niedziela, 30 listopada 2008

PKP wraca do łask.

Przez 18 lat nie jeździłem ani autobusami, ani pociągami - ciągle swoim samochodem. Wydawało mi się, ze to wygodnie, taniej, szybciej itd. W ostatnim okresie kilka razy podróżowałem busem, okazją, pociągiem. Między innymi kilkanaście razy podróżowałem pociągiem na trasie Radom - Warszawa, Radom- Kraków, Radom - Wrocław i z powrotem we wszystkich przypadkach. Sam siebie zaskoczyłem. Na dworcach jeszcze panuje socjalizm, ale w pociągach już widać radykalne zmiany na lepsze. Jestem zadowolony z tych przejazdów i muszę stwierdzić, że było: taniej, można było odpocząć, a nawet się zdrzemnąć czy przeczytać prasę lub jakąś książkę, czułem się wypoczęty i swobodny bez tych stresów powodowanych korkami i wariackimi jazdami innych użytkowników dróg, a także idiotycznymi radarami policji i straż miejskich. Co prawda dłużej, ale gdzie tu się spieszyć. Do zawału czy wylewu? Dojrzałem, że można wolniej, ale wygodniej i taniej. W sumie wypoczęty człowiek więcej zrobi, dokładniej i poprawniej. Dzieląc się swoimi spostrzezeniami zachęcam innych do osobistej refleksji i sprawdzenia moich spostrzeżeń. Każdy ma jedno życie i nawet jak spędza je w biegu to nie znaczy, że zrobi więcej czy go wydłuży. Często lepiej pomyśleć niż ciągle gonić do przodu, a podróże w pociągach są jednym z dobrych miejsc na refleksje i analizy własnego postępowania, działania itp.

sobota, 22 listopada 2008

Kryzys i jego etapy.

Robi się naprawdę nieprzyjemnie. Może być prawdą, że przeszliśmy przez pierwszą fazę kryzysu, ale to nie oznacza, że następna nie będzie gorsza, być może dużo gorsza. Zależy to od tego jakie działania zostaną realnie podjęte. Na razie wszystko sprowadza się do spotkań i bezproduktywnego gadania, a każdy z uczestników analizuje co i jak dla siebie "ugrać" na tym światowym problemie. Są wydawane kolejne komunikaty nakręcające psychologicznie panikę i odbierają inicjatywę indywidualnych inwestorów. Inwestorzy czytający te ponure słowa i tak spędzili tydzień na gromadzeniu kolejnych dowodów, że kryzys gospodarczy rozlewa się po świecie. Na rynkach finansowych bite były kolejne ponure rekordy, a długoterminowe stopy procentowe spadły do poziomów najniższych od dziesięcioleci, w niektórych przypadkach najniższych w historii.Wszelkie nadzieje na to, że niektóre obszary światowej gospodarki, w szczególności szybko rosnące rynki wschodzące w rodzaju Chin, pozostaną odporne na kryzys, zostały rozwiane. Z niezwykłą szybkością, na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy, niepokojący, ale pozornie możliwy do opanowania krach kredytowy zamienił się w globalny kryzys finansowy i recesję w większości regionów świata.Być może najbardziej alarmujący wpływ będzie to miało na konsumentów w świecie rozwiniętym, od których nastrojów będzie w przyszłości zależeć, czy recesja przekształci się w depresję. W przyszłym tygodniu w USA rozpoczyna się tradycyjny okres zakupów przedświątecznych. Godzina zero wybije w „Czarny Piątek” po Święcie Dziękczynienia, kiedy sklepy odnotowują jedne z największych obrotów w ciągu roku.Termin ten tradycyjnie oznaczał datę, od której handlowcy mogli w swoich księgach czarnym kolorem zapisywać zyski, niektórzy wiążą go też ze zwiększonym ruchem na drogach, gdy miliony Amerykanów czują się w obowiązku złożyć pokłon bóstwu handlu. Jeżeli jednak ponure wieści napływające z całej amerykańskiej gospodarki pogrążą nawet najbardziej optymistycznych konsumentów, może to oznaczać kolejny mroczny dzień dla gospodarki USA.W tym tygodniu najprawdopodobniej najbardziej czytelne z możliwych ostrzeżeń, co do kłopotów czekających amerykańskie sieci handlowe, nadeszło z drugiej strony Atlantyku. Marks & Spencer, firma jak żadna inna symbolizująca brytyjski handel, ogłosiła nieoczekiwaną, jednodniową przecenę swoich towarów, sięgającą 20 procent. Niektórzy nazwali to „partyzanckim wypadem”, ale w rzeczywistości była to raczej odpowiedź w walce z konkurencją, która już ogłosiła przedświąteczne przeceny.O ile jednak jednorazowe przeceny mogą zachęcić konsumentów do wydawania, ekonomiści ostrzegają, że ludzie mogą po prostu uznać, że ceny będą dalej spadać, w związku z czym wstrzymają się z zakupami. W szczególności amerykańska gospodarka może w przyszłym roku odnotować ujemną stopę inflacji, co będzie skutkiem znacznego spadku cen ropy i pęknięcia bańki spekulacyjnej na tamtejszym rynku nieruchomości, w wyniku czego obniżyły się koszty posiadania lub wynajmu domów.W teorii taka deflacja może być dobra dla gospodarki, bo dzięki niej konsumenci mogą wydawać pieniądze na inne produkty. Jak jednak ostrzega Andrew Brigden z Fathom Consulting, deflacja może również przybrać szkodliwą formę. „Istnieje ryzyko, że ludzie nie będą wydawać wychodząc z założenia, że w przyszłości ceny będą jeszcze niższe, a to nakręci negatywną spiralę”.Czasowy spadek cen raczej nie spowoduje takiego efektu. Połączenie spadku cen surowców i domów ze słabym popytem oznacza, że amerykańska inflacja może osiągnąć wartość ujemną wiosną przyszłego roku i pozostać na tym poziomie przez wiele miesięcy, spadając aż do minus trzech procent. „Kiedy deflacja trwa przez większą część roku, oczekiwania stają się silniej zakorzenione” .Z pewnością każdy konsument obserwujący napływ wiadomości z tego tygodnia, nie mógł się nie zastanawiać. Rentowności dwuletnich obligacji Departamentu Skarbu, które wskazują, na jakim poziomie inwestorzy przewidują stopy procentowe Rezerwy Federalnej na przestrzeni najbliższych 24 miesięcy, spadły poniżej jednego procenta, czyli najniżej od czasu, gdy instrument ten został wprowadzony do obrotu w 1976 roku. Rentowność obligacji brytyjskich jest najniższa od II wojny światowej.Informacje z realnej gospodarki były złe. Liczba nowo zarejestrowanych amerykańskich bezrobotnych przekroczyła pół miliona i była o 10 procent wyższa od i tak ponurych prognoz ekonomistów. Porzucając swój zwyczajowy, urzędowy optymizm, politycy w Pekinie opisali perspektywy chińskiego rynku pracy jako „ponure”. Zaś branża samochodowa nadal stanowi potężny symbol spowolnienia w globalnym przemyśle. To, że wielka trójka amerykańskich koncernów ma kłopoty wiadomo nie od dziś, ale w tym tygodniu amerykańscy politycy na Kapitolu po raz kolejny spierali się, czy udzielić im pomocy federalnej. Jednak nawet ich japońscy konkurenci – długo stawiani za wzór Amerykanom przez krytyków Detroit – pokazują, że ich także dotknęło spowolnienie. Honda ogłosiła, że jeszcze w tym roku ograniczy produkcję o kolejne 61.000 pojazdów, co oznacza, że 5.000 pracowników w jednej z ich brytyjskich fabryk dołączy do dziesiątków tysięcy innych na całym świecie, którzy zostali wysłani na płatne urlopy.Przynajmniej ropa potaniała, choć ma to więcej wspólnego z gwałtownym spadkiem popytu niż większą, długoterminową równowagą na rynku. Szef trzeciej co do wielkości chińskiej firmy paliwowej ujawnił w tym tygodniu, że z powodu spadających cen nastrój wśród państwowych gigantów naftowych był bliski „paniki”.A jakby mało było wszystkich tych zagrożeń dla światowej gospodarki, na Oceanie Indyjskim pojawili się piraci, którzy porywają duże statki. Doprawdy, dziwnych i mrocznych czasów dożyliśmy.Globalny kryzys finansowy słusznie wywołuje wezwania do przemyślenia tego jak regulujemy instytucje finansowe i rynki. Większość takich apeli o tak zwane regulacje „odporne na awarie” stworzone w celu zredukowania ryzyka, że instytucje będą podejmować beztroskie decyzje o pożyczkach i inwestycjach. Nawet bardziej liberalni politycy i myśliciele, tacy jak Alan Greenspan, są obecnie zaniepokojeni zdolnością naszego globalnie połączonego systemu finansowego do rozprzestrzeniania błędów związanych z zarządzaniem ryzykiem z jednej instytucji na drugą.W tym kryzysie instytucje, które zakupiły mnóstwo złożonych obligacji opartych na kredytach hipotecznych, gdy spadły ceny domów, stanęły w obliczu ogromnych strat. Ich partnerzy i klienci obawiając się najgorszego, sprowokowali najgorsze przestając robić z nimi interesy. Inne, które sporządziły zabezpieczenie na wypadek ich niewypłacalności (credit default swaps) również później straciły ogromne sumy podsycając tym samym ogień ogólnosystemowej paniki i niewypłacalności. Ale lepsze regulacje standardów kredytowych i zarządzania ryzykiem zapobiegną takim systemowym problemom w przyszłości.Historia nie jest pocieszająca. Na rynkach finansowych zawsze pojawiają się nowe ryzyka, które można podjąć i nowe sposoby łamania modeli zarządzania ryzykiem i przepisów. Podejścia odporne na awarie również mogą pójść za daleko: przykładem jest Japonia z początku lat 90., kiedy niezgrabna interwencja rządu skutecznie zamknęła drogę innowacjom finansowym. Ponadto, polityka rządowa promująca bezmyślne podejmowanie ryzyka - czego dowodem jest długotrwałe wsparcie przez Kongres Stanów Zjednoczonych Fannie Mae i Freddie Mac, upadających gigantów zajmujących się kredytami hipotecznymi - może przytłoczyć regulacje, które miały je kontrolować.Kluczem jest uzupełnienie rozważnych, odpornych na awarie interwencji tymi zapewniającymi bezpieczny upadek: interwencje, które pozwalają stwierdzić, że porażki instytucji będą ciągle występować, i które koncentrują się na ograniczeniu systemowych zniszczeń, gdy już nastąpi ich upadek.Trafnym przykładem jest gigantyczny globalny rynek pochodnych. Pomimo szalonych huśtawek cen, handel pochodnymi nawet w najmniejszym stopniu nie przyczynił się do niestabilności rynku. Wynika to z faktu, że kontrakty na instrumenty pochodne są centralnie porządkowane, a niewypłacalność handlujących - co jest rzadkie z powodu ciągle dostosowywanych wymogów depozytów zabezpieczających - jest absorbowana przez dobrze finansowane izby rozrachunkowe. Porównajmy upadek funduszu hedgingowego Amaranth w 2006 roku, którego instrumenty pochodne były wystawione na ryzyko związane z rynkiem giełdowym, z upadkiem Lehman Brothers i AIG w 2008 roku, obu narażonych na ryzyko niejasnych CDSów na rynku pozagiełdowym. Niewypłacalność instrumentów pochodnych Amaranth spowodowała niewielkie falki systemowe, podczas gdy Lehman i AIG wywołały ogromne wstrząsy. AIG niewidocznie objęło nieodpowiednio zabezpieczone krótkie pozycje, w związku z błędnym ratingiem kredytowym. Jednak gdyby te kontrakty były sprzedawane na platformie handlowej z centralnym clearingiem, żądania uzupełnienia rachunku przez izbę rozliczeniową zniweczyłyby tę strategię na długo przed wrześniowym upadkiem firmy. Amerykańscy i europejscy regulatorzy (których instytucje obejmują sporą część handlu na rynku pozagiełdowym) powinny wymagać centralnego clearingu, gdy łamane są bariery wolumenu kontraktu. To nie powstrzyma instytucji przed utratą wielkich sum w handlu instrumentami pochodnymi, ale zapobiegnie jej upadkowi spowodowanym rozprzestrzenianiem ogromnych strat na innych, które może być trudno usunąć z oryginalnych transakcji.Istnieją również makroekonomiczne odpowiedniki bezpiecznego upadku. W kwietniu 2007 roku, Manuel Hinds były minister finansów Salwadoru opowiedział się na konferencji w Rejkiawiku za unilateralną „euroizacją” Islandii. Wówczas kraj miał więcej niż było to konieczne rezerw walutowych, by zamienić wszystkie korony w kraju na euro po ówczesnym kursie wymiany. To nie powstrzymałoby trzech islandzkich banków przed nadmiernym rozrośnięciem, ale zapobiegłoby krajowej katastrofie finansowej. Państwa, które przyjęły jedną z dwóch międzynarodowych walut - dolara (Panama, Salwador i Ekwador) lub euro (szczególnie Włochy, Portugalia i Grecja) - skutecznie wyeliminowały ryzyko kryzysu walutowego (co oznacza niemożność spłaty krótkoterminowych długów z powodu braku dostępu do „twardej waluty”).Jeśli będziemy mądrzy i poszczęści się nam, w przyszłości będziemy mieć rządy korporacyjne, standardy kapitałowe i reżimy monetarne, które lepiej będą powstrzymywać niebezpieczne narastanie długu wśród konsumentów, banków i rządów. Ale to nie wystarczy. Potrzebujemy nowych polityk bezpiecznego upadku, które będą zapobiegać powstawaniu kryzysów gospodarczych wywołanych przez nieuniknione upadki instytucji. Impreza się skończyła i nadszedł czas kaca. W zachodnich gospodarkach najwyżsi rangą pracownicy korporacji i wschodzące gwiazdy finansów zaczynają się zastanawiać, czy spowolnienie to nie jest aby inne niż wszystkie dotychczasowe. W przeciwieństwie do bańki internetowej, która tylko na moment zakłóciła sprzedaż szampana i Porsche, obecny kryzys skłania szychy z Wall Street i Kensington do zastanowienia się nad swoim stosunkiem do kariery, wartości i wydatków.- Kultura długu minęła. Postawa typu "rozwiążmy problem długu, pożyczając więcej". Jesteśmy świadkami zaciskania pasa wynikającego z konieczności i uważam, a nawet mam nadzieję, że ludzie zaczną postrzegać oszczędność jako ścieżkę do trwałego dobrobytu… Nie chodzi tylko o niższe, biedniejsze warstwy klasy średniej. Próby uporządkowania własnego domu i życia na najbliższe siedem chudych lat mają charakter powszechny.Zmiany widoczne są w urzędach pracy, kościołach i centrach handlowych. Bezrobotni bankierzy szukają innych ścieżek kariery, parafianie szukają porady, a klienci dobijają do limitów na kartach kredytowych. Podczas posiedzeń zarządów rozmowy o fuzjach przybrały nowy ton, ponieważ szefowie firm w tarapatach są bardziej chętni poświęcić własne stanowiska dla ratowania firmy.Zwolnienia w sektorze finansowym mają objąć 150 tys. osób, co sprawia, że Wall Street i londyńskie City staną się epicentrami obecnego kryzysu. Nawet ci, którzy zachowają posady zaczynają mieć wątpliwości odnośnie spędzania w pracy po 20 godzin dziennie i niewolniczego uzależnienia od premii.- Ludzie zdają sobie sprawę, że wszystkie trwałe wartości, w które wierzyli, nie są już wcale trwałe często powtarzają: "moje życie to jeden wielki bałagan".Headhunterzy twierdzą, że młodsi pracownicy City, dla których to pierwszy kryzys w zawodowym życiu, zastanawiają się nad podróżowaniem, posadami nauczycieli i zmianą tempa życia. Starsi menedżerowie urealniają swoje oczekiwania finansowe i szukają stabilniejszych posad.- Wydaje mi się, że ludzie odchodzą z finansów nawet jeśli jest tam dla nich jeszcze miejsce. Mówią, że woleliby robić coś, co w mniejszym stopniu kręci się wokół hossy i bessy .Wpływ tego na światową gospodarkę jest ewidentny: wydatki amerykańskich konsumentów spadły o 3,1 proc. w trzecim kwartale, a realne wydatki na dobra trwałe (np. samochody) aż o 14 proc. Inwestorzy za wszelką cenę szukają gotówki.- Obecnie ludzie znacznie bardziej obawiają się o swoją długoterminową finansową przyszłość . – Wiele premii było przeznaczanych dla egzotyczne inwestycje, a teraz wszyscy przebąkują o konieczności oszczędzania na czarną godzinę lub emeryturę.Nawet tam, gdzie konsumenci cały czas mają pieniądze do wydania, zmienia się do nich stosunek. – Wszyscy szukają oszczędności . – Notujemy duży popyt w naszej restauracji Blue Smoke, która serwuje dania z grilla. Jest dość tania i nie ma w niej absolutnie nic ekstrawaganckiego.W londyńskich restauracjach prowadzonych przez Conran Group, "ludzie znacznie baczniej przyglądają się rachunkom, niezależnie od tego, czy chodzi o 10 funtów na osobę, czy 100. Chcą spędzić miło czas, a na koniec zapłacić rachunek, który ich zdaniem jest niewygórowany".Na początku października w International Hotels Group liczba rezerwacji hotelowych robionych z wyprzedzeniem spadła mocno i już się nie odbiła. Inne sieci hotelowe zanotowały podobne spadki, ponieważ podróże biznesowe i turystyczne są odwoływane w oczekiwaniu na tańsze dni weekendowe rezerwowane w ostatniej chwili.Mimo, że kurorty zimowe w czasie lutowych ferii będą pełne, na biurowych korytarzach znacznie rzadziej dyskutuje się o pięciogwiazdkowych drewnianych chatach, a dużo więcej o zaletach tanich linii lotniczych.- Ludzie nie rezygnują z opłat za dobre szkoły i innych ważnych rzeczy, ale już zastanawiają się, czy do Szwajcarii na narty nie pojechać raz, zamiast dwóch. Nie chcemy kłuć w oczy faktem posiadania pieniędzzy..Podobnie jest w przypadku wyrobów Hermes i Rolexa – sprzedają się, ale wielu sprzedawców stawia na mniej efektowne elementy luksusowych kolekcji, mówią analitycy.Wiele bogatych osób wystrzega się obecnie krzykliwych logo na rzecz bardziej dyskretnych ubiorów i torebek, choć kupowanych w tych samych sklepach. Podobno część obcina nawet metki ze swoich płaszczy, aby nie było widać, że noszą rzeczy Prady, czy Chanel. - Nie chodzi o to, że nie chcą się pokazywać wśród swoich zawodowych rówieśników, ale o większą dyskrecję w miejscach publicznych. Część zmian bierze się z faktu, że wiele zamożnych osób to dorobkiewicze, którzy mają rodziny i przyjaciół ciężko doświadczonych przez kryzys. Mogą również mieć kontakt z klientami i podwładnymi, którym ciężko płacić raty hipoteczne, czy szkolne czesne.- Nie chodzi o wstyd, ale o przyzwoitość. Byłem klasą średnią i wiem, jak to jest, kiedy twój tata straci pracę .Nawet złodzieje stali się bardziej praktyczni. Brytyjska sieć supermarketów Tesco zanotowała 36-proc. wzrost kradzieży podstawowych towarów, np. mleka dla niemowlaków.Ale nie wszystko się zmieniło. W kościele Św. Heleny pastor O’Donoghue, były prawnik z zakresu fuzji i akwizycji, nie obserwuje masowego powrotu wiary. – Obserwujemy zwrot w kierunku "rezerwowych Bogów". Ludzie, którzy polegali na karierze i pracy, obecnie polegają na rodzinie i przyjaciołach. To coś w rodzaju owieczek bez pasterza .Sondaż przeprowadzony przez Axa dowiódł, że jeden na trzech Brytyjczyków kłamał swojej rodzinie lub przyjaciołom na temat własnej sytuacji finansowej. Większość ukrywa złe informacje. Jeden z wysokich rangą dyrektorów wypłacił pieniądze z konta oszczędnościowego dziecka i udawał, że dostał premię.Część bogaczy postrzega ciężkie czasy jako okazję do wynegocjowania lepszych stawek za remont. Firmy dóbr luksusowych – LVMG i Gucci Group – zanotowały 5-proc. wzrost sprzedaży w trzecim kwartale.- Kupują Bentleye zanim będzie za późno . – To potrwa chwilę. Takie osoby nie wyciągają szybko wniosków.Jedną z ciekawostek związanych z aktualnym kryzysem jest to, jak znane firmy, które przetrwały Wielki Kryzys, nie radzą sobie z dzisiejszymi problemami. Walter Chrysler znalazł sposób na wyjście z kryzysu lat 30. projektując Plymoutha – tani, ale zaawansowany technologicznie samochód, który obiecywał „płynną jazdę”. W ciągu dwóch lat, sprzedaż samochodów Chrysler wróciła do poziomów sprzed kryzysu, znacznie wyprzedzając osiągnięcia konkurencji. Dzisiaj, los firmy jest niepewny, chyba że skorzysta z rządowego koła ratunkowego.Brytyjska filia Woolworths – firmy założonej przez Amerykanina, Byrona Millera – odnosiła niesamowite sukcesy w czasach Wielkiego Kryzysu. Model sprzedaży oparty na taniej różnorodności oznaczał, że każdy klient mógł znaleźć coś dla siebie. Aktualnie, firma od lat boryka się ze sprzedażą, a jej hurtowy dział zmuszony został do inkasowania gotówki z góry za przedświąteczne zakupy.Lata 30. ubiegłego stulecia to czasy szybkiego rozwoju sieci handlowych, na czele z Tesco Jacka Cohena, sklepami Marks and Spencer i J Sainsbury. Tesco wciąż jest bardzo popularne, ale tej jesieni straciło część rynku na rzecz dyskontowych supermarketów, ponieważ pozbawieni gotówki klienci próbują ograniczyć wydatki.Brytyjskie władze próbowały nadaremnie ożywić sektor węglowy, bawełniany i stoczniowy po Wielkim Kryzysie – nowsze gałęzie przemysłu, takie jak produkcja samochodów, urządzeń elektrycznych, chemikaliów i sztucznych włókien rosły w międzyczasie jak na drożdżach. Brytyjczyk William Morris pokonał kryzys tak jak Chrysler, wprowadzając na rynek serdelkowaty model Morris 8. Nowoczesny spadkobierca tradycji Morrisa, MG Rover, zakończył biznes w 2005 roku.Recesja może być doskonałą porą na otworzenie firmy lub wprowadzanie innowacyjnych rozwiązań, jeśli jest się w stanie znaleźć środki do zainwestowania. Konkurenci próbują za wszelką cenę ograniczyć swoje koszty. Można z nadzieją oczekiwać na odrodzenie rynku. Lord Bilimoria stworzył markę Cobra Beer – mniej gazowane pełne jasne piwo, doskonale nadające się do picia z curry, w okresie recesji w latach 90.Jakie sukcesy odniesie biznes podczas aktualnej recesji? Premier Gordon Brown chce zachęcić „zielone” firmy technologiczne do rozwoju – to chyba dobre posunięcie, chociaż rządy rzadko miały nosa w kwestii nowych biznesowych przebojów. Niedawno Hull zdobyło wątpliwie zaszczytny tytuły brytyjskiej stolicy otyłości i najgorszego miejsca do życia, miasta z najniższym przeciętnym dochodem na gospodarstwo domowe, najgorzej radzącą sobie strukturą edukacyjną i najgorszym pod względem wyników pracy policji miastem w kraju. W ubiegłym tygodniu zdobyło kolejny tytuł: najgorsze brytyjskie miasto pod względem ekologicznego rozwoju.Wydaje mi się, że naród czuje się źle z powodu ciągłego zamęczania tego przegranego miasta, dlatego też udany start drużyny Hull City podczas jej pierwszego w historii sezonu w pierwszej lidze (jak na razie zajmuje szóste miejsce w tabeli) został ciepło przyjęty. – To miasto dostawało kopa przy każdej okazji od 30 lat . Zbombardowane podczas wojny bardziej niż jakiekolwiek inne miasto, poza Londynem, ucierpiało gospodarczo z powodu zaniku morskiego rybołóstwa, wynikającego z islandzkiej wojny dorszowej lat 1975-76.Teraz przeżywa odrodzenie. Dworzec kolejowy został odbudowany z pełnym wiktoriańskim rozmachem, tuż obok nowego centrum handlowego St Stephen’s, kosztującym 160 milionów funtów. At Humber Quays, nowoczesna dzielnica biurowa, jest siedzibą dla jednego z pierwszych poza Londynem Światowego Centrum Handlowego. Quay West, kompleks handlowo-biurowo-rozrywkowy, budowany za 300 milionów funtów, ma zostać ukończony w 2013 roku. Służba zdrowia i odnawialna energia to branże uważane w Hull za przyszłościowe.Mimo to, zaufanie w możliwości miasta pozostaje niskie. Odrobina odrodzenia miała miejsce w latach 80., kiedy to drużyny Hull i Hull Kingston Rovers zdominowały ligę rugby, a zespoły takie jak The Housemartins (ze swoim proroczym albumem London 0 Hull 4), The Beatiful South i Everything But the Girl pojawiły się na scenie muzycznej. Mam nadzieję, że recesja i kaprysy futbolu nie zniweczą kolejnej szansy tego miasta.Zasłużona nagroda Alistair Darling zdobył tytuł Najlepszego Szkota w Westminster w ramach nagród Szkocki Polityk Roku, za „spokojne podejście do tegorocznego, niespotykanego kryzysu finansowego i stworzenie pakietu ratunkowego dla brytyjskich banków, który został wykorzystany przez inne kraje jako wzór”. Kto jest sponsorem tej kategorii? Bank of Scotland, część grupy HBOS, która ma powody by okazywać wdzięczność za hojność ministra.Przy okazji szczytu Grupy 20 dominowały obawy, że oczekiwania mogą zostać wywindowane za wysoko. Całe to gadanie o nowym Bretton Woods jest niepokojące, zamartwiali się obserwatorzy. Najprawdopodobniej spotkanie zakończy się niczym, a jeżeli tak się stanie, będzie to stanowiło kolejny cios dla zaufania.Obawy te były nieco przesadzone – nie dlatego, że podczas szczytu osiągnięto tak dużo, ale ponieważ, przynajmniej w USA, ten przełomowy moment przeszedł bez większego rozgłosu.Można by oczekiwać, że nadzwyczajne spotkanie 20 najważniejszych państw uprzemysłowionych i rozwijających się, w sytuacji gdy globalnej gospodarce grozi największe tąpnięcie od czasów Wielkiego Kryzysu, wywoła pewne zainteresowanie. Jednak impreza nie okazała się dość ważna, by znaleźć się w głównej sekcji sobotniego "New York Timesa" (Choć tematem na pierwszą stronę okazało się to, jak trudno jest rozpakować zabawki i elektroniczne gadżety. W wiadomościach telewizyjnych wysiłki światowych liderów, by powstrzymać katastrofę, zostały wyparte przez spekulacje dotyczące następnej posady Hillary Clinton i pożary w Kalifornii (rannych zostało czterech strażaków).Dla większości Amerykanów i bez wątpienia także dla wielu uczestników szczytu, nie miał on większego znaczenia z tego prostego powodu, że nie było na nim prezydenta-elekta. Barack Obama posłał na niego swoich przedstawicieli, ale sam wolał się nie pojawiać. Dla Amerykanów oznaczało to, że nie jest to impreza warta uwagi. Gdyby szczyt odbywał się pod koniec stycznia, gdy nowy prezydent objąłby już swój urząd, postrzegano by to jako wydarzenie historyczne. Kalendarz jest najważniejszy.Te oczekiwania będą miały szansę się spełnić w kwietniu, gdy odbędzie się kolejny szczyt. Nowy prezydent będzie już wtedy sprawował władzę, a do tego czasu wiele prac przygotowawczych dotyczących regulacji finansowych, o których mówiono w zeszłym tygodniu, będzie już zakończonych. Może wydarzyć się coś konkretnego – ale to nie oznacza, że w tym okresie usunięte zostaną bariery we współpracy międzynarodowej.Nieobecność prezydenta-elekta stanowi jedynie przykrywkę dla najważniejszych z tych ograniczeń. Nawet prezydent, który ma przed sobą cztery lub osiem lat kadencji musi liczyć się z ograniczeniami – w znacznie większym stopniu niż Gordon Brown czy, powiedzmy, Nicolas Sarkozy.Pomyślcie, jakie problemy miała administracja ze swoją pierwotną, ale wciąż zmieniającą się, wersją programu ratunkowego. Spójrzcie na obecną debatę, jaka toczy się w USA na temat drugiej fazy pakietu fiskalnego. To Kongres pisze ustawy. To Kongres je przyjmuje. Prezydent może prosić i błagać – i przynajmniej na początku Obama może liczyć na wielkie poparcie Demokratów na Kapitolu. Jednak w ostateczności to nie są jego decyzje. To, że na następnym szczycie wystąpi właściwy człowiek może mieć mniejsze znaczenie, niż sądzicie.Co więcej, ani nowy prezydent, ani Kongres nie będą na poważnie rozważać jakichkolwiek rozwiązań, które ograniczałyby suwerenność kraju na rzecz organów międzynarodowych. W teorii, dla przykładu, pożądane byłoby stworzenie jakiegoś ponadnarodowego organu nadzoru finansowego, ale nic takiego się nie stanie. W sferze regulacji, podobnie jak w polityce fiskalnej i monetarnej, amerykańscy decydenci, w dającej się przewidzieć przyszłości, pozostaną lokalnymi patriotami.Można mieć nadzieję, że nowa burza mózgów przyniesie rozwiązanie w podstawowych sprawach, między innymi rozszerzy regulacje na sfery dotychczas nimi nie objęte (w szczególności na instytucje nie-bankowe) i zwiększy nacisk na jawność informacji. Nie od rzeczy byłaby też bliższa koordynacja podejmowanych ad hoc decyzji w polityce makroekonomicznej. Najbardziej pożądane byłoby zaś monitorowanie zgodności standardów regulacyjnych z minimalnymi wymaganiami międzynarodowymi, co z kolei byłoby zadaniem dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego lub Forum Stabilizacji Finansowej. Rządy obiecują zająć się tym wszystkim. I o to właśnie chodzi; reszta jest kwestią właściwej polityki na poziomie narodowym.Największa korzyść płynąca ze szczytu jest natury geopolitycznej: to było spotkanie G20, a nie G7, czy G8, co podkreślał Prezydent George W. Bush. Komunikat końcowy także potwierdza wagę zaproszenia do stołu Chin, Indii, Brazylii i innych dużych gospodarek wschodzących. Konkretnie chodzi o "rozszerzenie FSF" (gdzie dotąd członkostwo było równoznaczne z członkostwem w G7). Byłoby dobrze, gdyby sobotnia deklaracja oznaczała nekrolog dla starego G7 – a jeszcze lepiej, gdyby G20 stało się jego bardziej sprawnym następcą, między innymi poprzez przyznanie Unii Europejskiej tylko jednego miejsca, zamiast czterech, posiadanych obecnie przez duże gospodarki europejskie. Brown chętnie objąłby przywództwo w takiej organizacji; najlepszym argumentem z jego strony byłaby rezygnacja z miejsca należnego Wielkiej Brytanii.Szczyt miał potwierdzić wagę wolnego handlu i tak się stało, przynajmniej o tyle o ile. "Podkreślamy wagę odrzucenia protekcjonizmu i niezamykania się w czasach finansowej niepewności. W związku z tym, w ciągu najbliższych 12 miesięcy powstrzymamy się od wznoszenia nowych barier dla inwestycji lub handlu dobrami i usługami, wprowadzania nowych ograniczeń eksportowych lub (nielegalnych) metod pobudzania eksportu". Cały rok bez nowych barier handlowych! Oczywiście, nowa administracja i Kongres nie są związane tą obietnicą, a rozwiązanie gwałcące jej ducha, jeżeli nie literę – proponowana pomoc dla Wielkiej Trójki amerykańskich koncernów samochodowych – jest pierwsze w kolejce do uchwalenia.Krach finansowy i kryzys ekonomiczny przez niego spowodowany, potwierdza wagę globalnych powiązań; odpowiedź musi być skoordynowana na poziomie globalnym. Jak jednak uczy historia, ekonomiczne szczyty nie bez powodu okazywały się stratą czasu, a pewnych rzeczy nie zmieni nawet Barack Obama. Jesteśmy przed radykalną zmianą we wszystkich sferach międzynarodowych układów. To czy kryzys będzie trwał 3 lata czy ponad 5 zależy od właściwego rozpoznania jego przyczyn i zastosowania racjonalnych rozwiązań. Przytoczyłem różne spostrzeżenia i poglądy, ale najwyższy czas zadać sobie pytanie gdzie leży główna przyczyna kryzysu:
Manipulacje na rynkach finansowych?, Nieracjonalne decyzje kredytowe banków?, Zmiany kulturowe? Przeciążenie gospodarki USA rywalizacją z innymi gospodarkami, a w szczególności aktywnością chińską? Zmiany popytowe na dobra i brak działań dostosowawczych? Obciążenie gospodarki USA wysiłkami zbrojnymi USA na arenie międzynarodowej w tym szczególnie w Iraku i Afganistanie, a także na Bliskim Wschodzie? Uważam, że wszystkie wyżej wymienione przyczyny miały bezpośredni wpływ na obecny kryzys gospodarczy. Obok jest bardzo ważny problem surowców naturalnych i groźba ich wyczerpywania, a także konieczność wdrażania nowych technologii mających na celu eliminowanie niniejszego problemu bardzo konfliktogennego w stosunkach międzynarodowych.

