czwartek, 31 lipca 2008

Budżet 2009.

Resorty ze spokojem przyjmują informacje z Ministerstwa Finansów o limitach ich wydatków w 2009 r. MF od środy informuje urzędy centralne, że ich przyszłoroczne budżety nie wzrosną względem 2008 r. Szef klubu PO Zbigniew Chlebowski zapowiedział w czwartek, że rząd będzie redukował wydatki w ministerstwach w celu zapewnienia finansowania m.in. obniżki podatków i wzrostu płac w budżetówce.Czwartkowy "Dziennik" napisał, że Ministerstwo Finansów chce w 2009 roku zamrozić część wydatków budżetowych. Poszczególne resorty dostaną tyle samo pieniędzy, ile w tym roku.Rzeczniczka resortu finansów Magdalena Kobos tłumaczyła PAP, że konieczność sfinansowania wydatków sztywnych oraz dodatkowych programów wieloletnich wymaga wprowadzenia oszczędności w grupie pozostałych wydatków. Ma to umożliwić utrzymanie deficytu budżetowego na planowanym poziomie, spójnym z przyjętym w "Programie Konwergencji. Aktualizacja 2007 r."Według ministerstwa, w 2009 r. wzrosną wydatki na pensje dla nauczycieli, obronę narodową, obsługę długu zagranicznego, infrastrukturę transportową, wpłaty do budżetu UE i inwestycje związane z EURO 2012.Rzecznik prasowa resortu Elżbieta Strucka powiedziała PAP, że informacja z MF zawiera wstępne założenia. Wynika z nich, że budżet w 2009 r. będzie "minimalnie" niższy od tegorocznego."Limit nie uwzględnia środków na finansowanie i współfinansowanie projektów realizowanych przy udziale środków pochodzących z budżetu UE, w tym wynagrodzeń dla pracowników, którzy je obsługują. To niebagatelna kwota. W limicie nie ma też środków na realizację programów wieloletnich. To nie znaczy, że tych pieniędzy nie dostaniemy" - powiedziała rzecznik. Resort ma nadzieję, że po interwencji, MF zaplanuje dodatkowe środki dla MŚ. Tak stało się w ubiegłym roku.Strucka dodała, że limit wydatków uwzględnia 2-proc. podwyżki płac dla pracowników ministerstwa. Jej zdaniem resort środowiska należy do najniżej opłacanych, dlatego boryka się z częstymi rotacjami kadrowymi.Na oszczędności przygotowane jest samo Ministerstwo Finansów."Ustalony limit jest wyzwaniem i będziemy musieli sobie poradzić, wdrażając politykę oszczędnościową. Liczymy, że inne ministerstwa podejdą do tego w podobny sposób" - powiedziała PAP rzecznik prasowy MF Magdalena Kobos. Z kolei rzecznik prasowy Służby Celnej Witold Lisicki, poinformował, że cały czas realizowany jest plan modernizacji Służby Celnej w latach 2009-2012. "Nie otrzymaliśmy żadnej informacji, że nie będzie na to pieniędzy" - powiedział Lisicki.Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski poinformował PAP, że z samej reformy placówek dyplomatycznych powinny wyniknąć oszczędności rzędu 20 mln zł. "Popieram politykę zrównoważonego budżetu państwa, a także dyscypliny budżetowej jako środka wymuszającego podejmowanie działań oszczędnościowych i reformatorskich" - powiedział Sikorski.Szef polskiej dyplomacji zaznaczył, że taka polityka przybliża nas do spełnienia kryteriów przystąpienia do strefy euro. "Mam nadzieję, że oszczędności uzyskane w drodze wdrażanych już przedsięwzięć racjonalizatorskich, redukcji blisko 500 etatów, a także reformy sieci placówek dyplomatycznych pozwolą na lepszą realizację priorytetowych zadań w obrębie sztywnego budżetu" - dodał.Wiceminister Gospodarki Adam Szejnfeld zapewnił, że wysokość budżetu ministerstwa w 2009 r. nie jest jeszcze przesądzona."Ministerstwo Gospodarki prowadzi ciągle prace nad własnymi potrzebami budżetowymi" - oświadczył Szejnfeld. Jego zdaniem potrzeby te radykalnie wzrastają, ale nie z powodu wzrostu kosztów administracyjnych, płac, czy przyrostu zatrudnienia, ale w związku ze zwiększającą się liczbą zadań związanych z obsługą funduszy unijnych w latach 2007-2013."Uznajemy priorytet przyjęty przez kierownictwo rządu, dotyczący ograniczenia wydatków i minimalizacji długu publicznego (...), ale każde cięcie musi być racjonalne. Powinno być narzędziem, a nie celem samym w sobie" - uważa Szejnfeld. Dodał, że MF i MG prowadzą rozmowy na temat kształtu budżetu resortu gospodarki.Ministerstwo Edukacji Narodowej nie obawia się, że na skutek rządowych oszczędności spadnie finansowanie szkolnictwa w Polsce."Chodzi zapewne o koszty utrzymania ministerstw, a nie o ograniczenie ich zadań statutowych. Przecież słyszymy cały czas o pracach nad podwyżkami płac dla nauczycieli. Tego nikt nie odwoływał, ani nie unieważniał" - powiedział PAP wiceminister resortu edukacji Zbigniew Marciniak.Pytany o plany obniżenia kosztów administracyjnych resortu powiedział, że "same się obniżają". "Tutaj są tak nędzne płace, że uciekają od nas urzędnicy" - wyjaśnił.Rzecznik resortu sprawiedliwości Grzegorz Żurawski pytany o doniesienia, jakoby w związku z cięciami wydatków budżetowych miało nie wystarczyć pieniędzy na podwyżki dla sędziów i prokuratorów wyraził nadzieję, że "ewentualne oszczędności nie obejmą wymiaru sprawiedliwości". To jest problem bo właśnie resort sprawiedliwości najbardziej prowadzi wydatki nie uwzględniając możliwości Państwa. "Będziemy walczyć o pieniądze na podwyżki" - zapowiedział, ale "poczekajmy póki co na ostateczny kształt ustawy budżetowej".Oszczędności zapowiedział także Bogdan Zdrojewski, minister kultury. Pod koniec tego roku ma nastąpić "odchudzenie" administracji resortu oraz zmniejszenie obsługi kosztów niektórych programów."Dla mnie wyzwaniem jest by środki finansowe były w obszarze kultury zdecydowanie efektywniejsze. Pieniądze w sferze kultury muszą w zdecydowanej większości iść na edukację i na działalność w instytucjach artystycznych, a nie na mury, ogrzewanie i tkankę materialną" - powiedział Zdrojewski.Z kolei rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury Mikołaj Karpiński uznał, że sprawa jest zbyt świeża, by można ją było skomentować.Ministerstwo Finansów tłumaczy, że limity wydatków są ściśle związane z "Założeniami projektu budżetu państwa na rok 2009", które w czerwcu przyjęła Rada Ministrów oraz strategią rządu przedstawioną w marcowym "Programie konwergencji. Aktualizacja 2007 r."Zgodnie z założeniami do budżetu poziom deficytu w 2009 r. ma być najniższy od 2000 r. i wynieść 18,2 mld zł.Zgodnie z założeniami, w 2009 r. dochody budżetu państwa mają wynieść 310,5 mld zł, a wydatki - 328,7 mld zł.Projekt ustawy budżetowej ma być gotowy na początku września. Z informacji MF wynika, że do Rady Ministrów powinien zostać skierowany ok. 8-9 września. Zgodnie z ustawą o finansach publicznych na przyjęcie projektu i wysłanie go do Sejmu rząd będzie miał czas do końca września.Powaznych analiz w zakresie oszczedności i efektywności wymaga Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Jest resort który w imię pseudobezpieczeństwa marnotrawi nieefektywnie potężne kwoty. Ten resort wymaga reformy finansowej.

Kosmos - tytan - saturn.

Na powierzchni Tytana, jednego z księżyców Saturna, znajdują się płynne związki wodoru z węglem, co czyni go jedynym, oprócz Ziemi, ciałem w systemie słonecznym, na którym występują związki w stanie ciekłym - informuje serwis CNN. Naukowcy, w ramach międzynarodowej misji kosmicznej sondy Cassini, zidentyfikowali obecność etanu. Sonda bada nie tylko samą planetę Saturn, ale także jego pierścienie i księżyce.Według naukowców, możliwe iż na Tytanie znajdują się nawet całe oceany metanu, etanu i pokrewnych im związków. Do przeanalizowania pozostało jeszcze jednak wiele wykonanych przez sondę zdjęć, na których widać wiele ciemnych plam przypominających jeziora.
Bob Brown, szef projektu Cassini, już teraz jednak deklaruje, że są to "oceany wypełnione płynnymi substancjami".Sonda kosmiczna badająca Saturna dotarła w pobliże planety w połowie 2004 r. Projekt Cassini to wspólne przedsięwzięcie NASA, Europejskiej Agencji Kosmicznej i Włoskiej Agencji Kosmicznej.

Konsekwencje tarczy.

Ze specjalnego raportu wynika, że Polska może być zmuszona do zapłacenia astronomicznych odszkodowań za ewentualne straty po wystrzeleniu pocisku z tarczy antyrakietowej - informuje serwis newsweek.pl. Chodzi o straty, które mogą powstać w wynik upadku na powierzchnię Ziemi pozostałości po wystrzelonym pocisku. Według profesora dr hab. Zbigniewa Galickiego z Instytutu Prawa Międzynarodowego Uniwersytetu Warszawskiego, to Polska zapłaci za ewentualne, mimo że guzik do odpalenia rakiety wciśnie Amerykanin.Odszkodowania mogą być ogromne np. w przypadku, gdy resztki rakiet zabiją kilkanaście osób spadając na duże miasto. Odpowiedzialność spadłaby właśnie na Polskę, ponieważ to z jej terytorium zostałby wystrzelony pocisk. Amerykanie nie chcą płacić ewentualnych odszkodowań. W tej sprawie nadal toczą się negocjacje pomiędzy Warszawą a Waszyngtonem - informuje serwis newsweek.pl. Trzeba uwzględnić te 700 pocisków Rosji, a przeciez USA moze sprowokować rózne inne konflikty w wyniku który my poniesiemy konsekwencje.

Mars

Badająca grunt Marsa sonda Phoenix potwierdziła istnienie wody na tej planecie - podała amerykańska agencja kosmiczna NASA. "Mamy wodę" - brzmiał lakoniczny komunikat przekazany przez NASA.Automatyczny próbnik podgrzał zebrane wcześniej fragmenty gruntu. Naukowcy powiedzieli, że analizy chemiczne potwierdziły obecność wody w pobliżu marsjańskiego bieguna północnego. Poznaliśmy wcześniej dowody istnienia tej zamarzniętej wody w obserwacjach poczynionych przez sondę Mars Odyssey, a także zanikające kawałki (lodu) zauważone przez Phoenixa w ubiegłym miesiącu, ale po raz pierwszy marsjańskiej wody dotknęliśmy i spróbowaliśmy - mówił w imieniu agencji badacz z University of Arizona William Boynton.Phoenix wylądował w rejonie północnego koła podbiegunowego Marsa 25 maja. Celem trzymiesięcznej misji było zbadanie, czy wodny lód pokrywający rejon bieguna mógł kiedyś podtrzymywać życie.NASA podała, że misję sondy wydłużono o kolejne dwa miesiące.

poniedziałek, 28 lipca 2008

Hutnictwo w Polsce.

W ostatnich latach Polska wyrosła na potentata wytwarzającego dobra konsumpcyjne ze stali. Ale dla inwestorów zza wschodniej granicy jesteśmy atrakcyjni przede wszystkim jako otwarta brama na rynek Unii Europejskiej. Dla inwestorów ze Wschodu najważniejsze jest jednak to, że mając przyczółek w Polsce, wchodzą na unijny rynek . Posiadanie firmy na terenie Unii Europejskiej jest największym atutem. Polski rynek od kilku już lat jest otwarty dla koncernów zagranicznych zarówno inwestujących w rodzimy sektor hutniczy, jak i lokujących w Polsce swoje przedstawicielstwa. Sektor stalowy podlega procesom globalizacji . O ile jeszcze do niedawna ten proces zamykał się w granicach jednego kraju, obecnie jest to tendencja światowa. Na rynku polskim pojawiają się zagraniczni inwestorzy, jest korzystną tendencją. Otwarcie rynku niesie jednak też pewne zagrożenia. Znikają limity importowe, co powoduje, że na krajowy rynek może napłynąć więcej wyrobów ze Wschodu. - Od 18 maja tego roku Ukraina jest członkiem Światowej Organizacji Handlu (WTO). Tym samym limity importowe do Unii Europejskiej zostały zniesione. Ukraina produkuje w skali roku około 40 mln ton stali, z czego na wewnętrzny rynek kieruje około 10 mln ton. A zatem resztę wyeksportuje. Część tego eksportu trafi na rynek Unii Europejskiej. Ukraińscy producenci już teraz przygotowują się do ekspansji na unijne rynki. Koncern Ukraińska Górniczo-Metalurgiczna Kompania (UGMK) jest obecny na polskim rynku od 2004 roku, kiedy to został akcjonariuszem GCB Centrostal Bydgoszcz SA. Przedstawiciele ukraińskiego koncernu nie ukrywają, że przez Centrostal zamierzają pozyskać nowe rynki zbytu, m.in. w Czechach, na Słowacji i w Bułgarii. Interesują się krajami nadbałtyckimi, myślą o niemieckim i francuskim rynku oraz innych krajach Unii Europejskiej. Centrostal będzie zatem filarem, na którym UGMK zbuduje sieć dystrybucji w Europie i w Azji Wschodniej. Koncern zarządza już węgierską siecią centrów serwisowych wyrobów hutniczych Dutrade oraz jest w trakcie budowy własnej sieci handlowej w Czechach, Rosji, Białorusi i Gruzji. - Zdecydowaliśmy jednak, że najważniejsze centra sprzedaży zlokalizowane będą w Polsce, a konkretnie w Sosnowcu, gdzie powstanie nowoczesne centrum serwisowe . Centrum będzie obsługiwać większość krajów z Unii Europejskiej. Przed branżą stalową rysują się bardzo dobre perspektywy rozwoju. Sprzyjać temu będą wysoki wzrost PKB i inwestycji - głównie infrastrukturalnych - oraz rozwój budownictwa. Dodatkowym impulsem jest organizacja przez Polskę Euro 2012. Stal jest bowiem podstawowym elementem niezbędnym do realizacji projektów związanych z organizacją tej imprezy. Dlatego też ukraiński koncern nie wyklucza projektów związanych z Euro. Z pewnością interesującym rynkiem zbytu jest przemysł budowy maszyn oraz branża konstrukcji stalowych. W 2005 roku spółka ISD Polska, należąca do Związku Przemysłowego Donbasu, przejęła Hutę Częstochowa. Tylko w pierwszym roku ISD Polska zainwestowała w częstochowskiej hucie 110 mln zł. Od 2006 r. do końca 2008 roku wartość inwestycji w ISD Huta Częstochowa wyniesie ponad 400 mln zł. Wprawdzie ISD Huta Częstochowa bezpośrednio nie będzie uczestniczyć w projektach związanych z Euro 2012, będzie się jednak starać o kontrakty związane z realizacją poszczególnych inwestycji. - Przewidujemy wzrost koniunktury związany z inwestycjami infrastrukturalnymi, które zostaną zrealizowane w Polsce w perspektywie najbliższych lat . ISD jest jednym z największych w Polsce wykonawców konstrukcji stalowych, które są integralną częścią takich projektów, jak budowa stadionów czy mostów. Rosyjski koncern Severstal już od czterech lat jest obecny na polskim rynku jako dostawca wyrobów hutniczych. Tylko w ubiegłym roku wartość obrotów handlowych z Polską wyniosła 20 mln euro. Od niedawna Severstal, poprzez spółkę Severstallat, jest właścicielem majątku so snowieckich Technologii Buczek. W maju rozpoczęła działalność spółka córka Severstallat Silesia. Polski rynek jest atrakcyjny dla rosyjskich inwestorów, biorąc pod uwagę 15-procentowy w skali roku wzrost zapotrzebowania na wyroby hutnicze. W ciągu najbliższych trzech lat Severstallat zainwestuje w Sosnowcu około 20 mln euro. W Sosnowcu zainstalowana zostanie linia wzdłużnego i poprzecznego cięcia kręgów. Centrum serwisowe ma obsługiwać klientów ulokowanych w promieniu około 300 kilometrów. Dzięki temu spółka pozyska nowe rynki zbytu, m.in. na Słowacji i w Czechach. Przedstawiciele branży hutniczej podkreślają, że wejście zagranicznych inwestorów jest korzystne dla polskiego rynku. Dodają jednak, że krajowi producenci zmierzyć się będą musieli z rosnącą konkurencją. Białoruskie Metalurgiczne Zakłady (BMZ) ze Żłobina mają od 30 maja swoje przedstawicielstwo w Katowicach. - Od dwóch lat BMZ jest obecny na polskim rynku . Uruchomienie przedstawicielstwa w Katowicach to kolejny etap rozwoju tej fi rmy. Mają już przedstawicielstwa w USA oraz w krajach europejskich, sprzedają swe wyroby do sześćdziesięciu krajów. Białoruskie zakłady BMZ specjalizują się w produkcji wyrobów hutniczych. Oferują kęsy i kęsiska COS, pręty żebrowane, pręty okrągłe, walcówkę oraz rury gorącowalcowane bez szwu. BMZ produkuje 2,5 mln ton stali rocznie. Sprzedaż w 2003 roku wyniosła 10 mln dolarów, a w 2007 roku 113 mln dolarów. Natomiast za pięć miesięcy 2008 roku wartość sprzedaży BMZ przekroczyła już 60 mln dolarów. Nową inwestycją BMZ jest nowoczesna walcownia w Żłobinie produkująca rury bez szwu. Docelowa zdolność produkcyjna nowej walcowni wyniesie 250 tys. ton rur. - Białoruś jest atrakcyjnym miejscem dla inwestycji . W ciągu ostatnich pięciu lat obroty między Polską i Białorusią wzrosły czterokrotnie. W 2007 roku eksport wyrobów stalowych z Białorusi do krajów Europy Zachodniej wyniósł 43,3 proc., do WNP 34,1 proc. Na wewnętrzny rynek kierowane jest 13,8 proc. sprzedaży. Afryka i Bliski Wschód stanowi 5 proc. Reszta przypada na Amerykę Północną i Południową oraz Azję Południowo-Wschodnią. Jednak nie tylko wyroby stalowe pozostają przedmiotem eksportu z Białorusi. Od lat w Polsce działają przedstawicielstwa białoruskich firm, instytucji czy banków, takich jak na przykład Białoruski Bank, działający w Warszawie. Swoje przedstawicielstwa ma też firma MTZ produkująca ciągniki i firma MASK produkująca ciężarówki. Tylko w ubiegłym roku sprzedano na rynek polski 1600 ciągników i 100 ciężarówek. Autobusy produkowane przez białoruskie firmy jeżdżą w Białymstoku i Hajnówce. - Odnoszę jednak wrażenie, że polscy inwestorzy trochę się spóźniają ze swymi inwestycjami na Białorusi . Liczą jednak, że polskie firmy zwiększą swój udział w białoruskim rynku. Tym bardziej że mamy przykłady dobrej współpracy między polskimi i białoruskimi firmami. BMZ współpracuje z największymi polskimi producentami i dystrybutorami stali, takimi jak Złomrex, Profi l, Alchemia, Huta Bankowa, ThyssenKrupp Energostal, Bowim oraz firmami należącymi do Grupy Polska Stal. - Białoruskie Metalurgiczne Zakłady z pewnością będą zainteresowane eksportem swoich wyrobów do Europy. Inwestycja BMZ w Żłobinie może stanowić konkurencję dla polskich walcowni, zwłaszcza dla Walcowni Rur Andrzej, ze względu na podobny zakres produkowanych wyrobów. Trudno ocenić, jaka będzie wielkość eksportu na rynek polski i jakie będą ceny wyrobów. Jak jednak twierdzą przedstawiciele BMZ, nie ma takiego zagrożenia. Jak podkreśla Andrianow, produkcja BMZ nie stanowi konkurencji dla polskich walcowni, zwłaszcza dla Walcowni Rur Andrzej, gdyż produkowany przez BMZ asortyment to rury wysokostopowe. - Konkurencja napędza koniunkturę - podkreśla Szulc. - Im więcej firm na rynku, tym większa możliwość wyboru najlepszego produktu pod względem asortymentu, jakości i ceny. Konkurencja ma zatem dobre strony.

niedziela, 27 lipca 2008

Upadłość, a Zarząd.

