piątek, 11 lipca 2008

USA, a globalizacja.

Globalizacja nieodłącznie wiąże się ze Stanami Zjednoczonymi, uważanymi za jej propagatora i lidera. Natomiast główne profity z jej wdrażania czerpie ChRL. Amerykańscy zwolennicy globalizacji, a wśród nich ci mający wpływ na politykę zagraniczną państwa, uznali ją za ratunek dla gospodarek narodowych oraz tło demokratyzacji. Co do demokratyzacji w ChRL należy postawić - ? Jednak wzrost poziomu życie znacznej grupy społecznej w ChRL jest nie kwestionowany i nalezy obserwować jak to się przełozy na swobody obywatelskie.
U schyłku drugiego tysiąclecia naszej ery, w społeczeństwach (czy raczej - krajach) cywilizacji chrześcijańskiej byliśmy świadkami starcia się dwóch wizji współczesności. Jedna, optymistyczna, głosiła triumf liberalnych wartości na “całym” świecie - za jej twórcę uważany jest Francis Fukuyama - amerykański politolog, filozof, były zastępca dyrektora Zespołu Planowania Politycznego Departament Stanu USA, współpracownik Rand Corporation w Waszyngtonie. Autor m.in. The End of History and the Last Man,1992 (wyd. polskie w dwóch tomach Koniec historii 1996 i Ostatni czlowiek1997). -. Druga, pesymistyczna, głosiła nieuchronność globalnego konfliktu międzycywilizacyjnego, a jej orędownikiem był Samuel Huntington - amerykański politolog, profesor Uniwersytetu Harwarda, Dyrektor Instytutu Studiów
Strategicznych im. Johna M. Olina.. . Rozpad systemu bipolarnego, którego istnieniem łatwo tłumaczono wszelkie zjawiska społeczno-polityczne przez dziesięciolecia po II wojnie światowej, spowodował pojawienie się potrzeby stworzenia filozoficznych, ideologicznych i politycznych podstaw wyłaniającego się nowego porządku światowego. Jako jeden z pierwszych próbę przeanalizowania przyczyn rozpadu “starego porządku” i nakreślenia wizji nadchodzącej nieuchronnie przyszłości podjął Fukuyama. Jego artykuł “Koniec historii?” Ukazał się na lamach jednego z najbardziej prestiżowych amerykańskich pism politologicznych (The National Interest)16 listopada 1989 roku, A więc zaledwie tygodnie po rozpoczęciu transformacji systemowej w Polsce, “aksamitnej rewolucji” w Czechosłowacji i “obaleniu” muru berlińskiego, a prawie rok przed rozpadem ZSRR. Główna teza publikacji brzmiała: “Jesteśmy, być może, świadkami nie po prostu końca zimnej wojny, czy też przemijania pewnego szczególnego kresu w powojennej historii świata, lecz końca historii jako takiej - to jest końcowego punktu ideologicznej ewolucji ludzkości i uniwersalizacji zachodniej liberalnej demokracji jako ostatecznej formy rządów”4 i była wynikiem zastosowania przez autora heglowskiej koncepcji procesu dialektycznego. Przeciwstawiając systemowi liberalnemu komunistyczny i faszystowski, wobec pokonania tychże przez liberalną demokrację, postawił pytanie czy ma ona jeszcze jakichś ideologicz-nych rywali. Odpowiedź na nie była jednoznaczna: nie! Dostrzegał, co prawda potencjalne “problemy”: religię i nacjonalizm, ale bagatelizował je twierdząc, iż alternatywa głoszona przez fundamentalistów islamskich nie pociąga nie-muzulmanów, więc nie stanie się zjawiskiem powszechnym, zaś ruchy nacjonalistyczne, choć mogą być źródłem konfliktu, to “konflikt ten wyrasta nie tyle z samego liberalizmu, ile raczej z faktu, iż dany porządek jest niepełny”. Dlatego też nazywam tę koncepcję optymistyczną, choć sam Fukuyama jest bardziej sceptyczny, opisując nadchodzącą epokę jako “stulecie nudy”: “Koniec historii będzie bardzo smutną epoką. Walka o uznanie, gotowość ryzykowania życia w imię całkiem abstrakcyjnych celów, powszechna wojna ideologiczna, która wymagała śmiałości, odwagi, wyobraźni i idealizmu - wszystko to ustąpi miejsca kalkulacji ekonomicznej, nieustannemu rozwiązywaniu problemów technicznych, zainteresowaniu środowiskiem i zaspokajaniu wyszukanych potrzeb konsumpcyjnych. W okresie posthistorycznym nie będzie ani sztuki, ani filozofii, a tylko stała opieka nad muzeum ludzkiej historii”. Stanowisko Fukuyamy spotkało się z różnym przyjęciem. O ile w Europie z ogromnym zainteresowaniem i czasami (szczególnie w tzw. “krajach postkomunistycznych”, np. w Polsce) graniczącym wręcz z bałwochwalstwem entuzjazmem, o tyle w samych Stanach Zjednoczonych z rezerwą, krytyką, a nierzadko i próbą ośmieszenia, uznającą ją za błędną i bezwartościową. Stanley Hoffman, profesor uniwersytetu w Harvardzie, pisał w kilka miesięcy po opublikowaniu artykułu Fukuyamy: “Wkraczamy w nową fazę historii. To nie jest z pewnością >koniec historii< - czyli niemądry pogląd oparty na serii mylnych przypuszczeń, że śmierć komunizmu oznacza definitywny triumf zachodniego liberalizmu, koniec ideologii, Nadejście nudnej ery spraw materialnych i nieheroicznych sprzeczek. Będzie to okres, w którym niezgodności pomiędzy formalnym zorganizowaniem świata w państwa i realiami władzy, które nie są podobne do Żadnego ze znanych w przeszłości międzynarodowych systemów, będzie wywoływać straszne sprzeczności i trudności”, zaś Gertrude Himmelfarb, która chyba najmocniej ze wszystkich politologów publikujących w ramach “pierwszej fali polemik”, podkreślała fałszywość sądów dotyczących końca historii zarówno Hegla, jak i Fukuyamy, zgryźliwie swój wywód puentowała: “zasadniczo zgadzam się w pełni z pierwszym zdaniem artykułu Fukuyamy głoszącym, że następuje jakiś zasadniczy przełom w historii świata. Problem mam tylko z całą resztą artykułu, w którym liberalna demokracja zostaje uznana za formę uniwersalną i wiecznotrwałą, kładącą kres historii”. Samuel Huntington jest natomiast autorem pejoratywnego określenia teorii końca historii - “endyzm” (ang. endism), które trafiło w krótkim czasie do języka polemiki, jaka toczyła się wokół poglądów Fukuyamy. Niestety dla teorii Fukuyamy już kilka następnych lat po jej opublikowaniu okazało się miażdżących. Oto, bowiem “koniec historii nie nastąpił (...). Upadek państwowego komunizmu nie doprowadził narodów do bezpiecznej demokratycznej przystani, a horyzont, jaki się przed nami roztacza, nadal przesłaniają chmury przeszłości, widmo bratobójczych walk i wojen domowych. Ci, którzy patrzą w przeszłość, stwierdzają, że wszystkie potworności niegdysiejszych rzezi, odżyly w rozpadających się państwach - w Bośni, na Sri Lance, w Osetii i Rwandzie - i, że nic się właściwie nie zmieniło. Ci, którzy spoglądają w przyszłość, prorokują, że osiągnięta dzięki rozwojowi rynków i technologii wzajemna zależność stworzy istny raj i, że wszystko już wygląda inaczej lub wkrótce się zmieni. Odnieść można wrażenie, że jedni i drudzy obserwatorzy sięgają po różne almanachy, wyjęte z bibliotek całkiem odmiennych planet”9. W tej sytuacji konieczne wydało się stworzenie zupełnie odmiennej koncepcji, która nie ograniczałaby się tylko do krytyki wizji fukuyamowskiej, ale proponowałaby nowe spojrzenie na współczesność i zbliżającą się przyszłość. Tym, który podjął się tego zadania, był Samuel P. Huntington. W letnim numerze “Foreign Affairs” w 1993 roku opublikował on artykuł “The Clash of Civilizations?”, Gdzie po raz pierwszy została zarysowana teoria, która rozwinięcie znalazła trzy lata później w publikacji książkowej pod tym samym tytułem, (przy czym już bez znaku zapytania?. W poszukiwaniu nowego paradygmatu stosunków międzynarodowych. Huntington przedstawił tezę, iż w nowym świecie głównymi źródłami konfliktów nie będą jak dotychczas ani ideologie ani gospodarka: głębokie podziały ludzkości będą powodowane przez konflikty kulturowe, i pomimo tego, że państwa narodowe pozostaną najpotężniejszymi aktorami na światowej scenie wydarzeń, to zasadnicze konflikty w światowej polityce pojawiać się będą między narodami i grupami reprezentującymi różne cywilizacje. Innymi słowy, świat nieuchronnie czeka zderzenie cywilizacji, bo choć “na początku lat dziewięćdziesiątych świat się zmienił, ale niekoniecznie na bardziej pokojowy”. Wydaje się jednak, iż zarówno Fukuyama, jak i Huntington mylili się w swych przewidywaniach. Można, bowiem byłoby śmiało postawić tezę, mówiącą o tym, że ze “zderzeniem cywilizacji” mieliśmy już wielokrotnie do czynienia w przeszłości (niczym innym przecież nie były np. łupieżcze wyprawy “barbarzyńskich” Hunów, wojny krzyżowe, podboje konkwistadorów, “zdobywanie Dzikiego Zachodu [amerykańskiego], czy w ogóle podboje kolonialne, jak właśnie “zderzeniami cywilizacji”, w których to cywilizacja chrześcijańska “zderzała się” z innymi). A z drugiej strony nawet tylko te wydarzenia pokazują, że cykliczność historii jest regułą, a więc można mieć niezachwianą pewność, że taka prawidłowość będzie istnieć nadal - tak długo, jak długo istnieć będzie rodzaj ludzki. Chyba, że sam siebie unicestwi. Od lat osiemdziesiątych XX wieku mamy do czynienia z procesem globalizacji, która dociera do coraz dalszych zakątków świata. Nie wszędzie osiąga ona ten sam poziom penetracji poszczególnych rynków, niemniej jednak na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat poczyniła ogromne postępy. Pozostaje problem Afryki, ze szczególnym zwróceniem uwagi na państwa o dużych wpływach przywódców islamskich. Odrębnym problemem jest kaleka demokracja w części republik po ZSRR. Krajem uznawanym powszechnie za inicjatora globalizacji oraz jej lidera, są Stany Zjednoczone, które od upadku ZSRR aspirują do miana jedynego światowego mocarstwa. Chociaz nalezy podkreślić znaczny wzrost wpływów ChRL szczególnie w Afryce i Ameryce Południowej. Obok ChRL również na uwagę zasługują Indie. Jednak głównym celem niniejszego opracowania jest skonfrontowanie różnych punktów widzenia dotyczących globalizacji oraz obecnej roli dominujących w tym procesie Stanów Zjednoczonych. Na tym tle pojawia się wazny problem zderzenia cywilizacji.