piątek, 21 listopada 2008

POLITYKA CHIŃSKIEJ REPUBLIKI LUDOWEJ W AFRYCE .

Wstęp.
Za panowania dynastii Ming (1368-1644) chiński żeglarz Żeng He (w rzeczywistości był chyba muzułmaninem z grupy Huej) opłynął prawie całą Afrykę. Chińczycy nie skolonizowali jednak wtedy Czarnego Lądu. Zrobili to za nich inni. Dziś jakby powoli przymierzali się do nadrobienia zaległości sprzed kilkuset lat.
Politykę zagraniczną Chin można podzielić na pięć segmentów:
1) Strategia i taktyka Chin w Azji,
2) Dwustronne stosunki z Rosją,
3) Last but Least relacji ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej,
4) UE jako rynek zbytu i
5) Pozostałe kraje trzeciego świata jako źródło surowcowe i wsparcie
polityczne.
Niniejsza praca właśnie dotyczy fragmentu polityki zagranicznej ChRL piątego segmentu. Chiny poszukują impulsu do dalszego wzrostu gospodarczego poza granicami państwa. Polityka zagraniczna Pekinu jest podporządkowana temu celowi. Jednak Chiny stanowczo uprawiają niezależną i samodzielną pokojową politykę zagraniczną. Chińska polityka zagraniczna jest bardziej niż w Europie tworzona nie przez instytucje, lecz przez jednostki, w rękach których spoczywa rzeczywista władza. Przywódcy partyjni nazywają tę doktrynę "pokojowym wzrostem". Odbywa się to z kilku przyczyn. Po pierwsze wynika to z potrzeb dynamicznie rozwijającej się chińskiej gospodarki i w poszukiwaniu tanich surowców Afryka okazała się najkorzystniejszym regionem. Po drugie Chiny jako nuklearne mocarstwo systematycznie buduje swoje sfery wpływów. Po trzecie Afryka jest dobrym rynkiem zbytu na chińskie produkty. Po czwarte ekonomiczne wpływy Chin oddziałują obecnie na cały świat, a “zapomniana” Afryka nie jest w tym przypadku wyjątkiem. Obecnie uznajemy za oczywisty, być może bezkrytycznie, jednobiegunowy porządek międzynarodowy warunkowany bezwzględną przewagą USA w niemal wszystkich dziedzinach. Z jednej strony jest to komplementarny układ między dynamicznie rozwijającymi się Chinami, a zacofaną w większości państw Afryką, z drugiej strony jest to budowanie sobie strefy wpływów przez nowe mocarstwo. Szczególną rolę odgrywa tania siła robocza i tanie surowce, które są głównym punktem zainteresowań ChRL Afryką. Od roku 1955, kiedy to nawiązano stosunki dyplomatyczne między pierwszymi niepodległymi państwami afrykańskimi, a Chinami- polityka ChRL przeszła pewną transformację – od silnie popierającej rewolucyjne zmiany (maoizm) do nastawionej przede wszystkim na współprace handlową i inwestycyjną. Co skłoniło chińskich przedsiębiorców do zwrócenia oczu na sąsiedni kontynent? Otóż dawno już dostrzeżono tam liczne bogactwa naturalne, niezbędne dla zaspokojenia potrzeb rozwijającej się gospodarki chińskiej. Afryka, z różnych względów porzucona lub zaniedbywana przez Zachód, staje się terenem ekspansji Państwa Środka. Chińską ekspansję ułatwia "pragmatyzm", wyrażający się w mniej rygorystycznym w porównaniu z firmami zachodnimi podejściu do zasad przejrzystości w handlu i transakcjach finansowych (czytaj: korupcji) czy przepisów o ochronie środowiska. Dla Chin Afryka to przede wszystkim ogromny kontynent, trzy razy większy i mniej zaludniony niż Chiny, a co najważniejsze, bogaty właśnie w surowce mineralne. Śmiałe poczynania chińskiego biznesu zyskują wsparcie polityczne ze strony władz chińskich. Wzrost gospodarczy w Chinach opiera się głównie na wewnętrznym rozwoju gospodarczym, aktywizacji zawodowej, taniej sile robocze, tanim surowcom, dużej skali produkcji wynikającej z rynku zbytu i inwestycjach publicznych. Szczególną rolę odgrywa tania siła robocza i tanie surowce, które są głównym punktem zainteresowań Chin Afryką. W pewnym sensie po okresie współzawodnictwa wielkich ideologii, jakie miało miejsce na kontynencie afrykańskim w epoce zimnej wojny, współpraca z Chinami stanowi dziś trzecią możliwość dla Afryki, obok dawnych potęg kolonialnych z jednej strony, a Stanów Zjednoczonych z drugiej.
Praca powstała w oparciu o wieloletnie obserwacje medialnych wiadomości na temat polityki Chińskiej Republiki Ludowej wobec Afryki uzupełnione literaturą fachową. W wielu przypadkach nie podaje bezpośrednio odnośników źródłowych do podawanych faktów, gdyż są one podawane w wielu źródłach prasowych i internetowych, a nie chcę robić wyróżnień dlatego wszystkie zamieszczam w bibliografii w kolejności w jakiej z nich czerpałem swą wiedzę na niniejszy temat. Celem pracy było pokazanie trendów, celów i metod oddziaływania ChRL na swoich sojuszników w Afryce. Ze względu na charakter i objętość pracy temat nie został wyczerpany, gdyż aby to uczynić należałoby opracować co najmniej rozprawę doktorską. A ta praca ma charakter tylko i wyłącznie pracy dyplomowej studiów podyplomowych. Dlatego skupiłem się w niej do ukazania bardzo ważnego zjawiska w stosunkach międzynarodowych. Szczególnie dziękuję za wszelkie rady, podpowiedzi i sugestie promotorowi. Za wszelkie niedociągnięcia ponoszę odpowiedzialność osobiście. Temat będę w dalszym ciągu obserwował, analizował i badał, gdyż moim zdaniem jest bardzo ważny fragment międzynarodowych stosunków politycznych i gospodarczych.












I. Etapy ekspansji.
Chiny sprytnie wykorzystały zaangażowanie się w zimną wojnę państw Zachodu i ZSRR, wchodząc w tym czasie na rynki afrykańskie. Wraz z początkiem Zimnej Wojny, Chiny zaczęły zabiegać o poparcie tego regionu dla polityki “jednych Chin” – oznaczało to pomoc w zamian za nieuznawanie Tajwanu. Sprzyjał temu ostateczny rozpad systemu kolonialnego w Afryce. Odkąd skończyła się “Zimna Wojna” Chiny widziały w Afryce kluczowego sprzymierzeńca w walce z USA, szczególnie w ONZ. Co więcej chciały powstrzymać nawiązywanie kontaktów z krajami afrykańskimi przez Tajwan i dążyły do przejęcia jego partnerów handlowych. Zaangażowanie gospodarcze w tym regionie okazało się niezwykle mądrym posunięciem Pekinu i przynosi w obecnych czasach ogromne korzyści w postaci dostępu do zyskujących coraz bardziej na znaczeniu takich surowców, jak ropa naftowa, metale czy drewno. W okresie lat 80 chińskie firmy zainwestowały ponad 310 mln. USD w 11 państwach na Czarnym Kontynencie. Powyżej 2 000 projektów dotyczących inżynierii i siły roboczej zostało zakończonych w ok. 40 krajach. Więcej niż 200 azjatyckich przedsiębiorstw aktywnie działało na tym rynku.
Znaczącym wzrostem zainteresowania afrykański kontynent zaczął się cieszyć od 1993 roku, gdy ChRL z eksportera ropy naftowej i gazu ziemnego stała się importerem tych nośników energii. Do końca roku 2000 Chińczycy posiadali 499 firm w Afryce, które zainwestowały tam 990 mln. USD, a w samym 2000 roku – otworzyli 57 firm i zainwestowali 251 mln. USD. Powody chińskiego zainteresowania Afryką wynikają z nadażającej się szansy wykorzystania własnego potencjału ekonomicznego w części świata, zwanym często “zapomnianym kontynentem”. W sytuacji gdy ceny ropy naftowej biją kolejne rekordy, podstawowym interesem staje się zagwarantowanie jej dostaw. Afrykańscy eksporterzy, tj. Angola, Czad i Gwinea Równikowa, Nigeria i Sudan korzystają więc z koniunktury. Poza tym, ChRL traktuje obecną współpracę jako długafalową inwestycję – swoją aktywnością chcą zapewnić sobie mocną pozycję na rynku afrykańskim w przyszłości, bo kontynent z 780 milionami mieszkańców to doskonały rynek zbytu dla chińskich produktów. Obecnie wprawdzie siła nabywcza społeczeństw kontynentu afrykańskiego pozostaje niewielka jednak w przyszłości, również za sprawą chińskich inwestycji, sytuacja może ulec poprawie. Zapewniwszy sobie uprzywilejowaną pozycję, Chińczycy zyskają dostęp w perspektywie do ogromnego rynku zbytu. Współpraca gospodarcza i udzielana pomoc sprzyja budowaniu pozycji politycznej jako faktycznego przywódcy państw rozwijających się. Tym samym Pekin nawiązuje w jakiś sposób do swej roli w ruchu państw niezaangażowanych z okresu zimnej wojny, z tą różnicą, że aktualnie jego aktywność ma odmienny, bo ekonomiczny charakter. Stosunki handlowe między szybko rozwijającym się mocarstwem gospodarczym – Chinami, a Afryką, zaczęły się szczególnie dynamicznie rozwijać rozwijać od roku 2004, kiedy prezydent Hu Jintao ogłosił kampanię wzmocnienia stosunków z najuboższym na świecie kontynentem, mimo że kontynent ten jest bogaty w surowce energetyczne i minerały. "Jest sprawą oczywistą, że musimy się uczyć od Chin", powiedziała liberyjska minister finansów Antoinette Sayeh, na konferencji w Waszyngtonie, która odbyła się 14 kwietnia2007r.