Złożenie wniosku o upadłość w momencie, gdy z masy upadłości można zaspokoić chociaż część wierzycieli sprawi, że członkowie zarządu nie będą odpowiadać za zaległości podatkowe spółki. Takie wniosek płynie z orzeczenia WSA w Olsztynie z 16 lipca 2008 r. (I SA/Ol 228/08). Zgodnie z art. 116 Ordynacji podatkowej, za zaległości podatkowe spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, spółki z ograniczoną odpowiedzialnością w organizacji, spółki akcyjnej lub spółki akcyjnej w organizacji odpowiadają solidarnie całym swoim majątkiem członkowie jej zarządu, jeżeli egzekucja z majątku spółki okazała się w całości lub w części bezskuteczna.Tych przykrych konsekwencji można jednak uniknąć. Powyższe skutki nie wystąpią bowiem gdy członek zarządu wskaże, że: we właściwym momencie zgłoszono wniosek o ogłoszenie upadłości lub wszczęto postępowanie zapobiegające ogłoszeniu upadłości (postępowanie układowe) albo
niezgłoszenie wniosku o ogłoszenie upadłości lub niewszczęcie postępowania zapobiegającego ogłoszeniu upadłości (postępowania układowego) nastąpiło nie z jego winy bądź
istnieje mienie spółki, z którego egzekucja umożliwi zaspokojenie zaległości podatkowych spółki w znacznej części. Jak donosi „Rzeczpospolita”, sprawa, którą zajmował się olsztyński sąd, dotyczyła spółki z o.o., od której fiskus dochodził zapłaty należności w podatku VAT (za okres od maja do listopada 2001 r.). Spółka złożyła w ustawowych terminach deklaracje podatkowe, ale nie była w stanie uregulować zobowiązań podatkowych. W związku z tym listopadzie złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości. Licytacja z należących do niej nieruchomości nie pokryła ogółu zaległości podatkowych. W toku postępowania upadłościowego syndyk zbył nieruchomości należące do spółki, ale część długu wobec fiskusa nadal zostawała nieopłacona.Zaspokajanie należności z masy upadłości ma ściśle określoną kolejność, którą określa prawo upadłościowe. Z kwot uzyskanych przez syndyka całkowicie zaspokojono kategorię I (koszty postępowania upadłościowego), kategorię IIb (pozostałe należności zabezpieczone zastawem lub hipoteką) oraz częściowo kategorię III (podatki i inne daniny publiczne oraz należności ze składek na ubezpieczenie społeczne należne za ostatni rok przed datą ogłoszenia upadłości).Fiskus stwierdził jednak, że spółka nie zaspokoiła w ogóle kategorii VI (inne wierzytelności, w tym wierzycieli cywilnych) oraz kategorii VII, która obejmuje odsetki niezaspokojone w w/w kategoriach. Na tej podstawie uznał, że wniosek o ogłoszenie upadłości został złożony zbyt późno. W ocenie terminowości złożenia wniosku kluczowy jest sposób zakończenia postępowania upadłościowego. W opinii organu, wniosek złożony jest we właściwym czasie wtedy, gdy z masy upadłości zaspokojono roszczenia wszystkich wierzycieli w równym stopniu.Z powyższą argumentacją nie zgodzili się członkowie zarządu spółki. Podnosili, że wniosek został złożony we właściwym terminie, a więc wtedy, gdy stało się jasne, że firmy nie można już uratować, a jej majątek pozwoli na zaspokojenie jej wierzycieli. Dlatego też nie powinni odpowiadać za zaległości podatkowe spółki.Sprawa trafiła więc na wokandę olsztyńskiego WSA, który przychylił się stanowisku spółki. Sąd uznał, że organy podatkowe błędnie założyły, że ocena terminowości złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości uzależniona jest od efektu postępowania upadłościowego. Rozstrzygnięcia nie można tu ograniczać do równomiernego zaspokojenia zaległości podatkowych. Gdyby tak było, wątpliwa byłaby konieczność istnienia art. 116 Ordynacji podatkowej. Członkowie zarządu maja prawo do subiektywnej oceny możliwości zaspokojenia wierzycieli z majątku spółki.

Obszary wiejskie.

Zakończył się pierwszy nabór wniosków o dotacje do PROW 2007-2013 dla przedsiębiorstw sektora rolno-spożywczego. W ramach działania 1.2.3 Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa złożono 813 wniosków na łączną kwotę dotacji ponad 1,6 mld złotych. Nowy program przyniósł przedsiębiorcom zmiany w stosunku do SAPARD i SPO ROL. Zmianom uległy główne cele działania oraz zasady i procedury przyznawania dotacji dla firm tego sektora. W efekcie – w trakcie przygotowywania wniosku aplikacyjnego beneficjenci trafiali na szereg wymagań, których zlekceważenie lub nieświadomość niespełniania może skutkować odrzuceniem wniosku. Jednym z podstawowych elementów oceny złożonych aplikacji będzie trend wzrostowy wartości dodanej brutto zaprezentowany w prognozach finansowych. Ta konkretna wielkość ekonomiczna, oparta na specjalnie opracowanym algorytmie, nawiązuje bezpośrednio do nazwy działania, czyli „zwiększanie wartości dodanej podstawowej produkcji rolnej i leśnej”. I tu się klaruje pierwsza, podstawowa różnica w stosunku do poprzednich programów skierowanych do rolników. Wcześniej dotacje służyły modernizacji, poprawie jakości produkcji oraz warunków sanitarno-higienicznych, a w latach 2007-2013 główne cele programu to poprawa konkurencyjności i warunków ochrony środowiska (wyjątkiem są mikroprzedsiębiorcy). Warto o tym pamiętać przy naborach planowanych w kolejnych latach, gdyż sygnały na temat reform polityki rolnej UE wskazują, że jest to ostatni okres dotowania inwestycji w sektorze rolno-spożywczego w tak dużej skali.Miniona runda aplikacyjna działania 1.2.3 PROW inaugurowała pierwszy nabór wniosków dla sektora rolno-spożywczego w pełnym okresie programowania UE. Dostępny w programie limit podzielono na lata. W roku 2008 udostępniona została kwota 318 mln euro (29 proc. puli). W połączeniu z dużym zainteresowaniem sektora (od ostatnich naborów wniosków dla przetwórców minęło ponad dwa lata) można było się spodziewać szybkiego wyczerpania środków, co faktycznie miało miejsce. Zaledwie po 16 dniach od rozpoczęcia naboru ARiMR ogłosiła jego zakończenie. Firmy, które nie zdążyły złożyć wniosków muszą czekać na kolejne lata. Nie jest wykluczone, że po analizie tegorocznych doświadczeń niektóre zasady ulegną zmianie, dlatego też warto na bieżąco analizować prawodawstwo w tym zakresie. Podstawowe zmiany, które znacznie ograniczyły liczbę podmiotów mogących ubiega się o dotację z działania 1.2.3 to: wykluczenie podmiotów zatrudniających więcej niż 750 pracowników lub których obrót przekracza równowartości w zł 200 mln euro, brak możliwości składania wniosków przez firmy, które są w trakcie realizacji inwestycji z SPO ROL lub w 2008 r. złożyły wniosek o płatność w ramach tego programu; możliwość złożenia tylko jednego wniosku w naborze przez wnioskodawcę (wyjątkiem są firmy wielozakładowe).Pierwsze z ograniczeń nastręczyło sporo powodów do zmartwień niektórym potencjalnym beneficjentom. Jednostronicowa deklaracja przynależności do sektora MŚP lub przedsiębiorstw tzw. średnio-dużych, na podstawie której ARiMR będzie weryfikowała wnioskodawców, tylko z pozoru wyglądała dla nich niewinnie. Opierała się ona na interpretacji dość skomplikowanego unijnego Rozporządzenia Rady (WE). Należało brać tu pod uwagę powiązania kapitałowe (firmy partnerskie i związane), oraz sumować wielkości zatrudnienia i np. obrotów z lat ubiegłych jeżeli takie powiązania występowały. Nie trzeba tłumaczyć konsekwencji błędnej interpretacji, a co za tym idzie nieprawidłowej deklaracji, stwierdzonej podczas kontroli za kilka lat. Najwięcej zmian w stosunku do poprzednich okresów programowania dotyczy procedur związanych z oceną wniosków. Po pierwsze: w działaniu 1.2.3 PROW odbywać się ona będzie wyłącznie w centrali ARiMR, bez udziału regionów. Ponadto każda firma ubiegająca się o dotację musi posiadać stosowny numer ewidencyjny (weryfikacja za pośrednictwem systemu informatycznego). Wyjątkowo restrykcyjna jest także tzw. preselekcja – niewypełnienie któregoś z wymaganych pól wniosku lub niezałączenie jednego z podstawowych załączników będzie skutkowało odrzuceniem aplikacji.

Kryzys gospodarczy w Polsce.

Przed nami dwa, a może cztery lata kryzysu, spowolnienia gospodarczego, odrabiania strat przez OFE, TFI i GPW. Mimo pozornie mocnych fundamentów polskiej gospodarki, z powodu spiętrzenia negatywnych zjawisk społeczno-gospodarczych, które są coraz bardziej widoczne, trzeba spodziewać się również różnych turbulencji także w Polsce. Światowe indeksy sektora finansowego osiągają kolejne minima. Instytucje finansowe i ratingowe ogłaszają negatywne rekomendacje również dla polskich podmiotów gospodarczych i to nie tylko z branży deweloperskiej, ale także z sektora bankowego. Załamanie na rynku nieruchomości szerzy się niczym zaraza, która dotknęła USA, Wielką Brytanię i Hiszpanię, a teraz zbliża się też do Polski. Ceny mieszkań do końca roku mogą spaść nawet o 15 proc. Tym bardziej, że sprzedaż paraliżują nowe zasady opodatkowania sprzedaży nieruchomości, które zaczną obowiązywać od 1 stycznia 2009 r. Prognozy dla amerykańskiej i unijnej gospodarki są coraz bardziej pesymistyczne. Coraz większa grupa analityków i inwestorów uświadamia sobie, że sektor finansowy wkracza w drugą długą fazę kryzysu zarażając nim coraz mocniej sektor produkcyjno-przemysłowy i usługi.Droga ropa - cena 200 USD za baryłkę ropy staje się coraz bardziej realna, chociaz, jezeli nastąpi zmiana polityki w USA i zmniejszą się wydatki na wojny w Iraku, Afganistanie, a takze jezeli wzrośnie zuzycie biopaliw i innych źródeł tzw alternatywnych energii to moze ceny ropy wychamują.Jednak przełoży się to na ceny zywności. Długofalowo będzie to pozytywny kierunek zmian i swego rodzaju pomoc dla rolnictwa. Nawet najwięksi optymiści zauważają wreszcie, że Europa jest na skraju recesji, a aż dziewięciu krajom grozi realny spadek PKB w następnych kwartałach. Z rynków akcji na świecie wyparowało już ok. 14 bln USD. Z naszych TFI tylko lub aż 45 mld zł, z polskich OFE ok. 5 mld zł i tylko od początku tego roku. Na poprawę się nie zanosi. Umorzenia jednostek TFI trwają i trwać będą dalej. Inflacja w strefie euro jest dwa razy większa od celu inflacyjnego Europejskiego Banku Centralnego. Najwyższa czeka nas dopiero na jesieni, zwłaszcza jeśli chodzi o ceny żywności, bo paliwa już mamy po 5 zł. Między bajki można włożyć opowieści o tym, że inflacja będzie rosła tylko do sierpnia, a potem będzie mocno spadać.Rosnące stopy. Niepokojąco słabe wyniki zarówno majowej jak i czerwcowej produkcji przemysłowej (niewiele ponad 7 proc. w czerwcu) to bardzo zła zapowiedź. Inflacja szczerzy kły, pożera nasze oszczędności, wynagrodzenia i emerytury. Co z tego, że wzrost wynagrodzeń wyniósł w czerwcu aż 12 proc. skoro realnie odczuwalna inflacja to dziś wcale nie 4,6 proc. tylko ok. 9 – 10 proc. Ceny rosną bardzo szybko, prawie tak jak w 2004 r. przed naszym wejściem do UE. Rada Polityki Pieniężnej już osiem razy podniosła stopy procentowe i niewiele to dało i da. RPP może dalej je podnosić a i tak inflacja poszybuje w okolice 6 – 6,5 proc. Unijni politycy z obawy nad wiszącą nad strefą euro możliwością stagflacji (niskie stopy wzrostu gospodarczego w połączeniu z wysoką inflacją, dziś już prawie 4 proc.) ostrzegają EBC, żeby w dążeniu do stabilności cen nie pomijał i po macoszemu nie traktował wzrostu gospodarczego.Szalejąca inflacja. Całkiem odwrotnie niż w Polsce, gdzie zarówno członkowie RPP, przedstawiciele Ministerstwa Finansów, analitycy bankowi prześcigają się w zapowiedziach coraz bardziej restrykcyjnej polityki pieniężnej. EBC zastanawia się nad korektą celu inflacyjnego – skoro źle obliczyli, to lepiej poprawić. U nas nie ma o tym mowy. Uspakajające zapowiedzi, że kryzys nam nie straszny, bo mamy mocną złotówkę, która nas przed wszystkim obroni. Przed drogą ropą, inflacjąi biedą, u przedsiębiorców wywołuje wściekłość i rozgoryczenie. Opowieści o silnej złotówce szkodzącej polskiemu eksportowi, który dziś i tak w blisko 70 proc. jest realizowany przez firmy zagraniczne, działające w Polsce, należy traktować jak oszustwo lub zupełną ignorancję.A ich dochody nie koniecznie zasila nasz budżet. Tania waluta. Nowe rekordowo niskie ceny walut po 3,20 zł za euro i 2 zł za dolara czy 1,98 zł za franka szwajcarskiego już wkrótce okażą się bardzo groźne. Skala umocnienia złotego 10 – 12 proc. w ciągu pół roku wobec euro czy franka nie może być bezkarna, a dla niektórych małych i średnich przedsiębiorstw już dziś oznacza eliminację z rynku. Najbardziej tracą huty szkła, przemysł meblarski, a nawet fabryka bombek w Milczu – nasz eksportowy hit, który w 90 proc. produkował na eksport. Ta produkcja była opłacalna przez 57 lat, aż do momentu, gdy dolar przekroczył granicę 2,45 zł. Dziś do spółki wchodzi syndyk. Podobny los dotknie już wkrótce wiele innych firm eksportowych, zwłaszcza małych i średnich. Ruch zapowiada zwolnienie ok. tysiąca pracowników. Zwalniać będą również stocznie.Wakacyjne pocieszanie czyli chwilowa naiwność. Zbyt silny złoty bardzo negatywnie daje o sobie znać, jeżeli chodzi o skalę pozyskania i wartość środków pomocowych z UE. Od początku tego roku, przyznane Polsce środki z budżetu Unii na lata 2007 – 2013 stopniały aż o 30 mld zł. Jeszcze w styczniu stanowiły równowartość 245 mld zł. Strach pomyśleć co będzie, jeśli złoty nadal będzie się tak umacniał. Czy wtedy wystarczą nam Polakom zapewnienia, że przecież wczasy zagraniczne są tańsze. Problemem są monstrualnie drogie krajowe wakacje, zbyt drogie dla wielu Polaków. Radykalny spadek przyjazdów turystów zagranicznych. Problem suszy. Polscy rolnicy również nie będą zadowoleni, że złoty bije kolejne rekordy, bo znacznie mniej dostaną w ramach dopłat unijnych w złotych, a przecież drastycznie rosną ceny produkcji rolnej, paliwa, nawozów, środków ochrony roślin, kredytów, drożeje żywność, którą coraz trudniej sprzedać. Pracownicy sezonowi do zbioru owoców są praktycznie nieosiągalni, mimo 25-proc. podwyżki wynagrodzenia. Nawet Ukraińcy wolą jechać do Hiszpanii czy Portugalii, bo tam zarobią dużo więcej. Straty polskich rolników z powodu suszy i niższych zbiorów w rolnictwie, dziś można oszacować nawet na ok. 6 mld zł.Małe emerytury i wzrost petentów w ośrodkach pomocy społecznej. Inflacja wspólnie z giełdą pożerają nasze emerytury. Oszczędności w OFE stopniały w ciągu ostatnich miesięcy średnio o 14 – 15 proc., ale są i takie OFE, które od czerwca 2008 r. straciły blisko 20 proc. 2008 r. będzie chyba najgorszy w historii dla klientów OFE, przyszłych emerytów, a jest ich 13,7 mln. Od stycznia 2008 r. OFE straciły już blisko 5 mld zł i nadal tracą. Tymczasem KNF rozważa, czy PTE nie są w ogóle zbędne i czy nie wpuścić w ten lukratywny biznes TFI, ciekawe jak wyglądaliby dzisiejsi emeryci, gdyby stracili 50 – 60 proc. swych zasobów, a tak przecież stało się na rynku TFI.Jest nas mniej. Nadciąga też finansowa katastrofa związana z polską demografią. W 2030 r. czeka nas co najmniej 120 mld deficytu budżetowego, dodatkowo wydatek rzędu 80 mld z państwowej kasy na emerytury oraz 40 mld na służbę zdrowia. Polskie finanse z dnia na dzień wchodzą w pułapkę demograficzną, o czym słusznie ostrzega Cezary Mech, doradca prezesa NBP. Na emerytury w latach 2009 – 2013 zabraknie 158 mld zł, a młodych Polaków jest coraz mniej. Wielu wyjechało i nie wróci. Tych, którzy zostali nie stać na dzieci. W 2030 r., aż 2 mln Polaków będzie miało ponad 80 lat, a statystyczna para może mieć tylko jedno dziecko. Nic nie robimy z tym problemem. Społeczeństwo się starzeje lub emigruje.Kłopoty skarbówki. Fiskus ma coraz większe kłopoty ze ściąganiem podatków. Wpływy podatkowe za pierwsze półrocze są niższe niż zakładano i to dużo gorsze niż zakładał rząd. Najgorzej sytuacja wygląda ze ściągalnością akcyzy – to zaledwie 45,9 proc. – jak do tej pory niespełna 20 mld zł wobec 52,2 mld planowanych wpływów. Będą potężne problemy ze skonstruowaniem budżetu na 2009 r. Po stronie dochodów może zabraknąć 30 – 40 mld zł. Podobnie jak w 2007 r., tak i w I poł. 2008 r. fatalnie wygląda zagospodarowanie środków unijnych. Z 20,2 mld zł dochodów z funduszy UE zaplanowanych na cały 2008 r. do budżetu wpłynęło na razie 14,7 proc. tej sumy. Wydatki budżetu idą równie słabo. Do czerwca wyniosły niewiele ponad 40 proc. Opóźnienia stanowią kwotę ok. 11 mld zł, które można by sensownie wydać, a potrzeb przecież nie brakuje. Pieniędzy może też nie starczyć samorządom, które stracą na reformie PIT, ok. 7 mld zł z powodu odliczeń w ramach ulgi na dzieci, ok. 3 mld na skutek zmian w skali podatkowej od 2009 r. około 3 – 3,5 mld zł oraz z powodu innych rozwiązań legislacyjnych.My się kryzysu nie boimy?Nie ma co zaklinać rzeczywistości, że kryzys nam nie groźny. Trzeba, dbając o interes zwykłego obywatela, rządzić, ułatwiając mu życie, rozwój gospodarczy oraz inicjatywy, Niepewna przyszłość właśnie nadchodzi, wraz z całą swoją złożonością i zmiennością. Nie wystarczą więc proste formułki o cięciu deficytu, podatku liniowym, czy likwidacji i tak mizernych emerytur. Nalezy kosztem oszczędności budzetowych takich jak np lepsze zorganizowanie policji, likwidacji pseudoadministracji państwowej w postaci tzw delegatur, uproszczenia przepływów środków finansowych w słuzbie zdrowia, wreszcie odwazne jej sprywatyzowanie w około 30% stanu, sprowadzenie do Polskiej rzeczywistości wszystkich słuzb kontrolujących i ich ograniczenie, gdyz są jednym z głównych zatorów w rozwijaniu legalnej działalności gospodarczej i przyczyną szarej strefy. Urzędnik ma wspierać ludzką inicjatywę, a nie utrącać wszelkie przedsięwzięcia wyszukiwaniem problemów.!!!

sobota, 19 lipca 2008

POLITYKA ZAGRANICZNA POLSKI PO 2007.