Spór o rozumienie "cywilizacji" jest podobny do sporu o rozumienie „kultury” , gdzie wśród przedstawicieli nauk społecznych obydwa pojęcia są róznie ujmowane i dlatego spór pozostaje nierozstrzygnięty. . Oba terminy wpisane są w tradycję europejską - powstały w Europie i opisywały przede wszystkim (wyłącznie?) rzeczywistość tego kontynent. Utożsamiając „cywilizację” z „oświeceniem”, Europejczycy (dziś takie samo stanowisko reprezentują Amerykanie: George W. Bush w swym przemówieniu po zamachach 11 września 2001 roku ogłosił, że był to atak na „cywilizację”) postawili wszystkie inne zjawiska na przeciwstawnym biegunie „barbarzyństwa”. I choć w połowie XIX wieku „słowo cywilizacja (a wraz z nim i kultura) przechodzi z liczby pojedynczej do liczby mnogiej”, co sugeruje przynajmniej milczącą akceptację tezy o istnieniu „innych (pozaeuropejskich) światów”, to kolejne dziesięciolecia upływały na próbach udowadnianiu „wyższości cywilizacyjnej” Europy. Ta „wyższość” miałaby wyrażać się również i w tym, że „stosowaniu przemocy przez instytucje państwowe nadaliśmy wygodne miano >cywilizowanych działań wojennych, odbierając często takiego prawa innym.
Współcześnie (na początku wieku dwudziestego pierwszego) pojawiła się tendencja wymiennego stosowania pojęć „cywilizacja” i „kultura”. Stało się tak prawdopodobnie, dlatego, iż szeroką akceptację zyskała (i to wbrew wydaje się poglądom samego jej autora) funkcjonalna definicja kultury Bronisława Malinowskiego. Osobiście przychylam się do definiowania kultury jako całokształtu zachowań ludzkich, przy czym skłonny jestem akceptować nawet tak skrajne pojęcie, które mówi, iż „brak kultury, też jest kulturą”, wychodząc z założenia, iż europocentryczna interpretacja kultur świata (a więc arbitralne ich ocenianie biorące za wzorzec Europę), jest z gruntu fałszywą i nie do przyjęcia w badaniach naukowych.
Należy, zatem przyjąć, iż kultura, przy czym nie tylko materialna, ale i religia, zwyczaje, moralność czy prawo, stanowiła zawsze odpowiedź człowieka na problemy związane z podstawowymi dziedzinami jego życia społecznego20 i jest zmienna w czasie. Prawie sto lat temu George, Simmel pisal w „Konflikcie w kulturze współczesnej”: „mówimy o kulturze, gdy życie wytwarza pewne formy, w których się wyraża i realizuje: dzieła sztuki, religie, nauki, technologie, prawa i niezliczoną ilość innych. Formy te ogarniają następnie strumień życia, dostarczając mu treści i formy, wolności i porządku”. W tym kontekście też, jeśli rozwiązaniu pewnych problemów mogło pomóc (lub było nawet niezbędne) działanie polityczne, należy ujmować i politykę, czy też mówiąc ściślej, kulturę polityczną. Sam termin „kultura polityczna”, choć złożony z dwu pojęć, które używane są od tysiącleci w kręgu cywilizacji europejskiej, jest stosunkowo młody. Wśród polskich polityków i teoretyków polityki pojawił się u progu 20. Wieku, a na stałe zagościł dopiero po odzyskaniu niepodległości przez Polskę (a więc wcześniej niż na Zachodzie, a na pewno w USA). Od początku był też on stosowany w kontekście formy rządów, choć czyniono tak raczej intuicyjnie, nie podejmując prób jego definiowania. Użyty bodajże po raz pierwszy przez J. Milewskiego w 1912 roku, a później przez Józefa Siemieńskiego w 1916, stał się kolejną kategorią analityczną, ale bez „podbudowy teoretycznej”. W naukach politycznych (jak i socjologii czy antropologii kulturowej) cywilizacji zachodniej termin „kultura polityczna” doczekał się zdefiniowania (przyjętego zresztą powszechnie) w latach 50. Dwudziestego stulecia. Dokonali tego dwaj amerykańscy naukowcy, Gabriel A. Almond i Sidney Verba, w pracy „The Civic Culture”. Rozumieli oni pod tym pojęciem „specyficznie polityczne orientacje oraz postawy wobec systemu politycznego i jego części składowych, a także postawy indywiduum wobec własnej roli w tym systemie (tożsamość)”. Cytowany po wielokroć ich autorstwa model zachowań politycznych, dający się odnieść do społeczeństw europejskich i amerykańskich, (czyli kulturowo wyrastających z chrześcijaństwa), niewiele jednak jest przydatny dla analizy świata azjatyckiego. Rzecz jasna funkcje input czy też outputz almondowskiego modelu są cenne jako kategorie badawcze, ale wyłącznie dla sytuacji Europy i Ameryki Północnej lat 50. i 60. Dla analizy azjatyckiego, afrykańskiego czy południowoamerykańskiego świata polityki - są one zupełnie nieprzydatne. Przydatna może być natomiast definicja kultury politycznej jako „dominujących wśród członków społeczeństwa wierzeń, postaw, wartości, idei, sentymentów i ocen, istniejącego sytemu politycznego oraz roli odgrywanej przez siebie samego w tym systemie”. Idąc tym tropem rozumowania, nazwałbym, zatem „kulturą polityczną” całokształt norm, zachowań, wyobrażeń i ideałów politycznych charakterystycznych dla określonej społeczności - niezależnie od tego, jak blisko, czy też dalece, odbiegają one od europejskiego wyobrażenia o kulturze materialnej i duchowej, jak i kulturze osobistej aktorów polityki. Tym samym sceny egzekucji zakładników prezentowane w katarskiej telewizji al-Jazeera, samobójcze zamachy islamskich szahidówczy Tamilskich Tygrysów, akcje podczas trwającej od 2003 roku wojny domowej w Iraku, być może, dlatego są potępiane przez zachodnią opinię publiczną, gdyż są niezgodne z kulturą polityczną Zachodu - należy jednak zaakceptować fakt, iż są reprezentatywne dla kultur politycznych tamtych społeczności. Dla zilustrowania owych „problemów metodologicznych” i związanymi z nimi różnicami nawet w klasyfikowaniu istniejących w przeszłości i współcześnie cywilizacji proponuję przyjrzenie się bliżej dwóm poglądom: pierwszy jest jeszcze przedwojenny, zapomnianego po 2. Wojnie światowej ze względu na swoje antysemickie poglądy, (choć obecnie „wyciągniętego” z historycznego niebytu przez „europosła”, prof. Macieja Giertycha), Feliksa Konecznego, drugi, najbardziej znany w ostatnich latach, Samuela Huntingtona.