II. Cele ekspansji.
Po co Państwu Środka gospodarcza przychylność Afryki? Po pierwsze, ma zaspokoić surowcowy apetyt chińskiej gospodarki. Chińczycy nie inwestują w Afrykę bez powodu i za darmo. Po drugie, przez inwestycje Chiny chcą budować swą pozycję polityczną jako przywódca państw rozwijających się. Nie robią tego tak hałaśliwie jak Brazylia, ale prowadzą sprytną zagraniczną politykę ekonomiczną i już niedługo w Afryce nic ważnego nie będzie się mogło wydarzyć bez wiedzy Pekinu. Po trzecie, inwestycja w Afrykę to zapobiegliwa rywalizacja o przyszłe rynki zbytu. To cel najbardziej odległy i najmniej konkretny; państwa Czarnego Lądu nadal dysponują bardzo niską siłą nabywczą. Ale Chiny planują długofalowo i zdają sobie sprawę, że mogą tam sprzedawać znacznie tańsze produkty niż do państw rozwiniętych. Chińskie firmy dostają też lukratywne koncesje np. w telekomunikacji - która w Afryce raczkuje i może być świetnym interesem. Jednym z głównych kierunków chińskich działań na arenie międzynarodowej, obok powstrzymywania amerykańskiej hegemonii oraz budowy roli lidera w Azji, jest dążenie do wzmocnienia ładu wielobiegunowego. Współpraca gospodarcza i udzielana pomoc sprzyja budowaniu pozycji politycznej jako faktycznego przywódcy państw rozwijających się. Tym samym Pekin nawiązuje w jakiś sposób do swej roli w ruchu państw niezaangażowanych z okresu zimnej wojny, z tą różnicą, że obecnie jego aktywność ma odmienny, bo ekonomiczny, charakter. Według strategicznych planów ChRL dopiero w 2050 r. osiągnie stopień częściowo rozwiniętego kraju. Na drodze ku temu celowi stoi jednak, obok innych, poważny problem zapewnienia dostaw surowców oraz rynków zbytu dla własnych produktów. Pekin stara się przekuć obecny sukces gospodarczy na narzędzie, który w przyszłości pomoże usunąć takie przeszkody, a współpraca z państwami rozwijającymi się stanowi tego doskonały przykład. "Chiny, w ostatnich kilku dziesięcioleciach, osiągnęły największe sukcesy w walce z biedą." Reasumując należy stwierdzić, że cele ekspansji ChRL są integralnie powiązane z zasadniczym celem zagranicznej polityki Chin, którym według ich doktryny jest “ ochrona niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej kraju, stworzenie dobrego międzynarodowego otoczenia dla reformy i otwarcia Chin na świat oraz realizacji modernizacji w Chinach oraz ochrona pokoju światowego i sprzyjanie wspólnemu rozwojowi.”

















III. Metody opanowywania Afryki. .
Pekin nie stawia warunków i żądań politycznych wobec państw afrykańskich, stosując sprawdzone zasady pokojowej koegzystencji, oparte na pięciu filarach:
obustronne nie ingerowanie w sprawy wewnętrzne;
obustronne respektowanie terytorialnej integralności i suwerenności;
obustronna nieagresja;
równouprawnienie i obopólne korzyści;
pokojowa koegzystencja.
Te zasady zostały zastosowane w połowie ubiegłego stulecia w umowie o współpracy z Indiami. Zapisanymi po raz pierwszy 29 IV 1954 roku w preambule do traktatu w sprawie Tybetu. Były one wiążące dla chińskich ekspertów przebywających za granicą, zobowiązanych do przyzwyczajenia się do lokalnych standardów życia i zaakceptowania ich. Po pewnych modyfikacjach zasady te są z powodzeniem stosowane wobec państw Afryki. Chiny oferują Afryce odmienny od zachodniego model rozwoju, a w dodatku w przeciwieństwie do Zachodu nie przybierają pozy nauczyciela czy zdobywcy - uważa Moeletsi Mbeki, południowoafrykański uczony i przedsiębiorca, brat prezydenta RPA Thabo Mbekiego. W dodatku Zachód Afrykę lekceważy, a Chińczycy sprawiają przynajmniej wrażenie, że traktują ją poważnie. Pekin dawno porzucił tu ideologiczną retorykę, ale w afrykańskich stolicach mówi się o szczególnym "chińskim sposobie robienia biznesu". Jego podstawą jest deklarowane przez Pekin: "nie ingerowanie w sprawy wewnętrzne państw afrykańskich", co oznacza inwestycje także w krajach rządzonych przez dyktatorskie reżimy, w jawny sposób gwałcące prawa człowieka. Zimnowojenny styl dwustronnych powiązań polegający na dostarczaniu pomocy żywnościowej i udzielaniu tanich kredytów przestawiono na handel, inwestycje i tworzenie spółek joint ventures. Dotykając problemów gospodarczych Afryki nie sposób nie poświęcić kilku słów genezie pewnych problemów. Początek szerszego zainteresowania się Afryką (w znaczeniu pomocy dla kontynentu) datuje się na czasy powojenne. Mało kto przed drugą, a już na pewno przed pierwszą wojną światową podnosił kwestię pomocy Afryce na forum międzynarodowym. Co nie oznacza oczywiście, że problem nie istniał, że ludzie nie głodowali czy nie byli masowo mordowani przez kolonizatorów. Rzecz ciekawa - dopiero po zrzuceniu jarzma kolonii, a zatem w latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku problem zaczął być dostrzegany przez opinię publiczną. Odcięte od swych metropolii, z którymi były związane nawet nie tyle politycznie co gospodarczo, przestały sobie radzić. Kolonizatorzy wycofując się z okupowanych terenów wycofali nie tylko kapitał, ale i czynnik ludzki w postaci wykwalifikowanych pracowników oraz to co dziś z angielska nazywamy know-how. Problem w tym, że pozostawione samym sobie młode państwa afrykańskie nie tylko nie wiedziały how ale i what. Myliłby się jednak bardzo ten kto uważa, że całość problemów tego kontynentu ma swe korzenie w jego kolonialnej przeszłości. Młode państwa afrykańskie pozostawiono z największym błędem jakiego dopuścili się Europejczycy - sztuczny (południkowy i równoleżnikowy) podział granic. Problemy etniczne miały stać się codziennością dla Afryki na kolejne dziesięciolecia. Na fali tychże konfliktów pojawiają się nowe, lokalne siły polityczne. Młode demokracje są narażone na różne problemy, o których dawniej nawet nie słyszały - narasta nie zadowolenie, a władzę przejmują ludzie o dużych ambicjach autorytarnych - raz zasmakowawszy władzy nie chcą jej oddać. Stąd już prosta droga do władzy kacyków i lokalnych klanów, które będą nadawały "dość niski" ton polityce afrykańskiej. I to jest jeden z głównych powodów omijania tego kontynentu przez Zachód. W dobie ogromnego postępu cywilizacyjnego i globalizacji, Afryka ciągle boryka się z ubóstwem, wojnami, epidemiami – słowem nadal jest kontynentem krajów nierozwiniętych, którym daleko do światowej czołówki, ogarniętej szałem konsumpcji i kultu nowoczesnych technologii. Duża odpowiedzialność za ten stan rzeczy leży po stronie lokalnych afrykańskich rządów, ale też społeczności międzynarodowej. Niezaprzeczalnie, Afryka jest kontynentem bogatym w zasoby naturalne. Można by się w związku z tym się spodziewać, że jej mieszkańcy mogliby żyć we względnym dostatku i korzystać z osiągnięć współczesnej cywilizacji. Jest jednak zupełnie inaczej - Afrykańczycy od lat cierpią na epidemie głodu, chorób, wojen, korupcji... niezmiennie od lat, pomimo faktu, że reszta świata korzysta z technologicznego i finansowego dorobku XXI wieku...Czy to w czasach dyktatury, czy demokracji, kraje afrykańskie nie potrafiły wykorzystać swoich zasobów naturalnych na rzecz rozwoju własnych społeczeństw. Rządy afrykańskich krajów nie są w stanie wprowadzić rozsądnych i konstruktywnych rozwiązań, które zapewniłyby w miarę bezpieczną przyszłość i godziwe życie swoim obywatelom. Nie jest tego w stanie również zrobić społeczność międzynarodowa. Wszystkie dotychczasowe plany rozwoju i inwestycji, mające na celu wyciągnięcie krajów Afryki i Afrykańczyków z biedy, nie powiodły się. Okazywało się, że zarówno ich koncepcja, jak i wprowadzanie w życie nie były dostosowane do lokalnych realiów. Również wiele międzynarodowych organizacji, takich jak Bank Światowy, ONZ czy ECOWAS, przygotowywało koncepcje, mające pomóc rządom afrykańskich krajów znaleźć prostą i skuteczną drogę rozwoju. Te również się nie powiodły – nie brały pod uwagę specyficznych potrzeb i sytuacji kontynentu – wszystkie były obciążone zbyt zachodnim podejściem do problemów Afryki. Te nie konstruktywne i nierealistyczne plany, połączone z niefortunnymi, czy wręcz destrukcyjnymi decyzjami podejmowanymi przez lokalne rządy, utrzymują Afrykańczyków w stanie nieustannej biedy i braku rozwoju. Często też są w to zaangażowane interesy globalnych korporacji, które chętnie przejmują kontrolę nad naturalnymi zasobami afrykańskich państw, za rzadko spełnianą, obietnicę poprawy bytu mieszkańców. A tymczasem zasoby naturalne powinny być poważnym czynnikiem wzrostu i bogacenia się afrykańskich państw, a także budowania ich międzynarodowej pozycji. Te zjawiska dostrzegły i skrupulatnie wykorzystują chińscy biznesmeni. Należy dodać, że bogactwo, które kryje w sobie ten kontynent wystarczyłoby na rozwiązanie większości problemów jego mieszkańców, bez uciekania się do pomocy humanitarnej i pożyczek. Jednak afrykańscy leaderzy często nie zdają sobie z tego sprawy, a jeśli już, to partykularne i krótkofalowe interesy, w tym korupcja i wyprzedaż dóbr naturalnych, przesłaniają im dobro publiczne. Co gorsza, kraje bogate w złoża, takie jak Sierra Leone, Kongo, Sudan, czy Liberia, są sceną krwawych wojen i bezwzględnej walki o wpływy. Zamiast wykorzystywać zasoby naturalne do rozwiązania lokalnych problemów, Afrykańczycy wybierają międzynarodową pomoc humanitarną, która pogrąża kontynent w coraz większym chaosie i długach. Być może przydałby się Afryce plan rozwoju i wyjścia z biedy stworzony na miejscu, przez Afrykańczyków, bez odwoływania się do zachodniego czy azjatyckiego sposobu myślenia i prowadzenia biznesu? Kontynent potrzebuje nowych, światłych liderów, którzy rozumieją nie tylko afrykańską ekonomię, ale też uwarunkowanie kulturowe i społeczne. Liderów, którzy wychowani na tej ziemi, zechcą o nią zawalczyć. Borykająca się z problemami etnicznymi, żywnościowymi i konfliktami militarnymi na tym tle to Afryka Anno Domini 2008. Konflikty między plemionami napędzają konflikty polityczne w całym regionie, co skutecznie odstrasza garstkę i tak bardzo odważnych inwestorów zagranicznych. Konflikty zbrojne w Afryce pochłonęły w latach 1990 - 2005 blisko 300 mld dolarów, co stanowi równoważność przekazanej dla kontynentu pomocy zagranicznej - wynika z raportu opublikowanego przez międzynarodowe organizacje pozarządowe Oxfam International, IANSA i Saferworld. Raport stanowi pierwszą ocenę wpływu wojen na rozwój Afryki. Jak czytamy w Raporcie, w latach 1990-2005 w konflikty zbrojne zaangażowane były 23 państwa afrykańskie, które wydawały średnio 18 mld dolarów rocznie na zbrojenia i działania wojenne, które, w wymiarze socjoekonomicznym, negatywnie oddziaływały na długo po tym, jak ucichły karabiny, czego ewidentnym przykładem jest (niestety nie tylko) Angola. Szacuje się, że do dzisiaj, na terenie Angoli, znajduje się 300 pól minowych. W prowincji, której dwumilionowa społeczność zajmowała się uprawą roli, największą przeszkodą w czasach pokoju okazały się miny. Prowincja Huambo jest spichlerzem Angoli. Po zakończeniu wojny na powracających do domów rolników, czekały pola minowe. Z Angoli nadal trzeba usunąć 4 miliony min. Determinacja mieszkańców Huambo sprawiła, że na pola wrócili rolnicy, a na płaskowyż Planalto plantacje kawy. Prowincja położona na wysokości 1600 metrów n.p.m. znajduje się w strefie regularnych opadów deszczu, co w połączeniu z żyzną ziemią, stwarza idealne warunki dla rozwoju rolnictwa. Ministerstwo Finansów Angoli ma nadzieję, że proces rozminowywania kraju ożywi gospodarkę, także na obszarach wiejskich, tworząc nowe miejsca pracy. Na terenach oczyszczonych z min zaczyna toczyć się normalne życie. Efekty są już widoczne. Niestety nie udało się zapobiec ofiarom. Ocenia się, że 90 tysięcy ofiar min, to 78 procent wszystkich Angolańczyków, z orzeczoną niepełnosprawnością. Dlatego tak ważne stało się wielkie sprzątanie Angoli ze śmiercionośnych pamiątek po wojnie. Przez prowincję Huambo przebiega też linia kolejowa Benguela, która umożliwi eksport zbiorów z Planalto na sąsiednie rynki w Demokratycznej Republice Kongo i w Zambii. W czasach kolonialnych 1300 kilometrów torów łączyło kopalnie obu krajów z angolańskim portem Benguela. Obecnie trwa odbudowa tego ważnego szlaku komunikacyjnego, finansowana przez Chiny. Powyższy przykład ewidentnie pokazuje, gdzie leżą przyczyny omijania Afryki przez międzynarodowych inwestorów, a w konsekwencji jest to jedna z zasadniczych przyczyn braku konkurencji dla chińskich inwestorów, którzy w tej sytuacji mogą sobie sami dyktować warunki współpracy w zakresie rolnictwa i górnictwa. Prezydent Liberii Ellen Johnson-Sirleaf analizując stratę 300 mld USD z powodu toczących się konfliktów, stwierdza w Raporcie ONZ, że są "to pieniądze, na których stratę Afryka nie może pozwolić; dosłownie mogły powstać tysiące szpitali, szkół i dróg". Wg autorów raportu afrykańskie kraje objęte działaniami wojennymi mają o 50 proc. wyższą umieralność dzieci, 15 proc. więcej ludzi niedożywionych, o 5 lat mniejszą długość życia, o 20 proc. wyższy poziom analfabetyzmu, 2,5 razy mniej lekarzy przypadających na pacjenta i 12,4 proc. mniej żywności na osobę. Im dłużej trwały konflikty, tym większe były straty PKB - średnio 15 proc. PKB. "Liczby są przerażające. To, co traci Afryka, starczyłoby na rozwiązanie problemu AIDS na kontynencie albo zapewnienie edukacji, wody pitnej, zapobieganie i leczenie gruźlicy oraz malarii" – napisała prezydent Liberii Ellen Johnson Sirleaf. Raport stanowi pierwszą analizę oceniającą skutki wojen na rozwój Afryki.. Te zjawiska dostrzegły i skrupulatnie wykorzystują chińscy biznesmeni. Zwraca się uwagę na to, że co prawda chińskie tanie produkty docierają na rynki afrykańskie, umożliwiając mieszkańcom zaspokojenie potrzeb konsumpcyjnych po niskich cenach, to jednak równocześnie przynoszą szkodę rozwojowi afrykańskiego przemysłu, bo prowadzą do bankructwa istniejących tam fabryk i zwiększają i tak już wysokie bezrobocie. By obraz chińskiej obecności w Afryce uczynić jeszcze bardziej “czarnym” przytaczane są przykłady dostarczania broni w rejony konfliktów i popieranie lokalnych dyktatur. Chiny w ostatnich latach znacznie umocniły swą obecność gospodarczą w Afryce, poszukując przede wszystkim źródeł surowców na kontynencie, szczególnie tych, które stają się deficytowe, a to w konsekwencji powoduje znaczny wzrost ich cen na rynkach światowych. Zmiany cenowe z jednej strony uderzają w najuboższe populacje naszej planety, gdyż w skali świata każdy procent wzrostu cen np.; żywności powoduje powiększenie liczby osób niedożywionych o 16 milionów, z drugiej jednak polepszają opłacalność produkcji żywności i dają nadzwyczajne zyski ze sprzedaży surowców, o które bije się nie tylko rozwinięty świat, ale i goniące go azjatyckie kolosy. W efekcie w całej Afryce gospodarka ruszyła z kopyta i rośnie średnio o 6 proc., a do liderów wzrostu zaliczana jest Angola, której wzrost PKB osiągnął ponad 16 procent. W głównej mierze to zasługa wzrostu opłacalności eksportu ropy naftowej, który stanowi ponad 95 proc. wartości wywozu. O ile do niedawna Chiny zainwestowały w Afryce ponad 6,5 mld USD, o tyle obecnie wartość zaangażowania ulega zwielokrotnieniu. Podczas gdy Angola uzyskała 5-miliardową pożyczkę w zamian za dostawy ropy, to planowany w wysokości 5 miliardów USD Chińsko-Afrykański Fundusz Rozwoju (CADF) ma na celu wsparcie chińskich inwestycji w Afryce. Również wartość 5 mld USD ma wrześniowe 2007roku porozumienie rządów Konga i Chin, które pozwoli Chinom uzyskać dostęp do złóż surowców w zamian za sfinansowanie inwestycji infrastrukturalnych, w tym drogowo-kolejowych. 30 października 2007 roku egipski minister handlu Mohamed Rachid ogłosił utworzenie 5-kilometrowego parku przemysłowego w Suezie, który - zarządzany przez chińską firmę TEDA - ma przyciągnąć 2,5 mld USD chińskich inwestycji w Egipcie. Inwestorów na Czarny Ląd przyciągają głównie surowce: ropa naftowa Angoli, Nigerii czy Sudanu, miedź Zambii, boksyty Gwinei czy tanie źródła energii Mozambiku. W ślad za nimi Chiński Bank Przemysłowo-Handlowy (ICBC), który po niedawnej emisji akcji wysunął się na pierwsze miejsce na świecie pod względem kapitalizacji, zakupił za 5,56 mld USD w strategicznym podmiocie na rynku finansowym tj. 20-procentowego udziału Standard Banku, największej afrykańskiej instytucji finansowej mającej swoje oddziały w 18 krajach kontynentu. Zgodnie z opisaną na pierwszej stronie "Financial Timesa" deklaracją obie instytucje mają utworzyć miliardowy fundusz surowcowy inwestujący w kopalnie, metale, gaz ziemny i ropę naftową, które znajdują się w krajach operacji Standard Banku, a które są tak potrzebne Chinom w ich rozwoju. To, co może być istotne dla wszystkich wolnorynkowych analiz, to ciekawostka, że ten największy na świecie bank nie jest w stanie uzyskać bankowej licencji na prowadzenie działalności w Stanach Zjednoczonych. Podobnie inny chiński gigant finansowy, posiadający portfel kredytowy na sumę 281 mld USD - Chiński Bank Rozwoju (CDB), ogłosił zawiązanie sojuszu z United Bank of Africa. W efekcie olbrzymiego zasilenia kapitałowego ten kluczowy bank Nigerii już w przyszłym roku dokona ekspansji kredytowej w aż 12 krajach afrykańskich. Chiny w Afryce to nie tylko inwestor, gdyż w latach 2001-2006 chiński eksport wzrósł czterokrotnie do poziomu 26,7 mld USD, a import, wzrastając rokrocznie o 40 proc., powiększył się z 4,8 mld do 28,8 mld USD. W efekcie chińskich zakupów ceny afrykańskich surowców silnie zwyżkowały, pomagając w rozwoju tych gospodarek, a taniość chińskich produktów pozwoliła na zbicie kosztów importu. W efekcie afrykańskie targi pełne są chińskich produktów, tak że nawet kupowane przez Europejczyków tradycyjne egipskie bransoletki mają metki "Made in China". Wraz z wielkimi państwowymi projektami i prawie tysiącem chińskich przedsiębiorstw operujących na Czarnym Lądzie przyjechało do Afryki dziesiątki tysięcy Chińczyków. Uwzględniając powyższe działania należy zwrócić uwagę, że chińska ekspansja na kontynencie afrykańskim ma dwie płaszczyzny- ekonomiczną i polityczną, które względem siebie uzupełniają i wzmacniają oddziaływanie.