Wybory parlamentarne w Polsce w 2007 r. miały doprowadzić do jakościowej zmiany w polskiej polityce zagranicznej, również w stosunkach z USA. W tym kontekście warto przyjrzeć się z bliska obecnym relacjom polsko-amerykańSKIM.
Wprowadzenie
Problematyka bezpieczeństwa międzynarodowego pozostaje w znacznej mierze poza zasięgiem opinii publicznej. Refleksja w tym względzie wydaje się jednak niezbędna dla oceny stanu relacji polsko – amerykańskich po wyborach parlamentarnych w 2007 r. W istocie nowy rząd w Polsce potwierdził strategiczne partnerstwo pomiędzy USA a RP [1]. Przywódcy zwycięskiej w 2007 r. formacji zapowiedzieli jednak godne uwagi przewartościowanie w prezentowanej sferze działalności międzynarodowej. Warto dodać, iż obecne spory wokół swoistej amerykanizacji polskiej polityki bezpieczeństwa podkreślają echa trudnej kohabitacji w Polsce [2]. W obliczu narastających wątpliwości na temat opcji atlantyckiej niebagatelnego znaczenia nabiera zatem decyzja o instalacji elementów tarczy antyrakietowej w Europie. Istotną kwestią dla polskiej racji stanu po wyborach w 2007 r. pozostaje też zaangażowanie militarne Warszawy poza granicami kraju oraz problem przyszłości Sojuszu Północnoatlantyckiego. Procesy te wywierają bowiem zauważalny wpływ m.in. na szeroko pojęte relacje europejskie, a także na postawę Rosji w stosunkach międzynarodowych.Między Europą a Ameryką. Neokonserwatywny nurt polityki Stanów Zjednoczonych wydawał się nie służyć w minionym okresie pozycji politycznej Polski na Starym Kontynencie. Amerykańskie przeświadczenie o naczelnej roli czynnika militarnego w światowej polityce znacząco odbiegało od kanonu szeroko pojętej europejskiej kultury politycznej. Owy przedmiot kontestacji państw „starej Europy” dla Polski wiązał się jednak z postawą idealnego sojusznika, który nie stroni od siły wojskowej w polityce globalnej. Z uwagi na doświadczenia historyczne metafora Roberta Kagana, dotycząca charakteru amerykańskiej polityki zagranicznej [3], wydawała się doskonale odpowiadać preferencjom polskich sfer rządowych. Co więcej, Stany Zjednoczone występowały jako jedno z niewielu państw zachodnich, które nie obawiało się wejścia w konflikt polityczny m.in. z Federacją Rosyjską [4].Efekty operacji irackiej nie były jednak dla Warszawy adekwatne w stosunku do wstępnych założeń. Na tym tle deklaracje polityków Platformy Obywatelskiej (PO) na temat wycofania polskich żołnierzy z rejonu konfliktu stanowiły z pewnością element epatowania polskiej opinii publicznej w warunkach kampanii wyborczej. Wychodziły one bowiem naprzeciw poczuciu klientelizmu w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi, u podłoża którego tkwiła istotna asymetria relacji polsko – amerykańskich [5]. Uczestnictwo Polski w misji irackiej pierwotnie oznaczać miało jednak zacieśnienie więzów transatlantyckich. Ostateczna realizacja omawianej operacji w warunkach silnej krytyki znaczących państw europejskich uniemożliwiła osiągnięcie powyższego celu [6]. Tymczasem w opinii koalicyjnego Polskiego Stronnictwa Ludowego (PSL) bezpieczeństwo państwa polskiego budować należało na fundamencie stosunków wielostronnych w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz Unii Europejskiej. Co więcej, niezbędna wydawała się rezygnacja ze swoistego idealizmu w kontaktach z Waszyngtonem, zwłaszcza w obliczu wątpliwego uzasadnienia misji irackiej. Przy całej świadomości znaczenia amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Polski, proponowane odmitologizowanie relacji z USA przynieść miało korzyści także w kontekście starań o poprawienie atmosfery politycznej na Starym Kontynencie [7]. Istotnym zjawiskiem z punktu widzenia prezentowanej sfery działalności zagranicznej polskiego rządu po wyborach w 2007 r. stała się również obserwowana europeizacja wszelkich relacji bilateralnych Warszawy. Otóż w coraz większym stopniu stosunki polsko – amerykańskie miały znajdować odzwierciedlenie na forum Unii Europejskiej [8]. Wyzwaniem dla nowych władz w Polsce stało się zatem poszukiwanie argumentacji uzasadniającej prowadzenie polityki proamerykańskiej, która jednocześnie nie kolidowałaby z opcją europejską. Język kurtuazji i politycznej poprawności wobec Stanów Zjednoczonych nie mógł już oznaczać zupełnie dowolnej retoryki na froncie europejskim. Polska stawała się bowiem w pełni odpowiedzialna za podjęcie starań na rzecz zasypywania podziałów transatlantyckich.Warszawa po zmianie władzy w 2007 r. skonfrontowana została również z trwającą od dłuższego czasu tendencją do renacjonalizacji polityki zagranicznej partnerów unijnych. Osłabienie impulsu integracyjnego w Europie uzasadniało kontynuację polityki proamerykańskiej nad Wisłą. W istocie polityczna obecność Stanów Zjednoczonych na Starym Kontynencie wydawała się działać hamująco na egoizmy narodowych polityk bezpieczeństwa znaczących państw Europy. Polityka zagraniczna rządu polskiego po wyborach w 2007 r. nie miała zatem dążyć do osłabienia więzów z USA, lecz jedynie zdystansowania się od niepopularnej polityki prezydenta Busha. Prowadzić miało to z kolei do pożądanego minimalizowania rozdźwięku pomiędzy polityką atlantycką a europejską w ramach polskich relacji zagranicznych. Warto podkreślić, iż na Starym Kontynencie pojawiły się sprzyjające okoliczności dla łagodzenia sporów euroatlantyckich, zwłaszcza w kontekście swoistego przewartościowania polityki Niemiec oraz Francji.Meandry systemu obrony antyrakietowejW Waszyngtonie polskie wybory parlamentarne w 2007 r. wywołały z pewnością istotne obawy o opóźnienie zakończenia rokowań w sprawie rozmieszczenia elementów tarczy antyrakietowej w Europie. Co więcej, strona amerykańska wydawała się wywierać presję na polskich partnerach, związaną z końcem kadencji aktualnego gospodarza Białego Domu. Pragnienie szybkiej finalizacji negocjacji łączyło się zapewne z potrzebą odniesienia sukcesu, który pomógłby zatrzeć negatywny wizerunek prezydentury Busha, zwłaszcza na płaszczyźnie międzynarodowej. Ze względu na spore problemy wewnętrzne, intencje te bliskie były również do tej pory rządowi premiera Kaczyńskiego. Nowa koalicja PO – PSL zdawała się nie podzielać jednak tego typu dylematów, co stwarzało większe przyzwolenie na opóźnianie rokowań, by uzyskać znaczące koncesje ze strony USA [9].Nowe władze w Polsce twierdziły ponadto, iż system antyrakietowy nie wpisuje się jedynie w stosunki polsko – amerykańskie, lecz ma on szersze implikacje europejskie. Co więcej, Warszawa decydowała się łączyć finał negocjacji w sprawie tarczy z wycofaniem polskich wojsk z Iraku, co dodatkowo podwyższyło jej znaczenie w prowadzonych rozmowach [10]. Z punktu widzenia polskiego kierownictwa istotne wydawało się, aby za pomocą prezentowanego projektu nie dezawuować NATO poprzez tworzenie w ramach tejże struktury podwójnych standardów bezpieczeństwa. Co więcej, polska strona nawoływała, aby system współgrał z planami NATO, gdyż inaczej projekt ten miałby dezintegracyjne implikacje dla Sojuszu. W istocie minister spraw zagranicznych RP opowiedział się za stworzeniem wspólnej obrony antyrakietowej w ramach całej Wspólnoty Atlantyckiej [11]. Polska mogłaby partycypować w kosztach budowy i utrzymania instalacji, jeśli tarcza miałaby w przyszłości stać się w pełni projektem Sojuszu. Stanowiłoby to zauważalny udział Warszawy w obronie obszaru północnoatlantyckiego. Prezentowany system wzbudził jednak szereg kontrowersji na Starym Kontynencie, pomimo koncyliacyjnej retoryki jego inicjatorów. Zaistniały bowiem głębokie obawy o wzmocnienie tendencji ofensywnych w Stanach Zjednoczonych poprzez uzyskanie przez ów kraj określonej przewagi strategicznej. Skłaniało to europejskich partnerów do apeli, by decyzja o umieszczeniu tarczy miała charakter ogólnoeuropejski. Ze względu na brak kompetencji Unii Europejskiej w prezentowanej dziedzinie, ewentualne zainstalowanie elementów systemu zależeć miało jednak od woli poszczególnych krajów uczestniczących w przedsięwzięciu. Projekt w istocie zainicjować mógł jednak pierwszy etap nowej architektury bezpieczeństwa na świecie, a w tym kontekście tożsamość polityczna Europy nadal nie wyglądałaby imponująco. Głównym decydentem w istotnej dziedzinie bezpieczeństwa europejskiego pozostawałyby nadal Stany Zjednoczone. Faktem jest jednak, iż akceptacja instalacji systemu antyrakietowego w Europie przez państwa NATO na szczycie w Bukareszcie zlikwidowała część politycznego napięcia panującego między sojusznikami [12], co z pewnością poszerzyło pole manewru także polskiej dyplomacji.Sukcesem polskich władz stało się jednak bez wątpienia rozpoczęcie równoległych rokowań z USA w sprawie modernizacji polskich sił zbrojnych [13]. Warto podkreślić, iż połączenie tych dwóch obszarów negocjacyjnych nastąpiło pomimo istotnego sprzeciwu strony amerykańskiej. Sama tarcza bez dodatkowego pakietu nie byłaby jednak dla Polski korzystna. Faktem jest, że reakcje Pentagonu na polskie postulaty były niezwykle chłodne. Wśród elit amerykańskich zapanowało przekonanie, iż projekt tarczy nie uzasadnia nadmiernej szczodrości w stosunku do Warszawy, a zerwanie przez Polskę negocjacji nie niosłoby za sobą negatywnych konsekwencji [14]. Co więcej, gdyby USA spełniły wszelkie postulaty partnera, Polska stałaby się największym beneficjentem amerykańskiej pomocy wojskowej na świecie. Decydenci w Stanach Zjednoczonych mieli także świadomość, iż Warszawa pragnie znaczącej instytucjonalizacji amerykańskiej obecności na Starym Kontynencie, co dyskontowali w ramach negocjacji [15]. Z drugiej strony polskie władze podniosły, że projekt tarczy musi zostać zaakceptowany przez polską opinię publiczną, dotychczas zaniepokojoną niedostatecznymi propozycjami Stanów Zjednoczonych. Faktem jest jednak, iż w interesie Polski leżało zaangażowanie militarne USA w Europie. Wydaje się, iż już samo umieszczenie amerykańskiej bazy potencjalnie zwiększyłoby bezpieczeństwo Polski, ze względu na zauważalny wzrost amerykańskiej obecności nad Wisłą [16].
Przyszłość Sojuszu PółnocnoatlantyckiegoPolski rząd po wyborach w 2007 r. również wyraził wolę podwyższenia znaczenia Sojuszu Północnoatlantyckiego jako gwaranta bezpieczeństwa w Europie, m.in. ze względu na silną obecność USA w jego strukturach. Stany Zjednoczone w istocie nie posiadały żadnych innych zobowiązań wobec Polski aniżeli art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego. Podstawę polityki bezpieczeństwa Polski stanowić miało NATO jednak nie tylko ze względu na jego znaczącą wiarygodność militarną, ale również z uwagi na polityczną jedność Zachodu, której było nośnikiem.Zwarzywszy na kontekst relacji transatlantyckich, pozycja Polski w ramach wspólnoty wydawała się nie zyskiwać na znaczeniu poprzez silniejsze związki jedynie z USA, czego emanacją stało się preferowanie operacji stricte amerykańskich zamiast większego zaangażowania na rzecz NATO. W niewłaściwym świetle stawiały ponadto Sojusz rozważane w Warszawie dodatkowe zabezpieczenia polityczno – militarne w kontekście instalacji tarczy antyrakietowej. Dlatego też intencją nowych władz w Polsce stała się prezentacja planów dotyczących sfery bezpieczeństwa państwowego w istotnym stopniu na forum NATO jako gestu lojalności wobec wszystkich jego członków.Wyzwaniem dla kierownictwa polskiej nawy państwowej stał się również planowany przez Francję powrót do struktur wojskowych Sojuszu. Wydarzenie to istotnie wpływać miało na pozycję taktyczną Warszawy, stwarzając możliwość wzmocnienia korzystnej dla Polski jedności politycznej wewnątrz NATO. Oparta na szerokiej akceptacji wszystkich sojuszników wspólna europejska polityka obronna wreszcie mogłaby z pewnością przybrać konkretne kształty. Co więcej, także Francja zdecydowała się wzmocnić aktualny trend polityczny w ramach NATO, polegający na preferowaniu działań globalnych Sojuszu [17]. Doniosłość owej decyzji podkreślały dotychczasowe trudności państw europejskich w utrzymaniu poparcia politycznego dla ich zaangażowania w misjach pod egidą Waszyngton. Istniało jednak wciąż widmo podziałów w obrębie Wspólnoty Atlantyckiej na członków Sojuszu wysyłających swe wojska do akcji typu out of area oraz te państwa, które pozostają sceptyczne wobec powyższych operacji. Faktem jest, iż w świecie postzimnowojennym niezmiernie trudno przekonać członków NATO, by automatycznie uczestniczyli w misjach poza tradycyjną sferą działań organizacji. W tym kontekście uprawnione zatem pozostawały obawy o rozmywanie jedności państw sojuszniczych poprzez operacje poza terytorium traktatowym [18]. Ewentualne powodzenie misji Sojuszu w Afganistanie stanowiłoby jednak istotne potwierdzenie zasadności tezy, iż NATO powinno działać poza obszarem północnoatlantyckim. W tym względzie na szczycie w Bukareszcie wyłonił się konsensus na rzecz zaangażowania Paktu w działania globalne, podzielany również przez Polskę. Uznano, iż aktywność ta przyczynić się może się od odsunięcia wszelkich niebezpieczeństw od granic państw NATO. W istocie wspomniane działania stanowić mają nowy impuls, który zdefiniuje polityczny profil Wspólnoty Atlantyckiej w XXI wieku [19]. Przyszłość Sojuszu Północnoatlantyckiego w opinii polskiego rządu powinna była również wiązać się z kwestią bezpieczeństwa energetycznego. W istocie NATO zaczęło przejmować punkt widzenia Warszawy na sprawę dostaw nośników energii [20]. Co więcej, doniosłe znaczenie posiadać zaczęła też problematyka rozszerzenia Sojuszu, która od dłuższego czasu znajdowała się na wysokim miejscu w politycznej agendzie państw NATO. W dobie refleksji na temat reformy Paktu postawa Polski polegać miała właśnie na promowaniu geograficznego rozszerzenia tejże organizacji. Odpowiadało to zwłaszcza preferencjom prezydenta Busha, który pragnął przedstawić ów proces jako znaczące osiągnięcie prezydentury, tak krytykowanej w dziedzinie polityki międzynarodowej. Na tym tle wystąpiły jednak znaczące rozbieżności euroatlantyckie o skomplikowanym podłożu politycznym. Pierwotnie rozszerzenie NATO studzić miało chociażby emocje bałkańskie. Jednak sama dyskusja w tej dziedzinie wygenerowała znaczące podziały, wynikające m.in. z zablokowania kandydatury Macedonii przez Grecję. Co więcej, na szczycie NATO w Bukareszcie porażkę poniosła grupa zwolenników euroatlantyckich aspiracji Ukrainy oraz Gruzji. Przy bardzo zdecydowanym oporze ze strony Niemiec nie udało się bowiem uzyskać istotnego postępu w dziedzinie integracji Kijowa oraz Tibilisi z Sojuszem. Zabrakło woli do przyjęcia kandydatów, uwikłanych w poważne konflikty polityczne na arenie międzynarodowej. Faktem jest, iż akcesja Ukrainy oraz Gruzji do NATO stać się mogła również konsekwencją pozycji politycznej Polski w ramach Sojuszu. Zbudowaniu wymaganego poparcia nie służył jednak list prezydenta Kaczyńskiego, skierowany do przywódców państw NATO, który prezentował pozytywne aspekty kandydatur Gruzji oraz Ukrainy. Ze względu na irytujące Berlin porównanie starań tychże państw do przyjęcia Niemiec Zachodnich do Wspólnoty Atlantyckiej w latach pięćdziesiątych XX w., list ten objawił jedynie mankamenty polskiej polityki historycznej.Postawa Francji i Niemiec, sprzeciwiających się zaproszeniu Gruzji oraz Ukrainy do integracji z Sojuszem, stanowiła jednak poniekąd wyraz niebezpiecznej tendencji do ulegania sugestiom rosyjskim w polityce europejskiej [21].Czynnik rosyjski w polskiej polityce atlantyckiejFaktem jest, iż eksponowanie nurtu atlantyckiego w polskiej polityce zagranicznej przed wyborami w 2007 r. spowodowane było m.in. ochłodzeniem relacji Warszawy z Kremlem [22]. Wszelkie napięcia na tym tle stanowiły swoistą kompilację wielu rozmaitych czynników politycznych. Istotnym problemem była szczególnie kwestia rosyjskich reakcji wobec projektu instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce, co znalazło się również w orbicie zainteresowań koalicyjnego rządu PO – PSL. Dla Moskwy wyzwaniem nie stało się rozmieszczenie w Polsce elementów tarczy per se, lecz planowana instytucjonalizacja obecności USA w Europie Środkowej. Oznaczało to definitywne uchylenie się krajów prezentowanego obszaru od wszelkich nacisków politycznych Kremla, co utrwalałoby niekorzystny dlań układ sił na Starym Kontynencie. Rosja nie przyjmowała zapewnień, iż ów system nie stanowi zagrożenia dla jej interesów. Co więcej, odmawiała Polsce szczerych intencji w tej dziedzinie ze względu na sugestie Warszawy o rozmieszczeniu przez USA systemu Patriot dla osłony instalacji tarczy antyrakietowej. Jednocześnie Moskwa stosowała konfrontacyjną retorykę, po części na użytek wewnętrzny, co służyło jednak stronie polskiej do uzasadnienia własnego stanowiska w negocjacjach ze stroną amerykańską. Polskie władze twierdziły bowiem, iż to właśnie na Stanach Zjednoczonych ciążyć powinien obowiązek neutralizacji negatywnych emocji strony rosyjskiej [23].Rosjanie podjęli tymczasem próbę gry obliczonej na wyzyskiwanie kontrowersji europejskich, w szczególności wykorzystując widmo swoistego appeasementu na Starym Kontynencie. Kreml argumentował, iż amerykańska tarcza stanowić będzie w istocie prowokację dla relacji Rosja – UE. Sama Polska spełni natomiast rolę narzędzia w polityce globalnej Stanów Zjednoczonych. Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Unii Europejskiej powodować miał w opinii Rosji negatywne konsekwencje dla stosunków Moskwa – Bruksela. Argumentacja ta nastawiona była na niezwykle niekorzystne dla Polski podziały wewnątrz Europy. Dodatkowo Kreml w ramach środków nacisku na Zachód ogłosił zamiar wprowadzenia moratorium na wykonywanie postanowień układu o ograniczeniu sił konwencjonalnych w Europie (CFE), co wywołać mogło kryzys w relacjach Waszyngtonu z europejskimi stolicami. Moskwa w dyskusji na temat tarczy wykorzystała ponadto kartę irańską [24], a zatem element wchodzący silnie w orbitę zainteresowań Stanów Zjednoczonych. Polskie władze wyrażały jednak nade wszystko wolę ocieplenia relacji z Rosją. Warszawa po wyborach w 2007 r. zapewniała, iż nie prowadzi polityki antyrosyjskiej. W jej interesie jest bowiem rozwijanie coraz lepszych stosunków z sąsiadem ze Wschodu. W tym sensie celem projektu systemu antyrakietowego nie była neutralizacja rosyjskiego potencjału rakietowego. W wyniku polsko – amerykańskiej ofensywy dyplomatycznej ostatecznie także przywódcy państw NATO w Bukareszcie wezwali Kreml, by wycofał swój sprzeciw wobec planu rozmieszczenia antyrakiet. Co więcej, Stany Zjednoczone podnosiły w dyskusji, iż Rosja zaproponowała umieszczenie komponentów tarczy w Azerbejdżanie, a zatem uznawała sama pośrednio istnienie zagrożenia irańskiego. Wydarzenia te świadczyły, iż Rosja stawała się świadoma geopolitycznej samotności, którą dodatkowo pogłębić miał proces rozszerzania NATO [25]. Faktem jest, iż przyjęcie Ukrainy oraz Gruzji do Sojuszu poważnie utrudniłoby geostrategiczne zamiary Federacji Rosyjskiej. Kreml zapowiedział daleko idące negatywne konsekwencje rozszerzenia Paktu dla bezpieczeństwa europejskiego. W rezultacie opinia ta stała się powodem braku akceptacji idei powiększenia Wspólnoty Atlantyckiej przez Niemcy oraz Francję, po części ze względu na niechęć wspomnianych państw do generowania zadrażnień z Rosją. Wszelkie ustępstwa w sprawie euroatlantyckich aspiracji Ukrainy i Gruzji kierowały jednak niewłaściwy sygnał do Moskwy, polegający na istnieniu tendencji do swoistego rodzaju finlandyzacji Sojuszu [26]. Owe zrozumienie Berlina oraz Paryża dla rosyjskich obaw z pewnością nie mogło zostać pozytywnie odebrane również przez stronę polską. Z tego punktu widzenia trudno byłoby bowiem uwierzyć Warszawie we wszelkie projekty polityczno – militarne państw „starej Europy”. Argumentacja Berlina zwracała jednak uwagę na niezwykłą złożoność prezentowanej problematyki [27]. Otóż Niemcy wcale nie wyrazili sprzeciwu wobec kandydatur Ukrainy oraz Gruzji a priori, pragnęli jednak uporać się w pierwszej kolejności z bardziej aktualnymi politycznie kwestiami, tzn. z projektem tarczy antyrakietowej oraz sprawą operacji afgańskiej. Szczególnie w drugim przypadku Rosja mogła okazać się Sojuszowi niezwykle pomocna. Kanclerz Merkel podczas wizyty w Moskwie otrzymała nawet zapewnienie o udzieleniu poparcia wojskom NATO w Afganistanie, w postaci zgody na tranzyt przez rosyjskie terytorium niezbędnego zaopatrzenia.Akceptacja wspomnianych układów politycznych budziła szereg kontrowersji na Zachodzie. Wielu amerykańskich polityków poddawało w wątpliwość przystawanie na dysfunkcjonalne relacje z Rosją, zwłaszcza w obliczu gróźb Kremla, wywołanych euroatlantyckimi aspiracjami Ukrainy [28]. Faktem jest, iż to właśnie Kijów był jedynym nienależącym do Sojuszu krajem, który brał aktywny udział we wszystkich jego operacjach.W tym sensie Stany Zjednoczone wydawały się w dużo większym stopniu podzielać polskie preferencje w polityce wschodniej. To Waszyngton przecież potępił represje wobec mediów na Białorusi, piętnując prawdziwe oblicze reżimu w Mińsku, co zostało pozytywnie odnotowane przez polska stronę.Przypisy:[1] Exposé premiera Donalda Tuska, 23 listopada 2007.[2]R. Kuźniar, Droga do wolności. Polityka zagraniczna III Rzeczypospolitej, Warszawa 2008, s. 293 – 304.[3] R. Kagan, Potęga i Raj. Ameryka i Europa w nowym porządku świata, Warszawa 2003.[4] R. H. Hass, Rozważny szeryf. Stany Zjednoczone po zimnej wojnie, Warszawa 2004, s. 103.[5]Rozmowa z prof. R. Ziębą, Tarcza Ameryki, „Przegląd”, nr 10/2008.[6]M. Wągrowska, Udział Polski w interwencji zbrojnej i misji stabilizacyjnej w Iraku, Centrum Stosunków Międzynarodowych, Raporty i Analizy, 12/04.[7]O. Osica, Powtórka z Iraku?, Analizy Natolińskie, 4/2007.[8]P. M. Kaczyński Polska polityka zagraniczna w latach 2005 – 2007. Co po konsensie?, Instytut Spraw Publicznych, Warszawa 2008.[9]O. Osica, A Poland that Can Accept America's 'No', Center for European Policy Analysis, 14 December 2007.[10]Tusk pokazał w USA, że jest zawodnikiem pierwszoligowym, „Gazeta Wyborcza”, 11 marca 2008.[11]Wystąpienie Ministra Sikorskiego na 44. konferencji bezpieczeństwa międzynarodowego w Monachium, 9 lutego 2008.[12]Punkt 37. deklaracji ze szczytu państw NATO w Bukareszcie, 2 kwietnia 2008.[13]K. deYoung, U.S., Poland Closer to Deal on Missile Defense, „Washington Post”, 2 February 2008. [14]T. Valasek, In defence of missile defences?, Centre for European Reform, 14 March 2007.[15]A. McDowall, Poland 'agrees' to US missile defence deal, „Daily Telegraph”, 4 February 2008.[16]B. Węglarczyk, Mity i fakty o tarczy, „Gazeta Wyborcza”, 26 marca 2007.[17]W. Jagielski, Francuzi jadą do Afganistanu na odsiecz NATO, „Gazeta Wyborcza”, 25 marca 2008.[18]R. D. Kaplan, Słabości NATO mogą być jego siłą, „Gazeta Wyborcza”, 31 marca 2008. [19]Exposé Ministra Spraw Zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza, 14 marca 2002.[20]Punkt 48. deklaracji ze szczytu państw NATO w Bukareszcie, 2 kwietnia 2008.[21]Ch. A. Kupchan, Dla NATO zaczęła się nowa era, „Gazeta Wyborcza”, 15 kwietnia 2008.[22]A. Podolski, Między Samarą a Brukselą, Polska polityka europejska i wschodnia w 2007 roku, Centrum Stosunków Międzynarodowych, Monitoring Polskiej Polityki Zagranicznej 2007. [23]W. Lorenz, Tarcza w Polsce. Rozstrzygnięcie coraz bliższe, „Rzeczpospolita”, 5 maja 2008.[24]O. Osica, Iran a sprawa polska, „Tygodnik powszechny”, 20 listopada 2007.[25]D. Trenin, Ukraina i Gruzja będą problemem dla NATO, „Dziennik”, 19 kwietnia 2008.[26]J. Pawlicki, Finlandyzacja NATO, „Gazeta Wyborcza”, 27 marca 2008.[27]W. Lorenz, NATO się podzieli na starych i nowych, „Rzeczpospolita”, 21 marca 2008.[28]T. Serwatnyk, Ukraina odpowiada na pogróżki, „Rzeczpospolita”, 14 kwietnia 2008.