Feliks Karol Koneczny urodził się 1 listopada 1862 roku w Krakowie. W latach 1883 1888 studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, uzyskując tytuł doktora za pracę: "Najdawniejsze stosunki Inflant z Polską do roku 1393". W latach 1889 - 1890 prowadził badania w archiwach watykańskich. Pracował w bibliotekach Akademii Umiejętności i Uniwersytetu Jagiellońskiego, był znanym działaczem społecznym (należał m.in. do Klubu Słowiańskiego, Towarzystwa Szkoły Ludowej i Uniwersytetu Ludowego). Publikował liczne artykuły w czasopismach: "Czas", "Przegląd Polski", "Przegląd Powszechny" i "Świat Słowiański". W niepodległej Polsce od 1919 r. pracował na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, gdzie habilitował się w 1920 r. pracą Dzieje Rosji w 1922 r. uzyskał tytuł profesora. Przez siedem lat (1922 - 1929) kierował katedrą historii Europy Wschodniej, lecz za krytykę Józefa Piłsudskiego został zmuszony do udania się na przedwczesną emeryturę. Po 1945 roku zatrudniony został na Uniwersytecie Jagiellońskim, lecz bez prawa działalności dydaktycznej. Zajmował się publicystyką, pisał artykuły poświęcone głownie kwestiom samorządu i historii gospodarczej. Zmarł 10 lutego 1949 r. w Krakowie.
Koneczny jest twórcą dość oryginalnej koncepcji cywilizacji, przez którą rozumiał “sumę wszystkiego, co pewnemu odłamowi ludzkości jest wspólnego; a zarazem suma tego wszystkiego, czem się taki odłam różni od innych”. Pisał, że “Cywilizacja jest to metoda ustroju życia zbiorowego”, że “Cywilizacja jakaś istnieje wszędzie, gdziekolwiek istnieje życie zbiorowe. (...)
Mogą być cywilizacje pełne i niepełne, jednostronne, wielostronne i wszechstronne, jednolite i mniej więcej mieszane, oryginalne i naśladowane, w całości lub częściowo. Pełnia cywilizacji polega na tym, że społeczeństwo posiada taki ustrój życia zbiorowego, prywatnego (tj. rodzinnego) i publicznego, społecznego i państwowego, takie urządzenia materialne, tudzież taki system moralno-intelektualny, iż wszystkie dziedziny życia, uczuć, myśli i czynów tworzą zestroje o jednolitym umiarze, konsekwentne w zespole swych Idei i czynów”. Pełny wykład swojej koncepcji dał w wydanej w 1935 roku pracy „O wielości cywilizacji”.
Uważał, że można mówić o istnieniu cywilizacji w sytuacji, kiedy zostaną spełnione warunki pozwalające odróżnić jedną społeczność od drugiej. Wyróżnił sześć takich warunków:
1) istnienie lub nie istnienie monogamicznej rodziny wyemancypowanej spod władzy
Rodu;
2) opanowanie czasu;
3) stosunek do prawdy;
4) stosunek prawa prywatnego do publicznego;
5) źródła prawa i stosunek etyki do innych kategorii bytu społecznego, z czym łączy się
Emancypacja społeczeństwa względem państwa;
6) istnienie lub nieistnienie świadomości narodowej.

Koneczny uważał, że w historii istniało kilkadziesiąt cywilizacji, z których 7 nadal istnieje. Są to cywilizacje:
1. Turańska.
2. Chińska.
3. Bramińska.
4. Arabska.
5. źydowska.
6. Łacińska.
7. Bizantyńska.
Kolejno je charakteryzując, podjął również kwestię ich dążenia do rozwoju i ekspansji, co upodabnia jego koncepcję, do koncepcji Huntingtona.
Pisał: „Każda cywilizacja póki jest żywotną, dąży do ekspansji, toteż gdziekolwiek zetkną się z sobą dwie cywilizacje żywotne, walczyć z sobą muszą. Wszelka cywilizacja żywotna, nieobumierająca, jest zaczepna. Walka trwa, póki jedna z walczących cywilizacji nie zostanie unicestwiona.
Jeżeli cywilizacje mieszczą się obok siebie w obojętnym spokoju, widocznie obie pozbawione są sił żywotnych. Wypadek taki kończy się często kompromisem w jakiejś mieszance mechanicznej, w której nastaje obopólna stagnacja, a z niej wytworzy się z czasem istne bagnisko cywilizacyjności.
Z reguły walka cywilizacji trwa długo. Sąsiadujące cywilizacje zachodzą jedna na drugą i pierwiastki tej mogą przechodzić w tamtą, wytwarzając mieszankę cywilizacyjną w stopniu mniejszym lub większym.
Cywilizacja słabnąca przyjmuje coraz więcej składników cywilizacji o mocniejszym naporze. Jest to wprowadzenie ciała obcego we własny organizm, z czego muszą nastąpić schorzenia. Ani społeczeństwo nie może być urządzane równocześnie według rozmaitych struktur społecznych, ani państwo zaprowadzić u siebie rozmaitych państwowości.
Gdy zabraknie współmierności, upaść musi wszelkie zrzeszenie, od najdrobniejszych do największych, od rodziny aż do cywilizacji. Musi zachodzić jednolitość metody zrzeszenia; mieszanka psuje strukturę.
Świadczy o tym cala historia powszechna.
Hellenistyczna cywilizacja narażona była od początku na szereg mieszanek, aż w końcu syryjskie wymysły usadowiły się w samym Muzeum aleksandryjskim. W Rzymie zaczęły się mieszanki od drugiej wojny hannibalowej (wprowadzenie Cybelli), aż doszło do tego, że prawem miało być to, quod principi placuit zupełnie jak w Oriencie. Imperium zamieniło się w despocję o programie... pretoriańskim. Walka pomiędzy rzymskim dualizmem prawniczym, a monizmem orientalnym toczy się aż do IV w. po Chrystusie z wynikiem coraz gorszym dla Rzymian. Znać w pandektach i w „kodeksie" ścieranie się i mieszanie dwóch prądów. Nastąpiła rozbieżność państwa od społeczeństwa, co stanowi cechę Orientu. To właśnie zniszczyło cywilizację rzymską, dotarłszy do Rzymu z bogami syryjskimi. Potem cesarstwo wschodnie poddało się najzupełniej wpływom wschodnim, podczas gdy papiestwo oczyszczało resztki cywilizacji rzymskiej z nalotów orientalnych.
Silna była ekspansja cywilizacji bizantyjskiej ku Zachodowi, a najsilniejsza w Niemczech. Tam atoli nie powstają mieszanki, lecz duże cywilizacje, łacińska i bizantyńska, odcinające się od siebie stanowczo, zwalczając się wzajemnie. Obóz łaciński (papieski) broni autonomii księstw ludowych, bizantyjski zaś (cesarski) dąży do jednostajnej centralizacji. Gdy kultura bizantyńsko-niemiecka już podupadła, wzmocnił ją na nowo i podniósł wysoko Zakon Krzyżacki i wyłonione z niego księstwo, a następnie królestwo pruskie.
Mieszanka cywilizacyjna powstała we Francji, dzięki szkole legionistów30, w której mieszały się pojęcia prawnicze bizantyńskie z łacińskimi. Walka z autonomią prowincji czy Nila we Francji zatrważające postępy i wytwarzało się stopniowo zaiste zamiłowanie do jednostajnej państwowości. Od wielkiej rewolucji francuskiej szerzy się mieszanka po całej Europie i dokonuje się ogólny rozkład. Zalewa nas etatystyczny ustrój bizantyński, a olbrzymie są wpływy cywilizacji Żydowskiej, w której prawo jest wszystkim. Formułki prawnicze zamiast sumienia, formułki zdane na samowolę każdorazowej władzy, toć wyraźny bizantynizm. W całej Europie zmieszały się trzy cywilizacje: łacińska, bizantyńska i żydowska.”
„Cywilizacje są sakralne i niesakralne, według tego czy metoda życia zbiorowego wynika z bezpośredniego nakazu religijnego, czy tez rozwija się tylko równolegle do religii. Łacińska cywilizacja sakralna nie jest, albowiem żaden dział życia zbiorowego nie natrafia na przepisy religijne, co do swej metody; są zaś sakralnymi cywilizacje bramińska i Żydowska, w których cały kształt życia podlega przepisom religijnym.
Wiele jest punktów stycznych pomiędzy tymi dwiema cywilizacjami, jakkolwiek nie było między nimi nigdy styczności bezpośredniej. Nie ma zgoła danych, by móc mówić o wpływach historycznych, ani też nie spotykamy się w całej historii nigdzie z żadnym ogniwem pośrednim, pośredniczącym. Brak ten wskazywałby, ze cywilizacje sakralne mają z samej natury rzeczy pewne cechy wspólne. Takich cech jest cztery: aprioryzm, ekskluzywność, pojecie grzechu nieczystości i podejrzliwości względem nauki "świeckiej"”.