1). Ekonomiczne aspekty ekspansji:
- Pomoc warunkowana współpracą.
Odkąd skończyła się “Zimna Wojna” Chiny widziały w Afryce kluczowego sprzymierzeńca w walce z USA, szczególnie w ONZ. Co więcej chciały powstrzymać nawiązywanie kontaktów z krajami afrykańskimi przez Tajwan i dążyły do przejęcia jego partnerów handlowych. W drugiej połowie 1995 roku władze chińskie skutecznie agitowały kraje zachodniej Afryki – każde z 15 afrykańskich państw, których to dotyczyło, przyjęło delegacje azjatyckiej potęgi. Podpisano wiele dwustronnych umów handlowych, udzielono wielu pożyczek, zapowiedziano liczne inwestycje. Spotkania odbywały się na szczeblach rządowych, jednak temat głosowania na sesjach ONZ nie był oficjalnie poruszany. Mimo to chiński lobbing zaowocował poparciem przez państwa afrykańskie stanowiska ChRL w kluczowych głosowaniach drugiej połowy lat 90. Europa czy USA nie pokusiły się na tego typu kroki. Chiny do dnia dzisiejszego szukają w Afryce międzynarodowego poparcia dla ich działalności oraz dla reform, których ich zdaniem wymagają ONZ i międzynarodowe instytucje finansowe i ekonomiczne. Odwołują się na przykład do problemu zwiększenia reprezentacji i zdolności decyzyjnej Afryki w społecznościach ogólnoświatowych. Państwa afrykańskie i ChRL wspierają się też wzajemnie na forum Komisji Praw Człowieka ONZ, wspólnie odrzucając skierowane przeciw sobie oskarżenia. Obecnie azjatycka potęga powoli przejmuje miejsce USA w kontaktach z krajami Trzeciego Świata. Nieodparcie nasuwa się wniosek, że Chiny postępują właściwie według opracowanej przez Zachód strategii ekonomicznej wobec biednych państw, polegającej na zgrabnym połączeniu eksploatującego biznesu z pomocą. W celu wsparcia interesów chińskich przedsiębiorstw w Afryce, Chiny umorzyły łącznie 10 mld dolarów długów krajom tego regionu, wysyłają lekarzy i przyjmują tysiące studentów i pracowników afrykańskich na uniwersytety i szkolenia w Chinach. W Kamerunie Prezydent ChRL obiecał 100 mln dol. pomocy. Kamerun ma ropę, boksyty i rudę żelaza. W Sudanie (ma bardzo bogate złoża ropy) Hu Jintao zapewniał o przyjaźni sudańsko-chińskiej i nie mówił nic o ludobójstwie w Darfurze. W Zambii nie było tak łatwo, gdyż w kopalniach Chambeshi, którymi zarządza chińska firma, zginęło w 2005 roku 50 górników. Jak mówią związkowcy, z powodu nieprzestrzegania elementarnych przepisów BHP. Dlatego prezydent Hu miał kłopot, ogłaszając inwestycję właśnie w tych kopalniach miedzi o wartości 200 mln dol. W 2006 roku wzrost gospodarczy w Afryce osiągnął 5,7 proc. To zdecydowanie za mało, by szybko wyeliminować biedę i poprawić warunki życia na tym kontynencie.
- Pożyczki i kredyty.
Od 2000 r. Chiny umorzyły 31 krajom 156 kredytów o łącznej wartości 1,3 mld dolarów. Z kolei Nigeria otrzymała pożyczkę 2,5 mld dolarów. Kenia otrzymała pomoc blisko 40 mln dolarów na modernizację administracji państwowej. Chińskie banki otwierają też linie kredytowe rządom afrykańskim - jak np. w Angoli, gdzie zaoferowano kredyt w wysokości dwu mld dol. umorzyły długi w Liberii. Te ostatnie to 15 mln dol., Agresywne finansowanie państw afrykańskich poprzez udzielanie wysoce ryzykownych kredytów i pożyczek jest krytykowane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Chiny występują tu jako alternatywny kredytodawca, kreujący nową falę ukrytego zadłużenia Afryki. Chińczycy nie rezygnują również ze specyficznych i tradycyjnie kontrowersyjnych dziedzin działalności gospodarczej, a nawet politycznej. Chiny oferują swoją pomoc reżimom afrykańskim w zwalczaniu opozycji.
- Import surowców
Chińczycy z rowerów przesiadają się do samochodów, dlatego między innymi popyt na ropę wzrasta o 7,5% rocznie. Siedem razy szybciej niż w Ameryce! Jeśli tempo motoryzacji się utrzyma, w 2030 r. będzie w Chinach tyle aut co w USA. Chiny są piątym producentem ropy na świecie. Według prognoz, za ok. 20 lat ten kraj będzie kupować na rynkach międzynarodowych już 60% ropy, niezbędnej dla niezakłóconego funkcjonowania gospodarki.W imię bezpieczeństwa energetycznego Chiny wkraczają agresywnie na światowe rynki naftowe, a stawiają przede wszystkim na państwa naftowe objęte sankcjami, jak Iran czy bojkotowane, jak Sudan. Przeżywające boom Państwo Środka jest drugim światowym importerem ropy. Sprowadza 117 mln ton rocznie, co stanowiło 6,3%. światowego importu w 2006. To dopiero początek, ale już dosyć, by wywindować światowe ceny i spowodować zawirowania na światowych rynkach naftowych. Około 25 proc. importowanej przez Chiny ropy pochodzi z Sudanu, który jest drugim po Nigerii producentem tego surowca w Afryce oraz z Zatoki Gwinejskiej. Pozyskuje także nowe pola roponośne w Zachodniej Afryce, np. Mauretanii. W państwach posiadających duże zasoby ropy, jak: Sudan, Nigeria, Angola i Czad, wpływy tradycyjnych państw kolonialnych nieustannie maleją na rzecz Chin. Na liście chińskich zakupów są m.in. ropa naftowa z Angoli, platyna z Zimbabwe, miedź z Zambii, egzotyczne gatunki drewna z Konga-Brazaville, ruda żelaza z RPA. W tej chwili Chiny to największy eksporter ropy z Angoli. Dzieje się tak dlatego, że chiński rząd przed podpisaniem kontraktu na eksplorację lub produkcję nie przedstawia politycznych warunków rządom afrykańskim. Chiny nie ulegają bowiem naciskom światowych organizacji w zakresie ochrony środowiska i przeciwdziałania korupcji.
Szczególnie w ostatnich latach chińskie podejście w kwestii przestrzegania międzynarodowych norm stało się wyjątkowo liberalne, kiedy wzrost PKB w Państwie Środka sięga 10%,tym samym zapotrzebowanie na ropę, stal, miedź, drewno wzrasta niepomiernie. Chiny zajmują drugie po Stanach Zjednoczonych miejsce w zużyciu ropy naftowej - obecne zapotrzebowanie wynosi ponad 7,2 mln baryłek dziennie, czterokrotnie więcej niż dwadzieścia lat temu. Przewiduje się jego podwojenie do 2025 r. Chiny importują rocznie 140 mln ton ropy, co zaspokaja 40% zużycia gospodarki tego kraju. Złoża w Afryce, wobec niepewnej sytuacji na Bliskim Wschodzie, umożliwiają dywersyfikację dostaw surowców energetycznych. Jeszcze kilka lat temu rynek ropy w Afryce należał do państw Zachodu - od 2004 r. kontrolę nad nim przejęły firmy z Chin. 31% importowanej przez Chiny ropy naftowej pochodzi z Afryki. Chińskie kompanie naftowe są obecne w Sudanie, Angoli, Nigerii, Kongo-Brazzaville, Gwinei, Gabonie, Libii. Sudan kieruje do Chin 65% swego eksportu ropy naftowej. Chiny odbierają również 35% ropy eksportowanej przez Angolę. Poza tym do Chin płynie dziś ropa z Gabonu i Nigerii , z Zambii sprowadzają miedź, w Zimbabwe kupują platynę, w wielu krajach szukają nowych złóż. Chińczycy mają umowy handlowe z 40 państwami Afryki, a obroty handlowe skoczyły od 2000 roku aż czterokrotnie – z 10 do 40 miliardów dolarów. Gros tego wzrostu to chińskie zakupy ropy, ale Afrykę zalewa także tania produkcja z chińskich fabryk. Przykładowo w ciągu 10 miesięcy 2007 roku Chiny sprowadziły z Afryki łącznie 36,75 mln ton ropy. Żelazo, aluminium, magnez, platynę i celulozę dostarcza do Chin Afryka Południowa, natomiast drewno budowlane Gabon, Kamerun i Kongo-Brazzaville. W Etiopii Chińczycy wydobywają złoto, uran, miedź i węgiel. Pełni inwencji Chińczycy lokują swe inwestycje nawet w miejscach, które przez zachodnich przedsiębiorców są uznawane za niedochodowe. W efekcie odżyły opuszczone przez kolonistów europejskich kopalnie rudy miedzi w Zambii, a także szyby naftowe w Gabonie. Jakbyśmy nie nazwali aktywności chińskiej w regionie, potęga azjatycka w zamian oczekuje przede wszystkim dostępu do relatywnie tanich zasobów energetycznych – są one niezbędne prężnej gospodarce Chin, która co roku odnotowuje 10% wzrost. To właśnie jej najbardziej na świecie brakuje ropy. W 2003 już 24% chińskiego importu ropy naftowej pochodziło z Afryki - "kontynentu który ma do zaoferowania przecież dużo więcej surowców i może przyjąć dużo więcej 'tanich i dobrych' chińskich towarów, inwestycji i siły roboczej" (obecnie pracuje w Afryce oficjalnie ponad 60 tysięcy chińskich robotników, chińskie Ministerstwo Handlu wie z kolei o 616 chińskich inwestycjach w Afryce na sumę 1,2 mld USD). W celu zabezpieczenia i ułatwienia prowadzenia biznesu dla obydwu stron podpisano “Porozumienie w sprawie Zachęcania do Inwestycji i ich Ochrony oraz Unikania Podwójnego Opodatkowania”.
- Eksport towarów.
W chińskim eksporcie do krajów afrykańskich na pierwszym miejscu znajdują się wyroby przemysłu elektromaszynowego (37%), a tuż za nimi tekstylia, odzież i obuwie (32%, za "Renmin Ribao", 3.12.2003). Największym partnerem gospodarczym Chin na kontynencie jest Afryka Południowa. Obroty handlowe z tym krajem osiągnęły kwotę 7,27 mld dolarów w 2005 r., a ich dynamika wzrostowa przekracza 20% rocznie. Chiński eksport do Południowej Afryki obejmuje głównie wyroby przemysłu elektro-maszynowego, urządzenia elektryczne i elektroniczne, odzież i tekstylia a także zboża i przetwory. Nie bez znaczenia jest wartość kontraktów inżynierskich realizowanych przez chińskie przedsiębiorstwa w tym kraju, które opiewają na 530 mln dolarów.
W 2005 roku jej wartość globalna wartość chińskiego eksportu podskoczyła o 36 proc. do prawie 40 mld dol. Mniej więcej wtedy połową chińskiego eksportu były maszyny, elektronika i najnowsze technologie. Należy przy tym zwrócić uwagę, że jakość towarów jakimi Chiny zalewają Afrykę wzbudza protesty. W Nigerii zamknięto kilka sklepów należących do Chińczyków ponieważ okazało się, że sprzedawane tam towary to podróbki o bardzo niskiej jakości. Nawet w RPA związki zawodowe naciskają na rząd, aby renegocjowały porozumienie handlowe z Chinami ponieważ uważają one, że w obecnej formie zawarte kontrakty przynoszą dużo większe korzyści Chinom niż RPA. Import RPA z Chin wynosi 4.4 mld dolarów podczas gdy eksport to 1 mld. dolarów. Duże firmy płd-afrykańskie (gł. Internetowe, górnicze czy piwowarskie) zainwestowały w Chinach 400 mln dolarów podczas gdy Chiny wyłożyły w RPA 130 mln. Oburzenie wobec Chin zauważalne jest także wśród mieszkańców Zimbabwe. Prezydent Mugabe ogłosił politykę 'otwarcia na wschód' , a dowodem na przyjaźń Chin i Zimbabwe stała się nowa rezydencja Mugabe wybudowna w stylu chińskim ( jej dach ozdobiły kafle sprowadzone specjalnie z Szanghaju). John Makumbe, wykładowca Uniwersytetu Zimbabwe nazwał tę konstrukcję zniewagą wobec obywateli ( połowa mieszkańców tego ponad 12 milionowego kraju głoduje; przeciętne zarobki to 11 dolarów miesięcznie). Współpraca Mugabe z Pekinem jak na razie zaowocowała pogłębieniem kryzysu gospodarczego. Kolejnym przykładem nieporozumień może być Senegal, gdzie import taniego chińskiego obuwia stanowił poważne zagrożenie dla miejscowej produkcji.
- Wykup pól naftowych.
Chińskie kompanie naftowe nie poprzestają na tym co zastali w danym regionie, który eksploatują, lecz same poszukują złóż i dokonują odwiertów czego ewidentnym przykładem może być Afryka Zachodnia, m.in. Mauretanii.Poza tym podpisały umowy na wydobycie ropy u wybrzeży Kenii, inwestują w pola naftowe Nigerii, . W kwietniu 2006 roku Chiny i Nigeria podpisały porozumienie, na mocy którego Państwo Środka otrzymało licencję na wydobycie ropy naftowej w zamian za inwestycje tego kraju w wysokości czterech miliardów dolarów. Niniejszy fakt ma szczególne znaczenie gdyż Nigeria do tego momentu była zmonopolizowana przez koncerny z Europy i USA. Podpisanie kontraktu wartego 2,3 miliarda dolarów poprzedziła wizyta prezydenta Chin Hu Jintao. Ale wejście na nigeryjskie pola naftowe to tylko zwieńczenie kilkuletniej ofensywy Pekinu . Gdyż chińskie firmy są niezwykle aktywne w Nigerii, gdzie wznoszą wiele fabryk, w tym w strefie wolnego handlu południowo-wschodnim regionie kraju. W myśl porozumienia Chiny wykupiły kontrolny pakiet akcji tj. 45% za 2.27 mld dolarów w rafinerii naftowej w Kadunie, a także zbudują w Nigerii linię kolejową oraz elektrownie, inwestując w sumie 4 mld USD. W zamian chiński koncern naftowy China National Offshore Oil Corporation CNPC otrzymał licencje na wydobycie nigeryjskiej ropy w czterech lokalizacjach - dwóch w delcie Nigru i dwóch w głębi lądu, w kotlinie Czadu. Porozumienie między najludniejszym krajem Afryki i najludniejszym państwem świata było zwieńczeniem kilkumiesięcznych negocjacji i zostało podpisane 26.04.2006 roku po przyjeździe prezydenta Chin Hu Jintao, który w Nigerii zakończył podróż po Afryce i Bliskim Wschodzie.
W Sudanie chińskie inwestycje w pola naftowe oraz rurociąg do Port Sudan kosztowały 8 mld dolarów. W pracach wzięło udział dziesięć tysięcy chińskich specjalistów. Walka o ropę staje się coraz bardziej brutalna. Chiny inwestują w Sudanie, kraju oskarżanym o ludobójstwo, z którego w proteście wycofali się Amerykanie i Kanadyjczycy. Chińscy żołnierze przebrani za robotników zbudowali w Sudanie 1600-kilometrowy rurociąg do Morza Czerwonego, z pomocą Chin powstała rafineria pod Chartumem (a przy okazji trzy fabryki broni). - Chińskie koncerny muszą szukać ropy tam, gdzie nie ma Amerykanów ani Europejczyków. Sudan jest przykładem tej strategii - mówi chiński ekspert Chen Fengying z pekińskiego Instytutu Współczesnych Stosunków Międzynarodowych.
Polityczne reperkusje sudańskich interesów Chin widać było już w ubiegłym roku, gdy Rada Bezpieczeństwa przyjęła rezolucję, w której zażądała, by Sudan ukrócił przemoc w Darfurze. Chartum nic nie zrobił, a Pekin uprzedził, że użyje prawa weta wobec ewentualnych sankcji.
- Prawa człowieka? Nie dbamy o to - mówi "Washington Post" jeden z rządowych doradców chińskich. - Interesuje nas tylko ropa. Kto pomaga Chinom rozwiązać ich problem energii, jest dla nas przyjacielem.
- Zaangażowanie w strefy ekonomiczne.
Na podstawie międzynarodowego porozumienia w Chambishi w Zambii ustanowiono strefę bezcłową i bezpodatkową dla chińskich inwestorów (nie będą ich obowiązywały 25-procentowe cła, a 17,5-procentowy VAT zaczną płacić dopiero, kiedy biznes będzie przynosił zyski). W okresie następnych 3-4 lat Zambia oczekuje, że chińskie firmy zainwestują 800 milionów USD w nową strefę rozwoju ekonomicznego, położoną w pobliżu, kierowanej przez Chińczyków, kopalni miedzi, powiedział 14 kwietnia 2008 roku zambijski minister finansów, Ng'andu Magande. W strefie tej znajdą się fabryki przeróbki miedzi i produkcji kabli, które będą wysyłane z powrotem do Chin i jak dobrze pójdzie także na inne rynki, m.in. rynek amerykański. Tymczasem Egipt ogłosił, że osiągnął porozumienie z Chińczykami na temat utworzenia strefy przemysłowej, która ma przyciągnąć chińskie inwestycje o wartości 2.5 miliarda dolarów, podaje “FT”. Rachid Mohamed Rachid, minister do spraw handlu Egiptu, ogłosił, że park o powierzchni 5 km kw. w Suezie budowany będzie etapowo w ciągu 10 lat , a także finansowany, wykonany oraz zarządzany przez TEDA, przedsiębiorstwo chińskie. Przypuszczalnie jest to pierwsza strefa produkcyjna wspierana przez rząd chiński w tym regionie, która dla chińskich firm stanie się centrum eksportowym na rynki Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki. Firmy, które znajdą się w strefie będą produkowały tekstylia, rury gazowe i ropociągi, elektronikę, samochody i części samochodowe. Posunięcie to odzwierciedla wysiłki afrykańskiego kraju, który stara się przyciągnąć zagraniczne inwestycje poprzez promocję Egiptu jako kraju o strategicznym położeniu, mającego umowy handlowe ze Stanami Zjednoczonymi, Afryką i Bliskim Wschodem, a także dysponującego tanią energią i siłę roboczą. Porozumienie świadczy także o zacieśniających się związkach ekonomicznych Pekinu zarówno z Bliskim Wschodem, jak i Afryką, gdzie Chiny gwałtownie zawierają umowy na dostawy surowcowe, aby zasilić rozpędzoną gospodarkę, a jednocześnie eksportować własne produkty. Krytycy argumentują, że stosunki Chin z Afryką nie są równorzędne: Chiny plądrują kontynent afrykański i dokładają się do konkurencji, której musi sprostać przemysł afrykański. Ale minister do spraw handlu Rachid powiedział “FT”, że mimo iż kwestia konkurencji z chińskimi producentami stanowi problem, to strefa przemysłowa stworzy miejsca pracy i da nowe umiejętności egipskim pracownikom. Powstaje pytanie: co na to amerykanie? Fabryki w strefie będą również generowały wartość dodaną do eksportu surowców do Chin, takich jak przędza, bawełna, marmur, i pomogą osiągnąć sytuację, w której obie strony – stojące w obliczu rosnącego wpływu Chin na gospodarkę globalną - są zwycięzcami. “To będą przedsiębiorstwa egipskie”, ocenia pan Rachid. “Owszem, będą własnością chińskich firm, ale to będą egipskie fabryki, które będą musiały stosować się do egipskich przepisów. Wolimy to od dostaw produkcji z Chin”. Chiński rząd również zgodził się przeznaczyć 200 milionów dolarów tanich kredytów - z łaskawym okresem spłaty do siedmiu lat – dla producentów egipskich, którzy chcą importować linie produkcyjne i inny sprzęt z Chin. Od początku roku do września 2007 roku eksport chiński do Egiptu wzrósł dwukrotnie w porównaniu z tym samym okresem w 2006 roku i osiągnął 2,9 miliarda dolarów, a egipski eksport do Chin osiągnął poziom 164 milionów dolarów, wzrost 23-procentowy. W tym miejscu trzeba dodać, że największym partnerem handlowym Egiptu są Stany Zjednoczone, których wartość wymiany handlowej w 2006 roku wynosiła 6,7 miliardów dolarów, ale pan Rachid spodziewa się, że Chiny przejmą tą rolę w ciągu najbliższych sześciu lat. Simon Kitchen, ekonomista w EFG-Hermes, ocenia, że Egipt “trzyma klucz” do wielu rynków, którymi Chiny są zainteresowane. “Egipt jest korzystnie położony z punktu widzenia chińskich eksporterów, ale nie będzie wielkiej fali eksportu przez egipskie przedsiębiorstwa do Chin, ponieważ, poza nielicznymi wyjątkami, nie mogą konkurować ani cenami, ani jakością”.
- Budowa infrastruktury.
Kolejnym krokiem ku zbliżeniu na linii południe-południe jest uruchomienie od 31 grudnia 2006 roku regularnego połączenia między Pekinem a Lagos, następnie rozszerzone z wieloma innymi miastami afrykańskimi co ułatwiło wzajemne kontakty. Nie można zaprzeczyć stwierdzeniu, że chińskie inwestycje w Afryce znacznie przyczyniły się do wzrostu gospodarczego tego kontynentu, który przekroczył 5,7% PKB w 2005 roku.. Dały one szansę rozwoju wielu krajów, rozwoju zawodowego społeczeństw, transferu nowoczesnych technologii jak na warunki afrykańskie i w efekcie poprawę standardu życia wielu Afrykańczyków. Rekordzistą w 2005 r. była Angola ze wzrostem PKB 19,1%., przed Gwineą (18,6%). Szacuje się, że 1, 2 punktu procentowego wzrostu zawdzięcza Afryka gospodarczej aktywności chińskiej. Oprócz handlu, chińskie przedsiębiorstwa uczestniczą w budowie afrykańskiej infrastruktury. Chińczycy wykonują w Zambii projekty drogowe, kolejowe i wodociągowe, a także dostarczają lekarzy. Przed samą trzydniową wizytą Hu Pekin zobowiązał się przekazać 6 mln dolarów na budowę nowego stadionu piłkarskiego i 39 mln dolarów dotacji na budowę dróg. Hu Jin-Tao obiecał Zambii 800 mln dolarów na rozwój kopalń miedzi, 150 tys. dolarów na odbudowę po powodzi i anulował prawie 8 mln dolarów długów. Umożliwił też bezcłowy eksport 452 zambijskich produktów do Chin (zamiast 192 jak było do tej pory), a miejscowi biznesmeni będą mogli pożyczać kapitał inwestycyjny w Bank of China. Udzieliły nisko oprocentowanych pożyczek na odbudowę infrastruktury w Angoli (3 mld dol.), chcą zbudować największy teatr w Senegalu (za 35 mln dol). A to dopiero początek ofensywy: chińskie firmy budują też 1,2 tys. km autostrady w Algierii, by uzyskać dostęp do pożądanych surowców, Chińczycy zasypali Afrykę inwestycjami, pożyczkami i pomocą rozwojową. W zrujnowanej wojną domową Angoli odbudowali 400 kilometrów dróg, położyli dwie linie kolejowe, wyremontowali lotnisko i główny szpital w stolicy kraju Luandzie. Sudanowi “sprezentowali” rafinerię i ropociąg na 1600 kilometrów, w Zambii budują elektrownię wodną i kopalnie miedzi, w Nigerii wykopali 600 studni i obiecali wyłożyć półtora miliarda dolarów na remont sieci kolejowej. Są też spektakularne ślady chińskiej obecności: budynek MSZ Mozambiku nakryty pagodą, stadion na 20 tysięcy kibiców w zapomnianej przez Zachód Republice Środkowoafrykańskiej, budynek parlamentu w stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej, muzeum narodowe w stolicy Togo czy teatr narodowy w Ghanie. Wszystko zbudowane za chińskie pieniądze, najczęściej przez chińskie firmy i rękami chińskich robotników. Bo pomoc rozwojowa to doskonała okazja, by dać zarobić własnym przedsiębiorcom i wprowadzić ich na afrykański rynek. Państwowy koncern Civil Engineering Construction podpisał w 2007 roku kontrakt wart 8,3 mld dol. na budowę linii kolejowej między miastami Lagos i Kano w Nigerii. Będzie to największa zagraniczna inwestycja budowlana w historii Chin. Przewiduje się rozbudowę infrastruktury tego kraju za kwotę 4 mld dolarów. W efekcie zostanie zbudowana hydroelektrownia w Mambilla, system połączeń kolejowych oraz sieć telefonii na terenach wiejskich. W maju 2007 roku chińscy specjaliści umieścili na orbicie pierwszego nigeryjskiego satelitę telekomunikacyjnego NIGCOMSAT-1. W Etiopii Chińczycy angażują kapitał w sektor telekomunikacyjny. Gigantycznym przedsięwzięciem będzie realizacja największej w Afryce zapory wodnej, która rozwiąże wiele problemów dotyczących zaopatrzenia w wodę znacznej części kontynentu. Dobrze rozwija się współpraca z Republiką Środkowoafrykańską, gdzie Chińczycy inwestują w budownictwo mieszkaniowe oraz obiekty sportowe. Wybudowano tu także fabrykę chińskich rowerów. Kenia nie stanowi dla pracowitych Chińczyków wyłącznie kraju atrakcji turystycznych w postaci safari. Po ulicach Nairobi jeździ coraz więcej chińskich samochodów dostawczych, stanowiących konkurencję dla uznanych marek japońskich. Ten kraj afrykański eksportuje do Chin produkty codziennego użytku, jak włókna, skórę, kawę a nawet ... herbatę.
Kwitnie współpraca Pekinu z Egiptem, szczególnie w zakresie pokojowego wykorzystania energii nuklearnej oraz transferu nowoczesnych technologii, ochrony zdrowia oraz wspierania inwestycji. Z Maroka do Chin są wysyłane tysiące ton fosforatów. Kraj ten, traktowany jako pomost do Europy, prowadzi współpracę z Chinami również w dziedzinie turystyki, kultury, opieki medycznej oraz badań naukowych. Warto wspomnieć o budowanych przez firmy chińskie 44 piętnastokondygnacyjnych apartamentowcach w Cabinda City, stolicy prowincji Cabinda. Państwowy koncern naftowy National Petroleum Corp. rozpatruje trzy projekty budowy gazociągu w północno-zachodniej Afryce. Jeden łączyłby Sudan, Czad i Niger; drugi - Algierię i Nigerię, a trzeci Niger z Nigerią. Dla analityków plany wydają się na razie mało realne, ale jeśli doszłoby do ich realizacji, chińska firma konkurowałaby z samym Exxonem, największą korporacją świata, która zainwestowała 3,5 mld dol. w rurociąg między Czadem a Kamerunem. Chińczycy m.in. zapewnią sieć telekomunikacyjną na wiejskich obszarach Ghany, zbudują fabrykę aluminium w Egipcie oraz autostradę w Nigerii . Działania chińskiego biznesu otrzymują wsparcie w postaci przemyślanej polityki ze strony własnego państwa, które również angażuje się w projekty gospodarcze w Afryce. Około 500 inwestycji drogowych jest kierowanych przez państwowe przedsiębiorstwo China Road and Bridge Corporation, co zapewnia kontrakty dla ponad 40 chińskich firm z tej branży. Ważne dziś regiony aktywności chińskiej to: Etiopia (przemysł telekomunikacyjny), Kongo (kopalnie miedzi), Kenia i Nigeria. W Kenii Chińczycy wyremontowali drogę między Mombassa i Nairobi. Na specjalną uwagę zasługuje casus Angoli. Po wznowieniu zerwanych ponad 30 lat temu stosunków, była portugalska kolonia, stała się drugim co do wielkości partnerem handlowym Chin w Afryce. Obecnie eksport ropy do Chin stanowi tu około 91% całkowitego wydobycia. Otwarta na 17 lat linia kredytowa, o wartości 2 mld dolarów i oprocentowaniu 1,7 proc., może wydawać się nieopłacalna dla banku chińskiego. Jednak Chińczycy zarobią na tym znacznie więcej niż wyniosą odsetki, otrzymają bowiem lwią część lukratywnych kontraktów na odbudowę tego państwa, zniszczonego 30-letnią wojną domową. A jest co odbudowywać: linie kolejowe, szkoły, drogi, mosty, szpitale, budynki administracyjne itp. Po wojnie domowej w Angoli Chińczycy odbudowują słynną linię kolejową wiodącą w głąb Czarnego Lądu ku złożom surowców mineralnych z portu w Bengueli oddaną do użytku jeszcze w 1920 roku. W zamian za pomoc, już dziś Chiny otrzymują 10 tys. baryłek ropy dziennie. Około 30 proc. wartości kredytu będzie zakontraktowane przez rodzime firmy angolskie. Być może pozostałe, niezagospodarowane 70 proc. zostanie przeznaczone na cele inne niż odbudowa państwa skoro część z tych pieniędzy już zasiliła fundusz wyborów, które odbyły się w 2006 r. Tym się jednak w Pekinie na razie nikt nie przejmuje. W czasach, gdy biali farmerzy dominowali w rolnictwie w Zimbabwe, tytoń sprzedawano na międzynarodowych aukcjach. Dziś na takich aukcjach panuje błogi spokój, ponieważ tytoń trafia bezpośrednio do Chin, jako spłata kredytów z chińskich banków, zaciąganych na inwestycje w bankrutujące przedsiębiorstwa państwowe. Podczas gdy rolnictwo Zimbabwe bankrutuje, Chińczycy przejmują ziemię od rządu tego kraju, skonfiskowaną niegdyś białym farmerom.
W listopadzie 2006 roku na szczycie w Pekinie, prezydent Chin zaoferował afrykańskim przywódcom kredyty w wysokości 5 miliardów dolarów. Mają być one przeznaczone na kompletne rozwiązania projektów infrastrukturalnych. Ich: finansowanie, budowę i szkolenia kadry. Pieniądze mają być uruchomione w ciągu trzech najbliższych lat. Dodatkowo Chińczycy obiecują podwojenie ilości nieoprocentowanych pożyczek. W przeciwieństwie do Zachodu nie żądają żadnych skomplikowanych biznesplanów i reform. Afryka odwdzięczy się za kredyty i prezenty - np. takie jak terminale lotnicze - poparciem chińskiego stanowiska w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Wesprze też Chiny w polityce tajwańskiej.
- Kontrola systemu bankowego.
Transakcja wartości 5,5 miliarda dolarów, dotycząca przejęcia przez ICBC 20 procent udziałów w Standard Banku oznacza, że chińskim inwestorom będzie łatwiej zaistnieć na rynku Czarnego Lądu. ICBC ma 2,5 miliona klientów korporacyjnych i znajdują się wśród nich wielkie państwowe przedsiębiorstwa. Oba wspomniane banki, tj. ICBC i Standard Bank już ogłosiły, że kosztem 500 milionów dolarów utworzą fundusz inwestycyjny, który będzie działał na rynku wydobywczym.. Ostatnio Chińska Państwowa Administracja Wymiany Dewizowej (SAFE) zarządzająca chińskimi rezerwami 1650 mld USD z wymiany zagranicznej rzeczowo włączyła się w tą paliwową rywalizację. W ciągu dwóch pierwszych miesięcy 2008 roku te rezerwy wzrosły o 100 mld USD. Instytucja ta kupiła 1,6-procentowy udział we francuskiej firmie Total, czwartej największej grupie paliwowej na świecie. SAFE dotąd inwestowała w nie ryzykowne, nisko rentowne walory, takie jak bony skarbowe i obligacje oparte na kredytach hipotecznych, lecz tracący na wartości dolar również ją zmusił do zdywersyfikowania portfela. W Chinach działa też China Investment Corporation. Jest to utworzony we wrześniu 2007 roku państwowy fundusz inwestycyjny, pod którego kontrolą znajduje się obecnie 200 mld USD. Inwestuje on pieniądze z chińskich rezerw w światowe firmy. Międzynarodowi kredytodawcy, tacy jak Bank Światowy, dyskutują z Chinami na temat wspólnej współpracy w Afryce. "Ghana, Uganda, Mozambik i Tanzania, to kraje, w których istnieje całkiem dobre zarządzanie ekonomią i w tych krajach Bank Światowy jest zainteresowany współpracą z partnerami chińskimi", powiedział David Dollar dyrektor chińskiej filii Banku Światowego. Dollar dodał, że Bank Światowy zainteresowany jest współpracą z Chińskim Bankiem Export - Import w niektórych krajach afrykańskich, pomagając finansować projekty związane z infrastrukturą, takie jak konstrukcja dróg i elektrowni. Chiny są dobrym partnerem. W styczniu Chiny ogłosiły, że pożyczą Afryce 3 mld dolarów amerykańskich w formie preferencyjnych kredytów na okres 3 lat i podwoją swoją pomoc i ilość pożyczek nieoprocentowanych. Są oznaki, że może się na tym nie skończy. Financial Times” pisze o nowej odsłonie chińskiego wejścia na afrykańskie rynki finansowe: Bank Rozwoju Chin (CDB) wchodzi we współpracę ze Zjednoczonym Bankiem Afryki (UBA), jednym z największych liderów bankowych w Nigerii. Umowa, Podpisana umowa rozszerza możliwości chińskich banków na finansowanie projektów infrastrukturalnych w Afryce. Chiny chcą w ciągu najbliższych 3 lat przekazać współpracującym państwom Czarnego Lądu ponad 5 mld USD. Pekin proponuje 3 mld USD w uprzywilejowanych pożyczkach oraz 2 mld USD w kredytach eksportowych. Chiny planują podwoić liczbę towarów zwolnionych z chińskiego podatku importowego. Kolejną sferą chińskiej aktywności są afrykańskie rynki finansowe: Bank Rozwoju Chin (CDB) wchodzi we współpracę ze Zjednoczonym Bankiem Afryki (UBA), jednym z największych liderów bankowych w Nigerii. Podpisana umowa rozszerza możliwości chińskich banków na finansowanie projektów infrastrukturalnych w Afryce. Innym przedsięwzięciem jest fakt, że Przemysłowy i Komercyjny Bank Chin, tj. inny chiński bank państwowy, kupił 20 procent udziałów w południowoafrykańskim Standard Bank za sumę 5,56 mld dolarów. Te dwa wydarzenia zaznaczają początek transformacji sektora bankowego w Afryce otwierającego nowe kanały napływu chińskiego kapitału do regionu, który wcześniej był silnie uzależniony od zachodnich inwestorów i darczyńców. Chińskie banki szukają lokalnych wykonawców, żeby skanalizować miliardy dolarów przeznaczanych na chińskie projekty w Afryce, a których jednym z celów jest zabezpieczenie ropy i minerałów potrzebnych do zasilania szybko rozwijającej się gospodarki Chin. Według chińczyków te “porozumienią zapewnią im niemal nieskończoną ilość kapitału na prowadzenie projektów”. I dodają, że: “Zainwestują w każdy kredyt, który zarekomendujemy”. Powyższe przedsięwzięcia umożliwiły sfinalizowanie umowy z CDB na finansowanie projektu elektrowni, która pomoże Nigerii w rozwiązaniu chronicznych niedoborów elektryczności. W 2008 roku UBA zamierza rozszerzyć swoją działalność na 12 krajów afrykańskich. “To już nie problem możliwości finansowych, ale naszej umiejętności rozpoznawania dobrych projektów”, mówi dyrektor naczelny banku. “Afryka jest wielkim, niewykorzystanym rynkiem – ale wygrać mogą na nim tylko ci, którzy rozumieją rynki afrykańskie i afrykańskie niebezpieczeństwa”.
- Eksport uzbrojenia.
Afryka stanowi także doskonały rynek zbytu sprzętu wojskowego. Chińczycy nie zapominają także o nader specyficznych i tradycyjnie kontrowersyjnych obszarach możliwej aktywności gospodarczo-politycznej. Chiny od trzech lat blokują w ONZ potępienie Sudanu za ludobójstwo w Darfurze i mimo embarga wciąż dostarczają broń do ogarniętego wojną domową kraju. Afryka stanowi doskonały rynek zbytu sprzętu wojskowego. W latach dziewięćdziesiątych Wojna w Erytrei dała Chinom możliwość sprzedaży uzbrojenia za miliard dolarów. Kontrakty handlowe na dostawy sprzętu wojskowego są zawierane z Republiką Środkowoafrykańską i Zimbabwe. Czego znamiennym przykładem była dostawa chińskiej broni podczas konfliktu wyborczego w Zimbabwe w 2008 roku. Statek zatrzymany w Luandzie jednak ostatecznie broń trafiła do celu. Jak podał w sierpniu 2006 r. Financial Times, Zimbabwe, nie bacząc na wewnętrzne problemy ekonomiczne, postanowiło o zakupie sześciu samolotów wojskowych od Chin. Rok wcześniej zakupiono również sześć tego rodzaju maszyn. Nie ulega wątpliwości, że sprzedaż broni umacnia więzi z politycznymi liderami tych krajów, lecz łatwo dostrzec, że celem podobnych działań jest również ochrona chińskich interesów na kontynencie afrykańskim. Sprzedaż broni bez wątpienia umacnia więzi z politycznymi liderami tych krajów, lecz celem tych działań jest także ochrona interesów chińskich w Afryce.
- Eksport pracy.
Dziesiątki tysięcy Chińczyków przeprowadziło się do Afryki, aby pracować w takich krajach jak Etiopia, Botswana czy Sudan. Nawet ruch turystyczny przybrał na sile. Powstają sklepy z chińskimi towarami. W Luandzie powstało Chinatown, stanowiące afrykański dom chińskich specjalistów i menedżerów, a w Maputo - hipermarket zaopatrzony wyłącznie towarami sprowadzonymi z Chin. Chińczycy wykorzystują Afrykę również dla unikania barier gospodarczych. W odpowiedzi na europejskie i amerykańskie ograniczenia rozpoczęli lokowanie swej produkcji tekstylnej na Czarnym Lądzie. Jak widać chińscy przedsiębiorcy czują się w Afryce coraz swobodniej. Szacuje się, że pracuje tam około 100 tysięcy specjalistów z tego dalekiego kraju. Nic więc dziwnego, że powstają sklepy z chińskimi towarami i są wydawane chińskie czasopisma. Pekin wysyła lekarzy, przyjmuje tysiące studentów i pracowników afrykańskich na uniwersytety i szkolenia w Chinach. Lokalny przemysł upada, bo nie może konkurować z tanimi produktami produkowanymi w Chinach. Jednak pomimo rosnącego niezadowolenia wśród ludności Afryki ze współpracy jaką ich rządy podejmują z ChRL. Dla skorumpowanych rządów afrykańskich rząd w Pekinie to 'wymarzony' partner - partner nie stawiający, jak zauważył jeden z urzędników afrykańskich, "żadnych warunków dotyczących reform ekonomicznych i politycznych". Znawcy Afryki i Chin twierdzą, że ekspansję gospodarczą Chiny łączą z ekspansją polityczną i ideologiczną. Pokazują Afryce, że - inaczej, niż to głosi Zachód - demokracja nie jest wcale niezbędna do osiągnięcia sukcesów w gospodarce. Dla wielu afrykańskich przywódców chińska droga może okazać się łatwiejsza i atrakcyjniejsza niż trudna zachodnia. Wielu na Zachodzie nie podoba się ekspansja Chin na świecie - dodaje Zhongxiang Zhang z ośrodka badawczego East-West Center z Honolulu. Ale będą musieli się z tym pogodzić, bo takie są fakty. W Angolii, kraju w którym większość żyje w ubóstwie, rząd zezwolił na imigrację 4 mln. robotników z Chin . W Zambii lokalni robotnicy wyszli na ulicę protestując przeciwko napływającym Chińczykom. Chińczycy wykorzystują Afrykę także dla unikania barier gospodarczych. W odpowiedzi na europejskie i amerykańskie ograniczenia w przemyśle lekkim rozpoczęli lokowanie swej produkcji tekstylnej na czarnym lądzie