UE.

W dniach 17.-18.07. w siedzibie francuskiej uczelni ekonomicznej HEC w Jouy-en-Josas, niedaleko Paryża, odbywa się nieformalne posiedzenie Rady UE ds. Ekonomicznych i Finansowych (ECOFIN). Przedmiotem spotkania jest zagadnienie konkurencyjności.
W czwartkowych rozmowach (17.07.) uczestniczyła Valérie Pécresse, minister szkolnictwa wyższego i badań oraz jej europejscy odpowiednicy z państw członkowskich. Zgromadzeni ministrowie pracowali nad „Wizją 2020” dla Europejskiego Obszaru Badawczego (EOB), która to zostanie przedstawiona do przyjęcia przez Radę ds. Konkurencyjności w grudniu br., w ramach Procesu z Lublany. Rzeczony Proces został zainicjowany przez prezydencję słoweńską w kwietniu br. Ma on na celu wzmocnienie EOB. Prezydencja francuska powinna dokładnie zdefiniować wspomnianą „Wizję 2020”, zaś zadaniem dwóch kolejnych unijnych prezydencji w 2009 r., czeskiej i szwedzkiej, będzie jej przyjęcie i wdrażanie. Jednym z kluczowych elementów trwającej transformacji EOB jest szczególny nacisk położony na większą koordynację narodowych inicjatyw badawczych na szczeblu europejskim. Długofalowym skutkiem ma być poprawa efektywności i znaczny rozwój wiedzy w UE.Punktem wyjścia do rozmów nt. przyszłości badań europejskich były 4 główne wyzwania stojące obecnie przed UE:
Kryzys żywnościowy i jego skutki dla rolnictwa, zarządzanie ekosystemami
Zmiany klimatyczne i powiązane z nimi zagadnienie nowych źródeł energii
Przejście do społeczeństwa opartego na wiedzy
Starzenie się europejskich społeczeństw. Ministrowie najpierw pracowali w grupach tematycznych, następnie zaś uczestniczyli w sesji plenarnej. W wyniku ich konsultacji zidentyfikowano następujące wspólne kwestie, dla których skuteczna koordynacja badań na poziomie UE może być szybko wprowadzona w życie: Dostosowanie technik uprawy do zmian klimatycznych, bezpieczeństwo żywnościowe , Wdrożenie SET-Planu (Europejskiego Strategicznego Planu w dziedzinie Technologii Energetycznych) oraz 6 inicjatyw przemysłowych
Zarządzanie komputerami sterującymi, przyszłym rozwojem i zastosowaniem Internetu, przy poszanowaniu życia prywatnego jednostek , Uogólnienie krajowych planów „Alzheimera” i ich koordynacja na poziomie europejskim. Ministrowie potwierdzili także konieczność wyposażenia EOB w odpowiednie narzędzia, które wpłyną na poprawę europejskiej konkurencyjności w zakresie nauki i badań. Dyskutowano również nad ewentualnymi elementami „Wizji 2020”. Druga część spotkania właśnie trwa.

Ceny płodów rolnych VI 2008

Na rynku rolnym w czerwcu, w porównaniu z majem br., odnotowano w skupie wzrost cen żywca rzeźnego: wołowego (o ok. 3%), wieprzowego (o ponad 7%), drobiu (o ponad 3%) oraz ziemniaków (o blisko 19%) Obniżyły się natomiast ceny zbóż (pszenicy i żyta odpowiednio o 7% i ponad 4%) i mleka (o 3%) - podał Główny Urząd StatystyczNY. W obrocie targowiskowym również odnotowano wzrost cen produkcji zwierzęcej: żywca wołowego - o ok. 2%, a wieprzowego aż o ponad 12%. Wyższa niż przed miesiącem była także cena pszenicy (o ok. 1%) i ziemniaków jadalnych (o nieco ponad 6%). Cena żyta pozostała na tym samym poziomie.W odniesieniu do czerwca ub. roku zarówno w skupie jak i na targowiskach odnotowano wzrost cen zbóż (odpowiednio pszenicy o ok. 38% i ok. 28%, żyta o ok. 24% i ok. 23%), żywca wołowego (odpowiednio o 7% i ponad 6%) i wieprzowego (zarówno w skupie jak i w obrocie targowiskowym o ok. 23%). Wyższe niż przed rokiem były także ceny skupu drobiu rzeźnego (o ok. 1%) oraz mleka (o ponad 2%). Wzrosła też cena targowiskowa prosiąt z przeznaczeniem na chów (o ponad 27%).Niższe niż w analogicznym okresie ubiegłego roku były zaś ceny ziemniaków: w skupie o ponad 40%, a na targowiskach o prawie 59%.Ceny pszenicy w skupie obniżyły się o 7% w porównaniu z poprzednim miesiącem (średnio do 80,41zł/dt), ale były o 38,1% wyższe w odniesieniu do analogicznego okresu ub. roku. Na targowiskach za 1 dt pszenicy płacono 94,36 zł, tj. o 0,6% więcej niż przed miesiącem i o 28,3% więcej niż przed rokiem.Za żyto w skupie płacono średnio 68,97 zł/dt, tj. o 4,1% mniej w porównaniu z poprzednim miesiącem, ale o 24,2% więcej niż w tym samym okresie ub. roku. Natomiast w obrocie targowiskowym cena żyta ukształtowała się na poziomie poprzedniego miesiąca i wyniosła średnio 78,28 zł/dt, lecz była wyższa o 22,6% w odniesieniu do czerwca 2007 r.W czerwcu br. za ziemniaki w skupie płacono 50,66 zł/dt, tj. o 18,7% więcej niż przed miesiącem ale o 40,2% mniej niż przed rokiem. W obrocie targowiskowym ceny ziemniaków jadalnych wzrosły średnio do 57,46 zł/dt, tj. o 6,1% w stosunku do poprzedniego miesiąca natomiast spadły aż o 58,9% w odniesieniu do tego samego okresu ub. roku.Ceny żywca wieprzowego w skupie wynosiły średnio 4,31 zł/kg i były wyższe o 7,2% w porównaniu z poprzednim miesiącem i o 22,7% z czerwcem ub. r. Na targowiskach za 1 kg żywca wieprzowego płacono 4,31 zł tj. o 12,2% więcej niż przed miesiącem i o 22,8% niż przed rokiem.W czerwcu br. poprawiła się w porównaniu z majem relacja cen skupu żywca wieprzowego do targowiskowych cen żyta (odpowiednio z 5,1 do 5,5), a także relacja cen skupu żywca wieprzowego do targowiskowych cen jęczmienia (odpowiednio z 4,6 do 5,0).Za prosię w obrocie targowiskowym płacono średnio 99,01 zł/szt., tj. o 20,2% więcej niż przed miesiącem i o 27,1% niż przed rokiem.W czerwcu br., ceny skupu żywca wołowego (średnio 4,19 zł/kg) wzrosły w stosunku do poprzedniego miesiąca (o 2,6%), natomiast w skali roku - o 7%. Ceny bydła rzeźnego w obrocie targowiskowym wynosiły średnio 4,44 zł/kg i były o 1,6% wyższe niż przed miesiącem oraz o 6,2% niż w czerwcu ub. roku.Ceny skupu drobiu rzeźnego wzrosły do poziomu 3,65 zł/kg, tj. o 3,4% w porównaniu z poprzednim miesiącem i o 1,1% w stosunku do analogicznego okresu 2007 r.Za 1 hl mleka płacono średnio 101,82 zł, tj. o 3% mniej niż przed miesiącem, ale o 2,4% więcej niż przed rokiem.

Dylematy dotyczące Traktatu Lizbońskiego.

Po referendum w Irlandii: czym jest Traktat z Lizbony? Jak odczytywać zachowanie Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sensie politycznym, Traktat z Lizbony miał być zamknięciem reformy instytucjonalnej, rozpoczętej wraz z Traktatem z Nicei i związanej integralnie z rozszerzeniem Unii Europejskiej oraz przygotowaniem jej do funkcjonowania w warunkach globalnej rywalizacji. Zarzucenie planów doprowadzenia do wejścia w życie tego dokumentu oznaczałoby porażkę wewnętrznej konsolidacji w Unii Europejskiej. Dla świata zewnętrznego byłoby sygnałem świadczącym o trudnościach w wyzwoleniu się UE z kręgu własnej niemożności. Dlatego też na państwach członkowskich spoczywa szczególna odpowiedzialność polityczna. Dylemat przed jakim stoi w tej chwili Unia Europejska jest bardzo poważnej natury i dotyczy sposobu legitymizacji integracji europejskiej oraz równowagi między skutecznością działań i wymogami zbliżenia do obywatela. Postęp globalizacji oraz sukces wschodzących potęg oznacza przesunięcie punktu ciężkości w kierunku efektywności działań, co jednak nie musi pozostawać w sprzeczności ze wzmacnianiem wymiaru demokratycznego UE. W sensie prawnym, Traktat z Lizbony jest tradycyjnym traktatem rewizyjnym, zmieniającym traktaty stanowiące Unię. Oznacza to, że musi on być ratyfikowany przez wszystkie państwa członkowskie UE, zgodnie z ich przepisami konstytucyjnymi. Nie powinno stosować się przymusu, ani obejść w stosunku do obywateli!!! Traktaty rewizyjne nie są „zwykłymi” umowami wielostronnymi, które z reguły wchodzą w życie, gdy pewna, określona liczba państw-sygnatariuszy dokona ratyfikacji. W przypadku Traktatu z Lizbony brak zgody nawet jednego państwa sprawi, że Traktat nie wejdzie w życie. Jednocześnie, z formalnego punktu widzenia ratyfikowanie bądź nie Traktatu jest prawem każdego z państw członkowskich. Podpisując traktat państwo zobowiązuje się jedynie działać w dobrej wierze na rzecz jego wejścia w życie. Tym samym nie można objąć jakimiś sankcjami lub doprowadzić do wykluczenia z UE państwa, które ma trudności z taryfikacją traktatu rewizyjnego czy też takiego traktatu nie ratyfikuje.Unia Europejska jest stabilnym systemem politycznym, którego istnieniu nie grożą turbulencje związane z trudnościami w ratyfikacji nowego traktatu. Będzie ona działać dalej, na mocy obecnie obowiązujących traktatów w brzmieniu nadanym przez Traktat z Nicei. Niemniej, następstwem braku reformy ustrojowej Unii będą bardzo poważne problemy natury prawnej i politycznej, oddziałujące zwłaszcza na spójność procesu integracji europejskiej, a w szczególności na status państw nowych i słabszych w UE. Dodatkowym problemem jest swego rodzaju blokada rozszerzenia UE. Określając możliwe scenariusze „po referendum w Irlandii” należy kierować się obowiązującym obecnie prawem UE. Problem ma charakter przede wszystkim polityczny, ale może być rozwiązany jedynie w ramach obowiązujących regulacji unijnych. Inna droga byłaby równoznaczna z fragmentacją Unii. Biorąc to pod uwagę można wskazać na trzy zasadnicze kierunki dalszego działania, w ramach których możliwe są różne warianty:Wariant I: kontynuowanie procesu ratyfikacji Traktatu z Lizbony;Wariant II: porzucenie Traktatu z Lizbony i pozostanie przy obecnie obowiązujących Traktatach w brzmieniu nadanym przez Traktat z Nicei;Wariant III: porzucenie Traktatu z Lizbony i podjęcie – po jakimś czasie – prac nad nowym traktatem rewizyjnym. Wariant I: kontynuowanie procesu ratyfikacji Traktatu z Lizbony - Jak wiadomo taki wariant wybrali najwyżsi przedstawiciele państw członkowskich skupieni w Radzie Europejskiej w dniach 19-20 czerwca 2008 roku. Szereg istotnych argumentów przemawia na rzecz takiego kierunku działania: Traktat z Lizbony zawiera kompromis instytucjonalny uzgodniony w ostatnich kilku latach (począwszy od Konferencji Międzyrządowej 2000, której wynikiem był Traktat z Nicei, zapowiadający kontynuację reformy ustrojowej); uwzględniać należy, że ówczesna „15” zgodziła się na ograniczoną reformą instytucjonalną – konieczną dla rozszerzenia Unii o 12 państw (w tym Polskę), zakładając przeprowadzenie głębokiej reformy ustrojowej po rozszerzeniu (było to ważnym elementem tzw. kompromisu nicejskiego); kontynuowanie procesu ratyfikacji w warunkach gdy w jednym z państw członkowskich wystąpiły problemy (w Irlandii) jest wyrazem potwierdzenia konsensusu wypracowanego w ciągu ostatnich lat w sprawie reformy ustrojowej Unii: ma to znaczenie nie tylko jako „sygnał polityczny” ( jest swego rodzaju naciskiem) dla wyborcy w Irlandii ze strony innych państw członkowskich, lecz przede wszystkim jako umocnienie osiągniętego porozumienia (również na przypadek, gdyby reformę należało kontynuować w inny sposób); wyłamanie się z takiej formuły oznacza de facto naruszenie zasady zaufania i obliczalności politycznej; jest to znacznie poważniejszy problem w koncercie 27 państw członkowskich, niż turbulencje w samej procedurze ratyfikacji traktatu (które mogą wystąpić w każdym państwie członkowskim); czasu na ponowne rozważenie zgody na ratyfikowanie Traktatu z Lizbony w Irlandii jest więcej, niż może się wydawać (przy czym podkreślić należy, że od strony proceduralnej powtórzenie referendum w Irlandii jest możliwe, czego dowodzi kazus związany z Traktatem z Nicei); istotne jest bowiem, aby lizboński pakiet instytucjonalny mógł być uwzględniony w toku najbliższych wyborów do Parlamentu Europejskiego (w czerwcu 2009 roku); wystarczy więc, aby Traktat z Lizbony wszedł w życie na przełomie kwietnia/maja 2009 roku; oznaczałoby to, że decyzja w sprawie powtórzenia referendum może być z powodzeniem podjęta na przełomie roku, względnie na początku roku 2009; mimo dużej frekwencji w referendum refleksja taka w Irlandii byłyby uzasadniona: badania motywów wyborców, którzy nie zgodzili się na ratyfikowanie Traktatu wskazują bowiem, iż motywy te nie dotyczą treści samego Traktatu (tak zresztą było również w przypadku referendów we Francji i Niderlandach w odniesieniu do Traktatu konstytucyjnego); 17% głosowało przeciwko, nie ufa bowiem własnym politykom, 40% - ponieważ nie znało treści Traktatu, 20% - z obawy przed utratą tożsamości przez Irlandię [Irish Times, Jun 18, 2008]; od początku istniało także bardzo silne oczekiwanie uzyskania przez Dublin lepszych warunków w rezultacie dodatkowych negocjacji. w końcu zauważyć można, że co prawda Unia Europejska zakładała wejście w życie Traktatu z Lizbony 1 stycznia 2009 roku, to jednak nie ma żadnego ograniczenia formalnego uniemożliwiającego przesunięcie tej daty; kilkumiesięczne opóźnienie może być nawet o tyle korzystne, że pozwoli na uwzględnienie wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego w sekwencji nominacji na najwyższe funkcje w UE – przewodniczącego Komisji Europejskiej, przewodniczącego Rady Europejskiej i Wysokiego Przedstawiciela do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa (w ramach pakietu politycznego – co byłoby rozwiązaniem optymalnym). Wariant II: porzucenie Traktatu z Lizbony i pozostanie przy obecnie obowiązujących Traktatach w brzmieniu nadanym przez Traktat z Nicei - Pozostanie przy obecnie obowiązujących Traktatach jest oczywiście możliwe, pociągnie za sobą jednak poważne wyzwania. W takim wariancie zasadnicze wyzwania może ująć w czterech grupach.(1) Pozostanie przy pakiecie nicejskim spowoduje powstanie dwóch zasadniczych problemów polityczno-prawnych: Po pierwsze – pakiet nicejski ma charakter „zamknięty”, tj. obliczony jest na 27 państw członkowskich i wraz z przyjęciem 1 stycznia 2007 roku Bułgarii i Rumunii jego potencjał instytucjonalny został wyczerpany. Oznacza to, że kontynuowanie strategii rozszerzenia w przypadku odrzucenia Traktatu z Lizbony będzie wymagało renegocjacji pakietu nicejskiego, podczas której mogą pojawić się bardzo trudne kwestie, znane z negocjacji nad Traktatem konstytucyjnym i Traktatem z Lizbony. Obecnie obowiązujące traktaty nie zamykają oczywiście drogi do dalszego rozszerzenia. Dużo racji mają jednak ci, którzy wskazują, że w przypadku odrzucenia Traktatu z Lizbony kontynuacja strategii rozszerzenia będzie bardzo trudna.Po drugie - pakiet nicejski nakazuje zmniejszenie liczby komisarzy w stosunku do liczby państw członkowskich już w listopadzie 2009 roku. Traktat z Lizbony odkładał w czasie tę decyzję do roku 2014, a poza tym pozostawiał ostateczną decyzję Radzie Europejskiej. Rozwiązanie zawarte w pakiecie nicejskim zaczęło budzić krytykę w szeregu państwach (na przykład we Francji), oznaczać bowiem będzie, że w pewnych okresach rotacji największe państwa członkowskie nie będą mogły desygnować komisarzy. Problem odegrał nieco kuriozalną rolę podczas referendum w Irlandii, gdzie jednym z argumentów przeciwko Traktatowi z Lizbony była właśnie obawa przed utratą własnego komisarza. Przeoczono przy tym, że sytuacja taka nastąpi z pewnością w przypadku nie wejścia w życie Traktatu z Lizbony, natomiast właśnie ten Traktat daje pewną swobodę manewru Radzie Europejskiej. Możliwe do wyobrażenia są próby politycznego obejścia przepisów traktatowych, polegające na przykład na formalnym zmniejszeniu kolegium Komisji Europejskiej do dwudziestu siedmiu państw minus jedno przy jednoczesnej nieformalnej umowie, że państwem nie posiadającym komisarza jest to, z którego pochodzi Wysoki Przedstawiciel ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Każde tego rodzaju rozwiązanie pozostanie jednak ułomne. (2) W sytuacji pozostania przy obecnie obowiązujących traktatach możliwość dokonania pewnych reform ustrojowych Unii powstanie przy okazji traktatów akcesyjnych. Należy mieć jednak na uwadze, iż najbliższy traktat akcesyjny (z Chorwacją) nie wejdzie w życie wcześniej niż w 2011 roku, a więc nadzieje – na przykład – na dokonanie zmian postanowień dotyczących liczby komisarzy – są bezzasadne (liczba ta ulegnie zmianie już w końcu 2009 roku). Niezależnie od tego, dokonywanie głębszej reformy na podstawie traktatów akcesyjnych jest niezmiernie ryzykowne: może sprowokować kompleksowe, trudne negocjacje i w efekcie na lata zablokować strategię rozszerzenia. Spójrzmy tylko na kwestię liczby komisarzy: decyzja w tej sprawie jest powiązana z alokacją miejsc w Parlamencie Europejskim i z formułą liczenia głosów ważonych („duże” państwa, rezygnując z „drugiego” komisarza oczekiwały pewnej kompensaty swoich interesów m.in. w tych dziedzinach) – modyfikacje w tej mierze zapewne skutkowałyby „rozsznurowaniem” całego pakietu instytucjonalnego.(3) Reforma ustrojowa Unii może być kontynuowana – bez rewizji traktatów - w tych obszarach, w których przewidują to same traktaty (tzw. reforma punktowa). Najpoważniejszą możliwość stwarza tzw. procedura kładki, zawarta w art. 42 TUE. Na mocy postanowień tego artykułu możliwe jest przeniesienie materii całego III filara UE do Traktatu ustanawiającego Wspólnotę – czyli jego „uwspólnotowienie”. Byłaby to bardzo poważna reforma ustrojowa, porównywalna w tym obszarze z rozwiązaniami zawartymi w Traktacie z Lizbony. Zważyć jednak należy, że skorzystanie z procedury kładki wymaga ratyfikowania stosownej decyzji Rady w państwach członkowskich (czyli procedura ratyfikacji będzie musiała zostać powtórzona w odniesieniu do regulacji obejmującej okrojony – w stosunku do Traktatu z Lizbony, ale bardzo wrażliwy obszar). Zasadniczy jednak mankament tej drogi polega na tym, że poza reformą Unii pozostałby obszar o zasadniczym znaczeniu dla umocnienia tożsamości politycznej UE – Wspólna Polityka Zagraniczna i Bezpieczeństwa.(4) Pozostanie przy obecnie obowiązujących traktatach umocni pokusę do regulowania różnych, istotnych z punktu widzenia procesu integracji europejskiej spraw (często objętych kompetencją Unii) „poza” Unią. Sięgnięcie do tzw. metody schengeńskiej, czego niedawnym wyrazem była konwencja z Prüm (podpisana przez grupę siedmiu państw w 2005 roku), nie jest dobrą drogą reformy ustrojowej Unii. W istocie bowiem pewna grupa państw członkowskich UE reguluje „między sobą” sprawy mające znaczenie dla całości. W najlepszym przypadku metoda ta (jak to ma miejsce w odniesieniu do powołanej Konwencji) kończy się „jedynie” na ominięciu instytucji wspólnotowych i pozostałych państw członkowskich i wskazaniu opcji – „możecie” te ustalenia przyjąć dla całej Unii. W skrajnym przypadku może to doprowadzić do osłabienia a nawet fragmentacji Unii Europejskiej. Wariant III: porzucenie Traktatu z Lizbony i podjęcie – po pewnym czasie – prac nad nowym traktatem rewizyjnym.Teoretycznie, odrzucenie Traktatu z Lizbony może oczywiście prowadzić do podjęcia prac nad nowym traktatem rewizyjnym. Nie ulega jednak wątpliwości, że w praktyce nastąpiło „zmęczenie” negocjacjami nad reformą instytucji Unii. Podjęcie decyzji w sprawie powrotu do stołu negocjacyjnego będzie wymagało wielu lat. Jeśli do takiej decyzji dojdzie, to warianty przyszłego traktatu rewizyjnego mogą być następujące: może to być jeden traktat, który zastąpiłby obecnie obowiązujące trzy traktaty (Traktat konstytucyjny bis), może to być tradycyjny traktat rewizyjny (Traktat z Lizbony bis). Możemy również, co jest wysoce prawdopodobne, zostać skonfrontowani z nowym typem traktatu rewizyjnego.Już u progu negocjacji nad Traktatem konstytucyjnym pojawiły się pomysły, aby w przypadku braku woli ratyfikacji traktatu rewizyjnego przez jedno lub niewielką grupę państw członkowskich, w sytuacji w której większość państw traktat taki ratyfikuje, państwa, które nie chcą związać się nowym traktatem pozostały „przy tym co jest” (na zasadzie specjalnego statusu członkostwa względnie specjalnego rodzaju stowarzyszenia). Można z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że wokół tego rodzaju, nowego traktatu rewizyjnego z rodzajem „klauzuli wyłączającej” skupi się dyskusja w przyszłości. Oczywiście uzgodnienie tego rodzaju formy traktatu rewizyjnego wymagałoby uprzedniej zgody wszystkich państw członkowskich UE, co nie byłoby łatwe. Niemniej za takim rozwiązaniem zaczyna przemawiać szereg ważnych argumentów, zwłaszcza zaś ten, iż wraz ze wzrostem liczby państw członkowskich, rosną trudności w ratyfikacji traktatów rewizyjnych. Doświadczenia z Traktatem konstytucyjnym i Traktatem z Lizbony wskazują, że z reguły okoliczności wewnątrzpolityczne, nie związane bezpośrednio z treścią traktatu rewizyjnego (czy z Unią) decydują o zablokowaniu ratyfikacji w danym państwie. Może to doprowadzić do sytuacji, gdy żaden traktat rewizyjny nie będzie mógł wejść w życie. Byłaby to sytuacja dla Unii nie do przyjęcia. Wprowadzenie „klauzuli wyłączającej” mogłoby sprawić, że decyzja wyborcy byłaby podejmowana świadomie, z uwzględnieniem uwarunkowań wynikających z członkostwa w UE. Stanowisko zajęte przez wyborcę miałoby powiązanie ze statusem danego państwa w Unii Europejskiej, a nie byłoby jedynie refleksem nastawienia do spraw krajowych, własnych polityków, czy też wyrazem braku zainteresowana sprawami UE. Warto w tym kontekście zauważyć, że zarówno Traktat konstytucyjny jak i Traktat z Lizbony zawierają klauzulę o dobrowolnym wystąpieniu z Unii.3. Dlaczego Traktat z Lizbony jest ważny dla Polski?Traktat z Lizbony, podobnie jak uprzednio Traktat konstytucyjny, nie jest arcydziełem legislacji międzynarodowej. Inaczej zapewne być nie może, bowiem Traktat ten jest efektem trudnego kompromisu w gronie 27 państw członkowskich UE, który rodził się w toku kilkuletnich, bardzo trudnych negocjacji. Każde z państw członkowskich, podpisując dokument, oceniało własne interesy narodowe w kontekście interesów wspólnych – unijnych.Jeśli przyjrzymy się wyżej naszkicowanym scenariuszom, to bez wątpienia optymalnym rozwiązaniem - również dla Polski - jest doprowadzenie do wejścia Traktatu w życie. Jedynie bowiem Traktat z Lizbony prowadzi do umocnienia spójności wewnętrznej Unii, przekształcając ją w jednolitą organizacją międzynarodową. Zwiększając liczbę obszarów, w których decyzje będą podejmowane w Radzie większością kwalifikowaną oraz wprowadzając w tej mierze tzw. podwójną większość Traktat sprawia, że w większym stopniu chroniona będzie zasada solidarności. Bez większej elastyczności procesu decyzyjnego trudno myśleć o dalszej liberalizacji w ramach rynku wewnętrznego. Bez podstawy traktatowej, którą wprowadza Traktat z Lizbony trudniej byłoby zadbać o wzmocnienie bezpieczeństwa energetycznego, które musi opierać się na dwóch filarach – dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia oraz ustanowieniu wspólnego rynku energetycznego w Unii. Traktat z Lizbony umacnia legitymację demokratyczną Unii, konsolidując zwłaszcza rolę parlamentów narodowych, które będą w stanie nie tylko monitorować przestrzeganie zasady subsydiarności, lecz również kontrolować podejmowanie decyzji o zasadniczym znaczeniu dla ustroju Unii. Traktat z Lizbony ustanawia również solidne podstawy instytucjonalne dla rozwoju Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, niezbędnego dla umocnienia tożsamości politycznej Unii. W końcu, Traktat ten otwiera nowe możliwości dla kontynuowania strategii rozszerzania Unii oraz wzmacniania polityki sąsiedztwa.Warianty rozwoju sytuacji zakładające odrzucenie Traktatu z Lizbony obarczone są licznymi mankamentami i potencjalnymi zagrożeniami. Najpoważniejsze z nich, to realne spowolnienie (jeżeli nie zablokowanie) strategii rozszerzenia oraz narastająca pokusa fragmentacji procesu integracji europejskiej. Byłaby to perspektywa dla Polski wyjątkowo niekorzystna.4. Co robić?Wniosek wynikający z przedstawionej analizy jest jednoznaczny. Polska powinna dopełnić procedury ratyfikacyjnej bez zbędnej zwłoki i nie oglądając się na innych. Istotne są w tej mierze następujące przesłanki: ratyfikacja Traktatu jest suwerenną decyzją Polski, lecz jednocześnie testem jej stosunku do pogłębienia procesu integracji oraz odpowiedzialności za wewnętrzną konsolidację Unii Europejskiej; ma to szczególne znaczenie w sytuacji, w której Polska po raz pierwszy uczestniczyła w pełni w wypracowywaniu dokumentu określającego przyszły kształt i priorytety Unii Europejskiej; tym samym ratyfikacja Traktatu zamknie okres post-akcesyjny, w którym polskie członkostwo w UE było oparte na zestawie zasad i reguł wypracowanych zanim Polska stała się członkiem UE; ratyfikacja Traktatu jest wyrazem wsparcia dla wspólnie przyjętego kompromisu w sprawach ustrojowych Unii o zasadniczym znaczeniu dla przyszłości integracji europejskiej; niejasności i turbulencje w procedurze ratyfikacyjnej (o ile nie mają uzasadnienia w procedurach własnej konstytucji) mogą być zasadnie odczytywane jako naruszenie zasady zaufania; negocjacyjny charakter procesu decyzyjnego w Unii sprawia, że byłoby to równoznaczne z utratą statusu partnerskiego;
ratyfikacja Traktatu jest mocnym wyrazem wsparcia dla procesu rozszerzania Unii; inne potencjalne scenariusze stawiają państwa kandydujące oraz potencjalnych kandydatów w bardzo niedobrej sytuacji i wobec niejasnej perspektywy; wsparcie dla strategii rozszerzenia Unii należy zasadnie do priorytetów polityki Polski, leży też w polskim interesie; turbulencje wokół ratyfikacji Traktatu mogłyby wystawić ten priorytet na szwank; ratyfikacja Traktatu otworzy nowe możliwości rozwoju Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa; inne możliwe warianty reformy ustroju Unii (w przypadku odrzucenia Traktatu z Lizbony) pozostawiają - jak wspomniano - Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa poza głównym nurtem reform, z niepewnością w sprawie przyszłości: byłby to dla Polski scenariusz niedobry; jedna z najważniejszych polskich inicjatyw „wschodniego partnerstwa” może być z sukcesem realizowana jedynie w warunkach rozwijającej się WPZiB.Nie ulega wątpliwości, że potwierdzenie kompromisu lizbońskiego dotyczy podstawowych, strategicznych interesów Państwa. Dlatego też ratyfikacja Traktatu z Lizbony nie powinna być funkcją wewnątrzpolitycznych rozgrywek. Musi być rezultatem świadomej i odpowiedzialnej decyzji. Powstrzymanie się od zakończenia procesu ratyfikacji w Polsce nie pomoże Irlandczykom w określeniu ich stosunku do Traktatu z Lizbony oraz do całego procesu integracji europejskiej. Szacunek dla decyzji irlandzkiego społeczeństwa można i należy wyrazić w inny sposób, niż poprzez uzależnienie od niej własnego zdania i opinii w sprawie nowego Traktatu. Rozumiejąc okoliczności, które przyczyniły się do irlandzkiego „nie”, Polska musi mieć na uwadze interes całej Unii Europejskiej oraz swój własny. Nie wejście w życie Traktatu z Lizbony oznacza lata introspekcji oraz słabości w polityce międzynarodowej. W momencie, w którym zmienia się równowaga sił w świecie, Unia Europejska nie może sobie pozwolić na chwilę słabości. Polska staje się silniejsza siłą Unii Europejskiej. Taki był zasadniczy sens akcesu do Unii Europejskiej.