Można, zatem zaryzykować twierdzenie, że poglądy Konecznego były prekursorskie wobec poglądów Huntingtona, który swoją koncepcję wyłożył na początku lat 90. Ubiegłego stulecia i początkowo cieszyła się umiarkowaną popularnością, jednak po zamachach 11 września 2001 r. w Nowym Jorku i Waszyngtonie, nabrała niebywałego rozgłosu, a jej autor okrzyknięty został w niektórych środowiskach niemal prorokiem wieszczącym nieuchronność globalnego konfliktu.
Huntington rozpoczyna swoje rozważania od omówienia pięciu cech wymienianych w wielu opracowaniach dotyczących natury cywilizacji, ich tożsamości i dynamiki. „Po pierwsze, występuje rozróżnienie między cywilizacją w liczbie pojedynczej a cywilizacjami w liczbie mnogiej. (…) Po drugie, wszędzie poza Niemcami pod pojęciem cywilizacji rozumie się pewną całość kulturową. (…) Po trzecie, każda z cywilizacji stanowi całość, bez odniesienia do tej całości nie sposób w pełni zrozumieć żadnej z jej składowych. (…) Po czwarte, cywilizacje są śmiertelne, ale i długowieczne. Ewoluują, adaptują się i są najdłużej trwającymi zrzeszeniami ludzkimi, „faktami, które najdłużej się utrzymują’. (…) Po piąte, cywilizacje są organizmami kulturowymi, a nie politycznymi, to nie one, więc utrzymują porządek, ustanawiają sprawiedliwość, zbierają podatki, toczą wojny, negocjują traktaty czy też zajmują się innymi sprawami będącymi domeną rządów.”
Następnie, zgadzając się z poglądami poprzedników (Quigleya, Toynbeego, Spenglera i wielu innych), iż istniało dwanaście głównych cywilizacji, przy czym siedem z nich wymarło (mezopotamska, egipska, kreteńska, klasyczna, bizantyjska, środkowoamerykańska, andyjska), a pięć nadal trwa (chińska, japońska, indyjska, islamska i zachodnia), stwierdza, iż współcześnie „warto jeszcze do nich dodać cywilizację prawosławną, latynoamerykańską i ewentualnie afrykańską”.Te cywilizacje przez setki lat współistniały ze sobą, wpływały na siebie, czerpały ze swoich osiągnięć kulturowych, lub odrzucały je, i te „stosunki między cywilizacjami ewoluując przeszły przez dwie fazy, obecnie znajdują się w trzeciej. Przez ponad trzy tysiące lat, jakie upłynęły od wyłonienia się pierwszych cywilizacji, kontakty między nimi albo w ogóle nie istniały (z pewnymi wyjątkami), albo były ograniczone lub też sporadyczne i intensywne. Charakter tych kontaktów dobrze oddaje słowo, jakim określają je historycy: „przypadkowe spotkania” (encounters) . Czasami były to spotkania jednak na tyle „intensywne”, że pozwoliło to Huntingtonowi do jednoznacznej negatywnej oceny: „do najdramatyczniejszych i najważniejszych kontaktów miedzy cywilizacjami dochodziło wtedy, kiedy lud należący do jednej cywilizacji podbijał i eksterminował lub podporządkowywał sobie lud należący do innej”.
Po 1500 roku nastąpiło czterysta lat, kiedy to „stosunki miedzy kręgami kulturowymi sprowadzały się do podporządkowania innych społeczeństw cywilizacji Zachodu”, lecz „Zachód nie pobił świata dzięki wyższości swoich ideałów, wartości czy religii, (na którą nawróciło się niewielu przedstawicieli innych cywilizacji), lecz dzięki przewadze w stosowaniu zorganizowanej przemocy”.
A jak czeka nas przyszłość? Otóż „w świecie, który tworzy się na naszych oczach, stosunki między państwami i grupami państw należącymi do różnych cywilizacji nie będą zażyłe, a często przybiorą charakter antagonistyczny. Jednakże na styku niektórych cywilizacji konfliktów tych może być więcej”. Huntington wysuwa tezę, iż „w skali mikro najbardziej k Konfliktogenne linie graniczne między cywilizacjami to te, które oddzielają świat islamu od prawosławnych, hinduskich, afrykańskich i chrześcijańskich (zachodnich) sąsiadów. [Zaś] W skali makro główny podział przebiega między Zachodem i całą resztą, przy czym najgwałtowniejsze konflikty wybuchają między krajami muzułmańskimi i azjatyckimi z jednej a Zachodem z drugiej strony” i wieszczy katastroficzną wizję: „niebezpieczne starcia, do jakich dojdzie w przyszłości, wynikną najprawdopodobniej z wzajemnego oddziaływania arogancji Zachodu, nietolerancji islamu i chińskiej pewności siebie”.
A najkrwawszym i najtragiczniejszym dowodem na to, że weszliśmy jako ludzkość w trzecią fazę stosunków między cywilizacjami, mają być zamachy z 11 września 2001 roku.
Huntington do swej konstatacji podszedł naukowo - można jednak spotkać się z żywiołową i bardzo emocjonalną oceną tych samych wydarzeń. Właśnie taką reakcją był opublikowany 29 września 2001 roku w „Corriere della Sera” tekst Oriany Fallaci „Wściekłość i duma” - pełną histerycznej złości, pogardy i gniewu nie na zamachowców, ale na wszystkich „innych”, niemyślących tak samo jak Autorka. Jeśli Mohammed Atta i jego towarzysze byli fanatykami, to nikim innym nie powinna być nazwana i Fallaci: „To jest wojna, obudźcie się! Czy nie widzicie, że tacy ludzie jak Osama ben Laden chcą nas zniszczyć? Że czuja się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci, tylko, dlatego że pijecie wino lub piwo, chodzicie do teatru lub kina, nosicie minispódniczki albo krótkie skarpetki, kochacie się, kiedy chcecie i z kim chcecie? Nawet to was nie obchodzi, idioci?”39. Ale czy tak powinien być prowadzony dyskurs pomiędzy cywilizacjami? Na marginesie tej rywalizacji cywilizacji wschodu i zachodu zachodzi zjawisko technologiczne nazwane „rewolucją informacyjną”, które realnie i bardzo dynamicznie zmienia naszą rzeczywistość.Jednym z zasadniczych problemów w skali globu wywołanych informatyzacją jest wzrost rozwarstwienia społeczno-gospodarczego między bogatą Północą i biednym Południem. W naturalny sposób powstaje niebezpieczne skrzyżowanie w dwóch płaszczyznach cywilizacyjnej i technologicznej. Oprócz różnicy cywilizacyjnej rozszerza się dysproporcja w możliwości korzystania z rewolucji informacyjnej oraz złamania monopolu władzy na wykorzystanie środków masowego przekazu. Procesy związane z przyspieszonymi zmianami zachodzącymi w sferze społecznej i gospodarczej państw zaczęły być zauważalne na początku II połowy XX wieku. W 1963 roku japoński ekonomista Tadeo Umesao wprowadził określenie „społeczeństwa informacyjnego”. Rewolucja informacyjna powoduje indywidualizację życia społecznego, a społeczeństwo staje się bardziej ztechnokratyzowane oraz traci na znaczeniu państwo narodowe. Umberto Eco za najniższą warstwę społeczną przyszłości uznaje osoby nie posługujące się komputerami, gdyż są one najbardziej narażone na manipulacje informacyjną.Głoszony determinizm technologiczny wynika ze wszechogarniającego wpływu technologii informacyjno-komunikacyjnych. Natomiast dysproporcja w dostępie do osiągnięć technologicznych może grozić swego rodzaju neokolonializmem Południa i zarodkiem konfliktów na tle dostępu do dóbr technologicznych i różnic kulturowych. Południe może stać się poligonem rywalizacji cywilizacji Wschodu i Zachodu o rozszerzanie wpływów, czego już symptomy występują w aktywnej ekspansji ChRL w Afryce.
Technologie informacyjno – komunikacyjne mają bezpośrednie przełożenie na rywalizacje cywilizacji, gdyż umożliwiają:
~niemal nieskrępowane wyrażanie poglądów i opinii
~sieć nie ma charakteru hierarchicznego,
~jest ograniczona możliwość wprowadzenia cenzury,
~stwarza możliwość szybkiego przekazywania informacji i z pominięciem „oficjalnych” mediów,
~zwiększa się możliwość kontrolna społeczeństwa władzy zarówno lokalnej jak i centralnej,
Idąc dalej tym tokiem rozumowania można stwierdzić, że informatyzacja ma zasadniczy wpływ na obecne cywilizacje tj ich rozwój lub upadek.
Na tle zderzenia cywilizacji rodzi się pytanie jaką rolę w tym procesie odgrywa globalizacja?Chodzi tu nie tylko o korporacje transnarodowe, ale również o USA jako państwo pretendujące do pozycji światowej potęgi, które ma ogromny wpływ na szereg innych państw oraz organizacji międzynarodowych.