2).Polityczne aspekty ekspansji:
- Wizyty przedstawicieli chińskich władz.
Przemówienie Mao Tse-tunga z 8 sierpnia 1963 roku o kolonializmie i rasizmie skrytykowało sowiecko-amerykańskie praktyki dotyczące wykorzystywania Afryki jako pola walki ideologicznej i było jednym z elementów jakie zapoczątkowały rozłam w stosunkach sowiecko-chińskich. Po tym zdarzeniu ChRL wysunęła się na pozycję najbardziej wpływowego mocarstwa w krajach rozwijających się i zaczęła nawoływać do drugiej, po walkach kolonialnych, afrykańskiej rewolucji. Zmniejszono zaangażowanie na rzecz “rewolucyjnych ruchów” na Czarnym Lądzie. Postawiono na rozwój gospodarczy – powiązania handlowe, które pozwoliły wzmocnić rynek lokalny. 15 stycznia 1964 roku, wkrótce po wizytach w 10 państwach afrykańskich, chiński premier sformułował na konferencji w Ghanie 5 zasad, na których Chiny miały się opierać kształtując politykę wobec Krajów Trzeciego Świata aż do 1980 roku. Wymienił:
pomoc w zmaganiach z imperializmem,
unikanie szeregowania Afrykańczyków,
praca nad osiągnięciem solidarności i jedności narodów,
dążenie do rozwiązywania konfliktów w drodze pokojowych konsultacji,
zachowanie suwerenności wszystkich krajów Czarnego Kontynentu.
Tę samą strategię otwierania gospodarki potwierdził i podkreślił Deng Xiaping w publicznym wystąpieniu 4 czerwca 1985 roku. Obowiązuje ona do dzisiaj. W 1996 roku Jiang Zemin odwiedził 6 krajów afrykańskich i podpisał 23 techniczne i gospodarcze porozumienia. Miały one wzmocnić pierwszą chińską politykę zagraniczną. W przemówieniu na forum Organizacji Jedności Afrykańskiej (obecnie Unia Afrykańska) wymienił nowe cele tejże polityki:
promowanie wiernej przyjaźni i solidarności,
powstrzymywanie się od ingerowania w wewnętrzne sprawy krajów afrykańskich,
dążenia do wzajemnego rozwoju bazującego na wspólnych korzyściach,
wzmożona współpraca na arenie międzynarodowej,
budowanie pokoju w skali globalnej.
Potencjał rynku afrykańskiego i zasobność kontynentu w surowce naturalne zostały dostrzeżone i wciąż są skrupulatnie wykorzystywane. One też były główną przyczyną zorganizowania Pierwszego Chińsko-Afrykańskiego Forum Współpracy (The Ministerial Conference of the China-Africa Cooperation Forum – FOCAC), które odbyło się 10-12 października 2000 roku w Pekinie. Zebrani Ministrowie Spraw Zagranicznych podpisali dwa dokumenty: tzw. “Deklarację z Pekinu” i “Program dla wzajemnej współpracy w ramach ekonomicznego i społecznego rozwoju”. Dokumenty te nakreśliły nowy charakter wzajemnych stosunków oparty na wspomaganiu się w zglobalizowanym środowisku międzynarodowym. Konsolidowały politykę Chin wobec Afryki z okresu Zimnej Wojny, W 2000 roku Pekin utworzył Forum Współpracy Chiny-Afryka (China-Africa Cooperation Forum). Forum przybrało formę spotkań na poziomie ministerialnym, które służyło jako platforma do rozwoju handlu i inwestycji z 44 państwami afrykańskimi. Przekształcenie go w 2006 r. w spotkanie głów państw oraz zaproszenie do Pekinu 48 z 53 krajów Afryki podniosło jego rangę i dało wyraźny sygnał o wadzę jaką nadał Pekin wzajemnej współpracy. Chiny zapowiedziały chęć kontynuacji polityki wspomagania rolnictwa, techniki, medycyny, edukacji, inżynierii i infrastruktury na Czarnym Kontynencie. Zapowiedziano utworzenie Afrykańskiego Funduszu Rozwoju Zasobów Ludzkich. Pekin obiecał podtrzymanie wysyłania pomocy, ale z pewnymi ograniczeniami związanymi z możliwościami chińskiej gospodarki. Główną dziedziną współpracy dla strony azjatyckiej miało być wydobywanie surowców mineralnych niezbędnych Chinom w rozwijaniu silnie uprzemysłowionej gospodarki. W zamian obiecały promować turystykę w Afryce, otworzyć rynek chiński na czarnoskórych producentów i w ciągu dwóch lat zawiesić albo zmniejszyć zadłużenie tych najbiedniejszych na świecie krajów sięgające ok. 1,5 mln USD. Afryka miała potwierdzić otwartość na rosnące zaangażowanie handlowe ChRL.
Za podstawowe cele wyznaczono sobie pielęgnowanie praworządności lub, tam gdzie zaistnieje taka potrzeba, tworzenie jej od podstaw oraz wprowadzanie politycznego i gospodarczego porządku w krajach rozwijających się. Mimo to obietnice dotyczące wstrzymania nielegalnej produkcji, przepływu i handlu bronią okazały się pustymi deklaracjami. Podobnie miała się sprawa w kwestii naruszania praw człowieka. Reprezentanci państw idealistycznie podkreślili, że ich dalsza współpraca będzie się opierać na zasadzie wzajemnej solidarności i wzajemnych korzyści zarówno w zakresie handlu, inwestycji i pomocy jak i ochrony bezpieczeństwa (rozwiązywanie konfliktów i utrzymywanie pokoju). Zapowiedzieli regularne konsultacje i wzajemne poparcie w prowadzonych interesach. Płaszczyzną wymiany poglądów i doświadczeń miały być kolejne fora międzynarodowe. Drugie Forum Współpracy Chińsko-Afrykańskiej odbyło się w Addis Ababa (Etiopia) 8-9 grudnia 2003 roku. Przedstawiciele 44 rządów afrykańskich i Chin, w tym 12 “przywódców”. W spotkaniu uczestniczyli m.in.: premier ChRL Wen Jiabao, ministrowie spraw zagranicznych i ministrowie zajmujący się międzynarodową współpracą gospodarczą zainteresowanych państw oraz przedstawiciele kilku międzynarodowych i regionalnych organizacji. Głównym zadaniem Drugiego Forum była kontrola i ocena wprowadzania w życie postanowień “Deklaracji z Pekinu”. Było to spotkanie w ramach mechanizmu wielostronnego dialogu chińsko-afrykańskiego ustanowionego w październiku 2000 roku w Pekinie, mającego symbolizować nowy etap "stosunków partnerskich nowego typu" Chin z Afryką: "długookresowych, stabilnych, opartych na zasadach równości i wzajemnych korzyści". Spotkania ministerialne odbywają się co 3 lata, a na szczeblu wysokich urzędników co 2 lata - na przemian w Chinach i w Afryce. Delegacji chińskiej przewodniczył premier Wen Jiabao. W swoim przemówieniu na Forum i w czasie spotkań z przywódcami afrykańskimi chiński premier podkreślił wolę Chin kontynuacji tradycyjnie przyjaznych stosunków z Afryką, podziękował państwom afrykańskim za "cenne poparcie w kwestiach Tajwanu i praw człowieka" i wskazywał na istniejące "mocne podstawy" stosunków chińsko-afrykańskich wynikające z "podobnych doświadczeń historycznych". Przedstawiono także nowe propozycje współpracy w różnych dziedzinach. Joaquim Alberto Chissano – prezydent Mozambiku i przewodniczący Unii Afrykańskiej zachęcał dostojników z Azji do współpracy w ramach Nowego Programu dla Rozwoju Afryki (NEPAD) , a w szczególności do poparcia rozwoju rolnictwa, którego dobry stan pozwoliłby zwalczyć głód, z jakim boryka się kontynent. Wśród złożonych deklaracji wyróżnić można:
zwiększenie o 33% wpłat chińskich na Afrykański Fundusz Rozwoju Zasobów Ludzkich,
zapewnienie przeszkolenia zawodowego 10 000 Afrykańczykom w ciągu najbliższych 3 lat,
umożliwienie bezcłowego dostępu do rynku chińskiego podstawowym produktom z najbiedniejszych krajów Afrykańskich,
zorganizowanie Chińsko-Afrykańskiego Festiwalu Młodzieży, promowanie kultury afrykańskiej w Chinach.
W Addis Abebie Wen Jiabao przedstawił także kilka "sugestii" co do dalszego rozwoju stosunków chińsko-afrykańskich:
1. Wzajemne wspieranie się i wysiłki na rzecz dalszego rozwoju relacji Chiny-Afryka. Pekin będzie nadal naciskał na społeczność międzynarodową a szczególnie system ONZ w celu wspierania Afryki w rozwiązywaniu jej problemów.
2. Wzmacnianie konsultacji i wspólne promowanie demokratyzacji stosunków międzynarodowych.
3. Uzgadnianie stanowisk i wspólne stawianie czoła wyzwaniom globalizacji - szczególnie w "wielostronnych negocjacjach handlowych i przy tworzeniu zasad międzynarodowych stosunków gospodarczych".
4. Pogłębianie współpracy dwustronnej: Chiny będą stopniowo zwiększać pomoc dla Afryki w ramach Forum; otwierały rynek dla afrykańskich towarów, zwalniając z cła niektóre wyroby pochodzące z najmniej rozwiniętych państw; rząd chiński zwiększy o 1/3 swój wkład do działającego w ramach Forum Funduszu szkoleń i odkrywania talentów w Afryce - w najbliższych 3 latach Chiny wykształcą 10 tysięcy specjalistów afrykańskich; Pekin będzie zachęcał chińskie przedsiębiorstwa do inwestycji w Afryce; Chiny uznają 8 kolejnych państw afrykańskich za kraje otwarte dla indywidualnych chińskich turystów itp. Przedstawione przez chińskiego premiera i państwa afrykańskie propozycje zawarto w przyjętym przez Forum "Planie Działania z Addis Abeby" na lata 2004-2006, który za priorytetowe dziedziny współpracy gospodarczej w najbliższych latach uznaje szkolenie siły roboczej, rolnictwo, turystykę, tworzenie infrastruktury, zasoby naturalne i energetyczne, wzajemny handel i inwestycje. W części politycznej dokumentu zapisano m.in. wzmacnianie współpracy w kwestiach politycznych, pokoju i stabilności oraz kompleksowe (tj. "polityczne, gospodarcze, prawne i naukowe") podejście do "nietradycyjnych aspektów bezpieczeństwa takich jak terroryzm (utworzenie centrum badań nad terroryzmem), nielegalna imigracja, choroby zakaźne, katastrofy naturalne.
Równolegle z Forum odbywała się Konferencja Biznesu Chiny-Afryka, której rezultatem było podpisanie 20 kontraktów lub listów intencyjnych o takiej samej liczbie projektów inwestycyjnych w Afryce w dziedzinie inżynieryjnej, farmaceutycznej, przemysłu chemicznego i tekstylnego. Ponadto podpisano umowy handlowe o wartości 1,9 mld dolarów i anulowano długi 33 krajów wobec Chin o łącznej wysokości 1,4 mld dolarów. Chiński prezydent obiecał również zlikwidowanie ceł dla afrykańskich towarów oraz utworzenie w Afryce 3-5 stref handlowo-gospodarczych. Częste wizyty Hu Jin-Tao w Afryce, w których towarzyszy mu zazwyczaj kilku ministrów (m.in. Bo Xilai, minister handlu, Li Zhaoxing, minister spraw zagranicznych i Ma Kai, minister rozwoju narodowego), mają na celu m.in. realizację złożonych podczas pekińskiego szczytu obietnic. Wcześniej w 2004 r. chiński prezydent odwiedził Egipt, Gabon i Algierię, a w 2006 r. – Maroko, Kenię i Nigerię. Podpisano wtedy wiele umów handlowych i gospodarczych, ale również anulujących długi oraz obiecano nowe dotacje dla państw afrykańskich. Podczas szczytu 5 listopada 2006 roku ogłosili również Deklarację Pekińską, w której przedstawili zasady i cele swojej polityki w Afryce. Podpisano 16 umów na łączną wartość 1,9 mld dol. Na szczycie w 2006 roku strony postanowiły zintensyfikować rozpoczętą przed 50 laty współpracę gospodarczą i stosunki dyplomatyczne, określając jej ramy na lata 2007 - 2009. Główny cel zaplanowanych działań to podwojenie pomocy gospodarczej dla Afryki. Podstawowe działania w tym zakresie będą obejmować:
zapewnienie preferencyjnych pożyczek w kwocie 3 mld dolarów i kredytów eksportowych 2 mld dolarów;
założenie funduszu w kwocie 5 mld dolarów dla wsparcia chińskich inwestycji w Afryce;
umorzenie kredytów krajom najbiedniejszym;
zniesienie taryf celnych dla 440 towarów z krajów najbiedniejszych;
ustanowienie 3 - 5 specjalnych stref ekonomicznych;
przeszkolenie 15 tys. afrykańskich specjalistów;
oddelegowanie do Afryki 100 doradców do spraw rolnictwa;
rozwój 10 parków maszynowych w zakresie technologii rolnictwa;
budowa 30 szpitali;
przekazanie 40 mln dolarów na walkę z malarią;
oddelegowanie 300 młodych wolontariuszy;
budowa 100 szkół wiejskich;
zwiększenie do 4000 liczby afrykańskich studentów w Chinach;
szkolenia afrykańskich nauczycieli;
rozwój turystyki i współpracy kulturalnej.
. Hu Jin-Tao, prezydent Chin, w dniach od 30 stycznia do 10 lutego 2007 roku wraz ze 120-osobową delegacją odwiedził 8 krajów: Kamerun, Liberię, Sudan, Zambię, Namibię, RPA, Mozambik i Seszele. Rozmowy chińskiego prezydenta z jego zambijskim odpowiednikiem Levym Mwanawasą dotyczyły górnictwa, rolnictwa, rozwoju infrastruktury drogowej, przemysłu telekomunikacyjnego, ale przede wszystkim najważniejsze dla strony chińskiej są złoża zambijskiej miedzi, kobaltu i innych minerałów. Chińskie inwestycje w Zambii, głównie w przemyśle miedziowym, osiągnęły wartość ponad 500 mln dolarów. Podczas wspomnianego szczytu w Pekinie Chiny i Zambia podpisały porozumienie, na mocy którego Chińska Grupa Górnicza Metali Nieżelaznych za 200 mln dolarów buduje w Zambii całkowicie nową hutę miedzi. Podczas wizyty w listopadzie 2007 roku w Indiach, przemawiając w Bombaju, chiński prezydent Hu Jintao kusił: - “Jeżeli tylko Indie i Chiny wykonają niezbędne kroki do wzmocnienia stosunków gospodarczych, XXI wiek będzie należał do Azji”.
- System dyplomacji.
W dniu powstania Chińskiej Republiki Ludowej 01 października 1949 roku rząd chiński uroczyście oświadczył: “Nasz rząd jest jedynym legalnym rządem reprezentującym cały naród Chińskiej Republiki Ludowej. Nasz rząd jest gotów nawiązać stosunki dyplomatyczne z rządami wszystkich krajów, które są gotowe przestrzegać zasad równości, wzajemnych korzyści oraz wzajemnego poszanowania suwerenności terytorialnej i innych zasad. Na świecie są tylko jedne Chiny, prowincja Tajwan jest nieodłączną częścią terytorialną ChRL. Wszystkie kraje utrzymujące stosunki dyplomatyczne z Chinami muszą ogłosić przerwanie wszelkich stosunków dyplomatycznych z władzami Tajwanu i uznać rząd ChRL za jedyny legalny rząd Chin.” Kierując się wyżej przedstawionym stanowiskiem ChRL do końca 2001 roku nawiązała stosunki dyplomatyczne z 162 krajami, w tym z 48 spośród 53 państw afrykańskich. W każdym z nich Chińska Republika Ludowa ma swoją ambasadę. Dyplomacja azjatyckiej potęgi rozwija te kontakty, które mogą zaowocować pozyskaniem deficytowego surowca. W tym celu została zgromadzona rezerwa walutowa w wysokości 600 mld USD. Chińczycy wręcz szastają pieniędzmi. W wielu przypadkach oferują dużo wyższe ceny niż koncerny zachodnie. A beneficjentami są najczęściej rozbójnicze, autorytarne reżimy. Nie wahają się zawierać umów z najbardziej niestabilnymi państwami – z Sudanem, gdzie trwa ludobójstwo, z ogarniętą chaosem i biedą Angolą, z rządzonym przez nieobliczalnego dyktatora Zimbabwe. Potęga azjatycka chroni te kraje przed presją Zachodu, naciskiem na przeprowadzanie reform i demokratyzację. Współpraca ChRL i Sudanu ma ponad półwieczną historię. Stosunki dyplomatyczne oba kraje nawiązały ze sobą 4 lutego 1959 r. Początkowo współpraca miała głównie charakter kulturalny, już od 1960 r. Chiny przyjmowały na swoje uczelnie sudańskich studentów. Bliższa współpraca, przede wszystkim w sferze gospodarczej rozpoczęła się w latach 70. Od 1970 r. Chiny dostarczały Sudanowi pomoc gospodarczą. Natomiast za początek obustronnie korzystnej wymiany handlowej uważa się rok 1981 r. Największe natężenie tych stosunków przypada jednak na lata 90. i początek XXI w i to będzie naszym głównym obiektem zainteresowania.
Niektórzy eksperci mówią o agresywnej polityce naftowej Pekinu, która może wywołać poważny konflikt z państwami zachodnimi czy Japonią.
Jednym z głównych kierunków chińskich działań na arenie międzynarodowej, obok powstrzymywania amerykańskiej hegemonii oraz budowy roli lidera w Azji, jest dążenie do wzmocnienia ładu wielobiegunowego. Założenia polityki zagranicznej ChRL opierają się więc na zasadach wielobiegunowości, wielotorowości, wielowarstwowości i wielopoziomowości. Po odrzuceniu ideologicznej retoryki Chiny pragną być postrzegane jako kraj odpowiedzialny, stabilny, przewidywalny i “niearogancki”. Według strategicznych planów ChRL dopiero w 2050 r. osiągnie stopień częściowo rozwiniętego kraju. Na drodze ku temu celowi stoi jednak, obok innych, poważny problem zapewnienia dostaw surowców oraz rynków zbytu dla własnych produktów. Pekin stara się przekuć obecny sukces gospodarczy na narzędzie, który w przyszłości pomoże usunąć takie przeszkody, a współpraca z państwami rozwijającymi się stanowi tego doskonały przykład. Na kontynencie afrykańskim Chińczycy nie ograniczają się tylko do importu surowców, eksportu żywności czy swoich towarów, lecz hojnie umarzają długi i udzielają pożyczek. Chiny uważają suwerenność za największą świętość, że nie mieszają się w niczyje sprawy, że niczego nikomu nie narzucają. Liu – chiński ambasador w Pretorii przekonuje, że nie należy mieszać interesów z polityką, a poza tym - jak dodaje - Bank Światowy nie może rościć sobie prawa do wyłączności na pomaganie Afryce. Chińczycy odrzucają też oskarżenia, że mówią głośno o przyjaźni z Afryką, a po cichu dokonują nowego podboju kolonialnego. Bo wykupują wyłącznie surowce, bo budują drogi, porty i lotniska tylko po to, by wywozić skarby do Azji, bo wykorzystują afrykańskich robotników, a swoimi tanimi towarami doprowadzają do bankructwa miejscowych przedsiębiorców. Te zarzuty Chińczycy zbijają przypominaniem wspólnej z Afryką kolonialnej przeszłości. - Nikt nie zrozumie ofiary kolonialnego wyzysku lepiej niż inna ofiara imperializmu - mówi ambasador Liu. Podczas III Chińsko-Afrykańskiego Szczytu chińska dyplomacja zadbała też o wizerunkową część stosunków z Afryką. Obiecując zapewnienie w ciągu najbliższych trzech lat 5 mld USD preferencyjnych kredytów, podwojenie pomocy humanitarnej oraz anulowanie części długów najbiedniejszych państw na kontynencie.
- Spójność interesów ChRL i jej afrykańskich sojuszników w ONZ i organizacjach międzynarodowych.
Dyrektor Departamentu Afryki chińskiego MSZ, wypowiadając się 24 listopada 2003 roku na łamach popularnego magazynu "Huanqiu Shibao" podkreślał, że dla Chin stosunki z Afryką mają znaczenie strategiczne i to zarówno z powodów politycznych (duża liczba krajów, których rola na świecie będzie rosła) jak i gospodarczych ("jedyny jeszcze nie odkryty rynek na świecie"). Jego zdaniem "niewyobrażalne" byłoby odgrywanie przez Chiny obecnej roli na arenie międzynarodowej bez poparcia państw afrykańskich, dzięki któremu Chiny powróciły 25 października 1971 roku do ONZ, a w ostatnim latach "11 razy nie dopuściły do głosowania nad anty-chińską rezolucją na forum Komisji Praw Człowieka ONZ". "Ważną rolę" państwa afrykańskie miały także odegrać w zdobyciu przez Chiny prawa do organizacji Olimpiady i Expo. Jak podkreśla - Chiny i Afryka będą się wzajemnie potrzebować także w przyszłości - do budowania "sprawiedliwego i racjonalnego nowego ładu międzynarodowego". Natomiast w zamian za kredyty i bezzwrotną pomoc Pekin może liczyć na poparcie Afryki na arenie międzynarodowej np.: chińskiego stanowiska w Radzie Bezpieczeństwa ONZ oraz kwestii tajwańskiej. Obok wymiernych korzyści ekonomicznych, na skutek takich posunięć, Chiny zyskują także ważnych afrykańskich sojuszników (Sudan, Zimbabwe, Nigeria) dla swych politycznych celów na forum ONZ. Pozytywy mają szczególnie znaczenie w krótkotrwałej perspektywie. Jednak ambicje azjatyckiej potęgi nie są obecnie dobrą podstawą dla długotrwałej współpracy z punktu widzenia Czarnego Kontynentu, gdyż jest on uzależniany gospodarczo i politycznie.
- Misje wojskowe ChRL w Afryce.
Chiny budują siły zbrojne zdolne do udziału w lokalnych konfliktach i mające zapewnić dominującą rolę w regionie. Nie można jednak nie zauważać, że chińskie zbrojenia zdecydowanie wykraczają poza skalę lokalną. ChRL, dążąc do odgrywania czołowej roli w świecie, buduje armię na skalę tej polityki. Pierwsze kontyngenty chińskiej armii pod auspicjami ONZ stacjonują w Afryce w Liberii, (w całej Afryce stacjonuje 3000 chińskich żołnierzy) . Nie ulega wątpliwości, że ma to bezpośrednie przełożenie na bezpieczeństwo chińskich inwestycji na tym kontynencie. Państwo Środka dobrze się czuje w roli przyjaciela pomagającego zależnemu politycznie i ekonomicznie kontynentowi (głównie Republice Środkowoafrykańskiej, Erytrei, Ugandzie, Zimbabwe).
- Ochrona reżimów i weta w ONZ.
Ma to być zatem bardziej humanitarna polityka od “kolonizacji” amerykańskiej i sowieckiej, jaka wraz z zimną wojną funkcjonowała na kontynencie afrykańskim, stopniowo opuszczany przez kolonistów zachodnioeuropejskich. Wierny tej zasadzie Hu nie popsuł atmosfery wizyty nadmiernym wypytywaniem o sytuację w sudańskim Darfurze, gdzie według ocen ONZ w konflikcie ze wspieraną przez rząd arabską milicją z czarnymi ludami zachodniej części kraju życie w ostatnich latach straciło ponad 300 tysięcy osób, a dach nad głową dalsze dwa i pół miliona. W rzeczy samej Chiny skutecznie wstrzymywały – jako stały członek Rady Bezpieczeństwa – wydanie rezolucji nakazującej władzom w Chartumie wpuszczenie na swe terytorium wojsk ONZ. Sudan zaprzeczył, jakoby prowadził ostatnio jakiekolwiek rozmowy z sekretarzem generalnym ONZ Ban Ki-Moonem na temat rozlokowania wspólnych sił UA-ONZ w Darfurze. Ban powiedział, że przeprowadził serię rozmów telefonicznych z al-Bashirem i zdobył “silne zapewnienie co do zasady wspólnej operacji UA-ONZ". Sudan powtórzył, że nie wyraził zgody na taką operację. Tak stanowczej odpowiedzi mógł udzielić mając za sobą wsparcie członka RB ONZ. Mimo poważnych sankcji nałożonych na Sudan przez USA, kraj ten właśnie dzięki eksportowi ropy naftowej do Chin mógł zwiększyć jej produkcję do 330 tys. baryłek dziennie, a w 2007 r. osiągnął fantastyczny, szczególnie jak na Unię Europejską, wzrost gospodarczy na poziomie 13 proc. W Sudanie żyją tysiące chińskich emigrantów, pracując przy projektach budowlanych i w przemyśle naftowym. Hu Jin-Tao odwiedził wybudowaną przez Chińczyków rafinerię ropy naftowej i zaoferował Sudanowi nieoprocentowaną pożyczkę w wysokości 12,8 mln dolarów. Chińska aktywna eksploracja zasobów ropy naftowej w Afryce wymaga wzmocnienia ich zabezpieczenia, co prowadzi także do tego, że Pekin wysyła do Afryki swych ekspertów wojskowych, aby szkolili kontrpartnerów gospodarczych.
- Oddziaływanie medialne.
W Państwach afrykańskich o “ścisłej “ współpracy z ChRL są wydawane chińskie czasopisma. China Radio International (CRI) nadaje z Nairobi program dla trzech milionów słuchaczy w językach chińskim, angielskim i kiswahili. I tak na przykład Pekin dostarczył rządowi Zimbabwe urządzenia do zagłuszania radiostacji dzięki czemu w okresie wyborów rząd zablokował większość programów nadawanych przez radiostacje niezależne. Wiele z uniwersytetów w Afryce wprowadziło naukę chińskiego do swojego programu; nawet komisarz policji w Zimbabwe przykazał uczniom akademii policyjnej naukę chińskiego .