Likwidacja Rol-mleczu na raty.

Radomska Spółdzielnia Mleczarska Rolmlecz łączy się z Mlekpolem z Grajewa, z największą firmą na polskim rynku mleczarskim. Walne zgromadzenie akcjonariuszy odbyło się w środę 10.07.2008. Zdecydowały o tym przede wszystkim potrzeby inwestycyjne - podkreślił wiceprezes Rolmleczu Jerzy Jasiuk. Data połączenia została określona w uchwale na 30 września 2008 roku. Prezes Jasiuk podkreśla, że konsolidacja rynku mleczarskiego w Polsce trwa od wielu lat. Wiele firm szuka możliwości połączenia z większymi firmami. - Mlekpol przerabia ponad 900 mln litrów rocznie mleka, a my ''tylko'' 130 mln. Fuzja to przyszłość dla naszych dostawców. Firma z Grajewa za każdy dostarczany litr mleka płaci 1,25 zł, my niecałą złotówkę. To połączenie gwarantuje, że nasi dostawcy będą opłacani według stawek z Grajewa - wylicza prezes Jasiuk. Dodaje, że Rolmlecz oferuje Mlekpolowi 2,4 tys. dostawców. Po połączeniu spółdzielna z Grajewa będzie miała w sumie ponad 14 tys. dostawców. - Fuzja to szansa na rozwój naszej spółdzielni, to pewność, że nasze logo nie zniknie z rynku - powiedział Jerzy Jasiuk. Mlekpol jest największą polską spółdzielnią mleczarską. W jej skład wchodzi siedem zakładów przetwórczych: w Grajewie, Kolnie, Mrągowie, Sejnach, Augustowie, Zambrowie i Bydgoszczy. Posiada około 35 proc. udziału w rynku tego mleka w kraju. Rolmlecz jest właścicielem trzech zakładów produkcyjnych. Po połączeniu Rolmlecz zachowa swoją markę. Dzięki przejęciu Rolmleczu przychody lidera przekroczą w tym roku 2 mld zł. W 2007 r. wyniosły niemal 1,7 mld zł.
To uspakajające chasła, a w rzeczywistości to likwidacja kolejnego zakładu w Radomiu. Podatki będą płyneły do Grajewa. Inwestycje głównie będą polegały na przenoszeniu produkcji z zakładów radomskich do Grajewa w ramach konsolidacji. Kolejna likwidacja stanowisk pracy w Radomiu!!!!

poniedziałek, 14 lipca 2008

Polskie układy.

Zgadzam się z bp Antoni Pacyfik Dydycz z Drohiczyna, że do budowy społecznej jedności są niezbędne chrześcijańskie zasady, a nie wspólne interesy. Bp Dydycz nawiązał w kazaniu (13.07.2008- Jasna Góra) do odrzucenia w irlandzkim referendum traktatu lizbońskiego. Ocenił, że w ten sposób Irlandczycy pokazali swoją niezgodę na "pozory jedności"; uznał, że podobna sytuacja ma miejsce w Polsce. Jako katolicy wszyscy jesteśmy za jednością podejmowaną w imię Boże, bo tylko taka jedność może być trwała. Mamy też obowiązek bronić i przestrzegać przed pozorami jedności, przed sztuczną jednością, opartą na popieraniu się w interesach - wyjaśnił.Zaznaczył, że powinnością wierzących jest "zabierać głos i wciąż przypominać, że to człowiek i tylko człowiek powinien być celem działania państw i instytucji międzynarodowych".Bp Dydycz podkreślał rolę katolickich środków przekazu, w tym Radia Maryja, w - jak mówił - "głoszeniu słowa Bożego i tworzeniu jedności opartej na wierze". W jego opinii "ostra reakcja" na działalność takich mediów świadczy m.in. o instrumentalnym traktowaniu wolności. Tymczasem - jak mówił - Radio Maryja ma odwagę stawać w obronie obywatelskiej godności każdego człowieka, a atakują je fałszywi humaniści i "tak zwane autorytety".Przed rozpoczęciem mszy przeor Jasnej Góry o. Roman Majewski powitał pielgrzymów, wołając: "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy". Jak podkreślił, chodzi o Polskę ludzi solidarności społecznej, będącą ojczyzną ludzi kochających życie od poczęcia do naturalnej śmierci, ludzi sumienia, honoru, prawdy, ciężkiej pracy i odważnej walki o wolność.Dyrektor Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk dziękował członkom i sympatykom Rodziny Radia Maryja. - Nie wierzcie w te idiotyczne maybachy, helikoptery i przeróżne bzdury. To mówią ci, którzy są wielką potęgą finansową, którzy pierwsi zagarnęli wszystko w Polsce. Przeróżni agenci; oni się dobrze urządzili i teraz mówią: imperium. Nasze imperium jest potężne, bo jesteśmy z Jezusem, Maryją i tyle serc. To jest większe niż wszystkie banki; można mieć bank, ale człowieka - nie mieć - mówił.Zaapelował do pielgrzymów o korzystanie z mediów "polskich i katolickich".Przed główną częścią uroczystości o. Rydzyk prosił pielgrzymów o wsparcie na toruńską geotermię. Przypomniał o wypowiedzeniu w czerwcu przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej umowy na dotację związanej z nim fundacji "Lux Veritatis" - 27,4 mln zł na badania złóż geotermalnych, które miały ogrzewać Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu Dyrektor rozgłośni zarzucił rządowi - w związku z tą sprawą - dyskryminację Radia Maryja, a także organizacji, osób i środowisk z nim związanych. Krytykował też rząd m.in. za program budowy autostrad. Protestował przeciw likwidacji polskich stoczni. Wezwał do pozytywnego działania i tworzenia wspólnego dobra.Niedzielny apel o. Rydzyka o społeczne wsparcie toruńskiej geotermii spotkał się z poparciem pielgrzymów. Podczas procesji ofiarnej dar na toruńską geotermię złożyli na jasnogórskim ołtarzu przedstawiciele klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości.Prezes tej partii Jarosław Kaczyński po zakończeniu mszy wezwał sympatyków Radia Maryja do "przeciwstawiania się złu", objawiającemu się m.in. w osłabianiu Polski. Jak ocenił, wszystkie elementy polskiej rzeczywistości widziane razem wskazują na istnienie planu osłabienia polskiego narodu i państwa.Podkreślił, że nie tylko prawem, ale też obowiązkiem Polaków jest przeciwstawianie się temu, co dzieje się w polskiej gospodarce, w oświacie, w innych dziedzinach życia - "bo zbyt wiele złego tam się dzieje". - To trudna droga. Kiedyś próbował premier Olszewski, później próbowaliśmy my, ale do trzech razy sztuka - zaznaczył. Widzieć, poznać to jedno, ale rozwiązać problem to drugie. Pan Kaczyński już trzy razy miał tą możliwość i nic oprócz chaosu i dziecinnych pokazówek nie zrobił. Problemy – jak jest się przy władzy- to trzeba w zaciszu gabinetów rozwiązywać, a nie uprawiać szkodliwą propagandę! Faktycznie zagrożeń jest dużo, ale w stylu Pana Kaczyńskiego ich się nie rozwiąże. Rządzenie to jest Sztuka i żeby je uprawiać to ambicje i chęci nie wystarczą, trzeba jeszcze mieć do tego umiejętności i przede wszystkim talent!!!

piątek, 11 lipca 2008

USA, a globalizacja.

Globalizacja nieodłącznie wiąże się ze Stanami Zjednoczonymi, uważanymi za jej propagatora i lidera. Natomiast główne profity z jej wdrażania czerpie ChRL. Amerykańscy zwolennicy globalizacji, a wśród nich ci mający wpływ na politykę zagraniczną państwa, uznali ją za ratunek dla gospodarek narodowych oraz tło demokratyzacji. Co do demokratyzacji w ChRL należy postawić - ? Jednak wzrost poziomu życie znacznej grupy społecznej w ChRL jest nie kwestionowany i nalezy obserwować jak to się przełozy na swobody obywatelskie.
U schyłku drugiego tysiąclecia naszej ery, w społeczeństwach (czy raczej - krajach) cywilizacji chrześcijańskiej byliśmy świadkami starcia się dwóch wizji współczesności. Jedna, optymistyczna, głosiła triumf liberalnych wartości na “całym” świecie - za jej twórcę uważany jest Francis Fukuyama - amerykański politolog, filozof, były zastępca dyrektora Zespołu Planowania Politycznego Departament Stanu USA, współpracownik Rand Corporation w Waszyngtonie. Autor m.in. The End of History and the Last Man,1992 (wyd. polskie w dwóch tomach Koniec historii 1996 i Ostatni czlowiek1997). -. Druga, pesymistyczna, głosiła nieuchronność globalnego konfliktu międzycywilizacyjnego, a jej orędownikiem był Samuel Huntington - amerykański politolog, profesor Uniwersytetu Harwarda, Dyrektor Instytutu Studiów
Strategicznych im. Johna M. Olina.. . Rozpad systemu bipolarnego, którego istnieniem łatwo tłumaczono wszelkie zjawiska społeczno-polityczne przez dziesięciolecia po II wojnie światowej, spowodował pojawienie się potrzeby stworzenia filozoficznych, ideologicznych i politycznych podstaw wyłaniającego się nowego porządku światowego. Jako jeden z pierwszych próbę przeanalizowania przyczyn rozpadu “starego porządku” i nakreślenia wizji nadchodzącej nieuchronnie przyszłości podjął Fukuyama. Jego artykuł “Koniec historii?” Ukazał się na lamach jednego z najbardziej prestiżowych amerykańskich pism politologicznych (The National Interest)16 listopada 1989 roku, A więc zaledwie tygodnie po rozpoczęciu transformacji systemowej w Polsce, “aksamitnej rewolucji” w Czechosłowacji i “obaleniu” muru berlińskiego, a prawie rok przed rozpadem ZSRR. Główna teza publikacji brzmiała: “Jesteśmy, być może, świadkami nie po prostu końca zimnej wojny, czy też przemijania pewnego szczególnego kresu w powojennej historii świata, lecz końca historii jako takiej - to jest końcowego punktu ideologicznej ewolucji ludzkości i uniwersalizacji zachodniej liberalnej demokracji jako ostatecznej formy rządów”4 i była wynikiem zastosowania przez autora heglowskiej koncepcji procesu dialektycznego. Przeciwstawiając systemowi liberalnemu komunistyczny i faszystowski, wobec pokonania tychże przez liberalną demokrację, postawił pytanie czy ma ona jeszcze jakichś ideologicz-nych rywali. Odpowiedź na nie była jednoznaczna: nie! Dostrzegał, co prawda potencjalne “problemy”: religię i nacjonalizm, ale bagatelizował je twierdząc, iż alternatywa głoszona przez fundamentalistów islamskich nie pociąga nie-muzulmanów, więc nie stanie się zjawiskiem powszechnym, zaś ruchy nacjonalistyczne, choć mogą być źródłem konfliktu, to “konflikt ten wyrasta nie tyle z samego liberalizmu, ile raczej z faktu, iż dany porządek jest niepełny”. Dlatego też nazywam tę koncepcję optymistyczną, choć sam Fukuyama jest bardziej sceptyczny, opisując nadchodzącą epokę jako “stulecie nudy”: “Koniec historii będzie bardzo smutną epoką. Walka o uznanie, gotowość ryzykowania życia w imię całkiem abstrakcyjnych celów, powszechna wojna ideologiczna, która wymagała śmiałości, odwagi, wyobraźni i idealizmu - wszystko to ustąpi miejsca kalkulacji ekonomicznej, nieustannemu rozwiązywaniu problemów technicznych, zainteresowaniu środowiskiem i zaspokajaniu wyszukanych potrzeb konsumpcyjnych. W okresie posthistorycznym nie będzie ani sztuki, ani filozofii, a tylko stała opieka nad muzeum ludzkiej historii”. Stanowisko Fukuyamy spotkało się z różnym przyjęciem. O ile w Europie z ogromnym zainteresowaniem i czasami (szczególnie w tzw. “krajach postkomunistycznych”, np. w Polsce) graniczącym wręcz z bałwochwalstwem entuzjazmem, o tyle w samych Stanach Zjednoczonych z rezerwą, krytyką, a nierzadko i próbą ośmieszenia, uznającą ją za błędną i bezwartościową. Stanley Hoffman, profesor uniwersytetu w Harvardzie, pisał w kilka miesięcy po opublikowaniu artykułu Fukuyamy: “Wkraczamy w nową fazę historii. To nie jest z pewnością >koniec historii< - czyli niemądry pogląd oparty na serii mylnych przypuszczeń, że śmierć komunizmu oznacza definitywny triumf zachodniego liberalizmu, koniec ideologii, Nadejście nudnej ery spraw materialnych i nieheroicznych sprzeczek. Będzie to okres, w którym niezgodności pomiędzy formalnym zorganizowaniem świata w państwa i realiami władzy, które nie są podobne do Żadnego ze znanych w przeszłości międzynarodowych systemów, będzie wywoływać straszne sprzeczności i trudności”, zaś Gertrude Himmelfarb, która chyba najmocniej ze wszystkich politologów publikujących w ramach “pierwszej fali polemik”, podkreślała fałszywość sądów dotyczących końca historii zarówno Hegla, jak i Fukuyamy, zgryźliwie swój wywód puentowała: “zasadniczo zgadzam się w pełni z pierwszym zdaniem artykułu Fukuyamy głoszącym, że następuje jakiś zasadniczy przełom w historii świata. Problem mam tylko z całą resztą artykułu, w którym liberalna demokracja zostaje uznana za formę uniwersalną i wiecznotrwałą, kładącą kres historii”. Samuel Huntington jest natomiast autorem pejoratywnego określenia teorii końca historii - “endyzm” (ang. endism), które trafiło w krótkim czasie do języka polemiki, jaka toczyła się wokół poglądów Fukuyamy. Niestety dla teorii Fukuyamy już kilka następnych lat po jej opublikowaniu okazało się miażdżących. Oto, bowiem “koniec historii nie nastąpił (...). Upadek państwowego komunizmu nie doprowadził narodów do bezpiecznej demokratycznej przystani, a horyzont, jaki się przed nami roztacza, nadal przesłaniają chmury przeszłości, widmo bratobójczych walk i wojen domowych. Ci, którzy patrzą w przeszłość, stwierdzają, że wszystkie potworności niegdysiejszych rzezi, odżyly w rozpadających się państwach - w Bośni, na Sri Lance, w Osetii i Rwandzie - i, że nic się właściwie nie zmieniło. Ci, którzy spoglądają w przyszłość, prorokują, że osiągnięta dzięki rozwojowi rynków i technologii wzajemna zależność stworzy istny raj i, że wszystko już wygląda inaczej lub wkrótce się zmieni. Odnieść można wrażenie, że jedni i drudzy obserwatorzy sięgają po różne almanachy, wyjęte z bibliotek całkiem odmiennych planet”9. W tej sytuacji konieczne wydało się stworzenie zupełnie odmiennej koncepcji, która nie ograniczałaby się tylko do krytyki wizji fukuyamowskiej, ale proponowałaby nowe spojrzenie na współczesność i zbliżającą się przyszłość. Tym, który podjął się tego zadania, był Samuel P. Huntington. W letnim numerze “Foreign Affairs” w 1993 roku opublikował on artykuł “The Clash of Civilizations?”, Gdzie po raz pierwszy została zarysowana teoria, która rozwinięcie znalazła trzy lata później w publikacji książkowej pod tym samym tytułem, (przy czym już bez znaku zapytania?. W poszukiwaniu nowego paradygmatu stosunków międzynarodowych. Huntington przedstawił tezę, iż w nowym świecie głównymi źródłami konfliktów nie będą jak dotychczas ani ideologie ani gospodarka: głębokie podziały ludzkości będą powodowane przez konflikty kulturowe, i pomimo tego, że państwa narodowe pozostaną najpotężniejszymi aktorami na światowej scenie wydarzeń, to zasadnicze konflikty w światowej polityce pojawiać się będą między narodami i grupami reprezentującymi różne cywilizacje. Innymi słowy, świat nieuchronnie czeka zderzenie cywilizacji, bo choć “na początku lat dziewięćdziesiątych świat się zmienił, ale niekoniecznie na bardziej pokojowy”. Wydaje się jednak, iż zarówno Fukuyama, jak i Huntington mylili się w swych przewidywaniach. Można, bowiem byłoby śmiało postawić tezę, mówiącą o tym, że ze “zderzeniem cywilizacji” mieliśmy już wielokrotnie do czynienia w przeszłości (niczym innym przecież nie były np. łupieżcze wyprawy “barbarzyńskich” Hunów, wojny krzyżowe, podboje konkwistadorów, “zdobywanie Dzikiego Zachodu [amerykańskiego], czy w ogóle podboje kolonialne, jak właśnie “zderzeniami cywilizacji”, w których to cywilizacja chrześcijańska “zderzała się” z innymi). A z drugiej strony nawet tylko te wydarzenia pokazują, że cykliczność historii jest regułą, a więc można mieć niezachwianą pewność, że taka prawidłowość będzie istnieć nadal - tak długo, jak długo istnieć będzie rodzaj ludzki. Chyba, że sam siebie unicestwi. Od lat osiemdziesiątych XX wieku mamy do czynienia z procesem globalizacji, która dociera do coraz dalszych zakątków świata. Nie wszędzie osiąga ona ten sam poziom penetracji poszczególnych rynków, niemniej jednak na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat poczyniła ogromne postępy. Pozostaje problem Afryki, ze szczególnym zwróceniem uwagi na państwa o dużych wpływach przywódców islamskich. Odrębnym problemem jest kaleka demokracja w części republik po ZSRR. Krajem uznawanym powszechnie za inicjatora globalizacji oraz jej lidera, są Stany Zjednoczone, które od upadku ZSRR aspirują do miana jedynego światowego mocarstwa. Chociaz nalezy podkreślić znaczny wzrost wpływów ChRL szczególnie w Afryce i Ameryce Południowej. Obok ChRL również na uwagę zasługują Indie. Jednak głównym celem niniejszego opracowania jest skonfrontowanie różnych punktów widzenia dotyczących globalizacji oraz obecnej roli dominujących w tym procesie Stanów Zjednoczonych. Na tym tle pojawia się wazny problem zderzenia cywilizacji.
Spór o rozumienie "cywilizacji" jest podobny do sporu o rozumienie „kultury” , gdzie wśród przedstawicieli nauk społecznych obydwa pojęcia są róznie ujmowane i dlatego spór pozostaje nierozstrzygnięty. . Oba terminy wpisane są w tradycję europejską - powstały w Europie i opisywały przede wszystkim (wyłącznie?) rzeczywistość tego kontynent. Utożsamiając „cywilizację” z „oświeceniem”, Europejczycy (dziś takie samo stanowisko reprezentują Amerykanie: George W. Bush w swym przemówieniu po zamachach 11 września 2001 roku ogłosił, że był to atak na „cywilizację”) postawili wszystkie inne zjawiska na przeciwstawnym biegunie „barbarzyństwa”. I choć w połowie XIX wieku „słowo cywilizacja (a wraz z nim i kultura) przechodzi z liczby pojedynczej do liczby mnogiej”, co sugeruje przynajmniej milczącą akceptację tezy o istnieniu „innych (pozaeuropejskich) światów”, to kolejne dziesięciolecia upływały na próbach udowadnianiu „wyższości cywilizacyjnej” Europy. Ta „wyższość” miałaby wyrażać się również i w tym, że „stosowaniu przemocy przez instytucje państwowe nadaliśmy wygodne miano >cywilizowanych działań wojennych, odbierając często takiego prawa innym.
Współcześnie (na początku wieku dwudziestego pierwszego) pojawiła się tendencja wymiennego stosowania pojęć „cywilizacja” i „kultura”. Stało się tak prawdopodobnie, dlatego, iż szeroką akceptację zyskała (i to wbrew wydaje się poglądom samego jej autora) funkcjonalna definicja kultury Bronisława Malinowskiego. Osobiście przychylam się do definiowania kultury jako całokształtu zachowań ludzkich, przy czym skłonny jestem akceptować nawet tak skrajne pojęcie, które mówi, iż „brak kultury, też jest kulturą”, wychodząc z założenia, iż europocentryczna interpretacja kultur świata (a więc arbitralne ich ocenianie biorące za wzorzec Europę), jest z gruntu fałszywą i nie do przyjęcia w badaniach naukowych.
Należy, zatem przyjąć, iż kultura, przy czym nie tylko materialna, ale i religia, zwyczaje, moralność czy prawo, stanowiła zawsze odpowiedź człowieka na problemy związane z podstawowymi dziedzinami jego życia społecznego20 i jest zmienna w czasie. Prawie sto lat temu George, Simmel pisal w „Konflikcie w kulturze współczesnej”: „mówimy o kulturze, gdy życie wytwarza pewne formy, w których się wyraża i realizuje: dzieła sztuki, religie, nauki, technologie, prawa i niezliczoną ilość innych. Formy te ogarniają następnie strumień życia, dostarczając mu treści i formy, wolności i porządku”. W tym kontekście też, jeśli rozwiązaniu pewnych problemów mogło pomóc (lub było nawet niezbędne) działanie polityczne, należy ujmować i politykę, czy też mówiąc ściślej, kulturę polityczną. Sam termin „kultura polityczna”, choć złożony z dwu pojęć, które używane są od tysiącleci w kręgu cywilizacji europejskiej, jest stosunkowo młody. Wśród polskich polityków i teoretyków polityki pojawił się u progu 20. Wieku, a na stałe zagościł dopiero po odzyskaniu niepodległości przez Polskę (a więc wcześniej niż na Zachodzie, a na pewno w USA). Od początku był też on stosowany w kontekście formy rządów, choć czyniono tak raczej intuicyjnie, nie podejmując prób jego definiowania. Użyty bodajże po raz pierwszy przez J. Milewskiego w 1912 roku, a później przez Józefa Siemieńskiego w 1916, stał się kolejną kategorią analityczną, ale bez „podbudowy teoretycznej”. W naukach politycznych (jak i socjologii czy antropologii kulturowej) cywilizacji zachodniej termin „kultura polityczna” doczekał się zdefiniowania (przyjętego zresztą powszechnie) w latach 50. Dwudziestego stulecia. Dokonali tego dwaj amerykańscy naukowcy, Gabriel A. Almond i Sidney Verba, w pracy „The Civic Culture”. Rozumieli oni pod tym pojęciem „specyficznie polityczne orientacje oraz postawy wobec systemu politycznego i jego części składowych, a także postawy indywiduum wobec własnej roli w tym systemie (tożsamość)”. Cytowany po wielokroć ich autorstwa model zachowań politycznych, dający się odnieść do społeczeństw europejskich i amerykańskich, (czyli kulturowo wyrastających z chrześcijaństwa), niewiele jednak jest przydatny dla analizy świata azjatyckiego. Rzecz jasna funkcje input czy też outputz almondowskiego modelu są cenne jako kategorie badawcze, ale wyłącznie dla sytuacji Europy i Ameryki Północnej lat 50. i 60. Dla analizy azjatyckiego, afrykańskiego czy południowoamerykańskiego świata polityki - są one zupełnie nieprzydatne. Przydatna może być natomiast definicja kultury politycznej jako „dominujących wśród członków społeczeństwa wierzeń, postaw, wartości, idei, sentymentów i ocen, istniejącego sytemu politycznego oraz roli odgrywanej przez siebie samego w tym systemie”. Idąc tym tropem rozumowania, nazwałbym, zatem „kulturą polityczną” całokształt norm, zachowań, wyobrażeń i ideałów politycznych charakterystycznych dla określonej społeczności - niezależnie od tego, jak blisko, czy też dalece, odbiegają one od europejskiego wyobrażenia o kulturze materialnej i duchowej, jak i kulturze osobistej aktorów polityki. Tym samym sceny egzekucji zakładników prezentowane w katarskiej telewizji al-Jazeera, samobójcze zamachy islamskich szahidówczy Tamilskich Tygrysów, akcje podczas trwającej od 2003 roku wojny domowej w Iraku, być może, dlatego są potępiane przez zachodnią opinię publiczną, gdyż są niezgodne z kulturą polityczną Zachodu - należy jednak zaakceptować fakt, iż są reprezentatywne dla kultur politycznych tamtych społeczności. Dla zilustrowania owych „problemów metodologicznych” i związanymi z nimi różnicami nawet w klasyfikowaniu istniejących w przeszłości i współcześnie cywilizacji proponuję przyjrzenie się bliżej dwóm poglądom: pierwszy jest jeszcze przedwojenny, zapomnianego po 2. Wojnie światowej ze względu na swoje antysemickie poglądy, (choć obecnie „wyciągniętego” z historycznego niebytu przez „europosła”, prof. Macieja Giertycha), Feliksa Konecznego, drugi, najbardziej znany w ostatnich latach, Samuela Huntingtona.
Feliks Karol Koneczny urodził się 1 listopada 1862 roku w Krakowie. W latach 1883 1888 studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, uzyskując tytuł doktora za pracę: "Najdawniejsze stosunki Inflant z Polską do roku 1393". W latach 1889 - 1890 prowadził badania w archiwach watykańskich. Pracował w bibliotekach Akademii Umiejętności i Uniwersytetu Jagiellońskiego, był znanym działaczem społecznym (należał m.in. do Klubu Słowiańskiego, Towarzystwa Szkoły Ludowej i Uniwersytetu Ludowego). Publikował liczne artykuły w czasopismach: "Czas", "Przegląd Polski", "Przegląd Powszechny" i "Świat Słowiański". W niepodległej Polsce od 1919 r. pracował na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, gdzie habilitował się w 1920 r. pracą Dzieje Rosji w 1922 r. uzyskał tytuł profesora. Przez siedem lat (1922 - 1929) kierował katedrą historii Europy Wschodniej, lecz za krytykę Józefa Piłsudskiego został zmuszony do udania się na przedwczesną emeryturę. Po 1945 roku zatrudniony został na Uniwersytecie Jagiellońskim, lecz bez prawa działalności dydaktycznej. Zajmował się publicystyką, pisał artykuły poświęcone głownie kwestiom samorządu i historii gospodarczej. Zmarł 10 lutego 1949 r. w Krakowie.
Koneczny jest twórcą dość oryginalnej koncepcji cywilizacji, przez którą rozumiał “sumę wszystkiego, co pewnemu odłamowi ludzkości jest wspólnego; a zarazem suma tego wszystkiego, czem się taki odłam różni od innych”. Pisał, że “Cywilizacja jest to metoda ustroju życia zbiorowego”, że “Cywilizacja jakaś istnieje wszędzie, gdziekolwiek istnieje życie zbiorowe. (...)
Mogą być cywilizacje pełne i niepełne, jednostronne, wielostronne i wszechstronne, jednolite i mniej więcej mieszane, oryginalne i naśladowane, w całości lub częściowo. Pełnia cywilizacji polega na tym, że społeczeństwo posiada taki ustrój życia zbiorowego, prywatnego (tj. rodzinnego) i publicznego, społecznego i państwowego, takie urządzenia materialne, tudzież taki system moralno-intelektualny, iż wszystkie dziedziny życia, uczuć, myśli i czynów tworzą zestroje o jednolitym umiarze, konsekwentne w zespole swych Idei i czynów”. Pełny wykład swojej koncepcji dał w wydanej w 1935 roku pracy „O wielości cywilizacji”.
Uważał, że można mówić o istnieniu cywilizacji w sytuacji, kiedy zostaną spełnione warunki pozwalające odróżnić jedną społeczność od drugiej. Wyróżnił sześć takich warunków:
1) istnienie lub nie istnienie monogamicznej rodziny wyemancypowanej spod władzy
Rodu;
2) opanowanie czasu;
3) stosunek do prawdy;
4) stosunek prawa prywatnego do publicznego;
5) źródła prawa i stosunek etyki do innych kategorii bytu społecznego, z czym łączy się
Emancypacja społeczeństwa względem państwa;
6) istnienie lub nieistnienie świadomości narodowej.

Koneczny uważał, że w historii istniało kilkadziesiąt cywilizacji, z których 7 nadal istnieje. Są to cywilizacje:
1. Turańska.
2. Chińska.
3. Bramińska.
4. Arabska.
5. źydowska.
6. Łacińska.
7. Bizantyńska.
Kolejno je charakteryzując, podjął również kwestię ich dążenia do rozwoju i ekspansji, co upodabnia jego koncepcję, do koncepcji Huntingtona.
Pisał: „Każda cywilizacja póki jest żywotną, dąży do ekspansji, toteż gdziekolwiek zetkną się z sobą dwie cywilizacje żywotne, walczyć z sobą muszą. Wszelka cywilizacja żywotna, nieobumierająca, jest zaczepna. Walka trwa, póki jedna z walczących cywilizacji nie zostanie unicestwiona.
Jeżeli cywilizacje mieszczą się obok siebie w obojętnym spokoju, widocznie obie pozbawione są sił żywotnych. Wypadek taki kończy się często kompromisem w jakiejś mieszance mechanicznej, w której nastaje obopólna stagnacja, a z niej wytworzy się z czasem istne bagnisko cywilizacyjności.
Z reguły walka cywilizacji trwa długo. Sąsiadujące cywilizacje zachodzą jedna na drugą i pierwiastki tej mogą przechodzić w tamtą, wytwarzając mieszankę cywilizacyjną w stopniu mniejszym lub większym.
Cywilizacja słabnąca przyjmuje coraz więcej składników cywilizacji o mocniejszym naporze. Jest to wprowadzenie ciała obcego we własny organizm, z czego muszą nastąpić schorzenia. Ani społeczeństwo nie może być urządzane równocześnie według rozmaitych struktur społecznych, ani państwo zaprowadzić u siebie rozmaitych państwowości.
Gdy zabraknie współmierności, upaść musi wszelkie zrzeszenie, od najdrobniejszych do największych, od rodziny aż do cywilizacji. Musi zachodzić jednolitość metody zrzeszenia; mieszanka psuje strukturę.
Świadczy o tym cala historia powszechna.
Hellenistyczna cywilizacja narażona była od początku na szereg mieszanek, aż w końcu syryjskie wymysły usadowiły się w samym Muzeum aleksandryjskim. W Rzymie zaczęły się mieszanki od drugiej wojny hannibalowej (wprowadzenie Cybelli), aż doszło do tego, że prawem miało być to, quod principi placuit zupełnie jak w Oriencie. Imperium zamieniło się w despocję o programie... pretoriańskim. Walka pomiędzy rzymskim dualizmem prawniczym, a monizmem orientalnym toczy się aż do IV w. po Chrystusie z wynikiem coraz gorszym dla Rzymian. Znać w pandektach i w „kodeksie" ścieranie się i mieszanie dwóch prądów. Nastąpiła rozbieżność państwa od społeczeństwa, co stanowi cechę Orientu. To właśnie zniszczyło cywilizację rzymską, dotarłszy do Rzymu z bogami syryjskimi. Potem cesarstwo wschodnie poddało się najzupełniej wpływom wschodnim, podczas gdy papiestwo oczyszczało resztki cywilizacji rzymskiej z nalotów orientalnych.
Silna była ekspansja cywilizacji bizantyjskiej ku Zachodowi, a najsilniejsza w Niemczech. Tam atoli nie powstają mieszanki, lecz duże cywilizacje, łacińska i bizantyńska, odcinające się od siebie stanowczo, zwalczając się wzajemnie. Obóz łaciński (papieski) broni autonomii księstw ludowych, bizantyjski zaś (cesarski) dąży do jednostajnej centralizacji. Gdy kultura bizantyńsko-niemiecka już podupadła, wzmocnił ją na nowo i podniósł wysoko Zakon Krzyżacki i wyłonione z niego księstwo, a następnie królestwo pruskie.
Mieszanka cywilizacyjna powstała we Francji, dzięki szkole legionistów30, w której mieszały się pojęcia prawnicze bizantyńskie z łacińskimi. Walka z autonomią prowincji czy Nila we Francji zatrważające postępy i wytwarzało się stopniowo zaiste zamiłowanie do jednostajnej państwowości. Od wielkiej rewolucji francuskiej szerzy się mieszanka po całej Europie i dokonuje się ogólny rozkład. Zalewa nas etatystyczny ustrój bizantyński, a olbrzymie są wpływy cywilizacji Żydowskiej, w której prawo jest wszystkim. Formułki prawnicze zamiast sumienia, formułki zdane na samowolę każdorazowej władzy, toć wyraźny bizantynizm. W całej Europie zmieszały się trzy cywilizacje: łacińska, bizantyńska i żydowska.”
„Cywilizacje są sakralne i niesakralne, według tego czy metoda życia zbiorowego wynika z bezpośredniego nakazu religijnego, czy tez rozwija się tylko równolegle do religii. Łacińska cywilizacja sakralna nie jest, albowiem żaden dział życia zbiorowego nie natrafia na przepisy religijne, co do swej metody; są zaś sakralnymi cywilizacje bramińska i Żydowska, w których cały kształt życia podlega przepisom religijnym.
Wiele jest punktów stycznych pomiędzy tymi dwiema cywilizacjami, jakkolwiek nie było między nimi nigdy styczności bezpośredniej. Nie ma zgoła danych, by móc mówić o wpływach historycznych, ani też nie spotykamy się w całej historii nigdzie z żadnym ogniwem pośrednim, pośredniczącym. Brak ten wskazywałby, ze cywilizacje sakralne mają z samej natury rzeczy pewne cechy wspólne. Takich cech jest cztery: aprioryzm, ekskluzywność, pojecie grzechu nieczystości i podejrzliwości względem nauki "świeckiej"”.
Można, zatem zaryzykować twierdzenie, że poglądy Konecznego były prekursorskie wobec poglądów Huntingtona, który swoją koncepcję wyłożył na początku lat 90. Ubiegłego stulecia i początkowo cieszyła się umiarkowaną popularnością, jednak po zamachach 11 września 2001 r. w Nowym Jorku i Waszyngtonie, nabrała niebywałego rozgłosu, a jej autor okrzyknięty został w niektórych środowiskach niemal prorokiem wieszczącym nieuchronność globalnego konfliktu.
Huntington rozpoczyna swoje rozważania od omówienia pięciu cech wymienianych w wielu opracowaniach dotyczących natury cywilizacji, ich tożsamości i dynamiki. „Po pierwsze, występuje rozróżnienie między cywilizacją w liczbie pojedynczej a cywilizacjami w liczbie mnogiej. (…) Po drugie, wszędzie poza Niemcami pod pojęciem cywilizacji rozumie się pewną całość kulturową. (…) Po trzecie, każda z cywilizacji stanowi całość, bez odniesienia do tej całości nie sposób w pełni zrozumieć żadnej z jej składowych. (…) Po czwarte, cywilizacje są śmiertelne, ale i długowieczne. Ewoluują, adaptują się i są najdłużej trwającymi zrzeszeniami ludzkimi, „faktami, które najdłużej się utrzymują’. (…) Po piąte, cywilizacje są organizmami kulturowymi, a nie politycznymi, to nie one, więc utrzymują porządek, ustanawiają sprawiedliwość, zbierają podatki, toczą wojny, negocjują traktaty czy też zajmują się innymi sprawami będącymi domeną rządów.”
Następnie, zgadzając się z poglądami poprzedników (Quigleya, Toynbeego, Spenglera i wielu innych), iż istniało dwanaście głównych cywilizacji, przy czym siedem z nich wymarło (mezopotamska, egipska, kreteńska, klasyczna, bizantyjska, środkowoamerykańska, andyjska), a pięć nadal trwa (chińska, japońska, indyjska, islamska i zachodnia), stwierdza, iż współcześnie „warto jeszcze do nich dodać cywilizację prawosławną, latynoamerykańską i ewentualnie afrykańską”.Te cywilizacje przez setki lat współistniały ze sobą, wpływały na siebie, czerpały ze swoich osiągnięć kulturowych, lub odrzucały je, i te „stosunki między cywilizacjami ewoluując przeszły przez dwie fazy, obecnie znajdują się w trzeciej. Przez ponad trzy tysiące lat, jakie upłynęły od wyłonienia się pierwszych cywilizacji, kontakty między nimi albo w ogóle nie istniały (z pewnymi wyjątkami), albo były ograniczone lub też sporadyczne i intensywne. Charakter tych kontaktów dobrze oddaje słowo, jakim określają je historycy: „przypadkowe spotkania” (encounters) . Czasami były to spotkania jednak na tyle „intensywne”, że pozwoliło to Huntingtonowi do jednoznacznej negatywnej oceny: „do najdramatyczniejszych i najważniejszych kontaktów miedzy cywilizacjami dochodziło wtedy, kiedy lud należący do jednej cywilizacji podbijał i eksterminował lub podporządkowywał sobie lud należący do innej”.
Po 1500 roku nastąpiło czterysta lat, kiedy to „stosunki miedzy kręgami kulturowymi sprowadzały się do podporządkowania innych społeczeństw cywilizacji Zachodu”, lecz „Zachód nie pobił świata dzięki wyższości swoich ideałów, wartości czy religii, (na którą nawróciło się niewielu przedstawicieli innych cywilizacji), lecz dzięki przewadze w stosowaniu zorganizowanej przemocy”.
A jak czeka nas przyszłość? Otóż „w świecie, który tworzy się na naszych oczach, stosunki między państwami i grupami państw należącymi do różnych cywilizacji nie będą zażyłe, a często przybiorą charakter antagonistyczny. Jednakże na styku niektórych cywilizacji konfliktów tych może być więcej”. Huntington wysuwa tezę, iż „w skali mikro najbardziej k Konfliktogenne linie graniczne między cywilizacjami to te, które oddzielają świat islamu od prawosławnych, hinduskich, afrykańskich i chrześcijańskich (zachodnich) sąsiadów. [Zaś] W skali makro główny podział przebiega między Zachodem i całą resztą, przy czym najgwałtowniejsze konflikty wybuchają między krajami muzułmańskimi i azjatyckimi z jednej a Zachodem z drugiej strony” i wieszczy katastroficzną wizję: „niebezpieczne starcia, do jakich dojdzie w przyszłości, wynikną najprawdopodobniej z wzajemnego oddziaływania arogancji Zachodu, nietolerancji islamu i chińskiej pewności siebie”.
A najkrwawszym i najtragiczniejszym dowodem na to, że weszliśmy jako ludzkość w trzecią fazę stosunków między cywilizacjami, mają być zamachy z 11 września 2001 roku.
Huntington do swej konstatacji podszedł naukowo - można jednak spotkać się z żywiołową i bardzo emocjonalną oceną tych samych wydarzeń. Właśnie taką reakcją był opublikowany 29 września 2001 roku w „Corriere della Sera” tekst Oriany Fallaci „Wściekłość i duma” - pełną histerycznej złości, pogardy i gniewu nie na zamachowców, ale na wszystkich „innych”, niemyślących tak samo jak Autorka. Jeśli Mohammed Atta i jego towarzysze byli fanatykami, to nikim innym nie powinna być nazwana i Fallaci: „To jest wojna, obudźcie się! Czy nie widzicie, że tacy ludzie jak Osama ben Laden chcą nas zniszczyć? Że czuja się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci, tylko, dlatego że pijecie wino lub piwo, chodzicie do teatru lub kina, nosicie minispódniczki albo krótkie skarpetki, kochacie się, kiedy chcecie i z kim chcecie? Nawet to was nie obchodzi, idioci?”39. Ale czy tak powinien być prowadzony dyskurs pomiędzy cywilizacjami? Na marginesie tej rywalizacji cywilizacji wschodu i zachodu zachodzi zjawisko technologiczne nazwane „rewolucją informacyjną”, które realnie i bardzo dynamicznie zmienia naszą rzeczywistość.Jednym z zasadniczych problemów w skali globu wywołanych informatyzacją jest wzrost rozwarstwienia społeczno-gospodarczego między bogatą Północą i biednym Południem. W naturalny sposób powstaje niebezpieczne skrzyżowanie w dwóch płaszczyznach cywilizacyjnej i technologicznej. Oprócz różnicy cywilizacyjnej rozszerza się dysproporcja w możliwości korzystania z rewolucji informacyjnej oraz złamania monopolu władzy na wykorzystanie środków masowego przekazu. Procesy związane z przyspieszonymi zmianami zachodzącymi w sferze społecznej i gospodarczej państw zaczęły być zauważalne na początku II połowy XX wieku. W 1963 roku japoński ekonomista Tadeo Umesao wprowadził określenie „społeczeństwa informacyjnego”. Rewolucja informacyjna powoduje indywidualizację życia społecznego, a społeczeństwo staje się bardziej ztechnokratyzowane oraz traci na znaczeniu państwo narodowe. Umberto Eco za najniższą warstwę społeczną przyszłości uznaje osoby nie posługujące się komputerami, gdyż są one najbardziej narażone na manipulacje informacyjną.Głoszony determinizm technologiczny wynika ze wszechogarniającego wpływu technologii informacyjno-komunikacyjnych. Natomiast dysproporcja w dostępie do osiągnięć technologicznych może grozić swego rodzaju neokolonializmem Południa i zarodkiem konfliktów na tle dostępu do dóbr technologicznych i różnic kulturowych. Południe może stać się poligonem rywalizacji cywilizacji Wschodu i Zachodu o rozszerzanie wpływów, czego już symptomy występują w aktywnej ekspansji ChRL w Afryce.
Technologie informacyjno – komunikacyjne mają bezpośrednie przełożenie na rywalizacje cywilizacji, gdyż umożliwiają:
~niemal nieskrępowane wyrażanie poglądów i opinii
~sieć nie ma charakteru hierarchicznego,
~jest ograniczona możliwość wprowadzenia cenzury,
~stwarza możliwość szybkiego przekazywania informacji i z pominięciem „oficjalnych” mediów,
~zwiększa się możliwość kontrolna społeczeństwa władzy zarówno lokalnej jak i centralnej,
Idąc dalej tym tokiem rozumowania można stwierdzić, że informatyzacja ma zasadniczy wpływ na obecne cywilizacje tj ich rozwój lub upadek.
Na tle zderzenia cywilizacji rodzi się pytanie jaką rolę w tym procesie odgrywa globalizacja?Chodzi tu nie tylko o korporacje transnarodowe, ale również o USA jako państwo pretendujące do pozycji światowej potęgi, które ma ogromny wpływ na szereg innych państw oraz organizacji międzynarodowych.
Czy przy obecnym stanie gospodarki Stany Zjednoczone będą mogły pełnić funkcję lidera McŚwiata? Czy globalizacja będzie nadal święcić triumfy i kroczyć z amerykańską flagą w jednej ręce, Coca-colą (tudzież Pepsi) i hamburgerem w drugiej, w butach marki Adidas, Nike czy Puma i z napisem WTO na koszulce? Czy rzeczywiście Stany mają absolutne i niezaprzeczalne prawo do odgrywania roli światowego mocarstwa i koordynatora na scenie międzynarodowej? A może ostatnie lata polityki USA przyniosły tylko wielkie rozczarowania i kompromitację, dewaluując tym samym potęgę państwa? Czy rzeczywiście globalizacja jest jedyną drogą i nie ma alternatywy, jak twierdził były prezydent Bill Clinton? Czy globalizacja = demokratyzacja? Jakie stanowisko w odpowiedzi na zakusy McŚwiata zajął „świat Dżihadu”? Jakie są obecne koncepcje polityki zagranicznej w kontekście tegorocznych wyborów w USA? Globalizacja nie jedną ma twarz. Cytowane pojęcie „McŚwiat” pochodzi z książki Dżihad kontra McŚwiat, autorstwa Benjamina R Barbera [1]. Oznacza ono zglobalizowany świat zachodni, o stosunkowo jednorodnej kulturze, zawierający w sobie kraje rozwinięte i rozwijające się. Może wydawać się, że świat zachodni to ten, który wyznaje zachodnie zasady i wartości demokratyczne. Jednak taki sposób myślenia nie jest właściwy. W książce Barbera McŚwiat został skonfrontowany ze światem Dżihadu. Jednocześnie, jak słusznie wskazuje autor, oba te światy przenikają się wzajemnie, nie mogą bez siebie istnieć i ekspandować. McŚwiat jest zarazem przyczyną i efektem globalizacji. W pracy przyjęto ogólne założenie, zgodnie z którym globalizacja, przy całej swej złożoności, sprowadza się do kilku zasadniczych aspektów. Mianowicie jest ona procesem polegającym m.in. na zwiększeniu obrotów handlu międzynarodowego, nasileniu przepływu kapitału, ludzi, technologii oraz zacieraniu różnic kulturowych [2] lub eksansji jak to ma miejsce z Islamem.
Czy zjawisko to przynosi wyłącznie korzyści? Zdecydowanie nie. Przejaw globalizacji w postaci rozwoju mediów elektronicznych, Internetu czy e-bankowości powoduje, że przepływ kapitału staje się bardziej anonimowy i ułatwia „pranie brudnych pieniędzy”. Firmy poszerzające swoją działalność o kolejne rynki narodowe nie zawsze są zainteresowane wprowadzaniem na nie nowych technologii i zdobytego know-how, ale dość często poszukują taniej siły roboczej i nowych konsumentów. Natomiast zacieranie różnic kulturowych, ma na celu nie tyle wytworzenie jednej wspólnej platformy porozumienia, lecz wytworzenie jednego uniwersalnego typu konsumenta globalnego, co jest istotne z punktu widzenia interesów korporacji transnarodowych. Jednak niwelowanie różnic kulturowych jest procesem rozłożonym w czasie.Czy można przyjąć, że globalizacja dla przedsiębiorstw to ekstrapolacja w czystej formie działalności gospodarczej danej firmy na rynku narodowym na rynki zagraniczne? Z pewnością dla firm taka globalizacja byłaby zdecydowanie łatwiejsza i tańsza. Historia marketingu pełna jest przykładów chybionych wejść firm na rynki krajów przyjmujących, albo nieudanych kampanii marketingowych, które poniosły fiasko, gdyż w fazie ich planowania i wprowadzania nie uwzględniono różnic kulturowych. Nie wszystkie przekazy reklamowe, które zostały przyjęte pozytywnie na jednym rynku narodowym, zostaną tak samo odebrane w innym kraju (chyba, że założeniem kampanii było wywołanie kontrowersji na wszystkich rynkach). Z tym samym problemem borykają się także organizacje międzynarodowe, takie jak: Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy, które na początku swojej działalności starały się powielać jeden schemat działania dla krajów ubiegających się o pomoc z tych instytucji. Obecnie w wielu przypadkach afrykańskich jest konkurencja między MFW i BŚ, a instytucjami finansowymi ChRL. Jednak krach na rykach azjatyckim w 1997 r. oraz na rosyjskim w 1998 r. unaoczniły opinii publicznej i skrajnym zwolennikom globalizacji, że nie ma jednego właściwego rozwiązania, dającego się bezrefleksyjnie powielać we wszystkich krajach [3]. Dla zwolenników jak: Margaret Thatcher czy Bill Clinton, czołową doktryną stał się tzw. Konsensus Waszyngtoński. Zakładał on w dziesięciu podstawowych punktach, że liberalizacja handlu, prywatyzacja, stabilizacja makroekonomiczna (a zatem maksymalne ograniczanie roli rządu do równoważenia budżetu i zwalczania inflacji) oraz istnienie wolnego rynku, zagwarantują sukces gospodarczy. Od spełnienia poniższych postulatów uzależniano rozwój gospodarczy:
Utrzymanie dyscypliny finansowej
Ukierunkowanie wydatków publicznych na dziedziny gwarantujące wysoką efektywność poniesionych nakładów oraz przyczyniające się do poprawy struktury podziału dochodów
Reformy podatkowe, których celem jest obniżanie krańcowych stóp podatkowych oraz możliwie najszersze poszerzenie bazy podatkowej
Liberalizacja rynków finansowych ukierunkowana na ujednolicenie stóp procentowych
Utrzymywanie jednolitego kursu walutowego na poziomie, który gwarantuje konkurencyjność gospodarki
Liberalizacja handlu
Likwidacja utrudnień i barier dla inwestycji zagranicznych
Prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych
Deregulacja rynków w zakresie wejścia na rynek oraz wspierania konkurencji
Gwarancja praw własności [4].
Z czasem założenia te poszerzono o kolejne cztery:
Wzmacnianie odporności systemu walutowego na kryzysy walutowe
Rozwijanie systemu zabezpieczeń społecznych
Wzmacnianie ram instytucjonalnych gospodarki i jej funkcjonowania
Zwiększenie nakładów na edukację.
Nie można jednoznacznie udowodnić popularnego wśród zwolenników globalizacji twierdzenia o zbieżności interesów państw rozwiniętych i rozwijających się. Krajom rozwiniętym, a szczególnie przedsiębiorstwom pochodzącym z nich, zależy głównie na maksymalizacji zysku, dostępie do nowych rynków zbytu i konsumentów oraz tańszych środków produkcji. W mniejszym stopniu są one zainteresowane wprowadzeniem polityki konkurencyjności oraz demokratyzacją. Autorzy tacy jak James Galbraith oraz laureat nagrody Nobla Joseph Stiglitz wychodzą z założenia, że niewłaściwie ukierunkowana liberalizacja rynków w krajach rozwijających się, zaowocowała licznymi problemami dla tych państw. Niejednokrotnie były one nieprzygotowane, zwłaszcza pod względem gospodarczym i instytucjonalnym, na przyjęcie postulatów i założeń Konsensusu, a także – tempa ich wprowadzania [5]. Na przykład. liberalizowanie systemów finansowych bez właściwego przygotowania systemów bankowych na wprowadzane zmiany, przynosiło katastrofalne skutki. Słabe systemy bankowe nie umiały stosować mechanizmów obronnych przed napływem, a potem nagłym odpływem kapitału spekulacyjnego, pochodzącego z krajów rozwijających się. O ile pomoc międzynarodowa o charakterze humanitarnym (akcje mające na celu powstrzymanie epidemii AIDS, „Lekarze bez Granic”, „Polska Akcja Humanitarna”) czy też międzynarodowa pomoc doraźna, najczęściej po wystąpieniu kataklizmów, trudne są do przecenienia, o tyle pomoc gospodarczych organizacji międzynarodowych budzi zdecydowanie więcej kontrowersji. Według Stiglitza i innych krytyków globalizacji, występuje kilka charakterystycznych kategorii problemów, do jakich doprowadziło „kalkowanie” założeń Konsensusu na grunt krajów rozwijających się. W niektórych z tych państw stosowanie założeń przyniosło oczekiwane rezultaty, ale w innych – efekty były negatywne: niejednokrotnie zdarzało się, iż nadmierna, nie do końca kontrolowana liberalizacja rynków kapitałowych, skutkowała przepływem kapitału z krajów rozwijających się do krajów rozwiniętych, które Konsensus narzuciły. Również liberalizacja handlu nie zawsze przynosiła pożądane efekty. Przykładowo w Rosji prywatyzacja i deregulacja nie tylko nie stworzyły, przynajmniej na początku, wydajnych i konkurencyjnych ryków, ale walnie przyczyniły się do pojawienia się potężnych oligarchów i monopolistów, kontrolujących środki przekazu i walczących między sobą o wpływy [6]. Niejednokrotnie, zbyt słabe oraz nieadekwatne do przeprowadzanych reform były zabezpieczenia socjalne. Szczególnie w kontekście szeroko stosowanej prywatyzacji, nie tylko nie ograniczały one pojawiającego się bezrobocia, ale wręcz je potęgowały. Występowały także inne patologie, takie jak korumpowanie procesów politycznych czy niekontrolowana degradacja środowiska. Wielokrotnie podkreślano również, iż nadmierna surowość założeń Konsensusu Waszyngtońskiego nie pozwalała na stymulację rozwoju gospodarczego i wręcz go ograniczała. Otwarcie gospodarki, bez możliwości racjonowania wejścia obcego kapitału, oraz napływ tego kapitału, doprowadzały do przewartościowana lokalnego pieniądza, a wiec potanienia importu i niekonkurencyjności eksportu [7]. Kraje zbyt słabe wpadały natomiast w pułapkę taniej aktywności ekonomicznej [8]. Pojawienie się konkurencji ze strony państw rozwiniętych i ogromnych korporacji transnarodowej o przytłaczającej przewadze środków finansowych i przewadze konkurencyjnej, stanowiło ogromne zagrożenie dla lokalnej przedsiębiorczości. Przykładowo WTO, BŚ i MFW zmuszały rolnictwo krajów „Trzeciego Świata” do konkurencji z hojnie dotowanymi producentami żywności. Zwrócił na to uwagę krytycznie nastawiony do wymienionych organizacji Roger Scruton w swojej książce Zachód i cała reszta [9]. Do ostatniej grupy problemów, często eksponowanych przez przeciwników globalizacji, należy twierdzenie, niestety w znaczącej części prawdziwe, iż Konsensus okazał się dokumentem wyrażającym interesy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego, Światowej Organizacji Handlu oraz Ministerstwa Skarbu USA. Znany amerykański socjolog i ekonomista Francis Fukuyama przyznaje, że Konsensus Waszyngtoński nie był najgorszy, bowiem postulował ograniczenie wpływów sektora państwowego, który często stanowił hamulec wzrostu. Problem ten mógł być rozwiązany tylko poprzez liberalizację gospodarki. Jednocześnie Fukuyama wskazał na fakt, iż wpływy państwa nie powinny być ograniczane we wszystkich dziedzinach, ale zmniejszenie wpływów sektora państwowego w jednym z nich, powinno być równoważone zwiększeniem tych wpływów w innych. Podkreślał on jednoznacznie fakt, iż brak właściwych ram instytucjonalnych nie tylko wpłynął na ograniczenie pozytywnych skutków liberalizacji, ale wręcz – przyczynił się do pogorszenia sytuacji [10]. Fukuyama zarzuca również instytucjom i organizacjom międzynarodowym swoistą hipokryzję i sprzeczność w intencjach ofiarodawców. Stosowanie polityki warunkowości przez te organizacje i instytucje sprawia, iż kraje w najgorszej sytuacji nie są w stanie skorzystać z pomocy międzynarodowej. Nie mają one na tyle mocy sprawczej, aby przeprowadzić wewnętrzne reformy gospodarcze i instytucjonalne [11]. Tym samym pozostają na marginesie społeczności międzynarodowej [12].Fukuyama wysuwa znacznie dalej idące wnioski podczas swojej analizy dotyczącej pomocy międzynarodowej. Nie tylko nie zgadza się z twierdzeniem, iż międzynarodowa pomoc humanitarna przyniosła głównie korzyści, ale twierdzi, że doprowadziła ona do ustanowienia faktycznej (na pewno nie formalnej) międzynarodowej władzy w tych częściach świata, w których dominują kraje słabsze. Wskazuje na interwencyjny charakter amerykańskich misji wojskowych, w ślad za którymi podążała koalicja różnych krajów, głosząca idee budowania nowego państwa. W zasadzie wspólnota międzynarodowa w krajach, w których podjęto akcje humanitarne, przyjęła postać efektywnego rządu rzeczonego kraju. Państwa, w których podjęto tego typu działania, praktycznie zatraciły swoją suwerenność, a funkcje rządu przejmowała w nich ONZ, jej agencje czy inne organizacje międzynarodowe. Fukuyama nie neguje faktu, iż interwencje te wynikały często z jak najlepszych chęci i pobudek, niemniej jednak wskazuje, że w ten sposób wykształcił się niebezpieczny proceder przejmowania funkcji rządowych suwerennego państwa przez agencje międzynarodowe [13]. Politolog podkreśla, iż często przy podejmowaniu akcji humanitarnych, szwankuje ich drugi etap, mianowicie budowanie samowystarczalnych państw wraz z prawomocnymi instytucjami politycznymi. W dodatku wspólnota międzynarodowa, niejednokrotnie wyposażona w ogromne środki finansowe i liczne kompetencje, osłabia i wypiera potencjał państw docelowych, zamiast udzielać mu wsparcia. Fukuyama prognozuje ponadto szybki powrót państw, w których w ten sposób przeprowadzono akcję pomocy humanitarnej, do poprzedniego stanu, a nawet – pogłębienie się kryzysu po wyjściu z tego kraju pomocy międzynarodowej [14]. Czy rzeczywiście Fukuyama ma rację, snując tak czarne scenariusze? Właściwie sugeruje on, iż w pomocy międzynarodowej dobre były jedynie intencje, a przecież często słyszymy o sukcesach akcji humanitarnych. Tam, gdzie ocalono człowieka lub przyczyniono się do poprawy warunków życia chociaż jednej osoby, już można mówić o sukcesie. Zwolennicy globalizacji zakładali, że liberalizacji wolego handlu towarzyszy demokratyzacja oraz przyjmowanie zachodnich standardów demokratycznych. Skrajni zwolennicy posuwali się nawet do twierdzenia, iż państwa w istniejącej formie są zbędne, a interesy krajów rozwiniętych i rozwijających się nie są sprzeczne. Czy jest tak rzeczywiście? Jak już wspomniano, przyjęcie założenia, iż liberalizację handlu oraz wprowadzenie reform demokratycznych można przeprowadzić według jednego uniwersalnego schematu, okazało się pomyłką. Nieprawdą okazało się również tzw. skapywanie bogactwa z warstw bogatszych do uboższych, w które tak wierzyli Reagan i Thatcher [15].B. R. Barber we wspomnianej książce Dżihad kontra McŚwiat zaprzecza twierdzeniu, iż wraz z uwolnieniem gospodarki i otwarciem rynków następuje demokratyzacja. Przyznaje, że demokracja służy wolnemu rynkowi, ale wolny rynek i kapitalizm demokracji – już niekoniecznie. Barber prezentuje pogląd, iż MFW i BŚ promują wolne rynki, ale bardzo ostrożnie podchodzą do upowszechniania demokracji. Jego zdaniem są nawet gotowe poświęcić stabilizację i równość społeczną dla celów czysto ekonomicznych, takich jak prywatyzacja czy wolny handel. Narzucają one nowo kształtującym się czy odradzającym się demokracjom bezwzględne plany ekonomiczne, nie uwzględniając często lokalnych warunków kulturalnych, społecznych i ekonomicznych. Barber jednocześnie podkreśla, iż plany te odpowiadają strategiom inwestycyjnym państw członkowskich organizacji, ale budzą niezadowolenie w krajach, w których plany są wcielane w życie. Ponadto ograniczają możliwość regulowania przez państwa rozwijające się ich własnych gospodarek. W efekcie, w miarę jak słabnie suwerenność tych państw, ograniczanych surowymi zasadami MFW i Banku Światowego, władzę przejmują rynki niepodlegające żadnemu demokratycznemu nadzorowi [16]. Wtóruje mu R. Scruton, który twierdzi, iż Światowa Organizacja Handlu WTO, MFW i Bank Światowy obracają dolarami, które można wydawać wyłącznie w gospodarce opartej na zachodniej technice i imporcie z Zachodu. Oznacza to, iż znów nie uwzględniane są tu inne drogi rozwoju niż „ścieżka zachodnia”. Ale jednocześnie do wydawania zachodnich pieniędzy, organizacjom tym nie jest niezbędna demokracja. Scruton podkreśla, iż negocjują one z tyranami i gangsterami różnego autoramentu, którym również zasady demokratyczne raczej „nie leżą na sercu”. Z kolei Wallerstein, twórca teorii systemów – światów, w jednym ze swoich artykułów odmawia demokratyzacji funkcji stabilizacyjnych w porządku światowym. Twierdzi wręcz, iż demokracja w obecnym kształcie jest jednym z czynników, które doprowadziły do strukturalnego kryzysu kapitalistycznego systemu – świata [17]. Wallerstein przewiduje, że w najbliższym czasie czeka nas szereg potężnych konfliktów o charakterze politycznym. Ich skutkiem ma być powstanie nowej struktury w kapitalistycznym systemie – świecie. Wspomniane konflikty będą efektem walki między rzeczywistymi zwolennikami demokracji a tymi, którzy nie są zainteresowani jej faktycznym wprowadzeniem i funkcjonowaniem. Barber z kolei proponuje nadać globalizacji, ale w zmienionej formie, wymiar uniwersalny, poprzez utworzenie nowych instytucji międzynarodowych lub wzmocnienie obecnych, np. Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości czy ONZ-u [18]. Rozwiązaniem proponowanym przez Galbraitha w zakresie światowych finansów, jest znaczna rekonstrukcja światowych praktyk finansowych, ukierunkowana na odzyskanie stabilności oraz zdolności regulacyjnych i planowania poszczególnych rządów narodowych. Odnośnie MFW Galbraith postuluje zmianę kierownictwa na bardziej elastyczne i otwarte na nowe rozwiązania. Jednocześnie podkreśla, iż ze względu na niewielką siłę oddziaływania MFW, powinny powstać regionalne instytucje finansowe, zdolne pomóc krajom w projektowaniu i wprowadzaniu efektywnych modeli rozwojowych [19]. Pozostaje postawić pytanie, jaka jest alternatywa dla demokratyzacji w obecnej formie. Wielu autorów takich jak Barber czy Wallestein propaguje wzmocnienie państw narodowych, które zdolne będą kontrolować swoją gospodarkę i wprowadzać efektywne reformy restrukturyzacyjne i demokratyczne. Jednocześnie słabe państwa nie są w stanie egzekwować ustanowionego prawa międzynarodowego [20]. Scruton również polemizuje z demokratyzacją w obecnej postaci. Prezentuje on pogląd, iż demokratyzacja bez odpowiednich ram instytucjonalnych, wspartych na lojalności terytorialnej, jest jedynie przystankiem na drodze do tyranii [21]. USA – światowym przywódcą?
Obecnie to Stany Zjednoczone stawiają się na pozycji światowego hegemona i propagatora demokracji oraz globalizacji w świecie. Czy jednak mają do tego moralne prawo? A może polityka prowadzona przez ostatnie kilkanaście lat spowodowała, że szlachetne idee demokracji i szans równych dla wszystkich na światowych rynkach znacząco się zdezaktualizowały? Po upadku ZSRR Stany Zjednoczone stały się jedynym supermocarstwem. Było tak przynajmniej w odczuciu wielu przedstawicieli amerykańskiego establishmentu, szefów korporacji międzynarodowych oraz sympatyków USA. W tym samym czasie święciła triumfy idea globalizacji. Przejęcie swoistego przywództwa Stanów Zjednoczonych na arenie światowej nie odbyło się oficjalnie, ale przy akceptacji lub stosunku neutralnym ze strony innych państw. W owym czasie o znaczących głosach sprzeciwu wobec tego faktu nie było głośno. Wiele państw, zwłaszcza byłego bloku wschodniego, borykało się wówczas z ogromnymi trudnościami, wynikającymi z podejmowanych prób transformacji (mniej lub bardziej udanych) i nie ukrywało, iż oczekuje amerykańskiej pomocy. Zwłaszcza, iż z jednej strony USA same promowały się jako opiekun rodzących się demokracji, z drugiej – przez wielu obywateli nowo powstałych państw były obwiniane za upadek ZSRR i pośrednio – za trudną sytuację wewnętrzną właśnie w tych krajach. W obu przypadkach uznawano niekwestionowaną siłę oddziaływania USA na zdarzenia zachodzące na arenie międzynarodowej i ich moralny obowiązek pomocy rodzącym się demokracjom. Jaki był rzeczywisty powód tego wsparcia – moralny obowiązek czy zwykły interes, trudno jednoznacznie ocenić. Na pewno wielu zwolenników pomocy miało jak najlepsze intencje. Nie należy zapominać, iż USA są członkiem większości organizacji międzynarodowych. Tym samym ich strategii inwestycyjnej podporządkowano wiele działań tych podmiotów. Zbigniew Brzeziński w swoich rozważaniach na temat polityki zagranicznej USA porównuje przejęcie przez nie przywództwa światowego do aktu wyjęcia przez Napoleona korony z rąk papieża i samodzielne włożenie jej sobie na głowę. Podkreśla jednocześnie, iż prezydent i wewnętrzna opinia publiczna USA przyjęły przywództwo USA na arenie międzynarodowej za oczywistość, nie zważając na aprobatę międzynarodowej opinii publicznej [22]. O mocarstwowych aspiracjach prezydenta George’a W. Busha świadczyło wygłoszone przez niego hasło o misji dziejowej Ameryki, którą miało być przyspieszenie przebudowy kulturalnej i politycznej całego świata islamu [23]. Hasło to stało się motywem przewodnim polityki zagranicznej USA po wydarzeniach we wrześniu 2001 roku. Jednocześnie, jak zauważa Benjamin R. Barber, świat islamu, a zwłaszcza jego część negatywnie usposobiona do USA i procesów globalizacyjno-uniwersalistycznych, zwana przez niego światem Dżihadu (zresztą chodzi tu nie tylko o świat islamu, ale wszystkie regiony świata o tym nastawieniu), jest nie tyle adwersarzem McŚwiata, ale poniekąd jego efektem i dzieckiem. Oba te światy tworzą własne przeciwieństwa, ale też potrzebują się wzajemnie [24]. Terroryści wywodzący się z islamskich fundamentalistów wykorzystują Internet – dziecko McŚwiata i globalizacji – do szerzenia swoich idei z jednej strony oraz do szokowania i zastraszania opinii publicznej, z drugiej. Czy jednak ogłoszenie krucjaty przeciwko islamskim fundamentalistom wystarczy jako uzasadnienie sprawowania przywództwa światowego? Zdecydowanie nie. Zbigniew Brzeziński wymienia trzy zasadnicze zadania dla USA jako światowego przywódcy. Pierwszym z nich jest dążenie do zbudowania takich relacji z innymi państwami, aby mógł powstać system bardziej otwarty na współdziałanie w warunkach dynamicznej równowagi geopolitycznej i narastających aspiracji narodowych. Drugi postulat mówi o zakończeniu lub przynajmniej ograniczeniu konfliktów, zapobieganiu zjawisku terroryzmu oraz rozprzestrzenianiu się broni masowej zagłady, a także – współdziałaniu na rzecz utrzymania pokoju w rejonach zapalnych konfliktów. Znamiennym jest fakt, iż Brzeziński postuluje zapobieganie terroryzmowi, a nie zwalczanie terroryzmu [25]. Można odnieść wrażenie, iż w ten sposób autor odżegnuje się od haseł neokonserwatystów w rodzaju Roberta Kagana. Ostatnim zadaniem wymienionym przez Brzezińskiego jest dążenie do zniwelowania narastających nierówności wśród ludności globu oraz podejmowanie wspólnych działań mających na celu ochronę środowiska naturalnego na świecie [26]. Znane już są podstawowe zadania stawiane przed państwem sprawującym przywództwo światowe. Powstaje pytanie o sposób ich realizacji. Brzeziński wskazuje na dwie dotychczas promowane w USA doktryny porządku światowego. Jedną z nich jest globalizacja niosąca za sobą korzyści tak ekonomiczne, jak i polityczne. Jej zwolennicy zakładali, choć niekoniecznie otwarcie, amerykańskie przywództwo. Globalizacja sugerowała postęp, koniec okresu zastoju. Miała ona zwolenników wśród wielu przedstawicieli elit biznesowych i korporacji transnarodowych. Drugą z doktryn jest neoliberalizm, tj. zbiór poglądów wyrażających przekonanie, iż źródłem zagrożeń jest wojujący islam i kraje arabskie. Zwolennicy tej doktryny jawnie lekceważą NATO (a także Unię Europejską), twierdząc, iż Europejczycy są zniewieściali i bezwolni. Jedynym gwarantem ładu i porządku miały być Stany Zjednoczone [27]. Neokonserwatyzm zyskał wielu nowych zwolenników po wydarzeniach 11 września, a starym – dał do ręki oręż: potwierdził niejako głoszone przez neokonserwatystów hasła o zagrożeniu ze strony islamskich fundamentalistów oraz wywodzących się od nich organizacji terrorystycznych. Jednym z najbardziej znanych amerykańskich neokonserwatystów jest Robert Kagan. W wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” twierdzi on, iż „miękka potęga” Europy nie jest w stanie sprostać współczesnym konfliktom geopolitycznym, a jedyną alternatywą wobec mocarstwowych aspiracji ze strony Rosji, Chin i Indii, jest „twarda potęga” USA. Polemika autorów wywiadu z R. Kaganem ujawnia ogromne rozbieżności w postrzeganiu zaistniałych wydarzeń przez amerykańskich neokonserwatystów i europejskich obserwatorów międzynarodowej sceny politycznej. Najbardziej jaskrawym przejawem tych różnic jest ocena interwencji w Iraku: Kagan postrzega ją jako sukces, podczas gdy autorzy artykułu, podobnie jak większość Europejczyków – jako kompletne fiasko [28]. Ze względu na ogromne rozbieżności w ocenie działań USA na arenie międzynarodowej, coraz bardziej realne staje się niebezpieczeństwo, że w przypadku kontynuacji dotychczasowej polityki Stanów Zjednoczonych, pod znakiem zapytania stanie rzeczowa ocena wywiązania się z zadań postulowanych przez Brzezińskiego. Samuel Huntington (którego Zderzenie cywilizacji wbrew woli autora szeroko wykorzystywali apologeci neokonserwatyzmu) wyróżnia trzy drogi, którymi Stany Zjednoczone, jako mocarstwo światowe, mogą podążać:
Koncepcja kosmopolityczna; otwarta na świat, idee, dobra i ludzi. Według tej koncepcji różnorodność jest jedną z najważniejszych wartości, a zdecydowany wpływ na życie Amerykanów powinny mieć takie instytucje i organizacje globalne jak WTO, Bank Światowy, ONZ;
Koncepcja imperialna, według której siłą sprawczą przekształceń na świecie są USA. Zwolennicy tej koncepcji uznają wyższość amerykańskiej potęgi i amerykańskich wartości. Ci, którzy nie wyznają tych wartości, nie wiedzą, co jest dla nich najlepsze, a zadaniem Amerykanów jest przekonanie ich o wyższości amerykańskiego stylu życia, itp. Stany są jedynym supermocarstwem, a więc mają moralne prawo do kształtowania rzeczywistości i wpływania na innych, z użyciem sił zbrojnych włącznie;
Koncepcja nacjonalistyczna; polega na zachowaniu i wzmocnieniu cech wyróżniających Amerykę od chwili jej założenia [29].Podobieństwa między globalizacją Brzezińskiego a koncepcją kosmopolityczną Huntingtona oraz doktryną neokonserwatyzmu a koncepcją imperialną są łatwo zauważalne.Odmienny pogląd na rolę USA na arenie międzynarodowej przedstawia wspomniany już Immanuel Wallerstein. Zdecydowanie krytykuje on neokonserwatyzm i politykę G. W. Busha, oceniając jako nieprzemyślaną i nieudolną. Wychodzi on z założenia, iż Stany Zjednoczone oraz rządzące nimi elity nie są dobrze przygotowane do pełnienia funkcji światowego mocarstwa [30]. Postuluje on formę przywództwa światowego USA, jakim jest hegemonia, ale nie rozumianą w kategoriach macho – militaryzmu, lecz tę odnosząca się do wydajności gospodarczej. Zadaniem tej ostatniej jest doprowadzenie do stworzenia na świecie ładu, opartego na zasadach gwarantujących sprawne funkcjonowanie całego systemu – świata. Według Wallersteina Stany nie są w najlepszej kondycji gospodarczej i dlatego nie mogą finansować swoich zagranicznych misji wojskowych. Twierdzi on, iż USA po prostu nie stać na imperialne zapędy i wysyłanie wojsk na poza granice kraju. Przewiduje nawet spadek standardu życiowego Amerykanów. Warto zwrócić uwagę, że w tym samym artykule Wallerstein wskazuje na fakt, iż ów macho – militaryzm propagowany przez neokonserwatystów zagraża wielkim amerykańskim inwestorom, ponieważ przyczynia się on do „marnotrawienia” i tak już nadwyrężonych rezerw państwowych na działania o charakterze militarnym. W swoim opracowaniu autor powołuje się na publikację Stephena Roacha, przedstawiciela elit amerykańskiego kapitalizmu [31]. Stany Zjednoczone, wbrew życzeniowemu myśleniu neokonserwatystów, nie są jedyną siłą na arenie międzynarodowej. Dość arogancka postawa USA, nieliczenie się elit rządzących z międzynarodową opinią publiczną, lekceważenie apeli na rzecz obrony praw człowieka oraz negocjacje i wspólne interesy z państwami, gdzie prawa te nie są przestrzegane, doprowadziły do dyskredytacji Stanów Zjednoczonych jako moralnie właściwych do sprawowania przywództwa światowego. Wallerstein podkreśla, iż postępując w ten sposób, USA doprowadziły do tego, że Unia Europejska, Rosja, i Chiny, choć nie zainteresowane otwartym konfliktem ze Stanami, to nie są skłonne bezwarunkowo zaakceptować wszystkich amerykańskich pomysłów i propozycji. Wallesrtein wyraża przekonanie, że Europa nie jest już rzeczywistym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, ale jedynie pseudo-sojusznikiem, który stara się usatysfakcjonować rząd USA, gdy jest to niezbędne, ale w pozostałych przypadkach – po prostu go ignoruje [32]. WnioskiPozostaje zadać sobie pytanie, czy w sytuacji, gdy USA są coraz częściej krytykowane bądź ignorowane na arenie międzynarodowej, ich legitymizacja do sprawowania światowego przywództwa, pozyskana zresztą w bardzo wątpliwy sposób, jest nadal ważna? Co czeka państwo? Czy Stany podążą drogą globalizacji tak szeroko promowaną przez Clintona czy też podtrzymają politykę imperialną i propagandę strachu wykorzystywane przez G.W. Busha? A może zwrócą się ku polityce prowadzonej po upadku ZSRR? Czy Stany Zjednoczone dorosną do dialogu z innymi państwami i wyzbędą się nie do końca uzasadnionych tendencji imperialnych? Czy jeśli zrezygnują z opcji współdziałania z innymi państwami, będą w stanie ponieść cały ciężar utrzymania ładu światowego? Czy nadal będą wspierały swoje firmy w ich globalnym pochodzie ku dalszym rejonom świata? Czy wciąż będą wymagały od krajów biedniejszych stosowania się do zaleceń Banku Światowego i WTO, próbując jednocześnie uniknąć ich respektowania, jak to niejednokrotnie miało miejsce w przeszłości? Czy w takim razie dalsza globalizacja ma rację bytu, jeśli jej czołowy propagator niechętnie stosuje się do jej założeń? A może Stany Zjednoczone przyjmą na siebie odpowiedzialność za przekształcenie, wzmocnienie lub tworzenie instytucji i organizacji międzynarodowych?W kontekście wyborów prezydenckich w USA oraz bardzo prawdopodobnej zmiany polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, pytania te stają się coraz bardziej frapujące.

Przypisy

[1] B.R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Seria SPECTRUM, Warszawa 2004.
[2] Słownik języka polskiego PWN, http://sjp.pwn.pl.
[3] Szczególnie wyraźnie podobny pogląd wyraża James K. Galbraith w swoim artykule Kryzys globalizacji. www.uni.wroc.pl.
[4] S. Hucik – Gaicka, Reforma instytucji z Bretton Woods w przeciwdziałaniu kryzysom finansowym, www.waluty.com.pl.
[5] Por. J. Stiglitz, Globalizacja, PWN, Warszawa 2007 oraz James K. Galbraith, op. cit.
[6] J. K. Galbraith, op. cit.
[7] Tamże.
[8] I. Wallerstein, Wieloznaczność wolnego handlu, www.uni.wroc.pl.
[9] R. Scruton, Zachód i cała reszta. Globalizacja a zagrożenia terrorystyczne, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2003, s. 118.
[10] F. Fukuyama, Budowanie państwa. Władza i ład międzynarodowy w XXI wieku, wyd. Rebis, Poznań 2005, s. 19.
[11] Tamże, s. 52.
[12] Ciekawej klasyfikacji krajów ze względu na poziom rozwoju gospodarczego dokonał Benjamin R. Barber: nie tylko wyróżnił on kraje Pierwszego, Drugiego i Trzeciego Świata, ale także wyróżnił on odrębną grupę krajów Świata Stojącego nad Grobem, do której zaliczył państwa bez praktycznie żadnych szans na rozwój (B. R. Barber, op. cit.).
[13] F. Fukuyama, op. cit., ss. 114-115.
[14] Tamże, ss. 120-121.
[15] F. Wheen, Jak brednie podbiły świat, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Seria SPECTRUM, Warszawa 2005.
[16] B.R. Barber, op.cit.
[17] I. Wallerstein, Demokracja – kapitalizm – transformacja, www.uni.wroc.pl.
[18] B. R. Barber, op. cit.
[19] J. K. Galbraith, op. cit.
[20] Tamże.
[21] R. Scruton, op. cit., s. 118.
[22] Z. Brzeziński, Druga szansa, wyd. Świat Książki, Warszawa 2008, s. 8.
[23] Tamże.
[24] B.R. Barber, op. cit., ss. 5 – 18, ss. 237 – 241.
[25] Z. Brzeziński, op. cit., s. 9.
[26] Tamże.
[27] Tamże, ss. 31-39.
[28] J. Pawlicki, P. Wroński, Ameryka musi być twarda, „Gazeta Wyborcza”, 15-16 marca.2008.
[29] S. Huntington, Kim jesteśmy? Wyzwania dla amerykańskiej tożsamości narodowej, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2007, ss. 322 – 324.
[30] I. Wallerstein, Czy Zachód jeszcze istnieje?, www.uni.wroc.pl.
[31] I. Wallerstein, Imperium a kapitaliści, www.uni.wroc.pl.
[32] I. Wallerstein, USA i Europa: pseudo – sojusznicy, www.uni.wroc.pl.