Czy przy obecnym stanie gospodarki Stany Zjednoczone będą mogły pełnić funkcję lidera McŚwiata? Czy globalizacja będzie nadal święcić triumfy i kroczyć z amerykańską flagą w jednej ręce, Coca-colą (tudzież Pepsi) i hamburgerem w drugiej, w butach marki Adidas, Nike czy Puma i z napisem WTO na koszulce? Czy rzeczywiście Stany mają absolutne i niezaprzeczalne prawo do odgrywania roli światowego mocarstwa i koordynatora na scenie międzynarodowej? A może ostatnie lata polityki USA przyniosły tylko wielkie rozczarowania i kompromitację, dewaluując tym samym potęgę państwa? Czy rzeczywiście globalizacja jest jedyną drogą i nie ma alternatywy, jak twierdził były prezydent Bill Clinton? Czy globalizacja = demokratyzacja? Jakie stanowisko w odpowiedzi na zakusy McŚwiata zajął „świat Dżihadu”? Jakie są obecne koncepcje polityki zagranicznej w kontekście tegorocznych wyborów w USA? Globalizacja nie jedną ma twarz. Cytowane pojęcie „McŚwiat” pochodzi z książki Dżihad kontra McŚwiat, autorstwa Benjamina R Barbera [1]. Oznacza ono zglobalizowany świat zachodni, o stosunkowo jednorodnej kulturze, zawierający w sobie kraje rozwinięte i rozwijające się. Może wydawać się, że świat zachodni to ten, który wyznaje zachodnie zasady i wartości demokratyczne. Jednak taki sposób myślenia nie jest właściwy. W książce Barbera McŚwiat został skonfrontowany ze światem Dżihadu. Jednocześnie, jak słusznie wskazuje autor, oba te światy przenikają się wzajemnie, nie mogą bez siebie istnieć i ekspandować. McŚwiat jest zarazem przyczyną i efektem globalizacji. W pracy przyjęto ogólne założenie, zgodnie z którym globalizacja, przy całej swej złożoności, sprowadza się do kilku zasadniczych aspektów. Mianowicie jest ona procesem polegającym m.in. na zwiększeniu obrotów handlu międzynarodowego, nasileniu przepływu kapitału, ludzi, technologii oraz zacieraniu różnic kulturowych [2] lub eksansji jak to ma miejsce z Islamem.
Czy zjawisko to przynosi wyłącznie korzyści? Zdecydowanie nie. Przejaw globalizacji w postaci rozwoju mediów elektronicznych, Internetu czy e-bankowości powoduje, że przepływ kapitału staje się bardziej anonimowy i ułatwia „pranie brudnych pieniędzy”. Firmy poszerzające swoją działalność o kolejne rynki narodowe nie zawsze są zainteresowane wprowadzaniem na nie nowych technologii i zdobytego know-how, ale dość często poszukują taniej siły roboczej i nowych konsumentów. Natomiast zacieranie różnic kulturowych, ma na celu nie tyle wytworzenie jednej wspólnej platformy porozumienia, lecz wytworzenie jednego uniwersalnego typu konsumenta globalnego, co jest istotne z punktu widzenia interesów korporacji transnarodowych. Jednak niwelowanie różnic kulturowych jest procesem rozłożonym w czasie.Czy można przyjąć, że globalizacja dla przedsiębiorstw to ekstrapolacja w czystej formie działalności gospodarczej danej firmy na rynku narodowym na rynki zagraniczne? Z pewnością dla firm taka globalizacja byłaby zdecydowanie łatwiejsza i tańsza. Historia marketingu pełna jest przykładów chybionych wejść firm na rynki krajów przyjmujących, albo nieudanych kampanii marketingowych, które poniosły fiasko, gdyż w fazie ich planowania i wprowadzania nie uwzględniono różnic kulturowych. Nie wszystkie przekazy reklamowe, które zostały przyjęte pozytywnie na jednym rynku narodowym, zostaną tak samo odebrane w innym kraju (chyba, że założeniem kampanii było wywołanie kontrowersji na wszystkich rynkach). Z tym samym problemem borykają się także organizacje międzynarodowe, takie jak: Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy, które na początku swojej działalności starały się powielać jeden schemat działania dla krajów ubiegających się o pomoc z tych instytucji. Obecnie w wielu przypadkach afrykańskich jest konkurencja między MFW i BŚ, a instytucjami finansowymi ChRL. Jednak krach na rykach azjatyckim w 1997 r. oraz na rosyjskim w 1998 r. unaoczniły opinii publicznej i skrajnym zwolennikom globalizacji, że nie ma jednego właściwego rozwiązania, dającego się bezrefleksyjnie powielać we wszystkich krajach [3]. Dla zwolenników jak: Margaret Thatcher czy Bill Clinton, czołową doktryną stał się tzw. Konsensus Waszyngtoński. Zakładał on w dziesięciu podstawowych punktach, że liberalizacja handlu, prywatyzacja, stabilizacja makroekonomiczna (a zatem maksymalne ograniczanie roli rządu do równoważenia budżetu i zwalczania inflacji) oraz istnienie wolnego rynku, zagwarantują sukces gospodarczy. Od spełnienia poniższych postulatów uzależniano rozwój gospodarczy:
Utrzymanie dyscypliny finansowej
Ukierunkowanie wydatków publicznych na dziedziny gwarantujące wysoką efektywność poniesionych nakładów oraz przyczyniające się do poprawy struktury podziału dochodów
Reformy podatkowe, których celem jest obniżanie krańcowych stóp podatkowych oraz możliwie najszersze poszerzenie bazy podatkowej
Liberalizacja rynków finansowych ukierunkowana na ujednolicenie stóp procentowych
Utrzymywanie jednolitego kursu walutowego na poziomie, który gwarantuje konkurencyjność gospodarki
Liberalizacja handlu
Likwidacja utrudnień i barier dla inwestycji zagranicznych
Prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych
Deregulacja rynków w zakresie wejścia na rynek oraz wspierania konkurencji
Gwarancja praw własności [4].
Z czasem założenia te poszerzono o kolejne cztery:
Wzmacnianie odporności systemu walutowego na kryzysy walutowe
Rozwijanie systemu zabezpieczeń społecznych
Wzmacnianie ram instytucjonalnych gospodarki i jej funkcjonowania
Zwiększenie nakładów na edukację.
Nie można jednoznacznie udowodnić popularnego wśród zwolenników globalizacji twierdzenia o zbieżności interesów państw rozwiniętych i rozwijających się. Krajom rozwiniętym, a szczególnie przedsiębiorstwom pochodzącym z nich, zależy głównie na maksymalizacji zysku, dostępie do nowych rynków zbytu i konsumentów oraz tańszych środków produkcji. W mniejszym stopniu są one zainteresowane wprowadzeniem polityki konkurencyjności oraz demokratyzacją. Autorzy tacy jak James Galbraith oraz laureat nagrody Nobla Joseph Stiglitz wychodzą z założenia, że niewłaściwie ukierunkowana liberalizacja rynków w krajach rozwijających się, zaowocowała licznymi problemami dla tych państw. Niejednokrotnie były one nieprzygotowane, zwłaszcza pod względem gospodarczym i instytucjonalnym, na przyjęcie postulatów i założeń Konsensusu, a także – tempa ich wprowadzania [5]. Na przykład. liberalizowanie systemów finansowych bez właściwego przygotowania systemów bankowych na wprowadzane zmiany, przynosiło katastrofalne skutki. Słabe systemy bankowe nie umiały stosować mechanizmów obronnych przed napływem, a potem nagłym odpływem kapitału spekulacyjnego, pochodzącego z krajów rozwijających się. O ile pomoc międzynarodowa o charakterze humanitarnym (akcje mające na celu powstrzymanie epidemii AIDS, „Lekarze bez Granic”, „Polska Akcja Humanitarna”) czy też międzynarodowa pomoc doraźna, najczęściej po wystąpieniu kataklizmów, trudne są do przecenienia, o tyle pomoc gospodarczych organizacji międzynarodowych budzi zdecydowanie więcej kontrowersji. Według Stiglitza i innych krytyków globalizacji, występuje kilka charakterystycznych kategorii problemów, do jakich doprowadziło „kalkowanie” założeń Konsensusu na grunt krajów rozwijających się. W niektórych z tych państw stosowanie założeń przyniosło oczekiwane rezultaty, ale w innych – efekty były negatywne: niejednokrotnie zdarzało się, iż nadmierna, nie do końca kontrolowana liberalizacja rynków kapitałowych, skutkowała przepływem kapitału z krajów rozwijających się do krajów rozwiniętych, które Konsensus narzuciły. Również liberalizacja handlu nie zawsze przynosiła pożądane efekty. Przykładowo w Rosji prywatyzacja i deregulacja nie tylko nie stworzyły, przynajmniej na początku, wydajnych i konkurencyjnych ryków, ale walnie przyczyniły się do pojawienia się potężnych oligarchów i monopolistów, kontrolujących środki przekazu i walczących między sobą o wpływy [6]. Niejednokrotnie, zbyt słabe oraz nieadekwatne do przeprowadzanych reform były zabezpieczenia socjalne. Szczególnie w kontekście szeroko stosowanej prywatyzacji, nie tylko nie ograniczały one pojawiającego się bezrobocia, ale wręcz je potęgowały. Występowały także inne patologie, takie jak korumpowanie procesów politycznych czy niekontrolowana degradacja środowiska. Wielokrotnie podkreślano również, iż nadmierna surowość założeń Konsensusu Waszyngtońskiego nie pozwalała na stymulację rozwoju gospodarczego i wręcz go ograniczała. Otwarcie gospodarki, bez możliwości racjonowania wejścia obcego kapitału, oraz napływ tego kapitału, doprowadzały do przewartościowana lokalnego pieniądza, a wiec potanienia importu i niekonkurencyjności eksportu [7]. Kraje zbyt słabe wpadały natomiast w pułapkę taniej aktywności ekonomicznej [8]. Pojawienie się konkurencji ze strony państw rozwiniętych i ogromnych korporacji transnarodowej o przytłaczającej przewadze środków finansowych i przewadze konkurencyjnej, stanowiło ogromne zagrożenie dla lokalnej przedsiębiorczości. Przykładowo WTO, BŚ i MFW zmuszały rolnictwo krajów „Trzeciego Świata” do konkurencji z hojnie dotowanymi producentami żywności. Zwrócił na to uwagę krytycznie nastawiony do wymienionych organizacji Roger Scruton w swojej książce Zachód i cała reszta [9]. Do ostatniej grupy problemów, często eksponowanych przez przeciwników globalizacji, należy twierdzenie, niestety w znaczącej części prawdziwe, iż Konsensus okazał się dokumentem wyrażającym interesy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego, Światowej Organizacji Handlu oraz Ministerstwa Skarbu USA. Znany amerykański socjolog i ekonomista Francis Fukuyama przyznaje, że Konsensus Waszyngtoński nie był najgorszy, bowiem postulował ograniczenie wpływów sektora państwowego, który często stanowił hamulec wzrostu. Problem ten mógł być rozwiązany tylko poprzez liberalizację gospodarki. Jednocześnie Fukuyama wskazał na fakt, iż wpływy państwa nie powinny być ograniczane we wszystkich dziedzinach, ale zmniejszenie wpływów sektora państwowego w jednym z nich, powinno być równoważone zwiększeniem tych wpływów w innych. Podkreślał on jednoznacznie fakt, iż brak właściwych ram instytucjonalnych nie tylko wpłynął na ograniczenie pozytywnych skutków liberalizacji, ale wręcz – przyczynił się do pogorszenia sytuacji [10]. Fukuyama zarzuca również instytucjom i organizacjom międzynarodowym swoistą hipokryzję i sprzeczność w intencjach ofiarodawców. Stosowanie polityki warunkowości przez te organizacje i instytucje sprawia, iż kraje w najgorszej sytuacji nie są w stanie skorzystać z pomocy międzynarodowej. Nie mają one na tyle mocy sprawczej, aby przeprowadzić wewnętrzne reformy gospodarcze i instytucjonalne [11]. Tym samym pozostają na marginesie społeczności międzynarodowej [12].Fukuyama wysuwa znacznie dalej idące wnioski podczas swojej analizy dotyczącej pomocy międzynarodowej. Nie tylko nie zgadza się z twierdzeniem, iż międzynarodowa pomoc humanitarna przyniosła głównie korzyści, ale twierdzi, że doprowadziła ona do ustanowienia faktycznej (na pewno nie formalnej) międzynarodowej władzy w tych częściach świata, w których dominują kraje słabsze. Wskazuje na interwencyjny charakter amerykańskich misji wojskowych, w ślad za którymi podążała koalicja różnych krajów, głosząca idee budowania nowego państwa. W zasadzie wspólnota międzynarodowa w krajach, w których podjęto akcje humanitarne, przyjęła postać efektywnego rządu rzeczonego kraju. Państwa, w których podjęto tego typu działania, praktycznie zatraciły swoją suwerenność, a funkcje rządu przejmowała w nich ONZ, jej agencje czy inne organizacje międzynarodowe. Fukuyama nie neguje faktu, iż interwencje te wynikały często z jak najlepszych chęci i pobudek, niemniej jednak wskazuje, że w ten sposób wykształcił się niebezpieczny proceder przejmowania funkcji rządowych suwerennego państwa przez agencje międzynarodowe [13]. Politolog podkreśla, iż często przy podejmowaniu akcji humanitarnych, szwankuje ich drugi etap, mianowicie budowanie samowystarczalnych państw wraz z prawomocnymi instytucjami politycznymi. W dodatku wspólnota międzynarodowa, niejednokrotnie wyposażona w ogromne środki finansowe i liczne kompetencje, osłabia i wypiera potencjał państw docelowych, zamiast udzielać mu wsparcia. Fukuyama prognozuje ponadto szybki powrót państw, w których w ten sposób przeprowadzono akcję pomocy humanitarnej, do poprzedniego stanu, a nawet – pogłębienie się kryzysu po wyjściu z tego kraju pomocy międzynarodowej [14]. Czy rzeczywiście Fukuyama ma rację, snując tak czarne scenariusze? Właściwie sugeruje on, iż w pomocy międzynarodowej dobre były jedynie intencje, a przecież często słyszymy o sukcesach akcji humanitarnych. Tam, gdzie ocalono człowieka lub przyczyniono się do poprawy warunków życia chociaż jednej osoby, już można mówić o sukcesie. Zwolennicy globalizacji zakładali, że liberalizacji wolego handlu towarzyszy demokratyzacja oraz przyjmowanie zachodnich standardów demokratycznych. Skrajni zwolennicy posuwali się nawet do twierdzenia, iż państwa w istniejącej formie są zbędne, a interesy krajów rozwiniętych i rozwijających się nie są sprzeczne. Czy jest tak rzeczywiście? Jak już wspomniano, przyjęcie założenia, iż liberalizację handlu oraz wprowadzenie reform demokratycznych można przeprowadzić według jednego uniwersalnego schematu, okazało się pomyłką. Nieprawdą okazało się również tzw. skapywanie bogactwa z warstw bogatszych do uboższych, w które tak wierzyli Reagan i Thatcher [15].B. R. Barber we wspomnianej książce Dżihad kontra McŚwiat zaprzecza twierdzeniu, iż wraz z uwolnieniem gospodarki i otwarciem rynków następuje demokratyzacja. Przyznaje, że demokracja służy wolnemu rynkowi, ale wolny rynek i kapitalizm demokracji – już niekoniecznie. Barber prezentuje pogląd, iż MFW i BŚ promują wolne rynki, ale bardzo ostrożnie podchodzą do upowszechniania demokracji. Jego zdaniem są nawet gotowe poświęcić stabilizację i równość społeczną dla celów czysto ekonomicznych, takich jak prywatyzacja czy wolny handel. Narzucają one nowo kształtującym się czy odradzającym się demokracjom bezwzględne plany ekonomiczne, nie uwzględniając często lokalnych warunków kulturalnych, społecznych i ekonomicznych. Barber jednocześnie podkreśla, iż plany te odpowiadają strategiom inwestycyjnym państw członkowskich organizacji, ale budzą niezadowolenie w krajach, w których plany są wcielane w życie. Ponadto ograniczają możliwość regulowania przez państwa rozwijające się ich własnych gospodarek. W efekcie, w miarę jak słabnie suwerenność tych państw, ograniczanych surowymi zasadami MFW i Banku Światowego, władzę przejmują rynki niepodlegające żadnemu demokratycznemu nadzorowi [16]. Wtóruje mu R. Scruton, który twierdzi, iż Światowa Organizacja Handlu WTO, MFW i Bank Światowy obracają dolarami, które można wydawać wyłącznie w gospodarce opartej na zachodniej technice i imporcie z Zachodu. Oznacza to, iż znów nie uwzględniane są tu inne drogi rozwoju niż „ścieżka zachodnia”. Ale jednocześnie do wydawania zachodnich pieniędzy, organizacjom tym nie jest niezbędna demokracja. Scruton podkreśla, iż negocjują one z tyranami i gangsterami różnego autoramentu, którym również zasady demokratyczne raczej „nie leżą na sercu”. Z kolei Wallerstein, twórca teorii systemów – światów, w jednym ze swoich artykułów odmawia demokratyzacji funkcji stabilizacyjnych w porządku światowym. Twierdzi wręcz, iż demokracja w obecnym kształcie jest jednym z czynników, które doprowadziły do strukturalnego kryzysu kapitalistycznego systemu – świata [17]. Wallerstein przewiduje, że w najbliższym czasie czeka nas szereg potężnych konfliktów o charakterze politycznym. Ich skutkiem ma być powstanie nowej struktury w kapitalistycznym systemie – świecie. Wspomniane konflikty będą efektem walki między rzeczywistymi zwolennikami demokracji a tymi, którzy nie są zainteresowani jej faktycznym wprowadzeniem i funkcjonowaniem. Barber z kolei proponuje nadać globalizacji, ale w zmienionej formie, wymiar uniwersalny, poprzez utworzenie nowych instytucji międzynarodowych lub wzmocnienie obecnych, np. Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości czy ONZ-u [18]. Rozwiązaniem proponowanym przez Galbraitha w zakresie światowych finansów, jest znaczna rekonstrukcja światowych praktyk finansowych, ukierunkowana na odzyskanie stabilności oraz zdolności regulacyjnych i planowania poszczególnych rządów narodowych. Odnośnie MFW Galbraith postuluje zmianę kierownictwa na bardziej elastyczne i otwarte na nowe rozwiązania. Jednocześnie podkreśla, iż ze względu na niewielką siłę oddziaływania MFW, powinny powstać regionalne instytucje finansowe, zdolne pomóc krajom w projektowaniu i wprowadzaniu efektywnych modeli rozwojowych [19]. Pozostaje postawić pytanie, jaka jest alternatywa dla demokratyzacji w obecnej formie. Wielu autorów takich jak Barber czy Wallestein propaguje wzmocnienie państw narodowych, które zdolne będą kontrolować swoją gospodarkę i wprowadzać efektywne reformy restrukturyzacyjne i demokratyczne. Jednocześnie słabe państwa nie są w stanie egzekwować ustanowionego prawa międzynarodowego [20]. Scruton również polemizuje z demokratyzacją w obecnej postaci. Prezentuje on pogląd, iż demokratyzacja bez odpowiednich ram instytucjonalnych, wspartych na lojalności terytorialnej, jest jedynie przystankiem na drodze do tyranii [21]. USA – światowym przywódcą?
Obecnie to Stany Zjednoczone stawiają się na pozycji światowego hegemona i propagatora demokracji oraz globalizacji w świecie. Czy jednak mają do tego moralne prawo? A może polityka prowadzona przez ostatnie kilkanaście lat spowodowała, że szlachetne idee demokracji i szans równych dla wszystkich na światowych rynkach znacząco się zdezaktualizowały? Po upadku ZSRR Stany Zjednoczone stały się jedynym supermocarstwem. Było tak przynajmniej w odczuciu wielu przedstawicieli amerykańskiego establishmentu, szefów korporacji międzynarodowych oraz sympatyków USA. W tym samym czasie święciła triumfy idea globalizacji. Przejęcie swoistego przywództwa Stanów Zjednoczonych na arenie światowej nie odbyło się oficjalnie, ale przy akceptacji lub stosunku neutralnym ze strony innych państw. W owym czasie o znaczących głosach sprzeciwu wobec tego faktu nie było głośno. Wiele państw, zwłaszcza byłego bloku wschodniego, borykało się wówczas z ogromnymi trudnościami, wynikającymi z podejmowanych prób transformacji (mniej lub bardziej udanych) i nie ukrywało, iż oczekuje amerykańskiej pomocy. Zwłaszcza, iż z jednej strony USA same promowały się jako opiekun rodzących się demokracji, z drugiej – przez wielu obywateli nowo powstałych państw były obwiniane za upadek ZSRR i pośrednio – za trudną sytuację wewnętrzną właśnie w tych krajach. W obu przypadkach uznawano niekwestionowaną siłę oddziaływania USA na zdarzenia zachodzące na arenie międzynarodowej i ich moralny obowiązek pomocy rodzącym się demokracjom. Jaki był rzeczywisty powód tego wsparcia – moralny obowiązek czy zwykły interes, trudno jednoznacznie ocenić. Na pewno wielu zwolenników pomocy miało jak najlepsze intencje. Nie należy zapominać, iż USA są członkiem większości organizacji międzynarodowych. Tym samym ich strategii inwestycyjnej podporządkowano wiele działań tych podmiotów. Zbigniew Brzeziński w swoich rozważaniach na temat polityki zagranicznej USA porównuje przejęcie przez nie przywództwa światowego do aktu wyjęcia przez Napoleona korony z rąk papieża i samodzielne włożenie jej sobie na głowę. Podkreśla jednocześnie, iż prezydent i wewnętrzna opinia publiczna USA przyjęły przywództwo USA na arenie międzynarodowej za oczywistość, nie zważając na aprobatę międzynarodowej opinii publicznej [22]. O mocarstwowych aspiracjach prezydenta George’a W. Busha świadczyło wygłoszone przez niego hasło o misji dziejowej Ameryki, którą miało być przyspieszenie przebudowy kulturalnej i politycznej całego świata islamu [23]. Hasło to stało się motywem przewodnim polityki zagranicznej USA po wydarzeniach we wrześniu 2001 roku. Jednocześnie, jak zauważa Benjamin R. Barber, świat islamu, a zwłaszcza jego część negatywnie usposobiona do USA i procesów globalizacyjno-uniwersalistycznych, zwana przez niego światem Dżihadu (zresztą chodzi tu nie tylko o świat islamu, ale wszystkie regiony świata o tym nastawieniu), jest nie tyle adwersarzem McŚwiata, ale poniekąd jego efektem i dzieckiem. Oba te światy tworzą własne przeciwieństwa, ale też potrzebują się wzajemnie [24]. Terroryści wywodzący się z islamskich fundamentalistów wykorzystują Internet – dziecko McŚwiata i globalizacji – do szerzenia swoich idei z jednej strony oraz do szokowania i zastraszania opinii publicznej, z drugiej. Czy jednak ogłoszenie krucjaty przeciwko islamskim fundamentalistom wystarczy jako uzasadnienie sprawowania przywództwa światowego? Zdecydowanie nie. Zbigniew Brzeziński wymienia trzy zasadnicze zadania dla USA jako światowego przywódcy. Pierwszym z nich jest dążenie do zbudowania takich relacji z innymi państwami, aby mógł powstać system bardziej otwarty na współdziałanie w warunkach dynamicznej równowagi geopolitycznej i narastających aspiracji narodowych. Drugi postulat mówi o zakończeniu lub przynajmniej ograniczeniu konfliktów, zapobieganiu zjawisku terroryzmu oraz rozprzestrzenianiu się broni masowej zagłady, a także – współdziałaniu na rzecz utrzymania pokoju w rejonach zapalnych konfliktów. Znamiennym jest fakt, iż Brzeziński postuluje zapobieganie terroryzmowi, a nie zwalczanie terroryzmu [25]. Można odnieść wrażenie, iż w ten sposób autor odżegnuje się od haseł neokonserwatystów w rodzaju Roberta Kagana. Ostatnim zadaniem wymienionym przez Brzezińskiego jest dążenie do zniwelowania narastających nierówności wśród ludności globu oraz podejmowanie wspólnych działań mających na celu ochronę środowiska naturalnego na świecie [26]. Znane już są podstawowe zadania stawiane przed państwem sprawującym przywództwo światowe. Powstaje pytanie o sposób ich realizacji. Brzeziński wskazuje na dwie dotychczas promowane w USA doktryny porządku światowego. Jedną z nich jest globalizacja niosąca za sobą korzyści tak ekonomiczne, jak i polityczne. Jej zwolennicy zakładali, choć niekoniecznie otwarcie, amerykańskie przywództwo. Globalizacja sugerowała postęp, koniec okresu zastoju. Miała ona zwolenników wśród wielu przedstawicieli elit biznesowych i korporacji transnarodowych. Drugą z doktryn jest neoliberalizm, tj. zbiór poglądów wyrażających przekonanie, iż źródłem zagrożeń jest wojujący islam i kraje arabskie. Zwolennicy tej doktryny jawnie lekceważą NATO (a także Unię Europejską), twierdząc, iż Europejczycy są zniewieściali i bezwolni. Jedynym gwarantem ładu i porządku miały być Stany Zjednoczone [27]. Neokonserwatyzm zyskał wielu nowych zwolenników po wydarzeniach 11 września, a starym – dał do ręki oręż: potwierdził niejako głoszone przez neokonserwatystów hasła o zagrożeniu ze strony islamskich fundamentalistów oraz wywodzących się od nich organizacji terrorystycznych. Jednym z najbardziej znanych amerykańskich neokonserwatystów jest Robert Kagan. W wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” twierdzi on, iż „miękka potęga” Europy nie jest w stanie sprostać współczesnym konfliktom geopolitycznym, a jedyną alternatywą wobec mocarstwowych aspiracji ze strony Rosji, Chin i Indii, jest „twarda potęga” USA. Polemika autorów wywiadu z R. Kaganem ujawnia ogromne rozbieżności w postrzeganiu zaistniałych wydarzeń przez amerykańskich neokonserwatystów i europejskich obserwatorów międzynarodowej sceny politycznej. Najbardziej jaskrawym przejawem tych różnic jest ocena interwencji w Iraku: Kagan postrzega ją jako sukces, podczas gdy autorzy artykułu, podobnie jak większość Europejczyków – jako kompletne fiasko [28]. Ze względu na ogromne rozbieżności w ocenie działań USA na arenie międzynarodowej, coraz bardziej realne staje się niebezpieczeństwo, że w przypadku kontynuacji dotychczasowej polityki Stanów Zjednoczonych, pod znakiem zapytania stanie rzeczowa ocena wywiązania się z zadań postulowanych przez Brzezińskiego. Samuel Huntington (którego Zderzenie cywilizacji wbrew woli autora szeroko wykorzystywali apologeci neokonserwatyzmu) wyróżnia trzy drogi, którymi Stany Zjednoczone, jako mocarstwo światowe, mogą podążać:
Koncepcja kosmopolityczna; otwarta na świat, idee, dobra i ludzi. Według tej koncepcji różnorodność jest jedną z najważniejszych wartości, a zdecydowany wpływ na życie Amerykanów powinny mieć takie instytucje i organizacje globalne jak WTO, Bank Światowy, ONZ;