IV. Dynamika wymiany handlowej.
Azjatyckie źródła podają, że całkowite obroty handlowe w 2000 r. znacznie przekroczyły te z 1999 roku osiągając 10.6 miliardów USD. Zanotowano wzrost o 63,3% (eksport wzrósł o 22,5%, import o 133,9%). Chiny przede wszystkim importowały z Afryki surową ropę (w 2000 r. o wartości 3,615 mld.).
Handel Chin z Afryką pomimo dwucyfrowego wzrostu w ostatnich latach wciąż utrzymuje się na bardzo niskim poziomie: 10,6 mld USD w 2000 roku, 12,4 mld USD w 2002 i ponad 13 mld USD w pierwszych 3 kwartałach 2003 roku. Dla Chin jest to jednak dużo ważniejsza wymiana niż wskazywałyby na to liczby - w 2002 roku 53% chińskiego importu z Afryki to ropa naftowa. Na drugim miejscu listy importowej Chin w 2002 roku znajdowało się drewno - także potrzebny surowiec, ponieważ od kilku lat obowiązuje na większości terytorium ChRL zakaz wycinania lasów. W latach 2002-2003 afrykańsko-chińskie obroty handlowe wciąż wzrastały, tym razem o 50%, do 18,5 miliarda USD. Wtedy specjaliści z Państwa Środka oczekiwali, że do 2006 osiągną one 30 miliardów USD. W rzeczywistości kwotę tą prawie podwoiły. Podczas gdy obroty amerykańsko-afrykańskiego handlu w 2004 roku wynosiły 44,5 miliarda USD, a tylko 10% importowanej przez USA ropy pochodzi z Afryki. W 2004 roku 19 państw afrykańskich odnotowało przekroczenie 100 mln USD w wartości dwustronnego handlu. Chiny prowadziły wtedy wymianę handlową z 53 krajami afrykańskimi. W 2004 roku, chińskie bezpośrednie inwestycje w Afryce wynosiły 900 mln dolarów, co stanowiło 6% wszystkich światowych inwestycji na tym kontynencie. Według danych Pekinu, w okresie 9 miesięcy 2005 r. obroty handlowe między Chinami a krajami afrykańskimi wzrosły o 39%, przekraczając poziom 32,17 mld dolarów, z czego chiński eksport to 15,25 mld dolarów, zaś import 16,92 mld dolarów. Największy wpływ na poziom tych wskaźników miał dynamiczny wzrost importu ropy naftowej z Sudanu. Obecność Pekinu zaznaczyła się tam silnie ponad dziesięć lat temu, ale zdecydowanego tempa nabrała w roku 2005. Agencja Prasowa Xinhua podaje, iż chińskie inwestycje zagraniczne w pierwszych latach XXI w. wzrastały o 65% rocznie. Przez ostatnie dziesięć lat handel między Chinami i Afryką wzrósł dziesięciokrotnie. Pomiędzy 1995 r., a 2006 r. wymiana handlowa pomiędzy Chinami a Afryką zwiększyła się w tempie astronomicznym ponad 18-krotnie z 3 do 55 mld dolarów (nadwyżka w wysokości 2,1 mld dolarów leży po stronie państw afrykańskich), a oczekuje się, że osiągnie ona 100 mld dolarów w 2010 r. Dotychczas Chińczycy zainwestowali w krajach afrykańskich 6 mld dolarów. Na szczególną uwagę zasługują fakty dostaw chińskiej broni w tereny ogarnięte wojną, zaangażowanie w nielegalny handel, w rozwój współpracy z reżimami łamiącymi prawa człowieka czy też na brak poszanowania dla ochrony środowiska naturalnego. Chińskie inwestycje na kontynencie, prowadzone są głównie w sektorze paliwowym. Chińskie firmy coraz częściej podejmują się robót budowlanych: linia kolejowa w Angoli, stadion w Republice Środkowoafrykańskiej, mosty i drogi w Rwandzie. Pekin nie ma żadnych wątpliwości co do współpracy z państwami Afryki, bez względu na to, co się w nich dzieje. Wizyta Roberta Mugabe, prezydenta Zimbabwe, była wielkim wydarzeniem - witano go czerwonym dywanem. Prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej, François Bozizé, przejął władzę w drodze zamachu stanu. Za to Unia Afrykańska skreśliła jego państwo z listy członków. Pekin zareagował natychmiast – zwiększeniem nie oprocentowanej pożyczki do 2,5 milionów dolarów i przyjęcie wizyty Bozize. Obecnie Republika otrzymuje od Chin szeroką pomoc zarówno w postaci środków finansowych jak i zasobów ludzkich i technologicznych. W roku 2005, kiedy cały świat patrzył na tragedię w Darfurze, Chiny – stały członek Rady Bezpieczeństwa NZ – usilnie blokowały nałożenie sankcji na Sudan. Miały powody – 50% importowanej ropy naftowej odbierają właśnie z Sudanu. W dalszym tle tych działań dostrzec można zaniepokojenie dynamicznym rozwojem wpływów kapitału chińskiego w strategicznych dziedzinach takich jak wydobycie surowców (energetycznych, czy rud metali). . W 2004 r. wartość chińskiego eksportu do państw Afryki wyniosła w sumie 13,82 mld dol. - o 36 procent więcej niż rok wcześniej - a importu 15,65 mld - o 81 procent więcej niż w 2003 roku. Blisko 1000 chińskich firm zbudowało już swoje przyczółki, inwestując na Czarnym Lądzie. . W 2006 roku wartość handlu pomiędzy Chinami i Afryką sięgnęła 55,5 mld dol. - to o 40 proc. więcej niż w 2005 r. W 2007 roku Angola wyprzedziła Arabię Saudyjską i stała się głównym dostawcą ropy do Chin. Obroty handlowe między państwami afrykańskimi, a ChRL wzrosły od 2001 r. pięciokrotnie. Celem strategicznym Pekinu jest – jak zapowiedział na listopadowym szczycie w 2006 roku premier Wen Jiabao – osiągnięcie wzajemnej wymiany rzędu 100 miliardów dolarów w roku 2010. Dla Kenii, RPA i Ghany – nie posiadających surowców o strategicznym znaczeniu dla Chin – lawinowo rosnący deficyt handlowy z Państwem Środka jest już dziś poważnym problemem dla budżetu. I może o to chodzi. Stać się głównym wierzycielem Afryki. A potem ją zacząć powoli wykupywać po kawałku.














V. Stosunek Zachodu do chińskiej ekspansji.
Czy Chinom uda się zagarnąć złoża, rynki i zbudować pozycję polityczną? Wszystko na to wskazuje. Afryka przez lata była nie doinwestowana, zaniedbana, zapomniana. Świat przypominał sobie o Ruandzie i Sudanie tylko wtedy, gdy wybuchały tam krwawe wojny. Państwo Środka postawiło na Afrykę w świetnym momencie: ceny ropy są wysoko, afrykańscy jej eksporterzy - Angola, Czad i Gwinea Równikowa - mają dwucyfrowy wzrost gospodarczy. Nigeria i Sudan też nie narzekają. Pierwszy od dawna okres koniunktury w Afryce powoduje, że Chiny są kojarzone może nie z dobrobytem, ale z poprawą sytuacji.
Europa i Stany Zjednoczone z rosnącym niepokojem obserwują aktywność Chin w Afryce. Podstawowym problemem wydaje się różnica w udzielaniu pomocy. W latach 1956 - 1986 do Afryki napłynęło różnymi kanałami 1,8 biliona $ i wiedząc, że sytuacja zamiast się polepszyć to się pogorszyła. A największymi beneficjentami tej pomocy okazują się Chiny, które mogą budować sobie nowe przyczółki ekonomicznej i politycznej ekspansji. Podczas gdy Europejczycy i Amerykanie domagają się rozliczania dotacji, Pekin do tego nikogo nie zobowiązuje. Jego główną troską jest bezpieczeństwo i rozwój rodzimych przedsiębiorstw. Inną sprawą pozostaje różnica w wymogach stawianych przed rządami afrykańskimi. Zachód stara się promować demokrację i prawa człowieka. Chiny natomiast nie ingerują w wewnętrzną politykę swoich beneficjentów. Niekiedy mam wrażenie, że świat krajów rozwiniętych gospodarczo, w tym USA i Unia mają swoistą alergię na Chiny i chińskie towary. Dla każdego uważnego obserwatora jest dziś oczywiste, że chiński biznes w poważnym stopniu zagroził europejskiej dominacji na tym kontynencie. Chiny są największym zagrożeniem dla stabilności w świecie - tak wynika z sondażu przeprowadzonego w pięciu największych państwach Unii na zlecenie dziennika "Financial Times". Na Pekin wskazało 35 procent respondentów z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i Hiszpanii. Chiny zdetronizowały w sondażu USA. Jeszcze w ubiegłym roku właśnie Stany Zjednoczone były największym zagrożeniem dla jednej trzeciej Europejczyków. Wizerunek Chin na Starym Kontynencie pogarsza się, a wpływ na zmianę nastawienia miały zapewne niedawne wydarzenia w Tybecie i krwawe stłumienie antychińskich demonstracji. Ponownie uruchomiono dawno opuszczone szyby naftowe w Gabonie. Gabon, państwo tradycyjnej dominacji biznesmenów znad Sekwany, stanowi dziś istotny cel chińskiego biznesu. Chińczycy stawiają tam budynki administracyjne, szpitale, szkoły i zakłady przemysłowe. Imponujące wystroje budynków rządowych z marmurów i cennych drzew egzotycznych zawsze już będą przypominać gabońskim politykom o chińskiej potędze gospodarczej. Taka sytuacja wzbudza uzasadnione zdenerwowanie w Paryżu. W Afryce pojawiają się obawy, że stanie się ona kolonią Chińskiej Republiki Ludowej. Zachód twierdzi, że Chiny chcą zdobyć kontrolę nad afrykańskimi surowcami, oferując korzystne kredyty. Jednak chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych uspokaja afrykańskich polityków hasłem: Afryka potrzebuje Chin i Chiny potrzebują Afryki. Afryka to największe pole bitwy firm zachodnich z chińskimi o surowce mineralne, zwłaszcza ropę naftową, której ceny biją kolejne rekordy. Chińska polityka wobec Afryki ukazuje jeden z jej aspektów: wybiórczość w stosowaniu różnych środków w zależności od celów. W zasadzie nie powinno to budzić zdziwienia, bowiem Pekin kieruje się własnym interesem, a Zachód, krytykowany na świecie za stosowanie podwójnych standardów, nie może już jak niegdyś potępiać takiego postępowania. Rywalizując z Zachodem o surowce, Chińczycy odbierają mu Afrykę. Przegrywają na tym polu państwa zachodnie, które, nie mogąc się pogodzić z utratą lukratywnych kolonii, nie umieją rozmawiać z tymi krajami na zasadach partnerskich. A tego w Afryce nikt nie lubi. Zachód zajęty wojną z terrorystami i przywykły uważać Czarny Ląd za swą wyłączną strefę wpływów z coraz większym niepokojem przygląda się, jak Chińczycy wykupują w Afryce szyby naftowe i kopalnie. Gdy zachodnim przywódcom szkoda czasu na afrykańskie podróże, Chińczycy na Czarnym Lądzie kontynuują ofensywę polityczną. W 2006 roku gościli w Afryce z oddzielnymi wizytami chiński prezydent, premier i szef MSZ. Chińczycy utrzymują też ambasadorów w każdym z afrykańskich państw (poza piątką uznającą Tajwan), budują uniwersytety i stadiony piłkarskie.
Zaniepokojony Zachód twierdzi, że Chińczycy psują Afrykę. Bank Światowy, który umarza Afrykanom długi, dopiero gdy spełnią długą listę trudnych warunków (liberalne prawa, walka z korupcją, demokracja, respektowanie praw człowieka itd.), narzeka, że szastając pożyczkami, Chińczycy sprawiają, iż afrykańskie państwa przestają przejmować się reformami, a spłaciwszy z trudem zachodnie pożyczki, znów popadają w długi, tym razem wschodnie. Chińskie banki według Wolfowitza "nie respektują takich zasad", zaaprobowanych w 2003 roku przez zajmujące się sprawami sektora prywatnego w ramach BŚ Międzynarodowe Stowarzyszenie Finansowe (IFC). Prezes BŚ podał, że wielokrotnie, w sposób "bardzo bezpośredni", rozmawiał ze stroną chińską na ten temat, zwracając uwagę, iż takie postępowanie stwarza realną groźbę ponownego pogrążenia się w długach przez ubogie kraje, korzystające obecnie z moratorium na ich spłatę - pisze "Financial Times". Organizacje obrońców praw człowieka wytykają Chinom, że handlują bronią i pożyczają pieniądze także tym z afrykańskich władców, którzy z powodu swoich dyktatorskich rządów są na Zachodzie potępiani i izolowani.
Chińczycy odpierają te zarzuty, powtarzając, że Chiny uważają suwerenność za największą świętość, że nie mieszają się w niczyje sprawy i że niczego nikomu nie narzucają.









VI. Konsekwencje dla gospodarki światowej.
Poczynania gospodarcze chińskich przedsiębiorstw głęboko przeobrażają Afrykę, zarówno w pozytywnym jak i negatywnym kierunku.
Wojny wstrząsające Bliskim Wschodem sprawiły, że zarówno USA, jak i Chiny zabiegają o alternatywne źródła ropy. Chińczycy mogą afrykańskim rządom zaoferować podzielenie się doświadczeniem gwałtownego rozwoju gospodarczego, rozumieją warunki gospodarowania w biednym kraju, nie wytykają wciąż niedociągnięć w dziedzinie dobrych praktyk zarządzania i przestrzegania praw człowieka. Chińczycy chwalą się, że ich relacje z Afryką – jak i generalnie resztą świata – oparte są na czysto ekonomicznej zasadzie korzyści dla obu stron, bez podtekstów politycznych i ingerowania w sprawy wewnętrzne partnerów. Niezbędnym jest zwrócenie uwagi, iż interesy rozpatrywanych w tej pracy regionów – ChRL i Afryki – odbiegają od siebie w kilku przypadkach. Przykładowo azjatycka potęga jest krajem najbardziej atrakcyjnym na świecie dla inwestorów, zaś państwa na najbiedniejszym na świecie kontynencie są najbardziej ich potrzebującymi. Otwarcie się na produkty chińskie, od tekstyliów po stal, poważnie zaszkodziło lokalnym producentom i lokalnemu rynkowi pracy. Nierównowaga handlowa z głównymi partnerami, do których należą Republika Południowej Afryki, Sudan, Nigeria i Angola, sprzyja Chinom, ale tego samego nie można powiedzieć o tych dużo gorzej rozwiniętych krajach. W przypadku Afryki deficyt handlowy wzrósł z 24 milionów USD w 1992 do 400 milionów w 2001, głownie za sprawą wzmożonego eksportu dóbr gotowych. Przepływ w odwrotnym kierunku nie jest możliwy na tak ogromną skalę, nawet mimo preferencyjnych umów handlowych. Dlatego też szczególną uwagę warto poświęcić realizmowi i racjonalizmowi w rozwijaniu wzajemnych powiązań sino-afrykańskich. Rządy państw z Czarnego Lądu muszą się nauczyć korzystać z szans jakie przed nimi stoją. Inwestorów, nie tylko tych chińskich, trzeba zachęcać do przyczyniania się do rozwoju regionu, nie można dopuszczać do wyłącznego wykorzystywania go. Zatrudnianie ludności lokalnej i przeprowadzanie szkoleń powinno być jednym z warunków wstępu na rynek. Podobnie transfer technologii czy spełnianie standardów międzynarodowych w dziedzinie ochrony środowiska czy lokalnego rynku pracy. Państwo Środka jak nikt inny rozumie sytuację Afryki – samo kiedyś doświadczyło różnych eksperymentów gospodarczych we wczesnych latach suwerenności i szybkiego rozwoju opartego na systemie wolnorynkowym. Podstawą bezpośrednich inwestycji zagranicznych w krajach rozwijających się powinny być przedsiębiorstwa typu joint venture, tak kiedyś zaczęła się chińska droga do potęgi gospodarczej. Przypadki takie jak angolska prośba o udzielenie pożyczki w wysokości 2 miliardów USD, która spotkała się z wysuniętym przez ChRL warunkiem przekazania im udziału w polach naftowych, nie powinny mieć miejsca. W tym miejscu otwiera się realna możliwość wpływania UE na właściwą pomoc i oddziaływanie na stosunki ekonomiczne Angoli, a po przez to na kształtowanie właściwych stosunków w sąsiedztwie. Z drugiej strony inwestycja w umierające sektory gospodarki, takie jak przetwórstwo rolne w Namibii czy produkcja wełny w Zambii, są niezwykle przydatne, szczególnie ze względu na wycofanie się z nich państw zachodnich. Jednak brak wiedzy i doświadczenia nie pozwala mieszkańcom tych państw Trzeciego Świata wykorzystać okazji, jaką stwarza zainteresowanie współpracą ChRL. Specjaliści afrykańscy powinni wziąć przykład z doświadczenia Ameryki Łacińskiej i stworzyć taką strategię współpracy, która będzie skutecznie i świadomie dbała o interesy ich kontynentu, promowała je. Chińczycy dostrzegli, że kontynent afrykański, ze swymi licznymi bogactwami naturalnymi stanowi doskonałe miejsce dla zaspokojenia rosnącego zapotrzebowania na surowce chińskiego sektora produkcyjnego. Nie Unia Europejska, USA ani Japonia - to Chiny wyrastają dziś na największego dobroczyńcę Afryki. W ciągu ostatnich trzech lat stały się trzecim co do wielkości dawcą pomocy żywnościowej dla państw najuboższych, Jedyną przeciwwagą dla Chin w Afryce są Europa i USA. Ale pomoc państw rozwiniętych ma swoje ograniczenia, które już od dawna irytowały rządy tego kontynentu. Europejczycy domagają się rozliczania dotacji, które przekazują w formie pomocy rozwojowej. Amerykanie działają podobnie. Czy pomoc Państwa Środka wyjdzie Afryce na dobre? Zdania ekonomistów są podzielone. Część z nich widzi w inwestycjach tak długo wyczekiwany bodziec gospodarczy dla kontynentu. Wielu wskazuje jednak na to, że inwestycje Chin mogą być tak niebezpieczne jak inwestycje w okresie kolonializmu. Dlaczego? Inwestycje w sektor surowców mogą nie spowodować rozwoju, tylko wzbogacenie się grup, które są właścicielami złóż. Rozwój w Afryce to zupełnie inne pojęcie niż w Europie - tam podstawowym zadaniem polityki gospodarczej jest wyciągnięcie z nędzy większości grup społecznych. Nie wiadomo, czy inwestycje w wybrane sektory w tym pomogą, czy tylko zwiększą różnice. Poza tym nie widać inwestycji w produkcję. Afryka potrzebuje zakładów pracy, w których mogłyby się wykluwać innowacje. W kopalniach to niemożliwe - mówią eksperci Banku Światowego. Na razie na inwestycje produkcyjne się jednak nie zanosi. Nad Jangcy i w Delcie Rzeki Perłowej nadal ręce do pracy są najtańsze na świecie. W Afryce Chiny chcą inwestować w kopalnie, platformy wiertnicze, szyby naftowe. To świetnie – ale to sprowadza Afrykę do roli rezerwuaru surowców. Nie wiadomo więc, czy wejście smoka w Afryce będzie takim samym sukcesem dla Afryki jak dla Chin. Na razie państwa najbiedniejszego kontynentu są zadowolone. Od dawna nikt nie traktował ich tak serio w kategoriach gospodarczych jak Państwo Środka. . Kraje rozwinięte powinny jej w tym pomóc, jednak ich postawa nie wskazuje na to, żeby były tym zainteresowane. Wygodniej jest unikać problemów czy odkładać ich rozwiązanie w bliżej nieokreśloną przyszłość, ale trzeba pamiętać o skutkach takich zabiegów. Cały świat powinien czuć się odpowiedzialny za losy Afryki i pamiętać, że im dłużej będziemy pomijać czy ignorować Czarny Ląd, tym dłużej będzie on skazany na chińskiego “przyjaciela”. . Chiny częściowo taką pomoc udzielają kształcąc na swoich uczelniach afrykańskich studentów, ale jest to bardziej pomoc propagandowa niż realna, gdyż w Afryce interesują ich głównie surowce, zbyt własnych towarów i polityczne poparcie na arenie międzynarodowej. Wzrastająca rola Chin może wskazywać na ich długotrwałą obecność w globalnych strukturach handlowych, twierdzą urzędnicy afrykańscy. "Patrząc z punktu widzenia historii, istniejąca struktura handlowa jest północno-południowa, ale my uważamy, że odgałęzienia wschodnio-zachodnie i południowo-południowe byłyby dobrym uzupełnieniem", powiedział Rama Sithanen, minister finansów Mauritiusa. Stosunkowa otwartość Afryki na inwestycje chińskie kontrastuje z ostrożnym podejściem Stanów Zjednoczonych, które polegają w dużym stopniu na Chinach przy finansowaniu ich dużego deficytu handlowego, ale jednocześnie do tej pory stawiają opory przy próbach kupowania amerykańskich firm przez inwestorów chińskich. W roku 2005 CNOOC zmuszone było do wycofania oferty, w wysokości 18.5 bilionów USD, na zakup amerykańskiej firmy energetycznej Unocal Copr., z powodu dużej opozycji amerykańskich ustawodawców, którzy twierdzili, że transakcja taka zagrażałaby bezpieczeństwu narodowemu USA i jest niezgodna z regułami uczciwej konkurencji. Zambijski Magande powiedział, że Afryka nie ma takich obaw i że współpraca między obu narodami oparta jest na długotrwałych ich korzyściach. "Nie jest to kwestia militarna, ani polityczna, jest to kwestia rozwoju", powiedział Magande. "Chiny są dobrym partnerem." Poczynania gospodarcze chińskich przedsiębiorców są przyczyną dużych przeobrażeń w Afryce. Afryka jest bardzo dobrym rynkiem zbytu dla chińskiej produkcji, bo jest rynkiem chłonnym, nie stawiającym wygórowanych wymogów jakościowych, nie posiadającym kapitału, ale posiadającym tanie surowce, które chińskie przedsiębiorstwa mogą nabywać na swoich warunkach transakcyjnych. Surowce te są konieczne dla chińskiej gospodarki, aby mogła konkurować na międzynarodowych rynkach w innych sektorach takich jak na przykład motoryzacja. Chińczycy wykorzystują Afrykę również dla unikania barier handlowych, stawianych np. przez Unię Europejską. Afryka stanowi wielki rynek zbytu dla chińskich produktów: tekstyliów, odzieży, mebli i obuwia. Niestety, import chińskich towarów spowodował pogorszenie sytuacji rodzimych, afrykańskich producentów, a wielu zbankrutowało. Przyczyniło się to do wzrostu bezrobocia w wielu regionach oraz wywołało bezpośrednie protesty związków zawodowych, zwłaszcza w Afryce Południowej oraz Lesoto. Znawcy Afryki i Chin twierdzą, że ekspansję gospodarczą Chiny łączą z ekspansją polityczną i ideologiczną. Pokazują Afryce, że - inaczej, niż to głosi Zachód - demokracja nie jest wcale niezbędna do osiągnięcia sukcesów w gospodarce. Dla wielu afrykańskich przywódców chińska droga może okazać się łatwiejsza i atrakcyjniejsza niż trudna zachodnia.
Walcząc ze wszystkich sił o zapewnienie sobie surowców, Chiny ogłosiły 15.01.2006 roku nową strategię wobec Afryki. Ma ona zapewniać wyłącznie korzyści i wyłącznie obydwu stronom. Pekin odrzuca oskarżenia, że w walce o surowce dokonuje nowej kolonizacji Afryki
Nową strategię ogłosił uroczyście szef chińskiej dyplomacji Li Zhaoxing, podczas podróży po Afryce. W zamian za dostęp do przebogatych złóż surowców Chiny obiecują otworzyć rynek dla afrykańskich towarów, znosząc cła, oraz pomagać Afryce pieniędzmi, technologiami i bronią. Dobrodziejstwa te nie będą dotyczyć państw utrzymujących stosunki dyplomatyczne z Tajwanem. Licząc na hojność Pekinu, kraje afrykańskie jeden po drugim zrywają z Tajwanem. Spośród państw Afryki Zachodniej sojusznikami Tajwanu pozostały już tylko biedne Gambia i Burkina Faso.
Chińczycy, którzy zawsze gorliwie podkreślali swój dystans do globalnej rywalizacji Wschodu i Zachodu, a będąc ekonomiczną potęgą, w gospodarczej konfrontacji między bogatą Północą i biednym Południem solidaryzowali się ostentacyjnie z Południem, nazywają swoją strategię współpracą Południa z Południem.
Chińscy politycy tak układają plany swych wizyt w Afryce aby wiodły ona przez kraje, które już dziś zaliczają się do największych na świecie producentów ropy (Nigeria, Libia), i takie, w których geolodzy właśnie szukają ropy (Senegal, Mali). Poza Nigerią i Libią Chińczycy dbają o przyjaźń z innymi tamtejszymi naftowymi potentatami - Algierią, Gabonem, Angolą, Gwineą Równikową, Sudanem.
Chińczycy są świetnymi kontrahentami dla krajów afrykańskich, a ich rosnące doświadczenie w rozmowach z rozwijającymi się krajami przynosi coraz lepsze efekty. Przegrywają na tym polu państwa zachodnie, które, nie mogąc się pogodzić z utratą lukratywnych kolonii, nie umieją rozmawiać z tymi krajami na zasadach partnerskich, a tego w Afryce nikt nie lubi. Przywódca Chin, Hu Jintao, osobiście odwiedza kraje afrykańskie, torując w ten sposób drogę dla chińskiego biznesu. Jego wizyty w 2005 roku w Egipcie, Gabonie i Algierii na pewno pomogą chińskim firmom w działalności na czarnym lądzie.
Innym problem, jaki rodzi ekspansja gospodarcza Chin, jest rabunkowa gospodarka wyrębu lasów tropikalnych. Obecnie 60% drewna eksportowanego z Afryki do Azji kupują Chiny, co stanowi 2 mln metrów sześciennych. Brak skrupułów w sponsorowaniu despotów daje znaczną przewagę nad Europą i Ameryką, zwłaszcza że partnerzy Chin mogą liczyć na wsparcie Pekinu w razie kłopotów z Zachodem. Dzięki tanim surowcom z Afryki Chińczycy odcinają kupony od wielkich inwestycji w swój przemysł, w tym szczególnie motoryzacyjny. W pierwszym kwartale 2007 roku po raz pierwszy w dziejach Chiny zostały drugim eksporterem części samochodowych do USA, spychając z tej pozycji Niemcy. Przez pierwsze trzy miesiące tego roku Chiny wyeksportowały do USA części samochodowe za 1 mld 936 mln dol., o wartości 27,4 proc. większej niż w porównywalnym okresie 2006 roku. Po raz pierwszy Chińczykom udało się przebić Niemcy, które wysłały do USA części samochodowe warte o 2 mln dol. mniej niż z Chin. Powyższy przykład jest wynikiem tego, że oprócz taniej siły roboczej Chiny mają dzięki ekspansji w Afryce dostęp do tanich surowców i pozyskiwanych na korzystnych warunkach ( a właściwie na warunkach przez siebie ustalonych). Długofalowo będzie miało to wielostronne konsekwencje, nie tylko gospodarcze. Co prawda, jeszcze liderem w eksporcie części samochodowych do USA pozostaje Japonia, skąd w pierwszym kwartale 2007 roku Amerykanie sprowadzili podzespoły do aut za 3,57 mld dol. Ale USA nie są jedynym rynkiem eksportu Chin. W międzynarodowym handlu częściami samochodowymi Pekin już notuje nadwyżkę. W pierwszym kwartale eksport chińskich części samochodowych wyniósł 3,6 mld dol. i był o 34,8 proc. większy niż w 2006 roku, podczas gdy import wyniósł 3,5 mld dol. (wzrost o 25,9 proc.). Dzieje się tak mimo gwałtownego wzrostu produkcji i sprzedaży aut w Chinach. W 2006 roku ze sprzedażą 7,2 mln samochodów osobowych i ciężarowych Chiny zostały drugim po USA rynkiem samochodowym świata. Motoryzacja to tylko przykład. Podobne trendy występują również w innych dziedzinach przemysłu. Możliwość ekspansji na inne rynki jest stworzona chińskim firmom dzięki tanim surowcom. Powyższe zjawiska gospodarcze pozwalają z kolej Chinom na dokonanie oszczędności w ograniczaniu dopłat do eksportu. Nowe zarządzenie chińskiego ministerstwa finansów w tym zakresie weszło w życie 1 lipca 2007 roku. Z tą datą Chiny wyeliminowały lub ograniczyły dopłaty eksportowe do 2800 artykułów, czyli do 37 proc. eksportu. To równolegle pozwala eliminować zarzuty, że faworyzują swych eksporterów dopłatami i sztucznie zaniżonym kursem juana. Z tego powodu rośnie nierównowaga w handlu światowym, rynki są zalane tanim chińskim eksportem, a firmy zachodnie bankrutują. Bombardowane żądaniami uwolnienia juana, ale i zaniepokojone rosnącym na świecie protekcjonizmem, postanowiły działać. Zgodnie z decyzją resortu skończą się dopłaty do eksportu 557 rodzajów produktów "energo- i surowcochłonnych", przede wszystkim cementu i nawozów sztucznych. Eksporterzy 2268 innych produktów, "z którymi związane są spory handlowe", nie mogą już liczyć jak dotąd na 8-17 proc. dopłaty, lecz jedynie na 5-11 proc. Chodzi m.in. o zabawki, ubrania, motocykle i wyroby stalowe. Jednak nawet bez dopłat przewaga Chin pozostanie ogromna - według prognoz na rok 2007 zakończą one rekordową nadwyżką handlową - 400 mld dol. Ta sytuacja stwarza możliwość oddziaływania chińskich polityków na sytuację na międzynarodowych rynkach, czego przykładem jest fakt, że Chiny skrytykowały nowe amerykańskie przepisy dotyczące eksportu produktów zaawansowanych technologicznie do Chin. Departament Handlu USA ograniczył eksport kolejnych 20 produktów i związanych z nimi technologii i programów komputerowych. Umieścił na liście takie, które "mogą się przyczynić do modernizacji armii chińskiej". Ich sprzedaż będzie wymagała specjalnej licencji. Chodzi m.in. o elektronikę lotniczą, lasery i pewne rodzaje wyposażenia komunikacji-kosmicznej. Jak z powyższych przykładów widać na penetracji Afryki to przede wszystkim korzysta chińska gospodarka. Stany Zjednoczone, które w 2007 roku miały w handlu z Chinami rekordowy deficyt w wysokości 232,5 mld dol. Na wieść o tak szybkim wzroście gospodarczym i rosnącej inflacji główny indeks na giełdzie w Szanghaju spadł o 4,5 proc.
Poprzez 15-letnie trudne rokowania 10 listopada 2001 roku na odbytej w stolicy Kataru –Doha czwartej konferencji WTO – Światowej Organizacji Handlu na szczeblu ministrów przedstawiciele 142 członków tej organizacji rozpatrywali i uchwalili Protokół o przystąpieniu Chińskiej Republiki Ludowej do WTO.11 grudnia 2001 roku Chiny oficjalnie zostały przyjęte do WTO jako 143 członek tej organizacji. Od dziś nie ma już drogi powrotu - obwieścił narodowi organ KPCh "Renmin Ribao". Szef VW, Bernd Pischetsrieder przepowiadał, że będzie to miało "dla Chin takie same konsekwencje, jakie dla NRD zburzenie muru berlińskiego". Zgodnie z postanowieniami porozumienia Chiny zobowiązały się, że w ciągu 5 lat otworzą większość swojego miliardowego rynku na produkty zagraniczne, zaś przedsiębiorstwa z całego świata będą mogły inwestować w telekomunikacji, bankach, ubezpieczeniach, a nawet w mass mediach, do tej pory ściśle kontrolowanych przez państwo." Od 1 stycznia 2008r., kiedy wygasła globalna konwencja o kwotach eksportowych tekstyliów, chińskie wyroby zaczęły wręcz zalewać świat. "Chiny staną się największą fabryką świata" - triumfował przedstawiciel jednego z niemieckich koncernów w Pekinie. Jeśli ta prognoza się sprawdzi, uprzemysłowione państwa czekają ciężkie czasy. Likwidacja i przenoszenie tysięcy miejsc pracy z UE, USA i Japonii do Chin już następuje. Swoje fabryki wybudowały tam niemal wszystkie wielkie korporacje m.in. VW, BMW, Hewlett-Packard, BASF, Matsushita, Sharp. Tylko Toshiba posiada w Chinach aż 40 zakładów. Shell właśnie kończy największą pojedynczą inwestycję zagraniczną: wart 4 mld dol. kompleks petrochemiczny. W 2007 r. ulokowano w Chinach łącznie ponad 150 mld dol. Obok gigantów przenoszą produkcję do Chin średnie i całkiem małe firmy. Główną przyczyną tych zjawisk są nieprzebrane i niezwykle tanie zasoby siły roboczej. Przeciętna płaca chińskiego robotnika wynosi zaledwie 1100 dol. rocznie. Wypadki przy pracy, niezapłacone nadgodziny, oszustwa są na porządku dziennym.








VII. Konsekwencje dla Europy.
Niedawno do tej akcji wkroczył też Parlament Europejski. Podstawą dyskusji na ten temat był raport, autorstwa portugalskiej socjalistki Any Marii Gomes, który przestrzega przed konsekwencjami polityki realizowanej przez Chiny od lat 90 dla rozwoju, gospodarki, środowiska i bezpieczeństwa Afryki, a także interesów UE w tym regionie. Niestety raport ten (przyjęty przez Parlament Europejski) jest pełen hipokryzji, bo zwraca uwagę na to, że “zaangażowanie Chin powinno mieć na celu przede wszystkim interesy krajów afrykańskich i ich obywateli”, tymczasem “Chiny ograniczają swoją pomoc jedynie do krajów bogatych w zasoby naturalne, takie jak ropa naftowa, ale także uran, miedź, kobalt, żelazo, drewno, potrzebne szybko rozwijającej się chińskiej gospodarce”. Autorka raportu i PE zapomina jaką od wieków politykę wobec Afryki realizowały kraje Starego Kontynentu i jaka jest ich obecna polityka. Jest faktem, że już obecnie blisko jedna trzecia chińskiego importu ropy pochodzi z Afryki. Z tego raportu dowiadujemy się też, że Chiny udzielając pomocy krajom afrykańskim stawiają im warunki polityczne. Dotyczy to także sposobu realizacji zobowiązania Chin dotyczącego utworzenia wspólnego funduszu na rzecz rozwoju. W jego ramach wspierane są przede wszystkim chińskie przedsiębiorstwa inwestujące w Afryce, chociaż z tych środków powstają też w Afryce drogi, szpitale i fabryki, a chińska pomoc i inwestycje są wzajemnie powiązane. Czy sama krytyka bez rzeczowej pomocy i zaangażowania się UE przyniesie właściwe skutki, mam poważne wątpliwości. Problem dla UE jest szczególnie ważny bo nasz kontynent najbardziej jest narażony na skutki braku właściwej polityki prorozwojowej na afrykańskim kontynencie. Pozwolenie ChRL na stworzenie sobie bazy produkcyjnej na obrzeżach europejskiej strefy gospodarczej jest realnym zagrożeniem praktyk dumpingowych. Powstanie armii bezrobotnych w Afryce to naturalne stwarzanie się chaosu na europejskim rynku pracy. Kwestia chorób, wyżywienia, porządku publicznego (element piractwa przy Somalii już jest problemem), edukacji, konfliktów religijnych i plemiennych itp. itd. Tych zagrożeń można by jeszcze mnożyć, ale nie w tym rzecz. Sam fakt, że one już są i będą narastały jest wystarczającym powodem do realnej potrzeby, nawet konieczności zaktywizowania działań zapobiegawczych. Europa nie może być obojętna na chińską ekspansję w Afryce i jej praktyki gdyż obok zagrożeń humanitarnych musi zwracać uwagę na zaangażowane własne środki finansowe w ramach pomocy Europejskiego Banku Inwestycyjne EBI jest instytucją publiczną stworzoną w ramach współpracy krajów Unii Europejskiej, mającą na celu wspieranie zrównoważonego rozwoju i zapewnienie korzyści mieszkańcom krajów, w których udziela pożyczek, co zostało w sposób jasny zapisane w Traktacie Europejskim. W Afryce, Ameryce Łacińskiej oraz Azji EBI zobowiązany jest do prowadzenia działalności w zgodzie z ramowymi założeniami współpracy zewnętrznej UE (Porozumienie z Cotonou oraz rozporządzenia Rady UE). Te założenia obecne są także w porozumieniach i priorytetach polityki rozwojowej ustalonych przez UE z poszczególnymi krajami (w tzw. Krajowych Dokumentach Strategicznych – ang. Country Strategy Papers, CSP). Do priorytetów tych należą ograniczanie ubóstwa oraz rozwój społeczny i poprawa stanu środowiska.
. W Afryce EBI zarządza znaczną częścią budżetu Komisji Europejskiej przeznaczanego na pomoc rozwojową (do 13,5 miliarda € w ciągu ostatnich 10 lat) i udział ten wzrasta w związku z uruchomieniem przez EBI Funduszu Inwestycyjnego Cotonou (ang. Cotonou Investment Facility), który ma rozdzielić 2,2 mld € pochodzące z budżetu unijnego w latach 2003-2008. Tymczasem raport pokazuje, że pierwsze kilka pożyczek udzielonych w ramach tego funduszu trafiło głównie do sektora prywatnego, do korporacji europejskich bądź dużych przedsiębiorstw lokalnych, włączając w to niedawną pożyczkę dla kopalń miedzi i tytanu w Zambii i Mozambiku Sytuacja jest bardzo ważna dla Europy i brak stosownej polityki UE wobec Państw Afryki będzie miał długofalowe negatywne skutki. Nie może być tak, że EBI będzie udzielał pomocy, a zyski będą czerpać chińscy przedsiębiorcy! Dlatego pomoc powinna być kompleksowa i ściśle monitorowana.