalowych strategii.
Trzeba zauważyć, że w Jemenie jest to jeszcze trudniejszy proces, bowiem tutejsze plemiona nie mają specjalnie rozbudowanego poczucia lojalności, bardzo często zmieniając swoje sympatie i sojusze, zależnie od uzyskiwanych korzyści. Istotne jest i to, że przez liczne powiązania rodzinne, poszczególne klany niekiedy bardzo zgodnie i ściślej niż w Iraku, współpracują z bojówkami Al-Kaidy, nie zagłębiając się w specjalnie w meandry wielkiej polityki.
Sytuację pogarsza fakt, że rząd centralny prezydenta Ali Abdullaha Saleha nie ma pełni kontroli nad krajem a jego władza właściwie obejmuje tylko stolicę, Sanę. Natomiast silne i stosunkowo dobrze uzbrojone plemiona kontrolują pozostałą część kraju. Saleh wprawdzie niekiedy usiłuje zawierać sojusze z niektórymi grupami i wspierać je, również finansowo, ale nawet te obłaskawione już plemiona wykazują dużą niezależność i nie są skłonne do przyjmowania poleceń z Sany.
W zeszłym tygodniu odbyło się jednak kolejne spotkanie strony rządowej z przedstawicielami jednego z ważniejszych plemion jemeńskich zwanego Awalik. Ustalono, że plemię włączy się w walkę z Al-Kaidą, jak tylko jej bojówki pokażą się na ich terenach.
Gotowość do podjęcia takich działań potwierdził sam gubernator prowincji Shabwa, Ali Hassan Al-Ahmadi, który jednocześnie zapewnił, zapewne zbyt pochopnie, że tereny będące pod kontrola tego plemienia są już właściwie wolne od bojowników Al-Kaidy.
Gubernator zapewne miał na myśli trwającą właśnie ofensywę wojsk rządowych z udziałem prawie 1200 żołnierzy, przeciwko bojownikom Al-Kaidy, obejmującą górzyste tereny plemienne, ok. 460 km na południowy wschód od Sany.
Plemię Awalik zajmujące górzysty obszar o tej samie nazwie, prezentuje dosyć dużą siłę bojową i podzielone jest na kilka oddziałów. Aby zmotywować plemiennych bojowników do efektywnego ścigania Al-Kaidy, rząd zobowiązał się do comiesięcznego wsparcia finansowego każdego z nich w wysokości 50$ oraz zaopatrzenia w amunicję.
Al-Kaida jemeńska składa się natomiast z kilkuset bojowników ukrywających się w górach, które opuszcza tylko po to, by przeprowadzić zaplanowaną akcję. Ich celem są przede wszystkim rządowe siły bezpieczeństwa. Jednak równie chętnie atakują też amerykańskie i europejskie obiekty usytuowane w Sanie.
W organizacji tej ukrywa się też znany terrorysta, urodzony w USA, radykalny duchowny muzułmański, Anwar Al-Awlaki. Stany Zjednoczone umieściły go na liście niebezpiecznych terrorystów, obarczając go odpowiedzialnością za zorganizowanie zamachu (na szczęście nieudanego) na amerykański samolot w święta Bożego Narodzenia oraz prowadzenie korespondencji e-mailowej z mężczyzną, który później zabił 13 osób w bazie wojskowej Fort Hood.
Jednak nowa polityka Jemenu nie dla wszystkich obserwatorów poczynań rządu wydaje się skuteczna. Daje się słyszeć głosy, że stawianie na podział, przez podjudzanie poszczególnych plemion przeciwko sobie, może jeszcze bardziej zdestabilizować sytuację w kraju i wzbudzić dodatkowe konflikty międzyplemienne.
Negatywnie do tych rządowo – plemiennych układów odnoszą się tez niektórzy pomniejsi liderzy plemienni, którzy nawet oskarżają władze o podejmowanie prób oszukania Amerykanów pozornymi działaniami. Jednak stawka o którą walczy rząd, jest warta podejmowania wszelkich akcji, nawet tych skazanych na porażkę.
Amerykanie w tym roku wpompowali już bowiem w ten kraj 150 mln $ w ramach pomocy wojskowej, co z podobną kwotą otrzymaną w ramach pomocy humanitarnej, daje niebagatelną sumę, stanowiącą dużą zachętę, by pokazać Amerykanom, że walka z Al-Kaidą jest priorytetem rządu jemeńskiego. Tak naprawdę, chodzi tylko jednak o zachowanie zagranicznej pomocy.
Oprócz sceptyków wewnątrz plemiennych, głos zabrała tez koalicja największych partii opozycyjnych Jemenu, wydając oświadczenie potępiające politykę naśladującą pomysł walki z Al-Kaidą, znany z działań irackiej Rady Przebudzenia. Według krytyków, naśladowanie eksperymentów realizowanych w innych częściach świata, przyniesie tylko zniszczenie i waśnie, co z pewnością będzie miało zgubny wpływ na następne pokolenia.
Na razie jednak wszystko idzie zgodnie z oficjalnym planem. Na dodatek, aby akcja przeciwko Al-Kaidzie wyglądała poważniej, jemeńskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oświadczyło, że odwołało wszystkie wydane wcześniej pozwolenia na broń palną.
Jednak oprócz miernej siły propagandowej, zarządzenie tego rodzaju nie ma praktycznie żadnego znaczenia w kraju, którego prawie 22 miliony obywateli posiada ponad 60 milionów sztuk broni palnej, w tym ciężkie karabiny maszynowe i wyrzutnie rakiet. Tak więc ani pozwolenia na broń ani zakaz jej posiadania, nie mają tu żadnego realnego znaczenia.
Wojna pozorów, wygórowanych oczekiwań jednych i mniejszych możliwości drugich, będzie tu trwała jeszcze bardzo długo.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz