piątek, 29 sierpnia 2008

Cena pokoju i samodzielności.

Polska nie jest przygotowana na ewentualne odcięcie dostaw gazu przez Rosję - uważają eksperci paliwowi, z którymi rozmawiała PAP. Według zagranicznych mediów, Rosja może ograniczyć dostawy paliw do Europy Zachodniej w odpowiedzi na groźby sankcji ze strony UE, w związku z konfliktem w Gruzji. Krótkofalowo najwięcej stracą Państwa, których to dotknie, ale długofalowo wielokrotnie więcej straci Rosja, bo zmusi te Państwa do dywersyfikacji dostaw, zmiany struktury zuzycia nośników energii itp. itd. Katastrofy nie będzie, a może jedynie pomóc obydwu stronom dojść do porozumienia. Czy trzeba płacić taką cenę? Czasami trzeba bo idzie o pokój i odpowiedzialność. Jednak, aby do tego nie doszło są potrzebne pilne i rzeczowe negocjacje. Obie strony zbytnio się zagalapowały i potrzebują "środka" do wyjścia z zaistniałej sytuacji z honorem. Należy wyciszyć burzę madialną i przejść do rozmów w zaciszu gabinetów, a mediom zostawić finał pracy dyplomacji. "Wobec napięć w stosunkach z Rosją, rząd Niemiec rozważa stworzenie państwowych strategicznych rezerw gazu ziemnego, które miałyby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne w przypadku przerwania dostaw importowanego surowca" - powiedział minister gospodarki Niemiec Michael Glos, cytowany dziś przez dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" jest to przykład zbędnych kosztów, które podniosą ceną gazu u ostatecznego odbiorcy i w naturalny sposób będzie miało wpływ na złużycie. Zdaniem byłego prezesa Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa Andrzeja Lipki, Polska nie jest przygotowana na sytuację wstrzymania dostaw gazu z Rosji. "Niemcy mają 20 mld m sześć. (prywatnych-PAP) zapasów gazu, co stanowi ok. 25 proc. ich rocznego zużycia, podczas gdy nasze magazyny mieszczą 1,5 mld m sześć. surowca przy 13 miliardowym zużyciu" - powiedział Lipko.Zdaniem niezależnego eksperta paliwowego, Andrzeja Szczęśniaka, prawie nikt nie utrzymuje państwowych czy też kryzysowych zapasów gazu. "Robią to tylko Węgrzy. Przechowywanie gazu ziemnego jest bardzo drogie" - powiedział Szczęśniak. Jego zdaniem obowiązkowe, interwencyjne zapasy paliw w Polsce blokują konkurencję na rynku.Były minister gospodarki Piotr Woźniak zaznaczył, że w przypadku wstrzymania dostaw na wszystkich przejściach granicznych, musiałyby być uruchomione zapasy gazu. "Trudno powiedzieć dokładnie na ile dni wystarczą, bo to zależy od poboru. Tym niemniej trzeba pamiętać, że samo uruchomienie ich z magazynów trwa" - zaznaczył."Odbiorcami gazu jest 7,5 mln gospodarstw domowych w Polsce, co oznacza ok. 20 mln ludzi. Oczywiście, w przypadku ograniczeń w dostawach najpierw zmniejszane są dostawy dla przemysłu, dopiero na końcu do gospodarstw domowych. Ale i tak mogą one odczuć spadek ciśnienia" - wyjaśnił Woźniak.Pytany czy sytuację poprawią 30-dniowe zapasy interwencyjne gazu, odpowiedział, że nie zmieni to znacznie naszej sytuacji. "To remedium na krótki czas. Jedyne rozwiązanie, to alternatywne źródła energii" - powiedział Woźniak. Podkreślił, że w kwestii ustawodawstwa dotyczącego zapasów paliw wyprzedziliśmy Niemców.Zgodnie z ustawą o zapasach ropy naftowej, produktów naftowych i gazu ziemnego, polscy importerzy gazu mają obowiązek utrzymywać 11-dniowe zapasy gazu. Do 2012 r. wielkość ta ma być stopniowo wydłużana do 30 dni.Brytyjski dziennik "Daily Telegraph" napisał dziś, że rosną obawy, iż Rosja może ograniczyć w nadchodzących dniach dostawy ropy naftowej do państw Europy Zachodniej w odpowiedzi na groźby sankcji ze strony UE.Gazeta podała, że władze na Kremlu miały polecić rosyjskim firmom naftowym przygotowanie się na ograniczenie dostaw ropy płynącej rurociągiem "Przyjaźń" do Niemiec i Polski.Rzecznik niemieckiego rządu Ulrich Wilhelm, wyraził nadzieję, że Rosja wywiąże się z kontraktów na dostawy ropy naftowej do UE, pomimo gróźb sankcji ze strony państw zachodnich w związku z rosyjskim atakiem na Gruzję.O ewentualnych sankcjach wobec Rosji przywódcy państw członkowskich UE mają zdecydować na poniedziałkowym szczycie w Brukseli.Były minister gospodarki uważa, że jeśli chodzi o ropę, to nasza sytuacja przedstawia się znacznie lepiej niż w przypadku gazu. "Nawet gdyby Rosja ograniczyła dostawy ropy, to nie będzie to dla nas wielkim problemem. Możemy sprowadzać ją koleją lub morzem do naftoportu, choć może to spowodować wzrost ceny baryłki" - poinformował Woźniak.90 proc. ropy w Polsce pochodzi z Rosji. Zużywamy ok. 19 mln ton tego surowca rocznie.Według danych resortu gospodarki za 2007 r. z Rosji importujemy 6,5 mld m sześć. gazu. Całość importu to 9,6 mld m sześć. W 2007 r. Polacy zużyli 13,6 mld m sześć tego surowca.Do czasu nadania depeszy, PAP nie uzyskała z resortu gospodarki informacji na temat stanu zapasów paliw w Polsce.

środa, 27 sierpnia 2008

"NRD" kreuje opinię w UE.

';}
Przedstawiciele niemieckiej gospodarki opowiedzieli się za rozwijaniem współpracy z Rosją pomimo wywołanych konfliktem na Kaukazie napięć w relacjach Moskwy i Zachodu.
"Należy uczynić możliwie wszystko, by powstrzymać eskalację napięć" - oświadczył szef Komisji Wschodniej Gospodarki Niemieckiej Klaus Mangold, cytowany przez agencję dpa.Jego zdaniem Rosja i UE są od siebie wzajemnie uzależnione - podał, że 40 procent zużywanego w UE gazu i 30 procent ropy pochodzi z Rosji, ale z drugiej strony Rosja sprzedaje do Unii aż 90 procent swojej ropy i 70 procent gazu."Bezpieczeństwo energetyczne można osiągnąć tylko z Rosją, która jednocześnie potrzebuje dobrych relacji z Zachodem dla własnego rozwoju" - ocenił Mangold. To jest największa bzdura jaką ostatnio słyszałem. Są alternatywy!!! Doskonale wiemy, ze po rozpadzie bloku wschodniego NRF większość spóścizny po socjaliźmie zlikwidowali oprócz doskonałych kontaktów NRD-wskich działaczy z b. ZSRR. Ci działacze w obecnej sytuacji czują się zagrożeni i wypisuja z tego powodu powyższe bzdury. Gra idzie o to czy dopuścimy do rozwoju sytuacji do "nowej zimnej wojny", czy ją społeczność międzynarodowa zdoła zdusić w zarodku? Natomiast twierdzenie Mangolda - ze działania mające powstrzymać te niebezpieczne harce Rosji po przez np. usunięcie Rosji z grupy państw wysoko uprzemysłowionych G8 albo blokady rozmów w sprawie rosyjskiego członkostwa w WTO to tylko populizm jest kolejną bzdurą. Działanie takie jest sprawdzianem jednomyślności dla międzynarodowej społeczności i delikatnym ostzerzeniem dla Rosji. "Można przekonywać jedynie prowadząc rozmowy, a nie zrywając je" - ocenił Mangold.Również Niemiecka Izba Przemysłu i Handlu ostrzegła przed próbami izolowania Rosji, która jest najszybciej rozwijającym się rynkiem dla niemieckiego eksportu. "Z punktu widzenia gospodarki izolacja byłaby katastrofą" - ocenił cytowany przez media przedstawiciel organizacji Tobias Baumann.Poinformował, że jak dotąd nie ma informacji o zakłóceniach we wzajemnym handlu, konflikt nie wpłynął też negatywnie na obroty.Według Stowarzyszenia Handlu Zagranicznego (BGA) obecne napięcia w stosunkach z Moskwą nie powinny zaszkodzić współpracy handlowej na dłuższą metę. Rosja zdana jest na niemieckie know-how w procesie modernizacji gospodarki i infrastruktury, a jednocześnie jest dla Niemiec strategicznym dostawcą surowców energetycznych - zaznaczył rzecznik BGA. To jest przykład jak duże wpływy mają NRD-owscy działacze w układach gospodarczych Niemiec.

Jest groźnie - to wygląda na "nową zimną wojnę".

Dyrektor Instytutu Studiów Politycznych PAN, prof. Wojciech Materski uważa, że Rosja chce wykorzystać sprawę instalacji w Europie amerykańskiej tarczy antyrakietowej do rozgrywki taktycznej. W jego opinii zapowiedź, że Rosja odpowie na tarczę środkami wojskowymi to "straszenie". Jak jednak dodaje, w przyszłości może dojść do "ogromnego konfliktu" o Ukrainę. Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew w wywiadzie udzielonym we wtorek panarabskiej stacji Al-Dżazira powiedział, że reakcja Rosji na rozmieszczenie obiektów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Czechach i Polsce będzie mieć charakter wojskowy.- Przede wszystkim jest to straszenie i jeżeli za tym pójdą jakieś konkretne kroki, to wyobrażam sobie je jedynie jako wzmocnienie garnizonu w Obwodzie Kaliningradzkim - powiedział Materski. Ekspert nie sądzi, by "Rosja zgodziła się na regulowanie spraw europejskich w ten sam sposób, w jaki reguluje swoje pretensje, ambicje, czy swoją "butę imperialną" na Zakaukaziu".W ocenie Materskiego Rosja chce wykorzystać tarczę do rozgrywki taktycznej. - Sprawa tarczy, radaru to są te czynniki, które Rosja może taktycznie wygrać, wskazując tak na arenie wewnętrznej, jak i na międzynarodowej na to, że została sprowokowana, że jej działania, polityka są reakcją na to, że jest osaczana przez siły Paktu Północnoatlantyckiego - powiedział Materski.Jego zdaniem jest to jeden z argumentów na rzecz usztywnienia kursu rosyjskiego i wywoływania napięcia w stosunkach międzynarodowych. - Bo jeśli jest osaczana (Rosja), jeśli NATO nad jej granicami zachowuje się agresywnie - a oni to tak interpretują i tak swojemu społeczeństwu sprzedają - no to my (Rosja) mamy prawo, do retorsji, do kroków odwetowych - tłumaczył.Według Materskiego obecne działania Rosji mogą być "małą grą", poprzedzającą rzeczywisty konflikt, do jakiego może dojść w latach 2015-2017, w związku z kwestią statusu Krymu, który jest częścią Ukrainy.- To będzie ogromny konflikt i być może Rosja już zaczyna próbować czy Zachód w trosce o swoje bezpieczeństwo, interesy surowcowe, gazowe być może będzie przyzwalał na pewne regulacje z pozycji siły na tzw. przestrzeni postsowieckiej - mówił.W ocenie Materskiego to jest duże zagrożenie dla pokoju światowego, ale także dla Ukrainy, Mołdawii, państw bałtyckich.Wśród ukraińskich ekspertów pojawiły się opinie, że po zbrojnej interwencji Rosji w Gruzji w związku z konfliktem w Osetii Południowej, kolejnym celem Moskwy może być Ukraina, a jako pretekst zostanie wykorzystana sytuacja na Krymie, gdzie bardzo silne są nastroje prorosyjskie.Zgodnie z ukraińsko-rosyjskimi umowami do 2017 r. pozostanie na Krymie rosyjska Flota Czarnomorska. Kijów, który zabiega o przyjęcie do NATO, oznajmił już, że nie chce kontynuacji tego porozumienia.Pytany o zaplanowany na poniedziałek szczyt UE poświęcony sytuacji w Gruzji i relacjom UE-Rosja, Materski powiedział, że najważniejsze jest by unijni przywódcy zajęli wspólne stanowisko.- Przywódcy państw europejskich na spotkaniu w Brukseli powinni się zachować jednolicie i to jest najważniejsze. Już nawet nie chodzi o to jak daleko pójdą w krytyce Rosji(...) i czy będą się domagać rewizji decyzji prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, ale najważniejsze jest to, by nie pokazać rysy na spoistości Unii Europejskiej i na jej polityce wobec Rosji - podkreślił ekspert.W jego opinii, przywódcy europejscy nie mają możliwości nacisku na Rosję. - Europa nie może uchwalić żadnych sankcji ekonomicznych wobec Rosji, bo sama by straciła. Może odwołać się do moralności w życiu międzynarodowym, symboli, idei - powiedział Materski.Ekspert nie jest przekonany czy "pomimo całego tragizmu tej sytuacji Europa powinna grać na polaryzację". Zdaniem Materskiego przywódcy europejscy na spotkaniu w Brukseli "powinni jakoś szukać mostów porozumienia, zmusić Rosję do wycofania się z pewnych posunięć, które poszły za daleko i które teraz będzie trudno cofnąć".Uważam, że powinny zostać zablokowane rurociągi na dostawy surowców, a w szczególności "północny" i przez Bułgarię. Jednocześnie UE powinna zwiększyć zakupy i wydobycie z Morza Północnego, a także skierować swoje zainteresowanie Afryką i podjąć działania w celu rozeznania możliwości budowy rurociągów przez Morze Śródziemnie. Poza tym nalezy wreszcie zacząć intensywniej eksploatować połączenie przez Batumi w Gruzji. Lepsze jest ograniczenie zakupów w Rosji, niż radykalne zwiększenie wydatków na zbrojenia. Równolegle powinny być prowadzone twarde rozmowy prowadzące do powstrzymania Rosji od działań w kierunku "nowej zimnej wojny". To nikomu się nie opłaca, a zyska przede wszystkim islamski funamentalizm i ChRL.

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Niepokojące zwroty.

Wszystko wskazuje na to, że Słowacja będzie nadal sprawcą podziału w Europie Środkowej, jeśli chodzi o stosunek do Rosji - pisze czeski tygodnik "Respekt".Tygodnik wychodzi w swoich rozważaniach od wypowiedzi polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego dla czeskiej telewizji w dniu podpisania porozumienia o amerykańskiej tarczy antyrakietowej, że teraz musi być dla Rosji jasne, iż Polska i Republika Czeska już do niej nie należą.Wypowiedź ta "skrywa niewypowiedziane twierdzenie: że nie dotyczy to Słowacji" - pisze "Respekt", wysuwając tezę, że ostatnio Słowacja zajmuje coraz bardziej prorosyjskie stanowisko.
Według tygodnika, rozbieżności między Słowacją i Czechami odnośnie Rosji zarysowały się po raz pierwszy na szczycie NATO w kwietniu tego roku. - Słowaccy politycy ostro sprzeciwiali się czeskim wysiłkom zmierzającym do objęcia amerykańskiej bazy radarowej w Czechach planami NATO.(...) Słowacka inklinacja ku Rosji stała się jasna, gdy premier Słowacji Robert Fico otwarcie powiedział w związku z wojną w Gruzji, że to ona jest jej winna - czytamy.Prorosyjskie stanowisko Słowacji tygodnik tłumaczy m.in. przyczynami pragmatycznymi: przez Słowację biegną rurociągi naftowe i gazowe z Rosji, na czym Bratysława sporo zarabia. Poza tym - w odróżnieniu od innych państw środkowoeuropejskich - Słowacja jest całkowicie zależna od rosyjskiej ropy i gazu."Respekt" pisze również, że Fico "po prostu podziwia obecnego premiera Rosji Władimira Putina", za "sposób, w jaki sprywatyzował całe państwo skupiając je we własnych rękach dużo skuteczniej niż swego czasu komuniści".Tygodnik zarzuca przy tym słowackiemu premierowi, że udało mu się pod pewnymi względami pójść w ślady Putina. - Sprywatyzował scenę polityczną, praktycznie całkowicie niszcząc opozycję, a dwie mniejsze partie koalicyjne - Partię Ludową - Ruch na rzecz Demokratycznej Słowacji i Słowacką Partię Narodową - przeistaczając w posłuszne satelity."Respekt" ostrzega przy tym, że wkrótce w ślady Słowacji mogą pójść dwa inne państwa: Węgry, gdzie "inny niebezpieczny populista Viktor Orban prawdopodobnie odniesie druzgocące zwycięstwo w wyborach" w 2010 r., i Czechy, gdzie premierem ma szansę zostać "wielki przyjaciel Fico", socjaldemokrata Jirzi Paroubek.- Rosja nie będzie musiała nic robić, wystarczy, że poczeka na urzeczywistnienie się rozłamu w Europie Środkowej, na którym jej zależy od lat 90. - pisze tygodnik. W podobnej sytuacji jest Bułgaria. To są niepokojące zjawiska na scenie politycznej Europy Środkowej. Musi nastąpić reakcja UE . Nie może być tak, że rano jest się w UE, a wieczorem przeciw - bo to jest autentyczna polityczna schizofremia. Musimy być świadomi, że tworzymy UE na dobre i złe.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Turystyka w Polsce.

Polska ma szansę stać się kontynentalną potęgą turystyczną - w tym celu musimy jednak zainwestować w promocję naszego kraju - wynika z ekspertyzy Instytutu Marki Polskiej (IMP).
Jak zauważyli autorzy opracowania, turystyka od dekad jest w Polsce niedoceniana, lekceważona i zaliczana do gorszej, "nieprodukcyjnej" sfery życia gospodarczego. Polskiej turystyce potrzebny jest "przełomowy krok, żeby została w końcu dostrzeżona jako ważny, dochodowy i niezwykle rozwojowy sektor gospodarki".Jak zauważyli autorzy raportu - światowy przemysł turystyczny stawia na wschodzące gospodarki, np. polską, a w następnych dwóch dekadach wzrost turystyki będzie tam dwu- lub trzykrotnie wyższy niż w krajach wysokorozwiniętych."Najważniejsze jest, żeby turystyczny potencjał Polski zacząć traktować jako narodowy kapitał - dobro, które powinno pozostawać w miarę nietknięte, a przy tym musi pracować i zarabiać" - czytamy w opracowaniu."Nie ma skuteczniejszej promocji niż rozgłos - przeciwieństwo reklamy. Spontaniczne szerzenie się dobrej wieści z ust do ust ma niebywałą siłę rażenia. Powinniśmy to koniecznie wykorzystać" - piszą autorzy ekspertyzy."Sukces wizerunkowy kraju nie zależy dzisiaj w decydującym stopniu od ilości pieniędzy przeznaczonych na promocję medialną czy tym bardziej reklamę. Liczy się nie tyle kapitał finansowy, co przede wszystkim kapitał intelektualny i emocjonalny" - czytamy.Zdaniem ekspertów, Polska musi mieć rzeczywistą ofertę oraz czytelną dla rynku, wiarygodną, atrakcyjną i rozpoznawalną wizję, wyrazistą tożsamość i profesjonalną markową strategię komunikacyjną.Ekspertyza "Założenia i rekomendacje do pozycjonowania Polski jako kraju docelowego podróży turystycznych na lata 2009-20015" została opracowana przez Instytut Marki Polskiej na zlecenie Polskiej Organizacji Turystycznej (POT). Polegała na dokonaniu analizy dostarczonych przez POT wyników badań wizerunkowych Polski oraz na sformułowaniu założeń i rekomendacji do pozycjonowania Polski jako docelowego kraju podróży turystycznych. To jest godne upowszechnienia.

piątek, 22 sierpnia 2008

Kryzys gospodarczy.

Kryzys kredytowy będzie miał swoje dalsze reperkusje - uznali laureaci nagrody im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii - Myron Scholes i Joseph Stiglitz. Zdaniem Scholesa recesja widoczna już teraz w niektórych krajach osiągnie skalę globalną. Tego samego zdania jest Stiglitz, który uważa, że globalna gospodarka będzie rozwijała się wolniej od potencjalnego tempa wzrostu jeszcze przez jakiś czas, następstwem tego stanu rzeczy będą "straty społeczne" przejawiające się w słabszym zatrudnieniu. Zdaniem Binit Patela recesja ogarnie połowę świata. Podobny punkt widzenia przyjął Li Ka-Shing, znany miliarder z Hong Kongu, który powiedział, że obecna sytuacja i oczekiwanie na jej pogorszenie czynią go bardzo ostrożnym w kolejnych przejęciach . Za nami kolejna sesja wyczekiwania na nowe impulsy. Nie były nimi dane o inflacji bazowej ani zapiski z ostatniego posiedzenia RPP, ponieważ nie było w nich żadnej niespodzianki. Światowe rynki akcji również popadły w stan odrętwienia, przynajmniej w czasie trwania sesji w Warszawie. W efekcie oczekiwanych impulsów zabrakło i choć z parkietu wiało potworną nudą, to wiąże się z tym korzyść, że lipcowe dołki bronią się póki co z powodzeniem.Obroty były skromne i w zasadzie skoncentrowały się na trzech spółkach - KGHM, PKO BP i Telekomunikacji Polskiej. Cała reszta rynku zdawała się asystować tej trójce, na którą przypadła połowa z wartych 857 mln PLN transakcji na całym rynku.W czwartek podrożały papiery 146 spółek, potaniały 126. Przewaga obrotów po stronie papierów taniejących głównie za sprawą PKO BP (ponad 200 mln PLN obrotu). W Stanach na rynku akcji w rok po pierwszej interwencji FED na rynku międzybankowym nastroje inwestorów wciąż są dalekie od optymizmu, a znaków zapytania przybywa. W czwartek rzutem na taśmę DJIA i S&P 500 po całym dniu przebywania pod kreską odnotowały minimalnie wzrosły, lecz trudno uznać to za powód do zakupów z kilkumiesięcznym horyzontem czasowym, ponieważ brak płynności skłoni w najbliższym czasie banki do podniesienia kosztów kredytu, a to może mieć tylko negatywne skutki dla kulejącej gospodarki. W lutym 2008 r. zamarł rynek długookresowych papierów dłużnych, ponieważ banki przestały uczestniczyć w licytacjach instrumentów, które kilka tygodni wcześniej przedstawiały klientom jako całkowicie pozbawione ryzyka, a teraz pod silną presją regulatorów i sądów Merriill Lynch, Citigroup i UBS muszą odkupić papiery za blisko 50 mld USD. KGHM - kurs zyskał wczoraj 2,9 proc. odbijając się od dwuletniego minimum wyznaczonego ledwie w środę. Nie to jest jednak istotne, lecz fakt, że po wczorajszym wzroście kurs dotarł do linii oporu wyznaczonej przed dołek z czerwca 2006 r. oraz wyraźnie kształtujące się pozytywne dywergencje - MACD i RSI w ostatnich dniach wygenerowały szereg sygnałów kupna pomimo spadku kursu. Co prawda sam kurs znajduje się w ramach ostro nachylonego kanału spadkowego, ale jego ewentualne przełamanie nie powinno być dużym problemem. Kanał jest nachylony zbyt mocno, by przecena w dotychczasowym tempie mogła być kontynuowana.Asseco - to jedna z niewielu spółek z WIG20, której kurs przebywa aktualnie powyżej średniej z 50 sesji. Kurs przebywa też w pobliżu szczytu z obecnej fali wzrostowej rozpoczętej w połowie sierpnia - do jego osiągnięcia brakuje ledwie 3 proc. Ostatnich kilka sesji nie przyniosło wysokich obrotów co wskazuje na słabość strony podażowej - realizacja zysków jest jak dotąd bardzo płytka. MACD utrzymuje się powyżej lini sygnalnej 0, a RSI powyżej 50 - w obydwu wypadkach oznacza to zalecenie utrzymania akcji spółki.
Ronson - spółka powiązana z członkiem rady nadzorczej i zarządu kupiła 135 tys. akcji emitenta.Sfinks - AmRest zwiększył zaangażowanie w spółce i obecnie posiada 14,32 proc. akcji spółki (wcześniej 4,59 proc.) AmRest podał, że zamierza ogłosić wezwanie do sprzedaży akcji Sfinksa, po którym zamierza stać się właścicielem 25 proc. akcji tej spółki. Jednocześnie Tomasz Morawski, przewodniczący rady nadzorczej, poinformował że sprzedał 836 tys. akcji spółki i obecnie ma 36,26 proc. udziału w głosach na WZA (wcześniej 45,37 proc.).Budimex Dromex - uzyskał kontrakt o wartości 90 mln PLN netto na prace przy przebudowie odcinka drogi w Bielsko-Białej. Termin zakończenia prac minie za 26 miesięcy.Agora - osoba z kierownictwa sprzedała 1034 akcje spółki.PKO BP - wiceprezes banku - Mariusz Klimczak - zrezygnował z pełnionej funkcji z dniem 30 września. Przyczyn tej decyzji nie podano.Po kolejnym popisie arbitrażystów w końcówce sesji indeksy warszawskiej giełdy znalazły się na poziomach ze środy, ale z punktu widzenia dzisiejszych notowań oznacza to tylko tyle, że możemy spadać z większej wysokości. Trudno doszukać się lokalnej siły, dzięki której GPW uniezależniłaby się od zawirowań za granicą. Przemawia za tym słaba sesja w Azji, gdzie NIKKEI stracił 0,7 proc. a B-Shares Shanghai 2,2 proc. , natomiast w USA co prawda obserwowaliśmy symboliczne wzrosty, chociaż przebieg notowań bynajmniej nie miał pozytywnego przebiegu.Ze strefy euro rano napłyną dane o zamówieniach w przemyśle, które według szacunków ekonomistów mają spaść o ponad 6 proc. po tym jak w w poprzednim miesiącu zmniejszyły się o 4,4 proc. r/r, w Wielkiej Brytanii opublikowane zostanie tempo wzrostu PKB w II kwartale, a USA o godz. 16 o kondycji rynków wypowie się B.Bernanke.Dolar pozostaje w korekcyjnym ruchu spadkowym wobec większości walut, a od początku tygodnia stracił na wartości 1,3 proc. wobec euro oraz 1,5 proc. względem jena. To z kolei przełożyło się na przerwanie przeceny złotówki, która umocniła się wobec euro o 1,2 proc., wobec dolara o 2,6 proc., a według franka szwajcarskiego o 1,7 proc.Po zachowaniu instrumentów pochodnych na stopę procentową w USA widzimy, że inwestorzy rozpoczęli dyskontowanie zmiany polityki pieniężnej amerykańskiego banku centralnego na bardziej aktywną - i rynek oczekuje, że istnieje 10 proc. szans na podwyżkę stóp procentowych we wrześniu. W Polsce RPP najprawdopodobniej poczeka na sierpniowe dane z gospodarki, które napłyną dopiero we wrześniu i powinny wskazać, że wakacyjny szczyt inflacji mamy za sobą, jednak perspektywa obniżek stóp jest jeszcze bardziej odległa niż dziesiąta z kolei podwyżka.Mijający tydzień przyniósł zwrot tendencji na rynku surowców - gdyby indeks CRB w piątek utrzymałby wartość z poprzedniego dnia, to jego wzrost o ponad 6 proc. byłby największą od 33 lat tygodniową zwyżką cen 19 surowców. Ropa naftowa podrożała w piątek rano i cena baryłki przekroczyła 121,5 USD, ponieważ Rosja zerwała stosunki militarne z NATO w odpowiedzi na finalizację porozumienia w sprawie tarczy antyrakietowej między Polską i USA.Inwestorzy obawiają się, że za ostrym tonem wypowiedzi polityków z Kremla podążą działania Gazpromu i innych państwowych spółek surowcowych, które za sprawą dostępu do ogromnych źródeł mogą sterować ceną energii na światowych rynkach. Odwrócenie sprzyjającego trendu na rynku walutowym, gdzie dolar przestał mocno zyskiwać na wartości dodatkowo skomplikowało sytuację na importerów ropy oraz pozostałych surowców kupowanych za dolary.

Państwo dla złodziej.

Najwyższa Izba Kontroli krytycznie ocenia nadzór właścicielski Ministerstwa Skarbu nad Międzynarodową Korporacją Gwarancyjną, Polskim Funduszem Gwarancyjnym i Chemią Polską po 2002 roku.
Tak wynika z raportu Izby, do którego dotarła Informacyjna Agencja Radiowa. Ministerstwo skarbu na razie sprawy nie komentuje.Izba zapowiada złożenie w tej sprawie doniesienia do prokuratury. We wniosku sformułowano trzynaście zarzutów między innymi niegospodarności i działania na szkodę spółki.NIK źle ocenił resort skarbu za zaniechanie decyzji o likwidacji spółek, które trwonią państwowy majątek i wezwał ministra do jak najrychlejszego zlikwidowania MKG i Chemii Polskiej. Ma to zapobiec dalszemu wypływowi środków.Wszystkie zbadane spółki należały do tak zwanego "Trójkąta Buchacza". W latach 1994-95 do firm tych niezgodnie z prawem wyprowadzono kilkaset milionów złotych państwowego majątku, nad którymi następnie Skarb Państwa utracił kontrolę. Stało się tak na skutek wzajemnego powiązania kapitałowego firm, co spowodowało, że państwo straciło w nich większościowy udział.Pieniądze przeznaczone na pożyczki dla polskich firm inwestujących na Wschodzie zostały przez kierownictwo spółek nieprofesjonalnie zainwestowane na giełdzie i zmarnotrawione. Straty z tego tytułu NIK oszacowała na 234 miliony złotych, ale jak ostrzega Izba mogą one być o kilkadziesiąt milionów wyższe.Skarbowi Państwa udało się odzyskać kontrolę nad spółkami dopiero w 2002 roku. W tym samym roku okazało się, że firmy są zagrożone roszczeniami z tytułu weksli. Zobowiązania sięgają stu milionów złotych.To jest przyczynek do szerszego artykułu na temat świadomej i celowej konstrukcji systemu organizacyjnego i prawnego Państwa nastawionego na okradanie w zalegalizowanym systemie instytucji pańswowych. System prawny w szczególności jest ustawiony pod potrzeby złodziej.

wtorek, 19 sierpnia 2008

Flota czarnomorska.

Rosyjska Flota Czarnomorska została zobowiązana dekretem prezydenta do uzgadniania wszelkich ruchów swoich jednostek z odpowiednimi ukraińskimi organami. Odpowiednie dokumenty podpisał w środę (13.08) prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, wcześniej zostały one przyjęte przez Radę Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony. W poniedziałek (12.08) zastępca szefa sekretariatu prezydenta Aleksandr Szlapak skrytykował premier Julię Tymoszenko, która jeszcze nie podpisała przyjętego 1,5 miesiąca wcześniej postanowienia rady ministrów, regulującego zasady przemieszczania się rosyjskiej floty po terytorium Ukrainy. Zaznaczył, że brak tego podpisu przesądził o możliwości wykorzystania przez Rosję Floty Czarnomorskiej w działaniach przeciwko Gruzji. Zgodnie z nowymi przepisami, aby przekroczyć ukraińską granicę, dowództwo rosyjskiej floty musi nie później niż 72 godziny przed planowanym wpłynięciem powiadomić o tym Generalny Sztab sił zbrojnych Ukrainy. Oprócz tego, potrzebna jest zgoda ukraińskich organów na takie działanie. Tym niemniej, strona ukraińska zapowiedziała, że zgoda nie zostanie udzielona tylko w sytuacji wykorzystywania terytorium Ukrainy dla wrogich działań wobec innego państwa. Zmiany przewidują też odpowiedzialność Federacji Rosyjskiej za nieprzestrzeganie ustanowionych przepisów. Kijów może zażądać natychmiastowego opuszczenia wewnętrznych wód i morza terytorialnego Ukrainy oraz przestrzeni powietrznej przez jednostkę rosyjską. Drugi podpisany w środę (13.08) dokument zawiera mechanizm uzgadniania z "kompetentnymi organami Ukrainy" wszystkich przemieszczeń rosyjskich formacji na terytorium państwa, poza ich miejscem stałej dyslokacji. Do owych organów należą: Ministerstwo Obrony, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, służby bezpieczeństwa, Ministerstwo ds Sytuacji Nadzwyczajnych, Państwowa Służba Graniczna oraz Państwowy Urząd Celny. Prośbę o zgodę na rozmieszczenie wojsk Floty Czarnomorskiej strona rosyjska jest zobowiązana skierować do Ministerstwa Obrony nie później niż 10 dni wcześniej, po czym kserokopia tej prośby zostaje przekazana wszystkim resortom. Ministerstwo Obrony w ciągu 7 dni roboczych pisemnie informuje dowództwo rosyjskiej Floty Czarnomorskiej i wszystkie organy Ukrainy o pozytywnym lub odmownym rozpatrzeniu prośby (w sytuacji kiedy jakiekolwiek ministerstwo zgłosiłoby sprzeciw). Zgoda władz Ukrainy jest potrzebna również w razie przemieszczeń formacji rosyjskich w sytuacjach nadzwyczajnych tj. pożar, zagrożenie ekologiczne czy konieczność udzielenia pomocy medycznej. Pozwolenie wówczas może być wydane w trybie przyspieszonym i w formie ustnej zgody.Aleksandr Kuzmuk z Partii Regionów powiedział, że taka jednostronna zmiana przepisów bez konsultacji z Rosją jest niezgodna z interesem Ukrainy i negatywnie wpłynie na relacje ukraińsko-rosyjskie. Rosja nowe przepisy określiła jako "poważne antyrosyjskie kroki" i oświadczyła, że przyczyni się to do pogorszenia wzajemnych stosunków.

Inflacja w WNP.

Państwowy Komitet Statystyki Federacji Rosyjskiej opublikował dane o inflacji za pierwsze dwa kwartały 2008 roku. Najwyższą dynamikę wzrostu cen odnotował Tadżykistan - w porównaniu z lipcem 2007 roku wyniosła ona 28,8 proc. Ukraina zajmuje drugie miejsce wśród krajów WNP pod względem tempa inflacji ze wskaźnikiem 26,4 proc. Równie wysoką inflację odnotował Kirgistan, który zajął trzecie miejsce z indeksem wzrostu cen na poziomie 25,6 proc.
Eksperci wyjaśniają tak wysoki poziom inflacji na Ukrainie wzrostem dochodów ludności. "Powiększenie dochodów automatycznie wpływa na konsumpcyjny popyt, co prowadzi do wzrostu indeksu cen" - wyjaśnia analityki Międzynarodowego Centrum Badań Aleksandr Żołudź.W rankingu krajów z najwyższą inflacja w przemyśle Ukraina również zajmuje drugie miejsce wśród krajów WNP. W porównaniu z dwoma pierwszymi kwartałami 2007 roku ceny w tym sektorze wzrosły o 33,8 proc. Lider z najwyższą inflacją w przemyśle to Kazachstan, który odnotował wzrost rzędu 46,7 proc.Według specjalistów na inflację w sektorze przemysłowym Ukrainy i Kazachstanu miał wpływ ten sam czynnik - wzrost cen ropy naftowej i innych surowców. Żołudź uważa, że ukraiński wzrost indeksu można wytłumaczyć wzrostem wartości węgla i żelaza. "W związku z tym na początku roku cena stali wzrosła o 70 proc." - wyjaśnia ekspert.Najniższą inflację odnotowała Armenia. W porównaniu z pierwszą połową roku 2007 indeks konsumpcyjnych cen wzrósł o 9 proc. Inflacja w sektorze przemysłowym wyniosła tylko 5,2 proc, a wzrost PKB osiągnął poziom 10,3 proc. Taką stabilność ormiańskiej gospodarki można tłumaczyć sztucznym utrzymywaniem cen oraz niskim wzrostem dochodów ludności.Najwyższy wzrost PKB odnotował Azerbejdżan (16,5 proc.). Ukraina powiększyła swój PKB o 6,3 proc. względem zeszłego roku. Niski poziom współczynników na Ukrainie według prezesa Centrum Badań Analitycznych Jarosława Żaliło świadczą jednak o powolnym podnoszeniu się pozycji ekonomicznej państwa ukraińskiego. Inflacja w krajach WNP (w porównaniu z lipcem 2007 r.):1. Tadżykistan: 28,8 proc.2. Ukraina: 26,4 proc.3. Kirgistan: 25,6 proc.4. Azerbejdżan: 20,2 proc.5. Kazachstan: 19,1 proc.6. Mołdawia: 15,5 proc.7. Białoruś: 14,2 proc.8. Rosja: 13,9 proc.9. Gruzja: 11,4 proc.10. Armenia: 9,0 proc.

Afryka się organizuje.

Jedenaście państw członkowskich Południowoafrykańskiej Wspólnoty Rozwoju (SADC) stworzyło strefę wolnego handlu. Umowę w tej sprawie podpisano w niedzielę, 17 sierpnia, w trakcie szczytu organizacji w Johannesburgu.Do strefy przystąpiły: Botswana, Lesotho, Madagaskar, Mauritius, Mozambik, Namibia, Suazi, Tanzania, Republika Południowej Afryki, Zambia i Zimbabwe. Trzy pozostałe kraje członkowskie – Angola, Malawi i Demokratyczna Republika Konga – ze względu na problemy gospodarcze przystąpią do niej w późniejszym terminie.Od 2000 r., kiedy opracowano plan utworzenia strefy, do początku bieżącego roku udało się znieść cła na 85% towarów w handlu wewnątrz organizacji, pełna liberalizacja wymiany towarowej nastąpić ma natomiast w 2012 r. Do 2015 r. SADC planuje utworzenie wspólnego rynku, a do 2018 r. wprowadzenie wspólnej waluty.Utworzenie strefy wolnego handlu ma przyczynić się do rozwoju gospodarczego tego regionu, jednak, jak wskazują eksperci, aby tak się stało, likwidacji taryf celnych muszą towarzyszyć inwestycje w infrastrukturę i restrukturyzacja rolnictwa, zwłaszcza że podpisana w niedzielę umowa koliduje z wcześniej zawartymi osobno przez każdy kraj porozumieniami gospodarczymi z Unią Europejską.

Patrioty w Polsce.

Uzyskana w wyniku negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej bateria rakiet "Patriot" będzie najprawdopodobniej bronić Warszawę przed pociskami balistycznymi . Stanisław Komorowski, wiceminister obrony narodowej, potwierdza, że takie rozmieszczenie rakiet miałoby - obok oczywistego znaczenia wojskowego stolicy jako głównego ośrodka decyzyjnego kraju - także wymiar polityczny, w wyjątkowy sposób podkreślając "znaczenie polityczne stacjonowania w naszym kraju garnizonu wojsk amerykańskich". Komorowski przyznaje, że garnizony położone na północny wschód od miasta są "najpoważniej rozważaną lokalizacją".
"Co prawda pełna ochrona stolicy wymagałaby umieszczenia aż trzech baterii, ale jeśli jedna zostanie zlokalizowana na linii najbardziej prawdopodobnego ataku ze strony północnej i wschodniej, może skutecznie ochronić stolicę" - komentuje te przypuszczenia gen. Stanisław Koziej, do niedawna doradca ministra obrony narodowej. Koziej, podkreślając strategiczne znaczenie rozmieszczenia amerykańskich pocisków w okolicach stolicy, stwierdził też, że w istocie jest to rozwiązanie "optymalne". To przypomina trochę okrzyki z 1939 roku "nie oddamy ani jednego guzika". Panowie trochę powagi! Bardzo dobrze, że wreszcie mamy tą jedną baterię rakiet "Patriot" i faktycznie do obrony przeciwpowietrznej Warszawy są potrzebne co najmniej jeszcze trzy takie zestawy. Natomiast do obrony całego terytorium 12 oraz 4 do obrony wybrzeża. Należy uwzględnić fakt, że jest cała gama innych zagrożeń! Jest reorganizacja wojska, to też będzie mieć wpływ na jego sprawność organizacyjną. Wzrosną wydatki osobowe radykalnie. Pytanie -Skąd wziąść środki? Uważam, że jest najwyższy czas, aby przyjrzeć się wydatkom w Policji, Wymiarze Sprawiedliwości i administracji zarówno państwowej jak i samorządowej. Sukcesywna likwidacja delegatur, najmniejsza gmina to gmina 10000 ludności, najmniejszy powiat to powiat składający się z siedmiu gmin, zlikwidowanie fikcyjnych wydziałów dochodzeniowo-śledczych w policji, które rzekomo przesłuchują świadków, a prokuratorzy muszą ich poprawiać i dokształcać, bezsensowne wożenie dokumentów tam i z powrotem. Drobne przestępstwa powinny być roztrzygane na poziomie prokuratury. Prokuratorzy powinni proponować minimalne kary i ostrzegać, że Sąd może tylko podnieść. Kary powinny mieć przede wszystkim wymiar finansowy i ostrzegawczy tzw wyroki w zawieszeniu. Takie rozwiązanie powinno dotyczyć tylko osób nie karanych. To tylko jedna z setki propozycji racjonalizacji pracy wymiaru sprawiedliwości. I w ten sposób może by było przy obecnym budżecie znaleźć środki na dozbrojenie Wojska. Moim zdanie obecnie są trzy dziedziny najbardziej wymagające wzmocnienia finansowego: Wojsko, Oświata i Obsługa Zadłużenia.
Jak mówi Komorowski, wybrana jednostka zostanie zmodyfikowana pod potrzeby związane ze stacjonowaniem "Patriotów" - oprócz samych pocisków znajdą się tam radary oraz odpowiednia baza szkoleniowa.
Przekazanie Polsce rakiet typu "Patriot" było jednym z warunków porozumienia w sprawie instalacji na polskim terytorium elementów amerykańskiej tarczy przeciwrakietowej. Amerykanie zobowiązali się sprzedać Polsce do 2018 r. arsenał wystarczający do pokrycia ochroną przeciwrakietową całego terytorium kraju. Umowa dotycząca rozmieszczenia amerykańskich wyrzutni wchodzących w skład systemu przeciwrakietowego USA ma zostać podpisana w środę (20.08) w Warszawie.Życzę powodzenia. Mam nadzieje, że wokół Wojska wyciszy się wreszcie gierki polityczne i stworzy warunki do spokojnego i cichego programowania profesjonalnej obrony Naszego Państwa we wszystkich wymiarach. Kadra zawodowa wojska wie co należy robić, a najwiekszym zagrożeniem są krzykliwi dyletanci z polityki.!!!

niedziela, 17 sierpnia 2008

Kompieliska termalne.

W ciągu kilku lat w Polsce powstaną liczne baseny i kąpieliska z ciepłymi wodami mineralnymi. Ciepłe wody znajdują się pod trzema czwartymi obszaru Polski, ale na razie wykorzystywane są tylko na Podhalu. Polacy za to chętnie korzystją z tego typu atrakcji na Słowacji. Wody geotermalne dzięki dużej zawartości minerałów bardzo dobrze wpływają na różne dolegliwości - zwłaszcza narządów ruchu, likwidują stres i koją nerwy . Nowy rynek w Polsce zapoczątkowało otwarcie z końcem ubiegłego roku okazałego aquaparku w Zakopanem. Znajduje się w nim jednak tylko jeden zewnętrzny basen z wodą geotermalną o temperaturze 32 stopni, pozostałe wypełnione są zwykłą wodą. Po ciepłe, podziemne wody niedawno sięgnęła zakopiańska spółka Dorado, która na Polanie Szymoszkowej wybudowała odkryte kąpielisko o powierzchni 5 tys. mkw., ze wspaniałym widokiem na Giewont. Od początku lipca można już skorzystać ze zdrowotnej wody z podziemnego odwiertu, cieplejszej niż w Adriatyku - twierdzi Waldemar Sobański, współwłaściciel kąpieliska, z którego goście mogą korzystać od maja do października. Na Podhalu powstają kolejne obiekty geotermalne. W październiku lub listopadzie w Bańskiej Niżnej zostanie otwartych pięć basenów (w tym dwa kryte) o powierzchni ok. 1,1 tys. mkw. Józef Pawlikowski Bulcyk, współwłaściciel spółki Kurort, która finansuje tę inwestycję, gwarantuje świetną wodę o temperaturze od 30 do 39 stopni. Turystycznym magnesem ma się stać również kompleks wodny Terma budowany od wiosny na 3,5 hektarach malowniczego górskiego stoku w Bukowinie Tatrzańskiej, który ma zostać otwarty w przyszłym roku na Boże Narodzenie. Będzie to jeden z najnowocześniejszych kompleksów w Europie - twierdzi projektant Termy Józef Wyrostek. Znajdzie się tam 12 basenów o powierzchni lustra wody 2 tys. mkw. i o temperaturze od 29 do 36 stopni. Przewidziano także m.in. zespół saun rzymskich i fińskich oraz komorę zniską temperaturą. W drugim etapie zostanie zbudowany hotel dla 300 osób. Do podobnej inwestycji przygotowują się górale z sąsiedniej Białki Tatrzańskiej, którzy zrobili już własny odwiert geotermalnej wody. W przyszłym roku na wiosnę planujemy ruszyć z budową - mówi Józef Dziubasik, jeden z inwestorów. W planach są także następne kąpieliska: w Witowie w gminie Kościelisko, w Porębie Wielkiej w gminie Niedźwiedź oraz w krakowskim Przylasku Rusieckim. Nowe ośrodki z ciepłymi wodami powstaną także w centralnej Polsce. Najbardziej okazały i największy w Europie obiekt powstanie do końca 2010 roku na 20 hektarach w Gostyninie. Burmistrz Gostynina Włodzimierz Śniecikowski zapowiada, że zbudowany zostanie kompleks basenów z taflą wody wielkości 7,5 tys. mkw. Obecnie trwa wykonanie odwiertu geotermalnego oraz projektu Ponadregionalnego Centrum Turystyki, Balneologii, Wypoczynku i Rekreacji, które będzie mogło dziennie przyjąć ok. 8 tys. gości. Kolejne cztery baseny termalne o powierzchni ponad 1 tys. mkw. z wodą bromkowo-jodową otwarte zostaną w maju 2008 r. w Mszczonowie. Trzy baseny budowane są także w Uniejowie - ruszą w czerwcu 2008 r. O kąpieliskach myśli się także m.in. w Głuchołazach, źródła geotermalne chce również wykorzystać podwarszawski Sulejówek w ramach inwestycji związanych z zapleczem piłkarskich rozgrywek Euro 2012. Biorąc pod uwagę potężne koszty transportu, zmęczenie i ryzyko wypadków to lokalne ośrodki wypoczynkowe powinny wrócić do "łask" bo jest to w interesie wszystkich.

Ukraińskie rozważania.

Były minister obrony Ukrainy Anatolij Hrycenko powiedział w wywiadzie dla tygodnika "Dzerkało Tyżnia", że ewentualna wojna między Ukrainą a Rosją byłaby katastrofą dla Europy.- Konflikt zbrojny między Ukrainą i Rosją - dwoma największymi państwami Europy - stałby się prawdziwą katastrofą dla całego kontynentu we wszystkich aspektach: politycznym, gospodarczym, ekologicznym, energetycznym i innych. (Z tą wielkością pod względem gospodarczym, politycznym, militarnym, społecznym, ekonomicznym to bym był ostrożny w stosunku do Rosji, a Ukraina poza terytorium to reszta daleko). Powinniśmy wychodzić z założenia, że konflikt między Ukrainą i Rosją jest niedopuszczalny - podkreślił Hrycenko.Wśród ukraińskich ekspertów pojawiły się opinie, że po zbrojnej interwencji Rosji w Gruzji w związku z konfliktem w Osetii Południowej, kolejnym celem Moskwy może być Ukraina, a jako pretekst zostanie wykorzystana sytuacja na Krymie, gdzie bardzo silne są nastroje prorosyjskie.
Hrycenko, który kieruje obecnie parlamentarnym komitetem bezpieczeństwa narodowego i obrony zaznaczył, że ewentualne starcie między Rosją a Ukrainą, czyli między teoretycznie silniejszym i słabszym przeciwnikiem, niekoniecznie musi oznaczać zwycięstwo pierwszego.- Wojny nie wygrywa ten, który ma więcej samolotów, okrętów i oddziałów wojskowych. Wygrywa ten, który może pochwalić się lepszą jednością w trójkącie władza-naród-armia" - powiedział deputowany. Nie zawsze - jednak aby ta trójca współgrała to jednak musi być zaplecze z odpowiednimi "narzędziami".W tym kontekście były minister skrytykował zdolności Ukraińców do prowadzenia walki z możliwym wrogiem. - W chwili obecnej Ukraina nie ma większych wrogów, niż my sami (Ukraińcy) - oświadczył.Hrycenko ocenił przy tym, że reakcja ukraińskich polityków na wydarzenia w Gruzji była wyjątkowo nieskoordynowana.- Nikt nie zorganizował skoordynowanej działalności (...) na poziomie międzyresortowym. Nie uporządkowano nadchodzących (z Gruzji) informacji operacyjnych, nie przeprowadzono systematycznej analizy uzyskiwanej informacji z podziałem na warianty możliwego rozwoju wydarzeń - powiedział.Właśnie dlatego - zdaniem byłego ministra obrony - "w imieniu państwa publikowane są oświadczenia i postulaty, których państwo nie jest w stanie wykonać. Decyzje o niedopuszczeniu do powrotu do bazy w Sewastopolu okrętów Floty Czarnomorskiej Rosji można zrealizować na różne sposoby, ale czy gotów jest prezydent Ukrainy, który wydał taki rozkaz, do niesienia odpowiedzialności za prognozowane wyniki takiego kroku?" - pytał Hrycenko na łamach "Dzerkała Tyżnia".Przed tygodniem ukraińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych ostrzegło, że może nie wpuścić do bazy w Sewastopolu (Krym) rosyjskich okrętów biorących udział w gruzińskim konflikcie.W środę prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko podpisał dekret, zgodnie z którym Flota Czarnomorska zobowiązana jest do informowania władz w Kijowie o zamiarze przekroczenia przez jej jednostki granic Ukrainy z co najmniej 72-godzinnym wyprzedzeniem. Rosjanie mają też przedstawiać Ukraińcom dane dotyczące przewożonych osób, broni i sprzętu.W reakcji rosyjskie MSZ oznajmiło, że te zmiany mogą poważnie skomplikować praktyczną działalność Floty Czarnomorskiej. Zdaniem Rosji stoją one także w sprzeczności z rosyjsko-ukraińskim porozumieniem z 1997 roku dotyczącym stacjonowania Floty Czarnomorskiej na Krymie.Zaostrzenie zasad przemieszczania jednostek morskich i lotniczych rosyjskiej marynarki wojennej jest związane z jej zaangażowaniem w konflikt gruzińsko-rosyjski. Kijów, który politycznie opowiedział się w nim po stronie Tbilisi, uważa, że wysyłając w rejon konfliktu stacjonujące na Ukrainie rosyjskie jednostki, Rosja wciąga Ukrainę w działania wojenne w Gruzji. Ta sytuacja powinna być wykorzystana do osłabienia pozycji floty czarnomorskiej. Byłby to pierwszy krok do ewentualnych dążeń do stworzenia strefy zdemilitaryzowanej na Morzu Czarnym. Jest to bardzo trudny cel, ale długofalowo możliwy i potrzebny, aby uśmierzyć ciągłe prowokacje konfliktów w tym rejonie. Nie należy zapominać o drzemiącym konflikcie Turcji z Kurdami w który również może włączać się Rosja w celu destrukcji wewnątrz NATO. Problem Kurdyjski jest chyba najbardziej złożony w tym rejonie( biorąc pod uwagę czeczenów, abchazje, adżarię, Osetię, Górny Karabach, Krym , problemy Ukrainy i Rumunii jako pozostałość nie uregulowana itp.). W interesie międzynarodowej społeczności jest dążenie do uśmierzenia konfliktów w swoim podłożu. Rosja swoimi działaniami dała asump ku temu, aby w ramach negocjacji szukać długofalowych rozwiązań pokojowych w tym rejonie.

Niemiecki pragmatyzm.

Gruzja "będzie członkiem NATO, jeśli tego chce, a właśnie tego chce" - oświadczyła w Tbilisi kanclerz Niemiec Angela Merkel przed spotkaniem z prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim. Merkel oświadczyła, iż wojska rosyjskie nie wycofują się z Gruzji tak szybko, jak miano na to nadzieję i wezwała Moskwę do przyspieszenia tego procesu.Jak zaznaczyła szefowa niemieckiego rządu, cały świat obserwuje obecnie Rosję, a wycofanie wojsk z terytorium gruzińskiego to sprawdzian jej wiarygodności. To zaskakujące oświadczenie Niemieckiej przywódczyni. Pani Merkel w konfrontacji Rosja-UE, wybrała UE to niemiecki pragmatyzm zwyciężył . Następny krok należy do polskiej dyplomacji. Jest to w naszym interesie! A szczególnie jest to w interesie Ukrainy. Największy ciężar leży po stronie gruzińskiego społeczeństwa. To od jego zrozumienia i wysiłku głównie zależy sukces ich Prezydenta. Gruzja musi utrzymywać poprawne stosunki ze wszystkimi sąsiadami, ze szczególnym uwzględnieniem Turcji. Istnieje potrzeba utrzymywania współpracy z Czeczeńcami. Gruzja może być najważniejszym punktem politycznym na Kaukazie, ale to przede wszystkim od niej Samej i jej Społeczeństwa zależy. Jeżeli zda ten egzamin to będzie w NATO i (w UE). Jednak Prezydent Gruzji może zapisać się dużymi czcionkami w Historii swojego Narodu i Państwa.

piątek, 15 sierpnia 2008

Najbardziej niewygodna wizyta dla niemieckiej Kanclerz.

Kanclerz Niemiec Angela Merkel przyleciała do Soczi nad Morzem Czarnym na rozmowy z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem, których głównym tematem będzie wojna w Gruzji. Jest to już czwarte w 2008 roku spotkanie Merkel z Miedwiediewem, a trzecie od czasu, gdy ten 7 maja zastąpił na kremlowskim tronie Władimira Putina.Oczekuje się, że Merkel i Miedwiediew będą też rozmawiać o przyszłości stosunków między Rosją a Unią Europejską i NATO. Rzecznik niemieckiego rządu Thomas Steg oświadczył w przeddzień wizyty niemieckiej kanclerz w Rosji, że nie jedzie ona tam w charakterze mediatorki, zamierza jednak otwarcie i krytycznie rozmawiać z Miedwiediewem o konflikcie w Osetii Południowej i Abchazji.Steg podkreślił, że dla niemieckiego rządu nie do zaakceptowania jest kwestionowanie terytorialnej integralności Gruzji oraz podawanie w wątpliwość legitymacji demokratycznie wybranych władz gruzińskich.W niedzielę szefowa rządu Niemiec uda się do Tbilisi.Nie należy ukrywać, że Rosja dla Niemiec jest strategicznym partnerem o historycznie ukształtowanych strefach wpływów , mającym szczególne znaczenie w zaopatrzeniu w nośniki energii. Kanclerz jest w wyjątkowo nie wygodnej sytuacji po wizycie Prezdenta Francji i stanowisku Polski, Litwy, Ukrainy, Estonii i Łotwy a także Szwecji . Sytuację tą trochę rozmiękcza Prezydent Czech, ale w tle tej wizyty jest stanowcze stanowisko USA. W tej skomplikowanej sytuacji Panii Kanclerz musi niezmiernie umiejętnie lawirować, aby właściwie wypełnić swoją misję, a jednocześnie nie popsuć swoich stosunków z partnerami UE. Już oświadczenie Pana Stega o charakterze wizyty jest ewidentnym dowodem, że Niemcy chcą być obok problemu i nie włączać się w jego rozwiązywanie. Takie podejście Niemiec będzie źle widziane u większości europejskich partnerów z UE, ale jednocześnie nie będą mieli podstaw do bezpośredniego żądania klarownej postawy Niemiec.

środa, 13 sierpnia 2008

Rosja i Gruzja w ujęciu długofalowym.

Przypomnijmy sobie, że wejście ZSRR do Afganistanu zachwiało jego potęgą i pośrednio doprowadziło w drodze chaosu do jego upadku. W osłabieniu Rosji ma wiele Państw swój interes chociażby Chiny! USA i Zachód wcale nie ma interesu w znaczącym osłabieniu pozycji Rosji na arenie międzynarodowej, ale równolegle nie może sobie pozwolić na psychologiczne "igranie" i dwuznaczne zachowanie Rosji. Rosja ma znaczenie dla Zachodu wyłącznie jako lojalny i wiarygodny Partner gospodarczy i polityczny. Natomiast Rosja swoją akcją w Gruzji tą wiarygodność bardzo osłabiła. Odzyskanie swojej pozycji przez Rosję w jej kontaktach z Zachodem będzie bardzo kosztowne. Dlatego ta nierozważna inwazja na Gruzje jest bardzo dużym błędem z długofalowymi konsekwencjami dla Rosji. Potężna Rosja (populacja 150 milionów) i maleńka Gruzja (populacja 4,6 miliona), jej była kolonia, a teraz niezłomnie niepodległy sąsiad, zagrożone są popełnieniem poważnego błędu wkroczenia w krwawy i bezcelowy konflikt na Kaukazie. To poważnie zniszczyłoby stosunki pomiędzy Moskwą, Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Może również doprowadzić do destabilizacji w reszcie regionu kaukaskiego. Waszyngton i Bruksela mogą doprowadzić do ograniczenia konfliktu, ale jedynym państwem, które może powstrzymać ten nonsens jest sama Rosjażyć jej kierownictwo. Bezpośrednią przyczyna konfliktu jest przeciąganie liny w związku z separatystycznym regionem Południowej Osetii, która stara się odłączyć od Gruzji od upadku Związku Radzieckiego w 1991 roku. To etniczny patchwork górskich wsi, częściowo osetyjskich i częściowo gruzińskich, z zaledwie 70 tys. mieszkańcami, podzielonymi pomiędzy prorosyjską i progruzińską administrację, bez żadnej wspólnej tożsamości.Kruche zawieszenie ognia od 1992 roku jest regularnie łamane.W tym tygodniu znowu zostało złamane po serii krwawych potyczek gruzińskich oddziałów, które wkroczyły by przejąć kontrolę nad stolicą regionu, Cchinwali, z kolumną czołgów i oddziałami, które nadeszły od rosyjskiej granicy, by je powstrzymać. Rosyjskie lotnictwo zaatakowało cele na niekwestionowany terytorium Gruzji, w tym instalacje radarowe. Zarówno premier Rosji, Władimir Putin, jak i Micheil Saakaszwili, gruziński prezydent, konfrontacje nazwali „wojną”.Rosja od dawna już nie udaje, że jest neutralnym arbitrem. Otwarcie wspiera sprawę separatystów w Osetii Południowej oraz Abchazji, innej dążącej do oddzielenia enklawie. Jej działania wydają się specjalnie wymierzone na destabilizację sytuacji u sąsiadów. W ostatnich miesiącach - szczególnie od kiedy Gruzji obiecano w końcu członkostwo w NATO podczas kwietniowego szczytu w Bukareszcie - Moskwa zintensyfikowała swoje działania m.in. poprzez wzmocnienie swoich oddziałów, jakby specjalnie chciała dać nauczkę Tbilisi i sprowokować jej porywczego prezydenta do reakcji. Teraz doszło do nieuniknionego.Saakaszwili nie chce konfliktu z Moskwą. Ale Putin i Dymitrij Miedwiediew, jego namaszczony następca, wydają się chcieć udowodnić dwie rzeczy: że Gruzja jest zbyt niestabilna, by zostać członkiem NATO, a także, że sami mogą zdecydować o przyszłości byłych radzieckich terytoriów. Mają rację, że ani same Stany Zjednoczone, ani też sojusznicy z NATO nie śniliby o interwencji w konflikt zbrojny. Ale Gruzja jest niestabilna wyłącznie z powodu rosyjskiej polityki. Zachęcanie separatystów to fatalny znak dla innych narodowości dążących do odłączenia w Rosji, szczególnie na północnym zbuntowanym Kaukazie. Polityka Moskwy może być „macho”, ale w dłuższym okresie będzie całkowicie samobójcza. Mimo przytłaczającej przewagi Rosji w wielkości i sile rażenia w konflikcie z Gruzją, jeśli walki tam będą kontynuowane, Kreml może mieć najwięcej do stracenia. Za wcześnie wiedzieć z pewnością kto jest odpowiedzialny za początkowe użycie siły w Południowej Osetii, ale wojna, która się tam rozpoczęła nie jest już tylko sprawą gruzińskich regionów separatystycznych ani rosyjskich rozjemców.Zarówno Rosja jak i Gruzja uczestniczą w szalonej grze wzajemnych oskarżeń, próbując przypisać drugiej stronie miano agresora w paskudnym konflikcie zbrojnym, jaki wybuchł na Kaukazie.Rosja twierdzi, że Micheil Saakaszwili, porywczy prezydent Gruzji, celowo napadł w ubiegłym tygodniu na siły separatystów w Południowej Osetii, zdecydowany odebrać tą prowincję przy założeniu, iż Rosja nie pospieszy się z odpowiedzią.Gruzja obstaje przy twierdzeniu, że dzieje się wręcz przeciwnie: Moskwa cynicznie zachęciła separatystów do zbombardowania gruzińskich wiosek okalających stolicę Cchinwali, aż zostali oni zmuszeni do przerwania ognia. Dało to Rosji wymówkę, jakiej potrzebowała, by rozpocząć dawno planowany atak.Co prawda, cała ta pożałowania godna historia może być bardziej wynikiem nieprzewidzianych działań aniżeli zaplanowanych posunięć. Jednak te nieprzewidziane działania wisiały w powietrzu. Rosja przez całe lata z rozmysłem prowokowała Gruzję, wspierając Abchazję i Południową Osetię oraz nakładając szeroko zakrojone embargo handlowe. Prezydent Saakaszwili zwiększył wydatki na zbrojenia i odmówił zrezygnowania ze stosowania siły. Nie zamierzał jednak jej użyć. Wszystko wskazuje na to, że był nieprzygotowany na tą konfrontację – miał zarezerwowany lot do Pekinu.Gdyby Gruzja planowała zagarnąć Południową Osetię, z pewnością próbowałaby najpierw zablokować tunel Roki – jedyną drogę, którą mogłyby przybyć przez góry rosyjskie posiłki z Północnej Osetii. Tymczasem, rosyjskie czołgi nadjechały już w parę godzin po ataku Gruzinów na Cchiwali.Niebezpieczeństwo polega na tym, że wojna ta, jeśli nawet skończy się wcześniej niż się zaczęła, osłabi i tak już napięte stosunki Rosji ze Stanami Zjednoczonymi i z pozostałymi krajami Europy. Rozwieją się nadzieje na nowe strategiczne partnerstwo z Unią Europejską. Wysyłając za granicę setki czołgów i bombardując gruzińskie miasta na równi z bazami wojskowymi, Władimir Putin – niewielu powątpiewa, że były prezydent, tym razem jako premier, nadal dyktuje warunki – potwierdził najgorsze obawy dawnych wasali Związku Radzieckiego.Jednakże w Moskwie sprawa ta przedstawiana jest zupełnie inaczej. Jak twierdzi oficjalna propaganda, jest to rosyjskie Kosowo. Trzeba pamiętać , że każdy kij ma dwa końce! Dzisiaj Rosja moze używać i szermować przykładem Kosowa, ale co będzie jak na dalekim Wschodzie, czy Syberii tamtejsze narody powiedzą, że też chcą mieć pozycje "Kosowa"? Prezydent Saakaszwili, podobnie jak Slobodan Miloszevic, jest prezentowany, jako niebezpieczny „wyrzutek”. " Rosja podejmuje interwencję z czysto humanitarnych powodów, aby bronić cywilów i zapobiec czystkom "– mówi Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych. Nie zapominajmy, że aby wygrać wojnę, NATO również uderzało w cele gospodarcze i cywilne na terenie Serbii. Władimir Putin tego nie zapomniał. Jednak ta wojna jest czymś więcej niż tylko rosyjską zemstą za Kosowo. Chodzi o całą, prozachodnią politykę Gruzji i jej determinację by wstąpić do sojuszu krajów NATO – co popierają Stany Zjednoczone i co zostało faktycznie zagwarantowane w kwietniu na szczycie NATO w Budapeszcie. Wojna ta ma pokazać, że kraje takie jak Gruzja i Ukraina są zbyt niepewne, by mogły wstąpić do NATO. Ma ona również pokazać, że tylko Rosja potrafi zaprowadzić porządek – co prawda brutalnie – na terytorium byłego Związku Radzieckiego.Chodzi również o szacunek. Władimir Putin ma obsesję na punkcie odzyskania szacunku, którego – jak uważa – odmawiają mu protekcjonalnie go traktujący przywódcy Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Specjalnie zaś nie znosi on prezydenta Saakaszwili. Kiedy obaj spotkali się po raz pierwszy po jego wyborze na prezydenta Gruzji w roku 2004, jeden z najbliższych doradców prezydenta Putina powiedział: „nie spotkałem nikogo, kto przemawiałby do mojego prezydenta z takim brakiem szacunku”.Prezydent Gruzji jest szorstki i potrafi być autorytarny. W roku ubiegłym, zaszokował swoich zwolenników z Zachodu używając gazu łzawiącego przeciwko opozycyjnym demonstrantom. Jednak jego kraj jest o wiele bardziej demokratyczny niż Rosja, z jawnie działającą opozycją. Jego gospodarka rozwinęła się pomimo handlowego embarga nałożonego przez Moskwę. Zanim wybuchł ostatni konflikt, kraj przyciągnął mnóstwo zagranicznych inwestorów oraz zdobył uznanie społeczności międzynarodowej za podjęcie zdecydowanych kroków przeciwko korupcji. Jedyna poważna krytyka dotyczyła fiaska prób porozumienia ze strony prezydenta Saakaszwili z Abchazją i Południowa Osetią.Rosja z pewnością w tym nie pomogła. Pewien były wyższy urzędnik kremla powiedział, że Gruzja nie wykorzystała szansy w latach 90. Jak mówił, powinna była zostać najbardziej lojalnym sojusznikiem Moskwy. Wtedy Rosja beztrosko porzuciłaby secesjonistów. Co teraz jednak moga uczynić przyjaciele i sojusznicy Gruzji? Władimir Putin zmusza ich do pokazania kart. George W. Bush, prezydent Stanów Zjednoczonych, dostarczył sprzętu wojskowego i doradców, poparł jej członkostwo w sojuszu atlantyckim a teraz wygląda na to, iż nie jest w stanie robić nic więcej, tylko załamywać ręce.Carl Bildt, szwedzki minister spraw zagranicznych postrzega tą sytuację, jako decydujące wyzwanie. – My, a także Rosja, długo jeszcze będziemy musieli ponosić konsekwencje użycia przez Rosję przemocy – powiedział pod koniec tygodnia. – Żadne państwo nie ma prawa interweniować zbrojnie na terytorium innego kraju tylko dlatego, że znajdują się tam ludzie z paszportami wydanymi przez to państwo. Obowiązek pomocy ludziom spoczywa na kraju, na terenie którego mieszkają.- Próby zastosowania takiej doktryny popchnęły w przeszłości Europę do wojny i dlatego tak ważne jest by została ona zdecydowanie odrzucona.Jednakże, stosowanie tej doktryny bardzo odpowiada Władimirowi Putinowi. Nie troszczy się on zgoła o to, jak to jest odbierane za granicą. Stosowanie siły zapewnia mu pewnego rodzaju "szacunek". Moskwa naraża na szwank swoją pozycję w Europie i szerszej społeczności międzynarodowej i ryzykuje bardzo realne praktyczne i polityczne konsekwencje działając niewspółmiernie, atakując na pełną skalę Gruzję i próbując usunąć ze stanowiska wybranego w demokratycznych wyborach prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwili.Historyczne precedensy w tym wypadku powinny zaniepokoić Kreml. Inwazja Armii Czerwonej na Węgry w 1956 roku odniosła sukces tłumiąc bunt antysowiecki ale jednocześnie zdemaskowała brutalność sowieckiego reżimu i zszargała reputację Moskwy na całym świecie. Podobne konsekwencje nastąpiły po sowieckich interwencjach w Czechosłowacji i Afganistanie. Jeśli Rosja w dalszym ciągu będzie forsować się w Gruzji, może odnieść małe taktyczne zwycięstwo. Ale zrobi to kosztem olbrzymiej strategicznej porażki.Przez całe lata rosyjscy przywódcy używali stałego refrenu zwracając się do swoich amerykańskich odpowiedników. Gruzja podała w niedzielę, że wycofuje swoje oddziały z separatystycznej prowincji - Południowej Osetii. Jednak jej apel o zawieszenie broni w rozszerzającym się konflikcie na Kaukazie, nie powstrzymał coraz bardziej zdecydowanej interwencji militarnej Rosji.
Walki przenoszą się z Południowej Osetii do innej separatystycznej prowincji, Abchazji, a według doniesień mediów, rosyjskie lotnictwo zaatakowało cele wewnątrz Gruzji, w tym cywilne lotnisko w stolicy kraju, Tbilisi.Przedstawiciele lokalnych władz twierdzą, że Rosja wysłała na wybrzeże Abchazji eskadrę okrętów wojennych. Separatyści z tamtego regionu od dawna cieszą się rosyjskim poparciem.Tocząca się od trzech dni wojna w tej byłej sowieckiej republice, dziś stanowiącej ważny element naftowego szklaku z Morza Kaspijskiego i Azji Centralnej do Europy, wywołała zdecydowany sprzeciw zarówno Waszyngtonu jak i przywódców Unii Europejskiej, którzy potępili nadmierne użycie siły przez Rosję. Gruzja stwierdziła, że Rosja wystrzeliła przynajmniej 30 pocisków w kierunku rurociągu Baku-Tbilisi-Ceyhan, choć żaden z nich nie dosięgnął celu.USA wyraziły zaniepokojenie w związku z “niebezpiecznymi i nieproporcjonalnymi” działaniami Moskwy.W oświadczeniu wydanym w Pekinie, Biały Dom podkreślił, że “niebezpieczna eskalacja” konfliktu może mieć „znaczące i długotrwałe” konsekwencje dla relacji amerykańsko-rosyjskich”. Prezydent George W. Bush, który brał udział w otwarciu Olimpiady, powiedział: „Ataki miały miejsce w regionach znacznie oddalonych od spornej strefy Południowej Osetii. To świadczy o niebezpiecznej eskalacji kryzysu”.Nicolas Sarkozy, prezydent Francji i obecny przewodniczący UE zapowiedział pilną podróż do Rosji w celu wynegocjowania zawieszenia broni. Jego minister spraw zagranicznych, Bernard Kouchner, poleciał wczoraj wieczorem do Tbilisi, a następnie udał się do stolicy Rosji.Rosyjska armia umocniła swoje pozycje w Południowej Osetii, ale generalne cele Moskwy nie są jasne. Prezydent Rosji, Dmitrij Miedwiediew powiedział w niedzielę, że Gruzja powinna bezwarunkowo wycofać swoje siły ze strefy konfliktu i zadeklarować, że nie zaatakuje więcej Południowej Osetii.Prezydent Gruzji, Michail Szakaszwili oskarżył Rosję o próbę podbicia jego kraju. - Chcą przejąć całą Gruzję – powiedział w wywiadzie dla jednej z gazet. Obserwatorzy twierdzą, że gruzińskie siły zbrojne poniosły poważne straty, zanim nie wycofały się z Osetii.W Nowym Jorku Rada Bezpieczeństwa ONZ spotkała się, by rozwiązać narastający kryzys, a USA i inne kraje zachodnie będą prawdopodobnie naciskać na formalną rezolucję ONZ, domagającą się zawieszenia broni w konflikcie określanym mianem najpoważniejszego w ostatnich latach.Po obu stronach, zarówno wśród żołnierzy jak i ludności cywilnej zginęło przynajmniej 200 osób.Moskwa nie odpowiedziała jeszcze na indywidualne apele partnerów z Rady Bezpieczeństwa, by zakończyć walki, skoro Gruzja zadeklarowała wycofanie swoich oddziałów.Witalij Czurkin, rosyjski ambasador przy ONZ powiedział, że gruzińska deklaracja nie znalazła jeszcze odzwierciedlenia w faktach. - Jeżeli chcą się wycofać, oczywiście powinni to zrobić – powiedział.Czwarta nadzwyczajna sesja ONZ w ciągu trzech dni upłynęła pod znakiem gwałtownych sporów pomiędzy przedstawicielami Rosji i USA, które przywodziły na myśl czasy Zimnej Wojny.Zalmay Khalilzad, amerykański ambasador przy ONZ, powiedział, że Rosja w poważny sposób pogwałciła terytorialną integralność Gruzji i w nieprzejednany sposób opiera się międzynarodowym żądaniom zawieszenia broni.Jednocześnie Irakli Alasnia, gruziński ambasador przy ONZ, oskarżył Rosję o bezlitosne bombardowanie ludności cywilnej, którego, jego zdaniem, nie da się wytłumaczyć rosyjską misją pokojową w regionie.W Waszyngtonie kryzys wywołał starcie pomiędzy obozem Republikanów i Demokratów. John McCain oskarżył Baracka Obamę, że w swojej kampanii „wspiera Kreml”.McCain zareagował w ten sposób na oświadczenie sztabu Obamy, które podkreślało rolę wpływowego doradcy McCaina w lobbowaniu na rzecz Gruzji.- W Abchazji przywódcy separatystów rozmieścili żołnierzy i ciężki sprzęt wojskowy wzdłuż linii rozejmu - twierdzi Edmond Mulet z oenzetowskiego departamentu sił rozbrojeniowych. Międzynarodowi obserwatorzy donosili o bombardowaniu sąsiednich gruzińskich wiosek.Autorzy Charles Clover - Gori, Harvey Morris – ONZ i Edward Luce – Waszyngton, współpraca: Catherine Belton - Moskwa Rosja, jak nam mówiono, chciała dwóch rzeczy: międzynarodowego szacunku i tego aby Stany Zjednoczone traktowały ją jak równego partnera. Jednakże jej przywódcy niewiele mieli skrupułów aby odmówić takiego traktowania pobliskim krajom. Świat przyglądał się z zaniepokojeniem jak Rosja podejmowała gospodarcze i polityczne środki odwetowe przeciwko Estonii, Mołdawii, Ukrainie, Republice Czeskiej i Gruzji kiedy działania tych krajów sprzeciwiały się życzeniom Kremla. Doprawdy największą przeszkodą dla pełnej akceptacji Rosji w systemie międzynarodowym jest Kremlowski model agresywnych działań w stosunku do sąsiadów.Wielu międzynarodowych przywódców wypowiadało się przeciwko takim działaniom, ale ich obawy były łagodzone nadzieją, że Rosja w końcu zda sobie sprawę ze swojego wyjątkowego potencjału w skali globalnej. Mimo wyzwań w naszych stosunkach z Rosją, zawsze istniało silne pragnienie aby dostrzegać rosyjską heroiczną tradycję osiągnięć, inwencję twórczą i poświęcenie wniesione po to aby służyć wspólnemu dobru.Dzieliłem te ambicje i w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przedłożyłem projekty dwóch działań ustawodawczych mających na celu popchnięcie Rosji w kierunku bliższych, bardziej konstruktywnych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, podjąłem także działania pozwalające na większą współpracę z Rosją w produkcji energii jądrowej. Rosja również wywierała naciski aby uchylić starą klauzulę handlową - poprawkę Jackson-Vanika - która obecnie blokuje integrację kraju ze Światową Organizacją Handlu. Walki w Gruzji zlikwidowały możliwość postępu w tych i innych wysiłkach legislacyjnych i działaniach na rzecz partnerstwa amerykańsko-rosyjskiego w obecnym Kongresie. Może to spowodować nieodwracalną ich klęskę, jeżeli Rosja nie odwróci kursu swoich działań.Dla Moskwy najbardziej oczywistą ofiarą walki może być Olimpiada Zimowa w Soczi w 2014 roku – ponoć klejnot koronny w narodowej kampanii nowego oblicza. Soczi jest oddalona tylko o kilka mil od granicy z innym gruzińskim regionem separatystycznym Abchazją. Niezależnie od jakichkolwiek politycznych konsekwencji, jeśli walki rozszerzą się może to spowodować skok stawek ubezpieczeniowych za igrzyska do takiego poziomu, że organizowanie Igrzysk w tym regionie stanie się nazbyt kosztowne.Rosja może stanąć w obliczu innych kosztownych konsekwencji za przemoc. Plan Wladimira Putina aby uczynić z Moskwy międzynarodowe centrum finansowe może rozwiać się gdy pojawi się perspektywa sankcji nałożonych na kraj. Zachodnie instytucje finansowe, które zrobiły niewiele aby ujawnić dowody oficjalnej rosyjskiej korupcji mogą zacząć dużo bardziej publicznie zajmować się tą kwestią.Gruzja uczyniła godny podziwu polityczny i gospodarczy postęp od czasu gdy w kraju zapanowała demokracja. Walki nieuchronnie spowolnią ten proces i wymuszą ciężkie straty w ludziach i majątku. Ale jakkolwiek ostre będą zniszczenia, Gruzja je odbuduje a pomóc w tym muszą jej Stany Zjednoczone i Europa. Stawki w tym konflikcie są tak wysokie jak szczyty Kaukazu.Jedyną nadzieją na zapobieżenie temu kryzysowi by nie stał się on katastrofą dla rosyjskich związków z zachodem jest aby Moskwa natychmiast ogłosiła zawieszenia broni bezwarunkowe i zaniechała opowiadać ustami swojego prezydenta, że wojska są gotowe do walki w każdej chwili, wycofała swoje siły i zgodziła się na negocjacje za pośrednictwem społeczności międzynarodowej – wszystkie te kroki na które zgodził się gruziński rząd. Jeśli walki będą trwały, moment ten może pojawić się jako punkt zwrotny w stosunkach zachodu z Moskwą i odmówić Rosji międzynarodowej pozycji o którą się ubiega. Nie jest to przyszłość jakiej pragnie Europa i Stany Zjednoczone – ale jest to przyszłość jaka może przypaść w udziale Rosji jeżeli nie ustąpi i nie postąpi stosownie do swych zobowiązań jako siły postępu.Premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown oświadczył w poniedziałek, że ”nie ma usprawiedliwienia” dla kontynuacji działań wojskowych Rosji w Gruzji. Była to kolejna oznaka wzrostu napięcia pomiędzy Londynem a Moskwą. Kancelaria premiera na Downing Street potwierdziła poparcie dla rychłego członkostwa Gruzji w NATO, a Brown oświadczył , że ”jasna odpowiedzialność” za położenie kresu konfliktowi leży po stronie Moskwy. – Dalsza agresja przeciwko Gruzji – a zwłaszcza eskalacja konfliktu poza Południową Osetię – jedynie zaszkodzi międzynarodowej reputacji Rosji oraz jej stosunkom z krajami całego świata – stwierdził Brown.Podczas szczytu G8 w Japonii Brown i prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew rozmawiali w ubiegłym miesiącu chłodno, nie zgadzając się w sprawie traktowania przez Moskwę menadżerów BP pracujących dla brytyjsko-rosyjskiej firmy naftowej oraz zamknięcia dwóch kulturalnych placówek British Council.Tymczasem lider opozycyjnych konserwatystów David Cameron posłużył się językiem stosowanym wobec Moskwy podczas zimnej wojny przez torysowską premier Margaret Thatcher. Cameron, typowany na zwycięzcę brytyjskich wyborów oczekiwanych w 2010 roku, oświadczył, że Moskwa zachowała się w ”niegodziwy” sposób i wezwał do przyspieszonego przyjęcia Gruzji do NATO. Wypowiadając się dla BBC stwierdził, że ‘jedynym językiem zrozumiałym dla awanturnika jest postawienie się mu’. Utrzymywał, że sojusznicy z NATO byliby w stanie wpłynąć na Gruzję i przyznał, że jej atak na Południową Osetię był ”złą strategią”.Po rosyjskiej inwazji na Gruzję, kraje bałtyckie, które w przeszłości padły ofiarą ataków Kremla zwróciły się do Unii Europejskiej o to, aby wstrzymała się ona z zacieśnianiem swoich stosunków z Rosją. Musimy zrewidować naszą politykę. Czy kraj, który postępuje w taki sposób, może być uważany za naszego partnera? – pyta prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves.W ten weekend prezydenci Łotwy, Litwy, Estonii oraz Polska wyrazili wspólnie opinię, że konflikt w Gruzji stanie się papierkiem lakmusowym dla Nato i UE.To z kolei sprowokowało rosyjskiego ambasadora w Rydze, do wystosowania ostrzeżenia wobec Łotwy, że kraj ten zapłaci za swoją postawę w stosunku do Rosji. - W tak poważnych sprawach nie powinno być miejsca na pośpiech – powiedział Aleksander Wieszniakow. Wyjazd i poparcie Prezydenta Gruzji przez Prezydentów Polski, Ukrainy, Litwy, Estonii i Premiera Łotwy było kolejną odpowiedzią na pogróżki rosyjskiego ambasadora. Sześcio punktowy plan rozwiązania problemu jest chwilowym sposobem na wyjście z impasu, ale niczego nie wyjaśnia i nie rozwiązuje. Akcja dyplomatyczna trwa. Główna "piłka" leży po stronie Moskwy. Długofalowo najwięcej do stracenia ma Rosja. Lekcja z Afganistanu została zapomniana!

wtorek, 5 sierpnia 2008

Rosja-ropa,gaz,broń.

Rosja odnotuje w tym roku najwyższe od czasów rozpadu ZSRR dochody z eksportu broni; przekroczą one osiem miliardów dolarów - oświadczył Michaił Dmitrijew, który stoi na czele instytucji rządowej nadzorującej handel bronią. Wartość sprzedaży rośnie w szybkim tempie i najprawdopodobniej przekroczy zeszłoroczny rekord wynoszący 7,5 mld USD. Przewiduje się też, że w przyszłym roku tendencja wzrostowa zostanie utrzymana.Jak podaje Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem (SIPRI), 25 proc. broni sprzedawanej na świecie pochodzi z Rosji, co stawia ten kraj na drugim miejscu wśród eksporterów zaraz za USA.Do tej pory głównymi odbiorcami rosyjskiego uzbrojenia były Chiny i Indie, ale niedawno Rosja zawarła lukratywne kontrakty z Wenezuelą, Algierią i Iranem.Dmitrijew przyznaje, że rosyjskie fabryki zbrojeniowe nie nadążają z realizacją zamówień. Odbija się to też na jakości broni. W tym roku Algieria zwróciła na przykład rosyjskie myśliwce MiG-29, narzekając na ich niską jakość.

Ciepła woda.

Na dnie Oceanu Atlantyckiego, na głębokości ponad 3 kilometrów odkryto najgorętszą wodę świata.Wydobywająca się z dna morza ciecz, o temperaturze przewyższającej 400 stopni Celsjusza, przypomina zwykłą wodę, ale cechuje ją mniejsza gęstość - twierdzą naukowcy. Przegrzana woda pod bardzo wysokim ciśnieniem - czyli w stanie nadkrytycznym - rozpuszcza różne substancje - w tym związki metali - dużo wydajniej niż zwykła woda czy para wodna. Wcześniej naukowcy obserwowali zachowanie przegrzanej wody w laboratoriach, ale po raz pierwszy natrafili na nią w naturalnym środowisku.Andrea Koschinsky z Uniwersytetu Bremeńskiego, która dokonała odkrycia, uważa, że do pewnego stopnia tłumaczy ono w jaki sposób metale szlachetne takie jak miedź, złoto czy żelazo z wnętrza Ziemi trafiły na dno oceanu.

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Pozycja Rosji.

Dziesięć lat temu w sierpniu rosyjski kryzys finansowy uderzył w światowe rynki. 17 sierpnia 1998 roku prezydent Borys Jelcyn zamroził krajowy rynek papierów dłużnych, ograniczył obroty dewizowe i dopuścił do dewaluacji rubla. Miliony ludzi straciły swoje oszczędności, zachodni bankowcy odwrócili się plecami do Kremla i Rosja wydawała się bankrutem zarówno politycznym, jak i finansowym.Wydawać by się mogło, że dziesięć lat później wszystko się zmieniło. Rosja przeżywa rozkwit, zwraca swoje długi, jej rezerwy walutowe rosną, a hotele pełne są zachodnich biznesmenów. Prezydent Dmitrij Miedwiediew i premier Władimir Putin napełnili niebywałą dumą swoich ludzi ogłaszając, że Rosja znów zajmuje ważne miejsce na świecie.Rzeczywistość nie jest tak prosta. Bo choć Rosja od 1998 roku przeszłą transformację, wciąż jest dręczona poważnymi słabościami. I choć odzyskała nieco ze swoich światowych wpływów, daleko jej do tego, by znów stać się super potęgą.Rosyjska transformacja po roku 1998 zaczęła się jeszcze wtedy, kiedy kryzys nie rozwinął się w pełni. Po kilku tygodniach ostrej niepewności dewaluacja pobudziła krajową produkcję. Później, po przejęciu władzy przez Władimira Putina w charakterze prezydenta, Kreml narzucił stabilizację za cenę bezwzględnego pogwałcenia praw obywatelskich. W końcu – i to jest najważniejsze – ceny ropy wzrosły ze średniej wynoszącej 12 dolarów za baryłkę w 1998 roku, do obecnego poziomu 125 dolarów. Osiągnięty w wyniku tego wysoki wzrost przychodów ze sprzedaży ropy i gazu został poprzez podatki w dużym stopniu skierowany do Kremla, tworząc bezprecedensowe możliwości przeznaczenia pieniędzy na wydatki publiczne i na prywatne korzyści.Po pięcioprocentowym spadku w 1998 roku wielkość produkcji wzrosła gwałtownie o najwyższą do tego czasu średnią stopę wydajności wynoszącą ponad sześć procent. Korzyści, początkowo dostępne w dużym stopniu jedynie bogatym, teraz obejmują swoim zasięgiem powiększającą się klasę średnią. Nie bez powodu Władimir Putin i Dmitrij Miedwiediew cieszą się we własnym kraju większą popularnością niż ich zachodni odpowiednicy.Oprócz tego, że umacniają swoją władzę w kraju, chętnie zapewniliby sobie władzę za granicami, zwłaszcza w dawnych republikach Związku Radzieckiego. Jak mówi Dmitrij Miedwiediew:”dzisiejsza Rosja jest światowym graczem”. Ale Rosja - nawet dziesięć lat po 1998 roku – nie jest tak silna, jak uważają rządzący nią. Dopiero w zeszłym roku wielkość produkcji powróciła do poziomu z 1998 roku. Miliony ludzi żyje w nędzy, wyciągając średni roczny dochód na głowę wynoszący 14.700 dolarów w parytecie siły nabywczej, podczas gdy na przykład w Polsce jest to 16.300 dolarów.Wraz z nędzą idzie olbrzymie niedofinansowanie szkolnictwa i służby zdrowia. Populacja Rosji wynosząca 143 milionów mieszkańców maleje tak szybko, że program odbudowy demograficznej stał się narodowym priorytetem. I choć sytuacja Rosji jest podobna do sytuacji Europy, to Rosja jest mniej otwarta na imigrację, a nawet jeszcze bardziej przerażona jej konsekwencjami, zwłaszcza w rzadko zaludnionej Syberii, z 1,3 miliardem Chińczyków po drugiej stronie granicy.Tak więc, mimo zróżnicowanej polityki, Rosja pozostaje zależna od ropy i gazu, których wydobycie stanowi około 20 procent produkcji gospodarczej i około 60 procent eksportu. Marzenie o gospodarce opartej na wiedzy, bazującej na całej armii dobrze wykształconych naukowców, pozostaje jedynie marzeniem. Trzeba przyznać jednak, że Rosja lepiej sobie radzi z niespodziewanym napływem gotówki, niż wiele państw zasobnych w ropę. Ale to słabe kryterium dla narodu, który chce rywalizować o wpływy ze Stanami Zjednoczonymi.Zdolność Kremla do rozszerzenia władzy poza Rosję jest ograniczona. Pomimo wzrostu, wydatki na wojsko to pięć procent tego, co wydają Stany Zjednoczone, a armia wymaga unowocześnienia. Nawet status Rosji, jako potęgi nuklearnej jest wątpliwy, ponieważ wciąż boryka się ona z zastąpieniem przestarzałych rakiet, pochodzących z czasów Związku Radzieckiego.Najsilniejszą kartą Rosji jest jej rola dostawcy energii, zwłaszcza do Unii Europejskiej. Kreml dokonał olbrzymiego wysiłku, by poprawić swoją pozycję, przygotowując plany rurociągów i starając się o zawarcie porozumień o współpracy z innymi dostawcami. Ale energia jest bronią obosieczną. Unia Europejska polega na dostawach gazu z Rosji stanowiących ponad 25 procent jej zapotrzebowania, podczas gdy dochody Rosji ze sprzedaży gazu pochodzą w 60 procentach z Unii Europejskiej. Biedne kraje wschodniej Europy, które nie mają dostawców, nie mają żadnego zabezpieczenia, ale nie Unia jako całość.Nawet na własnym podwórku Rosja mierzy się z poważnymi wyzwaniami. Wiele z nich wynikło z „pobrzękiwania szabelką” w stosunku do dawnych republik Związku Radzieckiego, włączając w to przerwy w dostawach energii dla krajów bałtyckich, Ukrainy i Gruzji, a także wtrącanie się w politykę wewnętrzną tych krajów. Najgorszym tego przykładem jest wsparcie, jakiego Rosja udzieliła gruzińskim zbuntowanym prowincjom – Abchazji i Południowej Osetii, a także przyznanie przez Moskwę w zeszłym miesiącu, że jej samoloty bojowe naruszyły przestrzeń powietrzną Gruzji.Ale Kreml nie skorzystał wiele na tych rodzajach swojej działalności. Przeciwnie, skorzystał na tym zachód. Od 1998 roku NATO podwoiło liczbę członków, między innymi o trzy byłe republiki radzieckie – Estonię, Łotwę i Litwę. Teraz mają nadzieję dołączyć Ukraina i Gruzja. Unia Europejska rozszerzyła się na wschód i rozwinęła współpracę polityczną z tak odległymi krajami jak Azerbejdżan. Jednocześnie Pomarańczowa Rewolucja na Ukrainie i „rewolucja róż” w Gruzji przyniosły w efekcie wygraną prozachodnich politycznych przywódców, którzy pokonali swoich poprzedników, sprawujących władzę w dyktatorskim moskiewskim stylu.Jeśli chodzi o tereny poza granicami Rosji, jej możliwości rozszerzenia władzy są jeszcze bardziej ograniczone. Teraz, po okresie zimnej wojny, nie istnieje już ideologiczny konflikt między wschodem a zachodem, dzięki któremu Rosja mogła skupiać wokół siebie państwa uzależnione, stojące w opozycji do Stanów Zjednoczonych. Wraz z rosnącą gospodarką Chin i wschodzącą ekonomią Indii, rośnie rywalizacja o wpływy. I choć jest wiele możliwości, by utrudniać życie Stanom Zjednoczonym i Unii Europejskiej – zwłaszcza w Iranie, na Bliskim Wschodzie i w Kosowie – niewiele jest szans na zdobycie poważnych politycznych korzyści. W Afryce malejące wpływy zachodu otworzyły drogę Chinom – nie Rosji.Tak więc Kreml znalazł się w bardzo frustrującym położeniu – jest znacznie silniejszy, niż mógł tego oczekiwać jeszcze dziesięć lat temu, ale nawet w przybliżeniu nie jest tak potężny, jakby sobie tego życzył

piątek, 1 sierpnia 2008

Biopaliwa, a żywność.

Produkcja paliw pochodzenia rolniczego od niedawna uważana jest za alternatywę dla ropy naftowej. Jednakże bardzo szybko pojawił się spór między tymi, którzy widzą w nich produkt spełniający kryteria walki z efektem cieplarnianym, a tymi, którzy twierdzą, iż jest to projekt źle zbadany, niepewny, a nawet niebezpieczny dla środowiska. Kontrowersja dotyczy przede wszystkim zdolności naszej planety do zaspokojenia potrzeb żywnościowych oraz paliwowych jednocześnie. Biorąc pod uwagę fakt, że Ziemia nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb, spór ten odnosi się również do konsekwencji produkowania paliw w rolnictwie. Zapotrzebowanie na żywność gwałtownie wzrasta. Nasza planeta w ciągu najbliższych czterech czy pięciu dziesięcioleci osiągnie szczyt rozwoju populacji światowej – liczba mieszkańców Ziemi wyniesie ok. 9 mld. W ciągu jednego wieku zaludnienie miałoby wzrosnąć z 3 do 9 mld. Jest to wydarzenie o kapitalnym znaczeniu zarówno w historii planety, jak i społeczeństw ludzkich. Potrzeby społeczeństw, które wyrażają się przez popyt i pragnienia konsumpcyjne, zwiększają się w jeszcze bardziej znaczący sposób.W dziedzinie spożycia żywności popyt na mięso wzrasta szybciej niż popyt na inne produkty. Tymczasem, skoro obszar planety przeznaczony na łąki i pastwiska został już zagospodarowany, produkcja mięsa na bazie tych zasobów jest ograniczona. Należy więc poświęcić nowe i coraz to większe powierzchnie na działalność rolniczą, mającą na celu produkcję pożywienia dla zwierząt (drób, trzoda, bydło) – przede wszystkim kukurydzy i soi. Szybki wzrost powierzchni obszarów przeznaczonych na wyżywienie zwierząt sumuje się ze wzrostem powierzchni niezbędnych do bezpośredniej produkcji żywności dla populacji ludzkich.Przez długi czas ten dobrze znany fakt nie niepokoił tych, którym leży na sercu światowe bezpieczeństwo żywnościowe, gdyż dzięki dostępnym technikom postęp wydajności rolniczej wydawał się gwarantować wyżywienie większej części ludzkości. Tymczasem wydajność dużych regionów rolniczych świata od 10 lat jest u szczytu swoich możliwości, a długoterminowe przedłużanie tego stanu sprawia, że zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego w perspektywie połowy XXI w. staje pod znakiem zapytania. Konieczne jest bowiem, w imię bioróżnorodności, zachowywanie znacznych obszarów, które zagwarantują ochronę lasów tropikalnych. Należy również wziąć pod uwagę ryzyko, że ekspansja obszarów rolniczych kosztem dzikiej natury może przyczynić się do upustynnienia tych regionów i doprowadzić do deficytu wody. Pamiętając o tym, że najlepsze ziemie oraz obszary znajdujące się najbliżej siedlisk ludzkich zostały już zagospodarowane przez rolnictwo, możemy spodziewać się również przyrostu powierzchni zurbanizowanych.Czy zbliżamy się do kresu możliwości planety? W tym kontekście perspektywa poświęcenia płodnych ziem na produkcję paliwa zmniejsza jeszcze bardziej potencjalnie dostępną przestrzeń oraz wzbudza niepokój. Zapotrzebowanie na paliwo płynne oraz na substytuty ropy naftowej jest rzeczywiście ogromne. W pierwszym podejściu, w skali światowej i w perspektywie roku 2050, by zastąpić ropę naftową, trzeba będzie dysponować taką samą ilością ziem rolnych co dzisiaj . Niektórzy twierdzą, że jest to oczywiście niemożliwe. Ja mam przeciwne zdanie. Jedna trzecia globu stanowi pustynie, tereny pustynniejące oraz wymagające nawadniania. Przeznaczenie części płodów rolnych na potrzeby energetyczne spowoduje, ze znajdą się środki finansowe na nawodnienia. To w perspektywie spowoduje radykalny wzrost terenów o możliwościach produkcji zywności. Przyspieszy obieg wody. W naturalny sposób wzrośnie ilość wody o parametrach nadających się do zagospodarowania w rolnictwie.Są głosy , że co "najwyżej, i bez wątpliwości z ryzykiem globalnych niebezpieczeństw dla planety, będzie można wyprodukować 10 do 15% zapotrzebowania". Ja się z tą teorią nie zgadzam. Potencjał produkcyjny jest duzy i są ogromne rezerwy tylko niskie ceny zywności powodują ze rolnictwo jest najbardziej zaniedbaną dziedziną ludzkiej aktywności. We Francji produkcja agropaliwa[1] wykorzystałaby ziemie zamrożone przez Wspólną Politykę Rolną, czyli ok. 10% powierzchni rolnych.Jest jasne, że zbliżamy się do sytuacji, w której przestrzeń oraz zasoby produkcyjne stają się coraz bardziej deficytowe przy obecnej polityce; w której różne sposoby użytkowania powierzchni planety zaczynają ze sobą konkurować. Można spierać się o liczby i o margines błędu obliczeń, ale nie można się pomylić co do rzędu wielkości zjawiska. Tym bardziej można się niepokoić, że wzrost potrzeb społeczeństw w dziedzinie żywności i transportu (używanie samochodów i zmotoryzowanych pojazdów jednośladowych) może być szybszy niż przewidywano, z powodu podwyższenia dochodów oraz wzmocnienia siły nabywczej ludności azjatyckiej. Można również obawiać się zagrożeń związanych z wyścigiem po ziemię – szczególnie w Brazylii i w dorzeczu Amazonki – mającym na celu zdobycie terenów pod produkcję pożywienia dla zwierząt i paliw przeznaczonych dla Chin i Azji. W ten sposób znów dotykamy oczywistych ograniczeń naszej planety.Perspektywa zbliżania się do kresu możliwości planety rozpoczyna na nowo debatę między maltuzjanistami (którzy twierdzą, iż należy zredukować konsumpcję) a zwolennikami rozwiązania problemu dzięki technologii (która miałaby umożliwić zwiększenie zasobów produkcyjnych). Ta bardzo klasyczna[2] debata historycznie toczyła się w świecie pozbawionym ograniczeń: istniały możliwości ekspansji (np. rolniczej) i możliwości technologiczne (np. wzrost wydajności rolniczej dzięki nowym technikom). Stop­niowe zmniejszanie się klęsk głodowych przyznało rację antymaltuzjanistom do tego stopnia, że nazwanie kogoś maltuzjanistą stało się obelgą.Dzisiaj perspektywę zmieniają dwa czynniki. Pierwszy dotyczy nowego postrzegania ograniczeń związanych z powierzchniami rolnymi oraz z ich użyciem – zwłaszcza jeśli, by zagwarantować bioróżnorodność biosfery, chcemy zachować nietknięte rozległe regiony. Drugi dotyczy postrzegania termodynamicznych limitów systemów produkcji rolnej: ilość światła słonecznego jest lokalnie ograniczona, podobnie jak ilość wody oraz pokarmów dostępnych w danym miejscu, co redukuje potencjał biomasy i jej zdolność foto­syntezy. Nie można nieskończenie podnosić wydajności. Owszem, istnieją jeszcze marginesy postępu, ale wzrost wydajności, zważywszy na ilość potrzebnej energii, może się dokonywać jedynie nakładem znacznych kosztów finansowych – a to stwarza kolejne ograniczenia. Nie wiadomo zatem, jak uniknąć tendencji do tworzenia się deficytu i skąd miałoby przyjść opatrznościowe rozwiązanie problemu dzięki technologii. Rozważnym krokiem jest zatem przygotowanie się na niedobór[3].Niektórzy myśleli, że GMO [genetycznie modyfikowane organizmy – przyp. red.] pozwolą obejść problem deficytu. Uciekanie się do GMO, w pewnych okolicznościach, mogłoby zwiększyć potencjał wydajności roślin, choć w żadnym wypadku problem nie­doboru żywności nie mógłby być w ten sposób łatwo uregulowany. Nie rozwiążemy wszystkich problemów produkcji rolniczej przez GMO, co najwyżej kilka z nich. Następnie, każdy GMO powinien być oceniony pod względem własnej specyfiki, i, z tego punktu widzenia, akceptując szeroki wachlarz kryteriów, moglibyśmy posegregować projekty GMO w ciąg propozycji idących od niebezpiecznych po pożądane, przechodząc przez te, które nie są niezbędne.W końcu, GMO są przedmiotem patentów, a pojawienie się praw własności intelektualnych w dziedzinie biologii stawia problemy etyczne, z którymi nasze społeczeństwa bardzo źle się obeszły, rozstrzygając zasadniczo na korzyść firm. Trzeba również wspomnieć, że producenci ekologiczni, którzy wybrali uprawę bez GMO, czują się oszukani, kiedy ich plony zostają skażone krzyżówkami GMO. Szkoda, że polaryzacja stanowisk w tej sprawie jest tak silna, iż jakakolwiek debata oraz poszukiwanie rozwiązań są tak trudne. Jedno z wyjść polega m.in. na tym, że powszechne badania zaowocują wskazaniem właściwych dróg przyszłości... z lub bez GMO.Nowa gospodarka rolna naznaczona przez deficyt? To stwierdzenie w sposób oczywisty sugeruje pojawienie się perspektywy postępującego i długotrwałego niedoboru zasobów: brak dostępnej ziemi, żywności i paliw płynnych. Niedostatek ten, zgodnie z panującymi tendencjami, powinien więc przełożyć się na podwyżki cen.Po pierwsze, ceny ropy naftowej powinny wpływać na koszty produkcji rolnej, w szczególności orki, która wymaga sporych nakładów energii. Po drugie, ceny nawozów powinny również wzrosnąć, gdyż do ich produkcji zużywa się dużo energii i zasobów kopalnych (pokłady gazu naturalnego służące do produkcji nawozów azotowych, pokłady fosforu, którego wydobywanie stanie się coraz trudniejsze). To wszystko stwarza silną tendencję do wzrostu cen produktów rolnych i żywności.Jak już stwierdziliśmy, również ziemia powinna stawać się dobrem coraz bardziej deficytowym. Niewątpliwie, konsekwencją wynikającą z tego stanu rzeczy będzie gonitwa za ziemią – w szczególności w Amazonii – oraz podwyżka jej cen. Gdzie indziej w świecie perspektywa wzrostu cen produktów rolnych i żywności mogłaby spowodować podwyżkę cen ziemi, a to z kolei wzrost kosztów produkcji. Ogólnie rzecz biorąc, możliwe jest, iż skończy się trwająca od 100 lat tendencja do obniżania cen produktów żywnościowych związana z historycznym wzrostem wydajności rolnej w dużych regionach produkcyjnych.Konsekwencje gospodarcze i społeczne byłyby więc znaczące. Gospodarstwa domowe powinny przeznaczyć większą niż do tej pory część swoich dochodów na pożywienie, co mogłoby zagrozić najbiedniejszym konsumentom. Jednak zwłaszcza rolnicy bez ziemi lub ci, którzy nie mają jej dostatecznie dużo, zostaliby pozbawieni perspektywy dostępu do niej lub powiększenia swoich gospodarstw. W ten oto sposób utrwaliłaby się jedna z podstawowych przyczyn biedy. Mówiąc ogólniej, zachodziłoby niebezpieczeństwo, że 840 mln osób, które cierpią na brak żywności, nie zmieni swojej sytuacji.Niepokój budzą również ekologiczne konsekwencje gonitwy za ziemią – dzisiaj właściwie nie dające się wykalkulować. Zniknięcie znacznej części leśnej osłony roślinnej Amazonii mogłoby spowodować trudno odwracalny proces upustynnienia; tym mniej odwracalny, iż aktualnie dostępne modele zmian klimatycznych zdają się zgodne co do tego, że – w związku z nieuchronnymi zmianami klimatycznymi, które dotkną planetę – może nastąpić osuszenie tego regionu. Taka sytuacja zwiększyłaby niebezpieczeństwo podwyższenia cen żywności.Jak interpretować aktualne podwyżki cen zbóż? Polityka liberalizacji Meksyku w latach dziewięćdziesiątych doprowadziła do tego, iż zaczęto masowo importować kukurydzę ze Stanów Zjednoczonych (około jednej trzeciej krajowego spożycia), co odbiło się niekorzystnie na produkcji miejscowej. Eksport kukurydzy do Meksyku zmniejszył się, gdy Stany Zjednoczone nagle zdecydowały się wesprzeć produkcję etanolu na bazie kukurydzy. Dlatego w 2006 i 2007 r. ceny tortilli z kukurydzy– podstawowego składnika meksykańskiej diety – wzrosły o ok. 30%. Wzrost cen kukurydzy w Meksyku zadziałał jak światowy sygnał nowego deficytu spowodowanego konkurencją w wykorzystywaniu zboża: wyżywienie ludzi lub produkcja etanolu (na bazie kukurydzy lub zboża). Możemy zatem pokusić się o przypisanie tej nowej formie konkurencji ogólnego wzrostu cen zbóż na rynku światowym, w szczególności pszenicy (+100% w ciągu jednego roku, od lipca 2006 r.).Koniunktura światowych ceny produktów rolnych jest wyjątkowa. Rynek żywo na nią reaguje: bardzo silnie wzrasta azjatycki popyt na prawie wszystkie podstawowe produkty spożywcze. Koniunktura przekłada się na zwiększone zapotrzebowanie na towary importowane. Tymczasem podaż wzrasta wolniej niż popyt, co z kolei pociąga za sobą zmniejszenie się zapasów światowych. Podaż spada, tym bardziej że Australia i Rosja są dotknięte suszą. Nie ma pewności, czy koniunktura ta bazuje na pojawieniu się deficytu światowego, ale również nic nie zaprzecza tej hipotezie. Nie jest też wykluczone, że wraz z nadejściem lepszego klimatu koniunkturalnego, podaż nagle się wzmocni. Być może zwiększy się krótko­terminowo dzięki włączeniu do uprawy nowych terenów, powrotowi do używania nawozów oraz dzięki produktom ochrony roślin. Jednakże, w dłuższej perspektywie, bez wątpienia hossa zacznie się stopniowo kończyć z powodu kurczenia się dostępnej przestrzeni oraz wzrostu kosztów produkcji.Niektórzy mogliby twierdzić, że rynek powinien dążyć do równo­wagi z innych powodów: wraz ze wzrostem cen żywności popyt stawałby się mniejszy, a więc podaż miałaby więcej czasu, by się przystosować. Zresztą powiększenie się deficytu żywności oraz brak paliw płynnych przyspieszyłoby przygotowanie nowych rozwiązań w dziedzinie produkcji energii i uelastyczniłoby ceny produktów rolnych. W tej kwestii wszystko jest do rozważenia, jednak pokładanie ufności jedynie w międzynarodowym rynku, w dziedzinach tak ważnych jak żywność i paliwo, jest z pewnością ryzykowne. Państwa, by zapewnić sobie bezpieczeństwo żywnościowe i energetyczne, będą musiały interweniować w zarządzanie priorytetami produkcyjnymi– co może się okazać trudne z powodu braku pewności, jakimi motywami należy się kierować, dokonując wyborów. Otóż, decyzje te są bardziej złożone niż wybór między napełnianiem żołądków a napełnianiem baków. Czy należy podążać drogą produkcji agropaliw, która spotkała się z silną krytyką ze strony organizacji ekologicznych?Czy agropaliwa są najlepszym rozwiązaniem? Napewno nie, ale przejściowo są dobrym rozwiązaniem i dodatkowym źródłem dochodów dla rolnictwa. Kilka lat temu dominowała opinia, że agropaliwa są rozwiązaniem przyszłości ze względu na ich neutralny wpływ na efekt cieplarniany (pochodzą z fotosyntezy, która wykorzystuje dwutlenek węgla z powietrza; spalając je, zwracamy taką samą ilość dwutlenku węgla do atmosfery). Stwierdzono jednak, że ich koszt był zbyt wysoki. Aby alternatywa "ropa naftowa lub agropaliwa” mogła stać się realna, ceny ropy naftowej powinny być porównywalne z kosztami produkcji agropaliw. Wzrost cen ropy od 2003 r. dał zainteresowanym rządom okazję przedsięwzięcia środków fiskalnych (zmniejszenie obciążeń podatkowych), by ożywić podaż agropaliw. Rolnicy szybko pochwycili tę okazję: w Stanach Zjednoczonych produkcja kukurydzy przeznaczonej na etanol bardzo gwałtownie wzrosła za sprawą inwestycji przemysłowych przedsięwziętych dzięki zmniejszeniu podatku. W Europie obowiązkowe ugory zostały zaorane, by produkować rzepak przeznaczony na olej paliwowy. Również dwie wielkie branże – branża alkoholowa, opierająca się na trzcinie cukrowej (w Brazylii) i zbożach (kukurydza w Stanach Zjednoczonych) oraz branża produkcji biodiesela na bazie roślin oleistych (rzepak w Europie, olej palmowy w krajach tropikalnych) – są w rozkwicie i na najwyższym poziomie rozwoju.Nastąpił wielopłaszczyznowy konflikt. Po pierwsze, odnośnie do bilansu energetycznego produkcji. W wyliczeniach wszystko zależy od tego, czy bierze się pod uwagę ogół produkcji w danej branży. Rolnicy masowo produkujący zboża oraz rośliny oleiste zakładają duże gospodarstwa korzystające z nawozów oraz motoryzacji – do produkcji oraz funkcjonowania których zużywa się dużo paliwa pochodzenia kopalnego. W sumie bilans energetyczny wyrażony w stosunku liczby zużytych kalorii do liczby kalorii wyprodukowanych nie jest przekonujący – poza krajami tropikalnymi, w których wydajność rolnicza jest biologicznie wyższa niż w krajach o klimacie umiarkowanym[4]. Oczywiście, różne oceny wydajności dają różne wyniki oraz opierają się na innych metodach, lecz następujący wniosek jest przekonujący: agropaliwa nie przedstawiają takiego bilansu energetycznego, który mógłby zaradzić energetycznym problemom świata.Inny aspekt problemu dotyczy krajów tropikalnych znajdujących się na terenach sprzyjających produkcji agropaliw. Kraje te nie oprą się okazji masowego zwiększenia własnej produkcji, a tym samym zdobycia dewiz i stworzenia miejsc pracy. Brazylia eksportowałaby etanol na bazie amazońskiej trzciny cukrowej, a Indonezja olej palmowy. Będzie to dotyczyć wielu innych krajów, gdyż prywatne kapitały nie będą zwlekać w inwestowaniu. We wszystkich tych przypadkach szybki rozwój przedsięwzięć będzie zachodził ze szkodą dla wilgotnych lasów tropikalnych oraz uzależnionej od nich bioróżnorodności, której zachowanie leży w interesie światowym. Jeśli chodzi o to ostatnie, duże przedsiębiorstwa produkujące olej spożywczy miały już do czynienia z ruchami ekologicznymi, które domagały się zaprzestania karczowania lasów oraz powstrzyma­nia płynących z tego konsekwencji, np. wymierania dużych małp. Podobne problemy będą na nowo powstawać, a reakcje ze strony ruchów ekologicznych, bez cienia wątpliwości, będą bardziej stanowcze. W ten sposób, z powodu małej wydajności oraz zagrożenia ekologicznego, łatwo się dzisiaj zgodzić, że rozwiązanie problemu przez technikę szybko osiągnie granice. Czy są w takim razie inne rozwiązania?Czy mamy alternatywę energetyczną? Paliwo jest zużywane głównie przez samochody, autobusy, pociągi, samoloty, ogrzewanie domów i produkcję elektryczności. Alternatywa jest konieczna przede wszystkim w dziedzinie transportu. Chodzi o to, by zastąpić łatwo dostępne paliwo płynne. W dalszej perspektywie, alternatywą jest wodór w ogniwach paliwowych – pod warunkiem że znajdziemy niezbyt drogie sposoby jego produkcji. W oczekiwaniu na to naukowcy przygotowują agropaliwa drugiej i trzeciej generacji.Druga generacja pochodzić będzie z substancji celulozowych i drewnopochodnych roślin; inaczej mówiąc, głównie z drzew i kil­ku roślin wybranych ze względu na ich zdolność do produkowania biomasy łatwo przetwarzalnej w energię. Enzymy pozwolą rozczłonkować makromolekuły celulozy i ligniny po to, by otrzymać cukry przekształcalne w alkohol. Lista roślin, które będzie można wykorzystywać w ten sposób, wydłuża się. Biomasę można przekształcić w gaz dzięki pirolizie. Technologie brane pod uwagę są przedmiotem eksperymentów; wylicza się również ich skuteczność. Jednakże, zanim zaczęto je udoskonalać, pojawiły się pytania dotyczące obszarów wykorzystywanych do tego typu produkcji oraz konkurencji między nimi a ziemiami przeznaczonymi pod produkcję żywności. Ewentualnie to lasy mogłyby być częściowo wykorzystywane jako przestrzeń do produkcji paliwa, jednakże takie ich użycie byłoby sprzeczne z postulatem zarządzania bioróżnorodnością. Można by również wykorzystać pozostałości po uprawach (słomy), ale bezpośredni powrót materii organicznej do gleby ma liczne zalety agronomiczne i działa na korzyść walki z efektem cieplarnianym (uwięzienie węgla). Tutaj również pojawia się kontrowersja.Trzecia generacja jest bardziej futurystyczna. Chodzi przede wszystkim o glony zdolne do produkcji w procesie fotosyntezy oleju dającego się wykorzystać jako paliwo – całkowicie tak jak rośliny, jednakże z lepszą wydajnością[5]. Badania dotyczą również roślin przyszłości, mogących produkować molekuły interesujące dla środowisk mało wydajnych. Przykładem może być tu jatrofa, która pozwala na produkcję oleju w klimatach suchych. Poszukiwania te mogą również dotyczyć mikroorganizmów zdolnych do bezpośredniej produkcji molekuł węglowych. Ale jest jeszcze zbyt wcześnie, by kalkulować koszty związane z wprowadzeniem w życie technologii wynikających z tych badań. Owe rozwiązania są cały czas w sferze poszukiwań, lecz jest prawie pewne, że agropaliwa będą opłacalne przez długi okres dla przemysłowców wspomaganych przez obniżenie obciążeń podatkowych.Przez dwa lub trzy przyszłe dziesięciolecia będziemy mieli do czynienia z gwałtownym wzrostem zapotrzebowania ludzkości na żywność i paliwa oraz ze zwiększeniem się produkcji odpowiadających temu zapotrzebowaniu, bazujących na areałach uprawnych. W okresie udoskonalania technik drugiej generacji – a wymagać to będzie prawdopodobnie jednego dziesięciolecia – będzie miała miejsce gonitwa za ziemią, napędzana tendencją do wzrostu cen żywności i energii jednocześnie. Rezultatem tego będzie coraz żywszy sprzeciw ruchów broniących bioróżnorodności i interesów biednych. To oni właśnie – jeszcze bardziej niż w przeszłości – odczują wysokie ceny. Nawet jeśli taki scenariusz może się nie ziścić, jest on wystarczająco prawdopodobny, byśmy mieli tyle rozwagi, aby się do niego przygotować.Czy można przystosować się do jeszcze większego niedoboru?Deficyt mógłby zaostrzyć jeszcze bardziej antagonizm między rozwiązaniami technicznymi oraz ich licznymi konsekwencjami w środowisku. Im bardziej społeczeństwa zwiększają presję na eksploatację zasobów planety, im szybciej zbliżamy się do limitów zasobów i ich zdolności odnawiania się, im bardziej rozwiązania dotyczące ekosystemów będą wpływać na rozwiązania akceptowa­ne w innych dziedzinach, tym bardziej decyzje, które należy podjąć, będą trudniejsze i bardziej kontrowersyjne. Tak więc konflikt między produkcją żywności a produkcją paliw jest bez wątpienia jedynie prototypem ewentualnych przyszłych konfliktów.Dlatego ważne jest badanie wszystkich możliwych dróg wyjścia, w szczególności tych, które mają na celu ograniczenie konsumpcji zasobów. Sytuacja niedoboru mogłaby w istocie pobudzić jednoczesne oszczędzanie energii i żywności. Oszczędzanie energii pochodzącej z paliw prowadziłoby w sposób widoczny do ograniczenia transportu indywidualnego na rzecz zbiorowego transportu miejskiego i międzymiastowego oraz do takiego modyfikowania mieszkań, by wydatki na ogrzewanie i klimatyzację zostały ograniczone. Perspektywa ta jest coraz bardziej oczywista dla władz krajów zindustrializowanych. Oszczędzanie żywności prowadziłoby do znacznego ograniczenia konsumpcji mięsa (którego produkcja wymaga wykorzystania dużych areałów) na korzyść warzyw, zbóż oraz owoców. To jest również aktualny temat powszechnej polityki. Rozumowanie to przyczyniłoby się do lepszego wykorzystywania przestrzeni, tak by pogodzić zapotrzebowanie na tereny pod budowę mieszkań, pod produkcję rolniczą i energetyczną z zasadą zachowania bioróżnorodności. Deficyt i ceny, będące tego konsekwencją, z pewnością powinny wzmacniać skłonność do akceptowania nowych zachowań; lecz bez powszechnej polityki sygnały rynkowe nie są dość czytelne i stanowią jedynie część przesłania zachęcającego do zmian. W krajach uprzemysłowionych ich funkcja polegać będzie na przygotowaniu obywateli do zaakceptowania zmiany stylu życia oraz wynikających z tego zachowań. W krajach rozwijających się, które wszedłszy na drogę rozwoju stały się potężnymi konsumentami przestrzeni oraz energii kopalnej, publiczna polityka stanie prędzej lub później przed koniecznością gruntownego zmodyfikowania aktualnych linii rozwoju, będących dziś w inercji. Istnieje ryzyko, że przewidywane zwyżki cen dotkną również kraje rozwijające się. Jednakże wiele z nich, by stawić czoło zapotrzebowaniu, będzie miało okazję pobudzić lokalną produkcję rolniczą, zamiast liczyć na bardzo drogie produkty importowane. W każdym razie, zbliżanie się do kresu ilości przestrzeni i zasobów oraz przystosowywanie się do zmian klimatycznych to trudne wyzwanie dla rządów, które muszą zadbać o to, by przyzwyczajenia społeczeństw w porę się zmieniły. Największym ryzykiem jest to, iż zmiany te będą się dziać ze szkodą dla najbiedniejszych.[1] Używam raczej terminu "agropaliwa" niż "biopaliwa", gdyż przedrostek "bio" sugeruje, iż owe paliwa są produkowane metodami rolnictwa ekologicznego, co nie jest prawdą.[2] Spór maltuzjanistów z antymaltuzjanistami rozpoczął się w XVIII w. i wraz z pismami René Dumonta we Francji i braci Paddock w USA ciągnął się aż do lat 60. XX w. Zniknął za sprawą spektakularnego wzrostu wydajności, z którym mamy do czynienia od czterech dziesięcioleci. Klub Rzymski uczynił ten spór znów aktualnym, mówiąc o "granicach wzrostu".[3] Porównaj Koło ekonomistów i E. Orsenna, Un monde de ressources rares (Świat zasobów deficytowych), Perrin/Descartes et Cie 2007.[4] Bilans energetyczny (energia na początku i na końcu produkcji) dla etanolu z kukurydzy i z pszenicy waha się od 0,5 do 1,2, dla trzciny cukrowej od 0,1 do 0,3. Bilans dla oleju paliwowego z rzepaku waha się od 0,3 do 0,8, a dla oleju palmowego wy­nosi 0,1. Źródło: B.Dorin – Cirad, badania konsultowane w lutym 2007 r.[5] Przewiduje się, że wydajność produkcji energii będzie 10 razy wyższa na hektar niż w przypadku oleju rzepakowego. W taki sposób uniknie się również konfliktu z obszarami rolnymi, gdyż uprawy będą zajmowały nasłonecznione przestrzenie w zbiornikach wodnych; będą uprawiane być może bez pestycydów i produktów ochrony roślin, ale za to z użyciem dużej ilości wody, poddawanej kontroli zasolenia. Zatem w dyskusji ciągle zwracamy uwagę na ograniczenia a zupełnie pomijamy temat możliwości zwiększenia produkcji żywności i biopaliw dzięki radykalnemu zwiększeniu wykorzystania zasobów wody.