Koncepcja imperialna, według której siłą sprawczą przekształceń na świecie są USA. Zwolennicy tej koncepcji uznają wyższość amerykańskiej potęgi i amerykańskich wartości. Ci, którzy nie wyznają tych wartości, nie wiedzą, co jest dla nich najlepsze, a zadaniem Amerykanów jest przekonanie ich o wyższości amerykańskiego stylu życia, itp. Stany są jedynym supermocarstwem, a więc mają moralne prawo do kształtowania rzeczywistości i wpływania na innych, z użyciem sił zbrojnych włącznie;
Koncepcja nacjonalistyczna; polega na zachowaniu i wzmocnieniu cech wyróżniających Amerykę od chwili jej założenia [29].Podobieństwa między globalizacją Brzezińskiego a koncepcją kosmopolityczną Huntingtona oraz doktryną neokonserwatyzmu a koncepcją imperialną są łatwo zauważalne.Odmienny pogląd na rolę USA na arenie międzynarodowej przedstawia wspomniany już Immanuel Wallerstein. Zdecydowanie krytykuje on neokonserwatyzm i politykę G. W. Busha, oceniając jako nieprzemyślaną i nieudolną. Wychodzi on z założenia, iż Stany Zjednoczone oraz rządzące nimi elity nie są dobrze przygotowane do pełnienia funkcji światowego mocarstwa [30]. Postuluje on formę przywództwa światowego USA, jakim jest hegemonia, ale nie rozumianą w kategoriach macho – militaryzmu, lecz tę odnosząca się do wydajności gospodarczej. Zadaniem tej ostatniej jest doprowadzenie do stworzenia na świecie ładu, opartego na zasadach gwarantujących sprawne funkcjonowanie całego systemu – świata. Według Wallersteina Stany nie są w najlepszej kondycji gospodarczej i dlatego nie mogą finansować swoich zagranicznych misji wojskowych. Twierdzi on, iż USA po prostu nie stać na imperialne zapędy i wysyłanie wojsk na poza granice kraju. Przewiduje nawet spadek standardu życiowego Amerykanów. Warto zwrócić uwagę, że w tym samym artykule Wallerstein wskazuje na fakt, iż ów macho – militaryzm propagowany przez neokonserwatystów zagraża wielkim amerykańskim inwestorom, ponieważ przyczynia się on do „marnotrawienia” i tak już nadwyrężonych rezerw państwowych na działania o charakterze militarnym. W swoim opracowaniu autor powołuje się na publikację Stephena Roacha, przedstawiciela elit amerykańskiego kapitalizmu [31]. Stany Zjednoczone, wbrew życzeniowemu myśleniu neokonserwatystów, nie są jedyną siłą na arenie międzynarodowej. Dość arogancka postawa USA, nieliczenie się elit rządzących z międzynarodową opinią publiczną, lekceważenie apeli na rzecz obrony praw człowieka oraz negocjacje i wspólne interesy z państwami, gdzie prawa te nie są przestrzegane, doprowadziły do dyskredytacji Stanów Zjednoczonych jako moralnie właściwych do sprawowania przywództwa światowego. Wallerstein podkreśla, iż postępując w ten sposób, USA doprowadziły do tego, że Unia Europejska, Rosja, i Chiny, choć nie zainteresowane otwartym konfliktem ze Stanami, to nie są skłonne bezwarunkowo zaakceptować wszystkich amerykańskich pomysłów i propozycji. Wallesrtein wyraża przekonanie, że Europa nie jest już rzeczywistym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, ale jedynie pseudo-sojusznikiem, który stara się usatysfakcjonować rząd USA, gdy jest to niezbędne, ale w pozostałych przypadkach – po prostu go ignoruje [32]. WnioskiPozostaje zadać sobie pytanie, czy w sytuacji, gdy USA są coraz częściej krytykowane bądź ignorowane na arenie międzynarodowej, ich legitymizacja do sprawowania światowego przywództwa, pozyskana zresztą w bardzo wątpliwy sposób, jest nadal ważna? Co czeka państwo? Czy Stany podążą drogą globalizacji tak szeroko promowaną przez Clintona czy też podtrzymają politykę imperialną i propagandę strachu wykorzystywane przez G.W. Busha? A może zwrócą się ku polityce prowadzonej po upadku ZSRR? Czy Stany Zjednoczone dorosną do dialogu z innymi państwami i wyzbędą się nie do końca uzasadnionych tendencji imperialnych? Czy jeśli zrezygnują z opcji współdziałania z innymi państwami, będą w stanie ponieść cały ciężar utrzymania ładu światowego? Czy nadal będą wspierały swoje firmy w ich globalnym pochodzie ku dalszym rejonom świata? Czy wciąż będą wymagały od krajów biedniejszych stosowania się do zaleceń Banku Światowego i WTO, próbując jednocześnie uniknąć ich respektowania, jak to niejednokrotnie miało miejsce w przeszłości? Czy w takim razie dalsza globalizacja ma rację bytu, jeśli jej czołowy propagator niechętnie stosuje się do jej założeń? A może Stany Zjednoczone przyjmą na siebie odpowiedzialność za przekształcenie, wzmocnienie lub tworzenie instytucji i organizacji międzynarodowych?W kontekście wyborów prezydenckich w USA oraz bardzo prawdopodobnej zmiany polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, pytania te stają się coraz bardziej frapujące.

Przypisy

[1] B.R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Seria SPECTRUM, Warszawa 2004.
[2] Słownik języka polskiego PWN, http://sjp.pwn.pl.
[3] Szczególnie wyraźnie podobny pogląd wyraża James K. Galbraith w swoim artykule Kryzys globalizacji. www.uni.wroc.pl.
[4] S. Hucik – Gaicka, Reforma instytucji z Bretton Woods w przeciwdziałaniu kryzysom finansowym, www.waluty.com.pl.
[5] Por. J. Stiglitz, Globalizacja, PWN, Warszawa 2007 oraz James K. Galbraith, op. cit.
[6] J. K. Galbraith, op. cit.
[7] Tamże.
[8] I. Wallerstein, Wieloznaczność wolnego handlu, www.uni.wroc.pl.
[9] R. Scruton, Zachód i cała reszta. Globalizacja a zagrożenia terrorystyczne, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2003, s. 118.
[10] F. Fukuyama, Budowanie państwa. Władza i ład międzynarodowy w XXI wieku, wyd. Rebis, Poznań 2005, s. 19.
[11] Tamże, s. 52.
[12] Ciekawej klasyfikacji krajów ze względu na poziom rozwoju gospodarczego dokonał Benjamin R. Barber: nie tylko wyróżnił on kraje Pierwszego, Drugiego i Trzeciego Świata, ale także wyróżnił on odrębną grupę krajów Świata Stojącego nad Grobem, do której zaliczył państwa bez praktycznie żadnych szans na rozwój (B. R. Barber, op. cit.).
[13] F. Fukuyama, op. cit., ss. 114-115.
[14] Tamże, ss. 120-121.
[15] F. Wheen, Jak brednie podbiły świat, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Seria SPECTRUM, Warszawa 2005.
[16] B.R. Barber, op.cit.
[17] I. Wallerstein, Demokracja – kapitalizm – transformacja, www.uni.wroc.pl.
[18] B. R. Barber, op. cit.
[19] J. K. Galbraith, op. cit.
[20] Tamże.
[21] R. Scruton, op. cit., s. 118.
[22] Z. Brzeziński, Druga szansa, wyd. Świat Książki, Warszawa 2008, s. 8.
[23] Tamże.
[24] B.R. Barber, op. cit., ss. 5 – 18, ss. 237 – 241.
[25] Z. Brzeziński, op. cit., s. 9.
[26] Tamże.
[27] Tamże, ss. 31-39.
[28] J. Pawlicki, P. Wroński, Ameryka musi być twarda, „Gazeta Wyborcza”, 15-16 marca.2008.
[29] S. Huntington, Kim jesteśmy? Wyzwania dla amerykańskiej tożsamości narodowej, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2007, ss. 322 – 324.
[30] I. Wallerstein, Czy Zachód jeszcze istnieje?, www.uni.wroc.pl.
[31] I. Wallerstein, Imperium a kapitaliści, www.uni.wroc.pl.
[32] I. Wallerstein, USA i Europa: pseudo – sojusznicy, www.uni.wroc.pl.

Brak komentarzy: