poniedziałek, 24 stycznia 2011

Po co ChRL Afryka?

Za panowania dynastii Ming (1368-1644) chiński żeglarz admirał Zheng He (w rzeczywistości był muzułmaninem z grupy Huej) opłynął gigantyczną flotą na ówczesne czasy składającą się z 69 galeonów, 100 mniejszych staktów i 30 tysięcy żołnierzy prawie całą Afrykę nie niepokoiąc jej mieszkańców, a odpływając zabrał na statek jedynie żyrafę . Chińczycy nie skolonizowali jednak wtedy Czarnego Lądu. Zrobili to inni. Przez znaczną część swojej historii Chiny i cywilizacja chińska były najpotężniejszym państwem świata. Dzięki dużej ilości taniej siły roboczej Chiny znajdowały się w 1860 r. na drugim miejscu na świecie pod względem produkcji przemysłowej, a jeszcze na początku XX w. przemysł chiński wytwarzał trzecią część produktu globalnego. W regionalnym systemie międzynarodowym Chiny zajmowały do połowy XIX w. pozycję hegemonistyczną, tworząc hierarchiczny układ oparty na przekonaniach i wartościach stanowiących o istocie konfucjańskiego kręgu kulturowego. Zapoczątkowany klęską w I Wojnie Opiumowej okres stuletniej dominacji obcych mocarstw przyniósł nie tylko pozbawienie Chin statusu mocarstwa, ale także wpisał się w erę chaosu i wewnętrznego osłabienia państwa. Dziś jakby powoli Chiny przymierzają się do nadrobienia zaległości sprzed kilkuset lat. Afryka to 53 państwa i 10 obszarów autonomicznych. 22% całkowitej powierzchni ziemi i od 2009 roku już trochę ponad miliard mieszkańców. 70% światowej produkcji kakao i 50% produkcji diamentów pochodzi właśnie z Afryki. Ale Afryka, zwłaszcza środkowa i południowa, to nie jest ta bogata część naszego świata. Chiny i Afryka to przykład na współczesny boom gospodarczy albo na nowoczesny kolonializm pod inną nazwą. Chiny od roku 2000 zwiększyły swój handel z Afryką dziesięciokrotnie. Główny partner to Angola. Chińczycy sprowadzają z Afryki przede wszystkim ropę i inne surowce naturalne, w tym również drewno. Chińczykom w handlu nie przeszkadza w niczym fakt, że afrykańskie reżimy robią nadal, co zechcą. Póki co, według szacunków agendy ONZ do spraw wyżywienia i gospodarki rolnej (FAO) w minionych trzech latach zagraniczni inwestorzy nabyli lub wydzierżawili w Afryce około 20 milionów hektarów powierzchni rolniczej. W ostatnim roku byli to przede wszystkim inwestorzy z Chin i Arabii Saudyjskiej. Uprawa zbóż i roślin do produkcji paliw biologicznych staje się dla nich w Afryce bardzo atrakcyjna. Ziemia odbierana jest często lokalnym rolnikom, co pociąga za sobą masową degradację całych regionów i masową migrację ludności.
Politykę zagraniczną ChRL na początku XXI wieku cechuje nowa jakość, która jest konsekwencją przede wszystkim zmiany chińskiej strategii w sferze stosunków międzynarodowych. Nie byłoby to możliwe bez ewolucji koncepcji i poglądów na sposób prowadzenia polityki zagranicznej. Stosowanie raczej soft power, niż „twardej siły” zwiększyło rolę chińskiej dyplomacji w oddziaływaniu na innych aktorów stosunków międzynarodowych. Nie bez znaczenia jest wzrost posiadanych przez Chiny zasobów będący efektem dynamicznego rozwoju gospodarczego kraju generującego potężną nadwyżke finansową oraz coraz większa liczba sprawnie i kompetentnie działających dyplomatów i urzędników. Większe niż dotychczas zaangażowanie Chin w organizacjach międzynarodowych, pogłębianie stosunków dwustronnych, wygaszanie konfliktów i podkreślanie, iż Chiny czują się odpowiedzialne za losy świata buduje nowy obraz Państwa Środka. Służy to nie tylko zwiększeniu prestiżu ChRL na arenie międzynarodowej. W znaczący sposób wpływa to także na poprawę bezpieczeństwa Chin z jednej strony, ale z drugiej wymusza to konieczność zabezpieczenia swoich interesów i budowania nowoczesnych sił zbroinych zdolnych działać nie tylko na własnym obszarze i bezpośrednim sąsiedztwie.. Umożliwia to władzom chińskim kontynuowanie reform, których efektem jest nie tylko modernizacja kraju, ale systematyczny wzrost jego potencjału, także militarnego. Tym samym Chiny coraz szybciej zbliżają się do osiągnięcia statusu mocarstwa globalnego. „Nowa Dyplomacja” uwypukla cele koegzystencjalne, zwraca uwagę na takie elementy relacji międzynarodowych, które można by zaliczyć do „interesu wspólnoty międzynarodowej”. Nie oznacza to jednak, iż „Nowa Dyplomacja” nie ma służyć przede wszystkim realizacji interesów Chin. Stworzenie nowego ładu globalnego, opartego na systemie wielobiegunowym wciąż pozostaje istotnym celem chińskiej polityki zagranicznej. Świat bez hegemona, jakim są dzisiaj Stany Zjednoczone, świat wielu mocarstw byłby światem, w którym Chiny posiadałyby z pewnością jeszcze silniejszą, niż dzisiaj pozycję na arenie międzynarodowej oraz umocniłby ich dominację w regionie Azji i Pacyfiku.
Politykę zagraniczną Chin można podzielić na pięć segmentów:
1) Strategia i taktyka Chin w Azji,
2) Dwustronne stosunki z Rosją,
3) Last but Least relacji ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej,
4) UE jako rynek zbytu ,
5) Pozostałe kraje trzeciego świata jako źródło surowcowe i wsparcie polityczne.
W trakcie jej realizacji wystepuje wzajemna korelacja pomiędzy tymi segmentami. Natomiast siła wypływa z wewnętrznych progamów skutecznie poprawiających rozwój gospodarczy. Dlatego zaangażowanie ChRL w Afryce wypływa zarówno z koncepcji polityki zagranicznej w ramach, której potrzebne jest Chinom wsparcie w organizacjach międzynarodowych jak najszerszego gremium ich członków, jak też z polityki wewnętrznej - a może przede wszystkim – gdyż dla jej realizacji potrzebne są gospodarce tanie i na dogodnych warunkach nabywane surowce, aby przedsiebiorstwa poprawiały swoją konkurencyjność względem zachodnich firm. Równolegle wzrost konkurencyjności chińskich na światowych rynkach powoduje upadłości działalności gospodarczej ich konkurencji. Wewnętrznie powodzenie gospodarcze sprzyja stabilizacji społecznej, powolnej poprawie warunków życia ludności, płynnej wymiany kadrowej w anachronicznym jednopartyjnym systemie politycznym, poprawie sytuacji dochodowej w służbach siłowych na czele z kadrą wojskową dzięki wzrostowi nakładów, zminieszanie się rozwarstwienia społecznego. Dzięki wewnętrznej stabilizacji i sukcesom gospodarczym oraz radykalnemu wzrostowi nakładów na siły zbrojne ChRL wzbudza respekt w polityce międzynarodowej. Jednocześnie te sukcesy wymuszają budowanie sobie stref wpływów. W tej konfiguracji właśnie Afryka staje się jedną z takich stref.

niedziela, 23 stycznia 2011

Finansowe trendy na świecie.

Według oficjalnych informacji ChRL ogłosiła 10,3% r/r wzrost gospodarczy (w 2009 było to 9,8%). Wartość PKB oszacowano na przeszło 6 bln USD. Wartość eksportu w 2010 r. wzrosła o 31,3 proc. r/r. W 2011 r. łączna wartość chińskiego eksportu ma wynieść ok. 1,5 bln dol. Chiny pożyczyły krajom rozwijającym się (dla rządów i firm) w ciągu ostatnich 2 lat 110 mld USD. W tym samym okresie Bank Światowy udzielił pożyczek na ok. 100 mld dol. Udzielając kredytów firmom surowcowym Chiny zapewniły sobie dostawy ropy naftowej m.in. z Rosji, Wenezueli oraz Brazylii. Chińskie kredyty trafiły też do inwestycji infrastrukturalnych w Indiach, w Afryce i w Argentynie.Na tym tle Stany Zjednoczone muszą w 2011 roku pożyczyć 2,88 bln euro, a Japonia - 2,2 bln euro (dla USA to ponad 25 proc. PKB, a dla Japonii to nawet ponad 52 proc. PKB!). W odpowiedzi na amerykańską krytykę chińskiej polityki walutowej prezydent Chin przypomniał, że chińska gospodarka umożliwiła światu wyjście z kryzysu, dzięki niej powstało w świecie ok. 14 mln miejsc pracy, a amerykańscy konsumenci oszczędzili ok. 600 mld dol.W tym miejscu należy zwrócić uwagę,że w styczniu 2005 r., (George W. Bush rozpoczynał swoją drugą kadencję prezydencką), amerykański dług wynosił ok. 7,6 bln dol. Na koniec 2010 r. sięgał już 10,7 mld dol, a w marcu osiągnie poziom 14,3 bln dol. (jest to limit zadłużenia ustalony w ubiegłym roku przez Kongres). Jeśli ten limit nie zostanie podniesiony, to cięcia w wydatkach mogą doprowadzić do powrotu kryzysu i recesji. Równolegle rosną ceny ropy na światowych rynkach. Z krajów OPEC nadeszły ostatnio informacje, że akceptują one cenę 100 dol. za baryłkę i prawdopodobnie nie będzie potrzeby zwoływania nadzwyczajnego posiedzenia tej organizacji. A co w Europie? Potrzeby pożyczkowe rządów krajów strefy euro co prawda spadną o niemal 190 mld euro, ale i tak wyniosą 1,86 bln euro. Ten rok w analizowanym zakresie ma być lepszy niż rok 2010, kiedy to kraje strefy euro musiały pożyczyć z rynków finansowych 2,05 bln euro, aby zrefinansować stare zadłużenie i pokryć bieżące dziury budżetowe. W strukturze tej sumy, która kraje eurolandu muszą pożyczyć deficyty budżetowe wynoszą ok. 540 mld euro, a reszta to sumy, które trzeba zrefinansować (długi krótko i długoterminowe). Problemy te mają istotne znaczenie dla stabilności nie tylko krajów, których dotyczą, ale także dla całej strefy euro i dla europejskiej waluty. Pamiętamy, jaki skutek wywołały zagrożenia w niezdolnością do zrefinansowania (przy sensownych warunkach) zadłużenia i pokrycia deficytu przez rządy Grecji i Irlandii. Świadomość skutków wstrząsnęły strefą euro, a nawet pod znakiem zapytania postawiły spójność tego ugrupowania. By usunąć zagrożenie (przynajmniej na jakiś czas) Grecja otrzymała pożyczkę w wysokości 110 mld euro, a Irlandia – 85mld euro. Te pożyczki zostały sfinansowane przez MFW i kraje strefy euro. Co prawda bieżących kłopotów w tym roku unikną Grecja i Irlandia, ale w „kolejce” czekają Portugalia i Hiszpania, a nawet Włochy i Belgia... Największe potrzeby pożyczkowe w tym roku będą mieć Francja - 385,8 mld euro, Włochy - 381,1 mld euro i Niemcy - 291,6 mld euro. Jednak odnosząc te potrzeby pożyczkowe do wielkości PKB, to kraje unijne są jeszcze we względnie dobrej sytuacji w stosunku do USA, czy Japonii, bo wskaźnik ten w strefie euro wynosi ok. 15% PKB (chociaż dla Grecji to 23,1%, dla Włoch - 22,6% i dla Portugalii - 21,1%).
Na tym tle potrzeby polskiego budżetu nie są wysokie, bo szacuje się je na poziomie 167,5 mld zł, a więc ok. 43 mld euro i stanowi to ok. 11 proc. polskiego PKB. Powyższe cyfry pokazują jaki jest trend na świecie.

czwartek, 20 stycznia 2011

Afryka jako kierunek chińskiej ekspansji.

Ostatnie dwie dekady to wzrost zainteresowania Chin kontynentem afrykańskim. Tu również zasadniczym motorem napędowym chińskiej ekspansji są szybko rosnące potrzeby energetyczne Państwa Środka, ale też postrzeganie Afryki jako chłonnego i dużego rynku, słabo wykorzystywanego przez Zachód. Z perspektywy Pekinu atutem Afryki jako źródła dostaw surowców naturalnych jest malejące zaangażowanie państw i firm zachodnich, dla których warunki bezpieczeństwa w wielu krajach afrykańskich są poniżej akceptowalnego poziomu ryzyka. Chińczycy są w stanie takie ryzyko ponieść, co więcej – ze względu na swą politykę wobec reżimów afrykańskich są dziś generalnie milej widziani na Czarnym Lądzie niż Amerykanie czy Europejczycy. Chiny sprytnie wykorzystały zaangażowanie się w zimną wojnę państw Zachodu i ZSRR, wchodząc w tym czasie na rynki afrykańskie. Wraz z początkiem Zimnej Wojny, Chiny zaczęły zabiegać o poparcie tego regionu dla polityki „jednych Chin” – oznaczało to pomoc w zamian za nieuznawanie Tajwanu. Sprzyjał temu ostateczny rozpad systemu kolonialnego w Afryce. Odkąd skończyła się „Zimna Wojna” Chiny widziały w Afryce kluczowego sprzymierzeńca w walce z USA, szczególnie w ONZ. Co więcej chciały powstrzymać nawiązywanie kontaktów z krajami afrykańskimi przez Tajwan i dążyły do przejęcia jego partnerów handlowych. Zaangażowanie gospodarcze w tym regionie okazało się niezwykle mądrym posunięciem Pekinu i przynosi w obecnych czasach ogromne korzyści w postaci dostępu do zyskujących coraz bardziej na znaczeniu takich surowców, jak ropa naftowa, metale czy drewno. W okresie lat 80 chińskie firmy zainwestowały ponad 310 mln. USD w 11 państwach na Czarnym Kontynencie. Powyżej 2 000 projektów dotyczących inżynierii i siły roboczej zostało zakończonych w ok. 40 krajach. Więcej niż 200 azjatyckich przedsiębiorstw aktywnie działało na tym rynku. Znaczącym wzrostem zainteresowania afrykański kontynent zaczął się cieszyć od 1993 roku, gdy ChRL z eksportera ropy naftowej i gazu ziemnego stała się importerem tych nośników energii. Do końca roku 2000 Chińczycy posiadali 499 firm w Afryce, które zainwestowały tam 990 mln. USD, a w samym 2000 roku – otworzyli 57 firm i zainwestowali 251 mln. USD. Po co Państwu Środka gospodarcza przychylność Afryki? Po pierwsze, ma zaspokoić surowcowy apetyt chińskiej gospodarki. Chińczycy nie inwestują w Afrykę bez powodu i za darmo. Po drugie, przez inwestycje Chiny chcą budować swą pozycję polityczną jako przywódca państw rozwijających się. Nie robią tego tak hałaśliwie jak Brazylia, ale prowadzą sprytną zagraniczną politykę ekonomiczną i już niedługo w Afryce nic ważnego nie będzie się mogło wydarzyć bez wiedzy Pekinu. Po trzecie, inwestycja w Afrykę to zapobiegliwa rywalizacja o przyszłe rynki zbytu. To cel najbardziej odległy i najmniej konkretny; państwa Czarnego Lądu nadal dysponują bardzo niską siłą nabywczą. Ale Chiny planują długofalowo i zdają sobie sprawę, że mogą tam sprzedawać znacznie tańsze produkty niż do państw rozwiniętych. Chińskie firmy dostają też lukratywne koncesje np. w telekomunikacji - która w Afryce raczkuje i może być świetnym interesem. Jednym z głównych kierunków chińskich działań na arenie międzynarodowej, obok powstrzymywania amerykańskiej hegemonii oraz budowy roli lidera w Azji, jest dążenie do wzmocnienia ładu wielobiegunowego. Na drodze ku temu celowi stoi jednak, obok innych, poważny problem zapewnienia dostaw surowców oraz rynków zbytu dla własnych produktów. Chińskie rezerwy ropy wynoszą w 2010 roku 12 milionów ton metrycznych ropy. Ostatnio wybudowano 10 zbiorników mogących łącznie pomieścić 6 milionów 300 tysięcy baryłek ropy. W budowie znajdują się kolejne zbiorniki. Chiny chcą powiększyć swoje możliwości magazynowania ropy do 50 milionów baryłek. Pekin stara się przekuć obecny sukces gospodarczy na narzędzie, który w przyszłości pomoże usunąć takie przeszkody, a współpraca z państwami rozwijającymi się stanowi tego doskonały przykład. „Chiny, w ostatnich kilku dziesięcioleciach, osiągnęły największe sukcesy w walce z biedą.” Powody chińskiego zainteresowania Afryką wynikają z nadażającej się szansy wykorzystania własnego potencjału ekonomicznego w części świata, zwanym często „zapomnianym kontynentem”. W sytuacji gdy ceny ropy naftowej biją kolejne rekordy, podstawowym interesem staje się zagwarantowanie jej dostaw. Afrykańscy eksporterzy, tj. Angola, Czad , Gwinea Równikowa, Nigeria i Sudan korzystają więc z koniunktury. Poza tym, ChRL traktuje obecną współpracę jako długafalową inwestycję – swoją aktywnością chcą zapewnić sobie mocną pozycję na rynku afrykańskim w przyszłości, bo kontynent z jednym miliardem mieszkańców to doskonały rynek zbytu dla chińskich produktów. Obecnie wprawdzie siła nabywcza społeczeństw kontynentu afrykańskiego pozostaje niewielka jednak w przyszłości, również za sprawą chińskich inwestycji, sytuacja może ulec poprawie. Zapewniwszy sobie uprzywilejowaną pozycję, Chińczycy zyskają dostęp w perspektywie do ogromnego rynku zbytu. Współpraca gospodarcza i udzielana pomoc sprzyja budowaniu pozycji politycznej jako faktycznego przywódcy państw rozwijających się. Tym samym Pekin nawiązuje w jakiś sposób do swej roli w ruchu państw niezaangażowanych z okresu zimnej wojny, z tą różnicą, że aktualnie jego aktywność ma odmienny, bo ekonomiczny charakter. Stosunki handlowe między szybko rozwijającym się mocarstwem gospodarczym – Chinami, a Afryką, zaczęły się szczególnie dynamicznie rozwijać od roku 2004, kiedy prezydent Hu Jintao ogłosił kampanię wzmocnienia stosunków z najuboższym na świecie kontynentem, mimo że kontynent ten jest bogaty w surowce energetyczne i minerały. „Jest sprawą oczywistą, że musimy się uczyć od Chin”, powiedziała liberyjska minister finansów Antoinette Sayeh, na konferencji w Waszyngtonie, która odbyła się 14 kwietnia2007r.
Chińska Republika właśnie obchodzi nadejście nowego - 2010 roku. Ma to być według chińskiego kalendarza rok spod znaku tygrysa, który, zgodnie z wierzeniami, przyniesie odwagę w podejmowaniu decyzji, ale i niepokoje. Te wierzenia nie miałyby jednak takiego rozgłosu na świecie, gdyby nie błyskawiczny wzrost gospodarczy Chin oraz towarzyszący mu rozwój chińskich sił zbrojnych. Rozwijające się nieprzerwanie od 30 lat Chiny stały się drugim najważniejszym graczem na światowym rynku. Ten niebywały postęp wiąże się nie tylko z olbrzymimi zmianami wewnętrznymi kraju, wyciągnięciem z ubóstwa 500 mln Chińczyków, potwierdzeniem wiary we własne możliwości, czy utrzymaniem jedności narodowej. Chiński eksport odnosi sukcesy na całym świecie, jednocześnie stopniowo uzależniając od siebie kraje importujące, w efekcie wygrywania konkurencji z miejscowymi producentami. Wpływy Państwa Środka intensywnie rozwijają się także w krajach trzeciego świata, gdzie szuka ono kolejnych rynków dla swego eksportu i inwestycji, trwa tam wręcz gospodarcza konfrontacja mocarstw. „Paliwem dla gospodarki Państwa Środka jest eksport. Chińczycy podbili światowe rynki dumpingowymi cenami. Tylko oni są w stanie zbudować samochod za 5 tysięcy dolarów albo uszyć kurtkę za 5 dolarów. Statystyki są imponujące […] nadwyżka handlowa w marcu 2006 roku wyniosła 11 miliardow dolarów i jest dwa razy większa niż rok temu, a eksport wzrosł o 30%” . Chiny utrzymują przewagę handlową w wymianie z niemal wszystkimi zakątkami
świata. Prawie każdy Europejczyk codziennie posługuje się przynajmniej kilkoma przedmiotami chińskiej produkcji, co istotniejsze nie tylko tymi z najniższej półki cenowej. Jak wynika z danych Banku Światowego, w samym roku 2005 nadwyżka osiągnęła wartość 101,9
miliardów dolarów . Zysk w bilansie Chiny osiągają ograniczeniami względem importerów, zwłaszcza kosztownych dóbr wysokiej klasy. Operacja pozwala na sztuczne ograniczanie tempa wzrostu juana, a tym samym dostarcza możliwości do manipulowania walutą i narzucania dumpingowych cen . „W lipcu 2005 roku Ludowy Bank Chin zrewaluował juana o 2,1% w stosunku do dolara. Słaby juan sprawia, że tanie chińskie towary zalewają światowe rynki i uniemożliwiają producentom w innych krajach konkurowanie z nimi. […] Szef Banku powiedział, że rewaluacja pomoże zmniejszyć napięcie w światowym handlu, ale nie będzie miała wielkiego wpływu na deficyt wymiany z USA i UE w handlu z Chinami” . Nie można mieć więc wątpliwości, iż liczba produktów z oznaczeniem made in China będzie rosła nieustannie. Od chińskich pieniędzy uzależniony jest najpotężniejszy obecnie kraj świata – Stany Zjednoczone, ponieważ Chiny posiadają olbrzymie ilości amerykańskich obligacji skarbowych. Wszystkie te uzależnienia są przy tym dwustronne – tak jak zagraniczni importerzy są uzależnieni od chińskich produktów, podobnie chińska gospodarka od pieniędzy z eksportu, tak jak siła waluty USA jest uzależniona m.in. od chętnych na zakup obligacji skarbowych, podobnie skupujące je Chiny uzależnione są od stabilności dolara, ponieważ w tej walucie trzymają swe oszczędności, a także dokonują rozliczeń handlowych. Z tej nakręcającej się spirali zależności na razie nie widać wyjścia i cały świat bacznie obserwuje wzrastającą potęgę Chin. Jednak nie tylko zależności gospodarcze mogą być zagrożeniem dla reszty świata.

sobota, 15 stycznia 2011

Oddziaływanie medialne przedstawicieli ChRL w Afryce.

W Państwach afrykańskich o „ścisłej „ współpracy z ChRL są wydawane chińskie czasopisma. China Radio International (CRI) nadaje z Nairobi program dla trzech milionów słuchaczy w językach chińskim, angielskim i kiswahili. I tak na przykład Pekin dostarczył rządowi Zimbabwe urządzenia do zagłuszania radiostacji dzięki czemu w okresie wyborów rząd zablokował większość programów nadawanych przez radiostacje niezależne. Wiele z uniwersytetów w Afryce wprowadziło naukę chińskiego do swojego programu; nawet komisarz policji w Zimbabwe przykazał uczniom akademii policyjnej naukę chińskiego . Dynamiczny rozwój publicznej dyplomacji jako metody na poprawienie wizerunku Chin jest bardzo widoczny w symbolicznych inwestycjach, takich jak nowy budynek teatru narodowego w Senegalu, czy też chińskiego podarunku (wartego 100 milionów dolarów) dla Unii Afrykańskiej - budowy nowego centrum konferencyjnego dla tej organizacji w jej siedzibie w Addis Abebie . Chiny inwestują też w pozytywny wizerunek własnej kultury i języka. Instytuty Konfucjusza, zagraniczne centra kulturalne (odpowiednik British Council czy Alliance Françoise) istnieją już w 87 państwach. Na kontynencie afrykańskim funkcjonuje obecnie 20 Instytutów Konfucjusza (od Tunezji przez m.in. Liberię, Kamerun, RPA, Madagaskar i Zimbabwe po Rwandę i Mali) prowadzących naukę języka chińskiego i propagujących wiedzę o Chinach. Odbiór chińskiej kultury, czy też w ogóle chińskiej obecności w państwach afrykańskich wolny jest od uprzedzeń i obciążeń wynikających z kolonialnej przeszłości, dlatego kształtuje się bardziej spontanicznie, zależnie od bieżącego rozwoju – dla obydwu stron te ściślejsze kontakty to sytuacja względnie nowa. Dynamika i skala chińskiej aktywności gospodarczej budują atrakcyjny obraz Chin i ich kultury dla obserwatorów afrykańskich, doceniających ich przedsiębiorczość, pracowitość i wytrwałość. W wielu krajach zarówno instytucje chińskie, jak i lokalne szkoły i uniwersytety prowadzą naukę języka chińskiego, który cieszy się coraz większą popularnością, jako język przyszłościowy, pomocny w rozwoju kariery zawodowej. Cytowany przez Jonathana Paye-Layleh’a uczeń darmowej klasy chińskiego w Monrowii, stolicy Liberii, kraju historycznie związanego z USA, zauważa: „Tradycyjnie Liberyjczykom bliżej było do Amerykanów niż Chińczyków, jednak, jak na ironię, dziś to Chińczycy są na nas bardziej otwarci niż Amerykanie” . Chiny osiągnęły w Afryce sukces na jeszcze jednym polu. W roku 2003 konsorcjum Great Wall Industry Corp. wygrało przetarg na budowę, wystrzelenie i obsługę satelity ogłoszony przez Nigerię. Satelita telekomunikacyjny Nigcomsat-1, będący kopia chińskiego DFH-4, został wystrzelony na orbitę okołoziemską w połowie roku 2006. Istotne w tym zdarzeniu było nie to, że chińskie konsorcjum pokonało bardziej doświadczone i dysponujące większym doświadczeniem firmy z USA, UE, Rosji i Japonii, ale to, że Chiny zbudowały i wystrzeliły pierwszego satelitę będącego własnością państwa z Afryki subsaharyjskiej.

Skutki wojen- dług, kryzys gospodarczy i co dalej?

W wyniku rozpętania wojen w Iraku i Afganistanie dług publiczny USA osiągnął rekord wszech czasów i osiągnął pułap ponad 14 bln dol. wg agencji AP. Każdy Amerykanin jest zadłużony na ponad 45 tys. dol.
Niemal połowa obecnego zadłużenia powstała w ciągu ostatnich sześciu lat. Zadłużenie wzrosło z 7,6 bln dol. w 2005 roku, kiedy prezydent George W. Bush zaczynał swą drugą kadencję, do 10,6 bln w dniu, w którym urząd prezydenta objął Barack Obama i do 14,02 bln obecnie.
Dług publiczny zazwyczaj kurczy się w czasach pokoju i rośnie w latach wojny. Gwałtowny skok zadłużenia od 2005 roku przypadł na okres, w którym Stany Zjednoczone prowadziły dwie kosztowne wojny oraz przeszły najgłębsze załamanie gospodarcze od lat 30. XX wieku. W marcu 2011 roku przekroczony zostanie dopuszczalny prawnie limit wysokości długu publicznego, który wynosi 14,3 mld dol. Jeśli limit ten nie zostanie podniesiony, gospodarkę amerykańską czeka katastrofa na miarę kryzysu finansowego z lat 2008-2009. Deficyt budżetowy wyniósł w 2010 roku 1,7 bln dol. W roku bieżącym rząd wyda zapewne o 1,3 bln dol. więcej niż uzyska przychodów. Oznacza to, że na każdego wydanego dolara rząd pożycza 41 centów. USA całkiem realnie mogą się znaleźć na granicy bankructwa. W tej sytuacji Prezydent USA Barack Obama i przywódcy Unii Europejskiej Herman Van Rompuy i Manuel Barroso zaapelowali w sobotę (08.01. 2011)do swych partnerów z grupy G20 o działania na rzecz zrównoważonego wzrostu gospodarczego i unikanie "wojen walutowych" w postaci "konkurencyjnego obniżania kursu walut nie odzwierciedlających podstawowych realiów ekonomicznych". Czy chińczycy bezinteresownie oprócz oficjalnego stanowiska w realnej rzeczywistości się zgodżą - bardzo wątpie. Pytanie pozostaje - jaką cenę wystawią za dalsze finansowanie tego długu - bo około 1 biliona dolarów to są chińskie kredyty. O ile podniosą odsetki.? Jaki ustępstwa uzyskają w międzynarodowych organizacjach? O ile poprawią sobie warunki zbytu chińskich towarów na rynkach kontrolowanych przez USA? Kiedy rozpoczną rozmowy o przyłączeniu Tajwanu? Wojna ekonomiczna trwa i chińczycy w tej rozgrywce narzucają swoje warunki wszędzie tam, gdzie im nadarzy się okazja. Oficjalnie protestowali przeciwko wojnom w Iraku i Afganistanie lub wstrzymywali się od głosu, by zyskać sympatie drugiej strony bo po zakończeniu wojen, robić interesy przy odbudowie. Jednocześnie bardzo chętnie współfinansowali te wojny w postaci kredytów dla USA. Umiejętność zarabiania na obydwu stronach konfliktu to specjalność chińska doskonale przećwiczona na afrykańskim "poligonie doświadczalnym".
Dwugodzinne spotkanie amerykańskiego prezydenta z czołowymi politykami UE odbyło się na marginesie szczytu NATO w Lizbonie. Po spotkaniu obie strony potwierdziły wolę realizacji zobowiązań podjętych na niedawnym szczycie grupy G20 w Seulu i podkreśliły kluczowe znaczenie wzmacniania i pogłębiania handlu światowego. USA i UE obiecały wykorzystać swoje możliwości dla pomyślnego zakończenia w przyszłym roku rokowań handlowych w ramach tzw. rundy z Doha.Negocjacje prowadzone w ramach rundy z Doha mają na celu obniżenie światowych barier handlowych i stymulowanie wzrostu gospodarczego."Podkreśliliśmy nasze zaangażowanie na rzecz zwalczania protekcjonizmu jako odpowiedzi na wyzwania stojące przed naszymi gospodarkami" - to komunikat. A w rzeczywistości to dalsze otwarcie się na chińską produkcje. Jak wjedzie do USA szerokimi "wrotami" chińska produkcja to deklaracje Prezydenta B. Obamy o walce z bezrobociem są czczą mową. Kolejną charakterystyczną cechą zmiany sytuacji jest fakt, że spotkanie z zaufanymi europejskimi partnerami odbyło się po spotkaniach w Azji - Daleki Wschód.To wyznaczyło miejsce Europy w amerykańskiej polityce."Ten szczyt nie był tak ekscytujący jak inne ponieważ zasadniczo zgadzaliśmy się we wszystkim" - powiedział Barack Obama podsumowując spotkanie z przywódcami UE.Czyżby Europie pozostała tylko rola realizacji tego co ustalono na Dalekim Wschodzie?

Podział Sudanu- czy dojdzie i kiedy?

W Afryce zakończyło się referendum w sprawie niepodległości południowego Sudanu. Media podają, że frekwencję wynosiła około 90 procent według szacunków, bo oficjalne wyniki będą dopiero w lutym, jeżeli nie dojdzie do kolejnej wojny domowej. Liczenie głosów ma się zakończyć do końca stycznia, a ogłoszenie ma się odbyć 14.02.2011 roku w Chartumie. Pozostaje pytanie jaki procent wybrał karte z rysunkiem jednej dłoni, która oznaczała niepodległość Południa. Sondaże sugerują, że wyborcy zdecydowanie opowiedzieli się za niepodległością Południa. W mediach mówi się o 197 państwie. Ja bym był ostrożny bo to będzie wydzielony obszar na którym może powstać państwo. Po to aby odbyło się od 9 stycznia 20011 roku referendum potrzeba było ponad 5 lat, a stworzenie systemów państwowych to operacja o wiele kosztowniejsza i trudniejsza logistycznie, prawnie, wojskowo, społecznie, gospodarczo, politycznie itd. Ważnym elementem jest element rozdziału dwóch systemów religijnych. Również mocnym zagrożeniem będzie pogodzenie interesów gospodarczych Chin i Zachodu w tym regionie.Tak jak jestem gorącym zwolennikiem powstania tego państwa, tak mam ogromne obawy o powodzenie całego przedsięwzięcia, które jest tworzone na granicy wielu konfliktów interesów różnych międzynarodowych podmiotów. Referendum przebiegło spokojnie - powiedział na konferencji prasowej w Dżubie przewodniczący komisji referendalnej południowego Sudanu prof. Mohammed Ibrahim Khali. Powstaje pytanie, na ile Ruch Wyzwolenia Sudańczyków (SPLM) jest przygotowany by przejąć na siebie ciężar stworzenia tego Państwa? Należy pamiętać, że w wojnie domowej między arabską północą a afrykańskim południem Sudanu, która trwała 22 lata, zginęło ponad 1,5 mln ludzi. Jest to potężna "rana"! Referendum jej nie zabliźniło. W psychice tamtejszego Narodu ta przykra "pamięć" pozostała!

piątek, 14 stycznia 2011

Jemen jako goepolityczne ogniwo tworzące zagrożenie dla chińskich interesów w Afryce.

Rozwój gospodarczy spowodował rozwój żeglugi, a w konsewencji konieczność zapewnienia jej bezpieczeństwa. Stąd ze względu na import z Arabii Saudyjskiej, Sudanu, Egiptu i innych państw afrykańskich stało się koniecznym zaangażowanie chińskich sił morskich w rejonie Zatoki Adeńskiej. Ze względów geopolitycznych niepokojącym dla ChRL było zaangażowanie się USA w Jemenie. Cieśnina Bab el Mandab między Jemenem, Dżibuti, a Erytreą, jest kluczowym checkpointem na szlaku transportu paliwowego między Rogiem Afryki, a Bliskim Wschodem, łącząc Morze Śródziemne i Ocean Indyjski, przez który płynie 3,5 mln baryłek ropy dziennie do USA, Europy i Azji. Dodatkowo militarna obecność Amerykanów w Jemenie szczelnie zamknęła pierścień baz wokół Iranu. Pojawienie się w tym rejonie al-Kaidy może być zatem przykrywką do kolejnej geopolitycznej partii szachów.
Jemen jest państwem przez wielu badaczy uważanym za kolebkę arabskiego narodu, które również w okresie „zimnej wojny” było newralgicznym punktem na mapie wojskowych strategów. Na północy graniczy z Arabią Saudyjską, wąski odcinek zachodniej granicy jest połączony z Morzem Czerwonym, południową granicę stanowi wyjście na Zatokę Adeńską, a na wschodzie Oman. Wewnętrznie jest wyjątkowo złożonym organizmem państwowym. Jemeński ustrój polityczny skonstruowany jest tak, by lawirować między mozaiką plemion dysponujących w znacznym stopniu terytorialną niezależnością. Na różnice plemienne nakładają się różnice wyznaniowe - nieznaczną większość kraju stanowią sunnici, 45% to szyici. Jemen jest syntetycznym stopem stworzonym w 1990 roku, a częściowo politycznie okrzepłym dopiero po upadku ZSRR, kiedy Ludowo-Demokratyczna Republika Jemenu (LDRJN) straciła swojego głównego sponsora. Prezydent kraju Ali Abdullah Saleh sprawował władzę początkowo jako prezydent północnego Jemenu (od 1978 roku), a później od 1990 jako prezydent zjednoczonego Jemenu. Zjednoczenie północnej i południowej republiki Jemenu było krótkotrwałym sukcesem, zakończonym wybuchem wojny domowej w 1994 roku. Bezpośrednią jej przyczyną był pucz przywódców niegdysiejszej (LDRJN) przeciwko prezydentowi Salehowi. W kwietniu 2008 roku Tariq al-Fadhli, w latach 80-tych członek mudżahedinów afgańskich, zerwał piętnastoletni sojusz z Salehem i dołączył do swych dawnych wrogów z marksistowskiej Socjalistycznej Partii Jemenu na Południu. Al-Fadhli nadał „siłom Południa” nową jakość, stając się wiodącą figurą rebelii. Kolejną częścią składową jemeńskiej układanki, w wymiarze wewnętrznym są jemeńscy szyici. W ostatnim czasie ich lider imam Jahi-al Huti Zaydi oświadczył, o gotowości przyjęcia dwunastkowego szyizmu, będącego oficjalną religią Iranu. Organizacja al-Hutiego zbudowana jest na wzór Hezbollahu w Libanie. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku jemeńscy szyici cieszyli się protekcją prezydenta Saleha. W 2004 roku sytuacja radykalnie odwróciła się, a szyici zaczęli coraz częściej stawać się ofiarami ataków wojsk rządowych. We wrześniu 2009 roku, w telewizji Al-Jazzera prezydent Saleh oskarżył lidera szyickich radykałów z Iraku Muktadę As-Sadra oraz Iran o wspieranie rebelii na północy. Jemeński reżim twierdził, że przejął kryjówki broni, wyprodukowanej w Iranie, którą wykorzystywali Houtyści (rebelianci szyiccy), którzy twierdzili, że broń miała saudyjskie oznakowanie. Iran jednoznacznie zaprzeczył jakoby miał cokolwiek wspólnego z dostawami broni, zaś oskarżenia nazwał „pozbawionymi jakichkolwiek dowodów”. Prowadzona przeciwko szyitom od sierpnia 2009 roku zakrojona na szeroką skalę ofensywa pochłonęła 3800 ofiar śmiertelnych, 16000 zostało rannych (liczby te dotyczą zarówno żołnierzy jak i cywilów). 15 i 19 listopada 2009 roku nastąpiła faktyczna internacjonalizacja „kwestii szyickiej” po zbombardowaniu szyickich pozycji w Dżebel-Duchan przez lotnictwo Arabii Saudyjskiej. Saudowie obawiają się, wzmocnienia pozycji szyitów, którzy w samej Arabii stanowią uciskaną mniejszość. Arabska gazeta As-Szark al-Ausat podała, że od 29 listopada 2009 roku również saudyjskie służby specjalne rozpoczęły działania związane z „wojną z terrorem” z aprobatą rządu Saleha. Kontrolujący Arabię Saudyjską Amerykanie obawiają się, że polityczna aktywizacja szyitów na półwyspie arabskim może stworzyć nową geopolityczną konfigurację dając szyickiemu Iranowi możliwość kontroli strategicznej cieśniny Bab-el Mandab . W tym miejscu powiązania irańsko-chińskie przekładają się na postrzeganie Chin przez USA i Arabię Saudyjską jednego z ważniejszych dostawców ropy naftowej. Ironią historii jest fakt, że w czasie pierwszej jemeńskiej wojny domowej w latach 1964-1966 król Arabii Saudyjskiej wspierał szyitów przeciwko świeckim siłom marksistowskim. Od 1990 roku USA i Saudowie jednoznacznie popierają reżim prezydenta Saleha z jego polityką islamizacji, jako sposobem konsolidacji z byłym komunistycznym południem . By utrzymać dyktatorską władzę Saleh oparł się całkowicie na ruchu salafickim. Na południu po przejściu al Fadhliego na pozycje antyreżimowe wzrosło znaczenie ruchu oporu w prowincjach Lahj, Dalea i Hadramout. W do tej pory lojalnych wobec Saleha prowincjach północnych wśród wojskowego personelu i służb cywilnych pojawiły się głosy domagające się podniesienia wynagrodzeń. Ideologiczna mieszanka marksizmu („tradycyjnego” na południu) z islamizującym nurtem al-Fadhliego doprowadziła do wykrystalizowania się ruchu o czysto nacjonalistycznym charakterze do którego włączyły się miejscowe grupy „Al-Kaida” w ramach której działa Nigeryjczyk Abdul Mutallab próbujący 25 grudnia 2009 roku wysadzić w powietrze samolot linii Northwest Airlines, lecący z Amsterdamu do Detroit . Warto w tym miejscu pochylić się nad „problemem” jemeńskiej „al-Kaidy” jej prawdziwym znaczeniu i geopolitycznej eksploatacji. Dochód budżetowy Jemenu w 70% pochodzi z eksportu ropy naftowej. Wizerunek rządzącego „żelazną ręką”, despotycznego, popieranego przez Amerykanów prezydenta Jemenu jest fatalny. Warunki ekonomiczne po zakończeniu w 2008 roku cenowej hipertrofii w rozliczeniach za ropę pogorszyły się drastycznie. Koniec dochodów z ropy oznacza koniec procederu przekupywania opozycji. Siedziba rządu jemeńskiego znajduje się w byłym Jemenie Północnym (Saria), podczas gdy ropa naftowa znajduje się w Jemenie Południowym. Ważnym elementem tej jemeńskiej mozaiki jest medialne „pojawienie się” al-Kaidy - globalnej siatki terrorystów islamskich. Organizacja, od początku wspierana przez CIA, w późnym okresie Zimnej Wojny do walki z ZSRR (głównie w Afganistanie), trenowana przez służby specjalne Arabii Saudyjskiej, rzekomo otworzyła nową komórkę w Jemenie. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że jest to do pewnego stopnia nomenklatura silnie nacechowana politycznie. Prezydent Saleh (sunnita wspierany przez sunnicką Arabię Saudyjską) już teraz wrzucać do jednego worka wszystkich swoich przeciwników i nazywać ich „al-Kaidą”. To kuriozalne „wykorzystanie sytuacji” potwierdzić może jedna z wypowiedzi przedstawiciela amerykańskiego wywiadu, który potwierdził, że w samym Jemenie nie działa więcej jak 200 członków „al-Kaidy”. Owa „al-Kaida” poprzez Internet ogłosiła, że jej liderem na cały Półwysep Arabski został Nasir al-Wahayshi. Grupa składa się ponoć z członków dawnej gałęzi saudyjskiej, jak i dawnej „al-Kaidy” w Jemenie. Za pomocą spekulacji dziennikarskich podawano, że al-Wahayshi, zastępca więzionego w Guantanamo Abu-Sayafa al-Shiriego, wykonującego z kolei polecenia Abu-al Harithiego, (jednej z najważniejszych figur więzionych w bazie na Kubie) jest „produktem” przesłuchujących go oficerów CIA. Dziennikarze śledczy (R. Fisk, F.W.Engdahl) stawiają odważną i kontrowersyjną tezę, że prawdziwym celem przesłuchań jest rekrutacja nowych i obudzenie uśpionych terrorystów, którzy mogą zostać reaktywowani na rozkaz amerykańskiego wywiadu, celem dyskredytacji autentycznych ruchów wolnościowych. Rzeczywiście pod znakiem zapytania stoi obecność akurat w Jemenie dwóch byłych pensjonariuszy obozu w Guantanamo. Al-Fadhli wspomniany wyżej przywódca rebelianckiego „Ruchu Południowego” deklaruje jednoznacznie, że jego dżihadyści nie mają żadnych związków z „al-Kaidą” . W wywiadzie z maja 2009 stwierdził: „Lud południowego Jemenu został najechany 15 lat temu i od tego czasu jest pod brutalną okupacją . Jesteśmy zajęci swoimi problemami nie oglądamy się na sprawy innych. Chcemy tylko naszej niepodległości, chcemy położyć kres okupacji.” Na nieszczęście dla wizerunku ruchu, któremu przewodzi Al-Fadhli w tym samym czasie w Internecie al-Wahayshi, lider jemeńskiej „al-Kaidy”, ogłosił swoje poparcie dla sprawy południowej rebelii: „To co wydarza się w Lahaj, Dhali, Abyan i Hadramaut i innych południowych prowincjach nie może zostać pochwalone. Musimy poprzeć i pomagamy południowcom.”; oraz obiecał zemstę: „Ucisk przeciw wam nie obejdzie się bez kary... zabijanie Muzułmanów na ulicach jest nieuzasadnioną wielką zbrodnią” . Dla bojowników z południa to jak pocałunek Almanzora, dla Amerykanów to wygodny casus beli. Głównodowodzący wojsk amerykańskich w Iraku generał David Petreus, obiecał natychmiast prezydentowi Jemenu pomoc wywiadowczą, a być może nawet wspólne z siłami jemeńskimi akcje zbrojne. Prezydent Obama natychmiast potwierdził decyzję Petreusa zapowiadając rozlokowanie w Jemenie bazy lotniczej i bazy logistycznej służb specjalnych mających, służyć walce z „al-Kaidą”. Obama zapewnił, że nie dopuści do sytuacji (jak w Iraku i Afganistanie), że „amerykańscy chłopcy” wracać będą do domu w plastikowych workach. Kolejnym korzystającym na walce z „al-Kaidą” jest Izrael. Militarna obecność Amerykanów w Jemenie zamyka szczelnie pierścień baz wokół Iranu. W takim wypadku prócz potencjalnej desygnacji Jemenu na lotniskowiec, z którego startować mogłyby izraelskie samoloty atakujące Iran, otwiera się ogromne pole działania dla znanych z perfidii izraelskich służb specjalnych. Co ciekawe równolegle z informacjami na temat terrorystycznego zagrożenia płynącego z Jemenu pojawiły się w CNN wiadomości o nasileniu akcji piratów z Somalii. Mohamed Shakir dowódca somalijskich piratów w rozmowie telefonicznej z gazetą The Times przekazał informację o rzekomym porwaniu statku pływającego pod brytyjską banderą. Magazyn „Stratfor” podaje wprost, że „The Times” używany jest często przez izraelski wywiad do „puszczania w świat” sfabrykowanych, użytecznych historii. W grudniu miały miejsce najpoważniejsze ataki zorganizowane przez somalijskich piratów w ostatnim czasie. Otwartym pozostaje pytanie, kto zaopatruje owych piratów w nowoczesną broń i zaplecze logistyczne niezbędnych do pokonywania wyspecjalizowanych międzynarodowych patroli? 3 stycznia 2010 roku prezydent Somalii Sheik Sharif (nazywany sarkastycznie z racji słabości swych rządów „prezydentem portu lotniczego w Mogadiszu”) ostrzegł w rozmowie telefonicznej prezydenta Saleha o możliwości destabilizacji Jemenu z terenu Somalii. Islamizm okazuje się być absolutnie niezdolnym do powstrzymania Izraela. Izraelski wywiad doprowadził do jego sfragmentaryzowania w Jemenie już w 2008 roku. Jemen jest dla Izraela interesującym „terenem do przejęcia” dzięki wojskowej obecności USA. David Petreus jeśli „ruszy” na Jemen to oczywiście razem z Izraelem i Wielką Brytanią. Cieśnina Bab el Mandab między Jemenem, Dżibuti, a Erytreą, jest kluczowym na szlaku transportu paliwowego checkpointem między Rogiem Afryki, a Bliskim Wschodem, łącząc Morze Śródziemne i Ocean Indyjski, przez który płynie 3,5 mln baryłek ropy dziennie do USA, Europy i Azji. Dodatkowo w Jemenie, leżącym blisko Arabii Saudyjskiej, znajdują się potencjalne złoża ropy naftowej w basenach Masila i Shabwa. Geopolityczne znaczenie strategicznego położenia Jemenu i Somalii powoduje, że znajdują się one na amerykańskiej liście strategicznych naftowych checkopointów. Departament Energii USA obliczył, że „zamknięcie cieśniny Bab-el Mandab mogłoby doprowadzić do konieczności zamknięcia kanału sueskiego dla tankowców, a przez to dostępu do kompleksu rurociągów Sumed, wymuszając na nich trasę dookoła Afryki Południowej. Cieśnina Bab-el Mandab jest checkpointem pośrodku Afryki i Bliskiego Wschodu o strategicznym znaczeniu dla Morza Śródziemnego i Oceanu Indyjskiego” . Co ciekawe Rosjanie próbujący odbudować swoją znaczącą z czasów radzieckich pozycję w regionie, chcieli otworzyć swoją starą bazę w Adenie, ale zostali wyprzedzeni przez USA. Amerykanie zapowiedzieli, że na tym nie poprzestaną, a na liście planowanych lokalizacji kolejnych baz jest jeszcze Somalia i Kenia. Amerykanie wyprzedzili również Chiny, które od dłuższego czasu sygnalizowały potrzebę utworzenia swojej bazy na zachodnim obszarze Oceanu Indyjskiego. Chińczycy swoje bazy wojskowe mogą potencjalnie zainstalować jedynie w Iranie. Pozostałe kraje regionu są już pod kontrolą sił atlantyckich. Kontrola portu Aden w Jemenie przynosi USA gigantyczne korzyści. Otwiera bowiem ogromne możliwości działania. Aden jest bramą do Azji. Kontrola cieśnin Aden i Malakka stawia USA w uprzywilejowanej pozycji, jeśli chodzi o panowanie nad szlakami transportu ropy Oceanu Indyjskiego. Zdaniem M. K. Bhadrakumara, indyjskiego analityka-publicysty „Asian Times”, morskie szlaki Oceanu Indyjskiego są dosłownie „aortami organizmu chińskiej gospodarki”. W regionie Oceanu Indyjskiego Chiny są poddawane coraz większemu naciskowi, w sytuacji, gdy Indie są naturalnym sojusznikiem USA. Oba te państwa są nieprzychylnie nastawione do chińskiej obecności na tym obszarze. Indie negocjują zbliżenie z Kolombo (stolicą Sri Lanki) i Waszyngtonem, które pomogłyby wyprzeć chińskie wpływy ze Sri Lanki. USA angażują również władze Birmy celem wyparcia Chińskich wpływów. Chińska strategia opiera się na wzmacnianiu wpływów w Sri Lance i Birmie tak, by stworzyć nowe szlaki komunikacyjne w rejonie Zatoki Perskiej, Afryki i Bliskiego Wschodu. Chińczycy zaczęli zabiegać o złamanie tradycyjnego monopolu zachodniej dominacji w tamtym regionie. Ostatnio brytyjska prasa poinformowała, że USA wyłączą Birmę z listy krajów „osi zła” jeśli ta przestanie „grać jednostronnie na Chiny”. Poddane presji Chiny są zdeterminowane by zmniejszyć swoje uzależnienie od cieśniny Malakka dla swojego handlu z Europą i Zachodnią Azją. Amerykanom zależy na dalszym duszeniu się Chin między Malezją, a Indonezją. USA nie są zadowolone z wysiłku Chin by dotrzeć do ciepłych wód Zatoki Perskiej przez Centralną Azję i Pakistan. Ten ostatni poddany jest bezprecedensowemu naciskowi (zakrojona na szeroką skalę „operacja antyterrorystyczna” przeniesiona na pakistańskie terytorium w Waziristanie i Beludżystanie). Wymierzone w pakistańskiego potencjalnego sojusznika Chin jest również demonstracyjne zbliżenie Waszyngonu z Indiami. Prowokacyjne żądania (by oddać arsenał jądrowy w ręce USA) ma na celu zmusić Islamabad do dokonania jednoznacznego wyboru na korzyść USA przeciwko Chinom. Nauczeni doświadczeniem w Iraku i Afganistanie Amerykanie nie dokonają pełnej inwazji - stosują jedynie bezzałogowe bombardowania i wysyłając elitarne oddziały służb specjalnych. Bhadrakumar pisze także o możliwości stworzenia w tej sytuacji (zarysowanej w okresie rządów G. Busha juniora) osi USA-Indie-Izrael. Ten projekt geopolityczny aktywnie forsuje izraelskie lobby w USA, zwłaszcza, że wojskowa współpraca Indii z Izraelem stoi na wysokim stadium rozwoju. Potencjalna wojskowa współpraca na linii Waszyngton-Delhi stwarza dla Chińczyków poważnego rywala w regionie. Skompletowana, zamknięta oś geopolityczna USA-Indie-Izrael ma pierwszorzędne znaczenie dla kontroli Półwyspu Arabskiego, Zatoki Perskiej i Oceanu Indyjskiego. Rok temu Indie zainstalowały swoje okręty marynarki wojennej w Omanie. Zdaniem indyjskiego analityka „eksperci” analizując militarne wejście USA do Jemenu, jako polowanie na „al-Kaidę” widzą drzewo, a nie widząc lasu. W tym wszystkim całkowicie opadła maska Obamy, jako proroka „wielkiej zmiany”. Opcja „przejęcia” pełnej kontroli nad Jemenem wymierzona jest przede wszystkim przeciwko Chinom, jako zagrożenie dla chińskiego importu z Sudanu przez port Bab-el Mandab. Widmo pełnej kontroli Jemenu grozi nie tylko Chinom. Może być również zagrożeniem (jako możliwość odcięcia przepływu ropy) dla Unii Europejskiej. Oprócz Chin i UE amerykański biznes w Jemenie stanowi blokadę możliwości manewru przez Arabię Saudyjską (która swój eksport „przepuszcza” przez Bab el-Mandab), gdyby któremuś z mieszkańców Domu Saudów do głowy wpadł niebezpieczny pomysł przejścia w rozliczeniach za ropę na euro lub juany (o czym pisał niezależny dziennikarz brytyjski Robert Fisk). Jak na dłoni widać w polityce Obamy kontynuację ery Busha w stosunku do Izraela-Palestyny, Iranu, Afganistanu, Rosji i Chin. Z rosnącą potęgą tych ostatnich Amerykanie próbują walczyć za pomocą wejścia do Jemenu, który w tym celu ogłoszono „siedliskiem terroryzmu”. Przeciążony amerykański moloch dobrowolnie nie odda swojej pozycji lidera globalnej dominacji. Najwyższe ośrodki decyzyjne amerykańskiego imperium postanowiły: nie można walczyć z Chinami nie zajmując Jemenu.
W poniedziałek 25.10.2010., w stolicy Jemenu – Sanie, podano oficjalną informację, iż rząd tego kraju rozpoczął nowy eksperyment, polegający na dozbrajaniu oraz opłacaniu, co znaczniejszych plemion zamieszkujących ten kraj, w zamian za ich zobowiązanie do podjęcia walki z bojownikami Al-Kaidy.
Przyjęta taktyka przypomina politykę armii amerykańskiej w Iraku, która również polegała na przekonywaniu tamtejszych plemion, by zwróciły się przeciwko tamtejszej Al-Kaidzie. Jednak zamysł ten nie okazał się w pełni skuteczny, głównie poprzez zlekceważenie nieformalnych powiązań Irakijczyków, tak istotnych w społeczeństwach klanowych.
Pomimo stanowienia poważnej siły w Iraku, do tego niezależnej od armii i policji, plemienne Rady Przebudzenia okazały się bardziej organizacją neutralizującą nastoje anty amerykańskie niż siłą zdeterminowaną do walki z Al-Kaidą, co i tak w warunkach irackich, było pozytywne.
Zresztą w marcu 2009 r. aresztowano nawet Hadżiego Adil al-Mashhadaniego, lidera jednej z irackich Rad Przebudzenia, który stwierdził, że nie będzie juz honorował sojuszu zawartego z Amerykanami. Jak widać, zmienność i krótkotrwałość tego rodzaju układów nie pozwala na budowanie długofalowych strategii.
Trzeba zauważyć, że w Jemenie jest to jeszcze trudniejszy proces, bowiem tutejsze plemiona nie mają specjalnie rozbudowanego poczucia lojalności, bardzo często zmieniając swoje sympatie i sojusze, zależnie od uzyskiwanych korzyści. Istotne jest i to, że przez liczne powiązania rodzinne, poszczególne klany niekiedy bardzo zgodnie i ściślej niż w Iraku, współpracują z bojówkami Al-Kaidy, nie zagłębiając się w specjalnie w meandry wielkiej polityki.
Sytuację pogarsza fakt, że rząd centralny prezydenta Ali Abdullaha Saleha nie ma pełni kontroli nad krajem a jego władza właściwie obejmuje tylko stolicę, Sanę. Natomiast silne i stosunkowo dobrze uzbrojone plemiona kontrolują pozostałą część kraju. Saleh wprawdzie niekiedy usiłuje zawierać sojusze z niektórymi grupami i wspierać je, również finansowo, ale nawet te obłaskawione już plemiona wykazują dużą niezależność i nie są skłonne do przyjmowania poleceń z Sany.
W zeszłym tygodniu odbyło się jednak kolejne spotkanie strony rządowej z przedstawicielami jednego z ważniejszych plemion jemeńskich zwanego Awalik. Ustalono, że plemię włączy się w walkę z Al-Kaidą, jak tylko jej bojówki pokażą się na ich terenach.
Gotowość do podjęcia takich działań potwierdził sam gubernator prowincji Shabwa, Ali Hassan Al-Ahmadi, który jednocześnie zapewnił, zapewne zbyt pochopnie, że tereny będące pod kontrola tego plemienia są już właściwie wolne od bojowników Al-Kaidy.
Gubernator zapewne miał na myśli trwającą właśnie ofensywę wojsk rządowych z udziałem prawie 1200 żołnierzy, przeciwko bojownikom Al-Kaidy, obejmującą górzyste tereny plemienne, ok. 460 km na południowy wschód od Sany.
Plemię Awalik zajmujące górzysty obszar o tej samie nazwie, prezentuje dosyć dużą siłę bojową i podzielone jest na kilka oddziałów. Aby zmotywować plemiennych bojowników do efektywnego ścigania Al-Kaidy, rząd zobowiązał się do comiesięcznego wsparcia finansowego każdego z nich w wysokości 50$ oraz zaopatrzenia w amunicję.
Al-Kaida jemeńska składa się natomiast z kilkuset bojowników ukrywających się w górach, które opuszcza tylko po to, by przeprowadzić zaplanowaną akcję. Ich celem są przede wszystkim rządowe siły bezpieczeństwa. Jednak równie chętnie atakują też amerykańskie i europejskie obiekty usytuowane w Sanie.
W organizacji tej ukrywa się też znany terrorysta, urodzony w USA, radykalny duchowny muzułmański, Anwar Al-Awlaki. Stany Zjednoczone umieściły go na liście niebezpiecznych terrorystów, obarczając go odpowiedzialnością za zorganizowanie zamachu (na szczęście nieudanego) na amerykański samolot w święta Bożego Narodzenia oraz prowadzenie korespondencji e-mailowej z mężczyzną, który później zabił 13 osób w bazie wojskowej Fort Hood.
Jednak nowa polityka Jemenu nie dla wszystkich obserwatorów poczynań rządu wydaje się skuteczna. Daje się słyszeć głosy, że stawianie na podział, przez podjudzanie poszczególnych plemion przeciwko sobie, może jeszcze bardziej zdestabilizować sytuację w kraju i wzbudzić dodatkowe konflikty międzyplemienne.
Negatywnie do tych rządowo – plemiennych układów odnoszą się tez niektórzy pomniejsi liderzy plemienni, którzy nawet oskarżają władze o podejmowanie prób oszukania Amerykanów pozornymi działaniami. Jednak stawka o którą walczy rząd, jest warta podejmowania wszelkich akcji, nawet tych skazanych na porażkę.
Amerykanie w tym roku wpompowali już bowiem w ten kraj 150 mln $ w ramach pomocy wojskowej, co z podobną kwotą otrzymaną w ramach pomocy humanitarnej, daje niebagatelną sumę, stanowiącą dużą zachętę, by pokazać Amerykanom, że walka z Al-Kaidą jest priorytetem rządu jemeńskiego. Tak naprawdę, chodzi tylko jednak o zachowanie zagranicznej pomocy.
Oprócz sceptyków wewnątrz plemiennych, głos zabrała tez koalicja największych partii opozycyjnych Jemenu, wydając oświadczenie potępiające politykę naśladującą pomysł walki z Al-Kaidą, znany z działań irackiej Rady Przebudzenia. Według krytyków, naśladowanie eksperymentów realizowanych w innych częściach świata, przyniesie tylko zniszczenie i waśnie, co z pewnością będzie miało zgubny wpływ na następne pokolenia.
Na razie jednak wszystko idzie zgodnie z oficjalnym planem. Na dodatek, aby akcja przeciwko Al-Kaidzie wyglądała poważniej, jemeńskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oświadczyło, że odwołało wszystkie wydane wcześniej pozwolenia na broń palną.
Jednak oprócz miernej siły propagandowej, zarządzenie tego rodzaju nie ma praktycznie żadnego znaczenia w kraju, którego prawie 22 miliony obywateli posiada ponad 60 milionów sztuk broni palnej, w tym ciężkie karabiny maszynowe i wyrzutnie rakiet. Tak więc ani pozwolenia na broń ani zakaz jej posiadania, nie mają tu żadnego realnego znaczenia.
Wojna pozorów, wygórowanych oczekiwań jednych i mniejszych możliwości drugich, będzie tu trwała jeszcze bardzo długo.

czwartek, 13 stycznia 2011

System dyplomacji ChRL w Afryce.

W dniu powstania Chińskiej Republiki Ludowej 01 października 1949 roku rząd chiński uroczyście oświadczył: „Nasz rząd jest jedynym legalnym rządem reprezentującym cały naród Chińskiej Republiki Ludowej. Nasz rząd jest gotów nawiązać stosunki dyplomatyczne z rządami wszystkich krajów, które są gotowe przestrzegać zasad równości, wzajemnych korzyści oraz wzajemnego poszanowania suwerenności terytorialnej i innych zasad. Na świecie są tylko jedne Chiny, prowincja Tajwan jest nieodłączną częścią terytorialną ChRL. Wszystkie kraje utrzymujące stosunki dyplomatyczne z Chinami muszą ogłosić przerwanie wszelkich stosunków dyplomatycznych z władzami Tajwanu i uznać rząd ChRL za jedyny legalny rząd Chin.” Kierując się wyżej przedstawionym stanowiskiem ChRL do końca 2001 roku nawiązała stosunki dyplomatyczne z 162 krajami, w tym z 48 spośród 53 państw afrykańskich. W każdym z nich Chińska Republika Ludowa ma swoją ambasadę. Dyplomacja azjatyckiej potęgi rozwija te kontakty, które mogą zaowocować pozyskaniem deficytowego surowca. W tym celu została zgromadzona rezerwa walutowa w wysokości 600 mld USD. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej chińska ofensywa dyplomatyczna zakrojona jest na bardzo szeroką skalę, Chiny starają się uwieść Afrykę – zauważa Justyna Szczudlik-Tatar, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Ukoronowaniem chińsko-afrykańskiej zażyłości był rok 2006, który Chiny ogłosiły własnym Rokiem Afryki. W Pekinie zwołano wtedy szczyt przywódców afrykańskich. Na kilka dni na wielu pekińskich ulicach zamarł ruch, wygaszono piece uciążliwych fabryk, miasto obwieszono plakatami witającymi królów, wodzów, premierów i prezydentów. Mimo drobnych zgrzytów – na części plakatów zamiast Afrykańczyków widnieli Papuasi z kością w przekłutym nosie – szczyt był wielkim sukcesem chińskiej polityki zagranicznej. Afrykańscy przywódcy, jeden po drugim, długo maszerowali po czerwonym dywanie, by następnie uścisnąć dłonie dwóch niskich panów w garniturach – prezydenta Hu Jintao i premiera Wen Jiabao – stojących w sieni Wielkiej Hali Ludowej przy placu Tiananmen. Nie mogło być wątpliwości, który kraj jest najpotężniejszy w Afryce. Takiej fety na cześć Afryki nie urządziły wcześniej ani Stany Zjednoczone, ani Unia Europejska, ani ZSRR, kiedy jeszcze istniał. W Pekinie padły również konkrety, Chiny zwiększyły pomoc, zaproponowały kredyty i umorzyły długi. W listopadzie 2009 roku znów odbył się szczyt chińsko-afrykański, tym razem w Szarm el-Szejk. W egipskim kurorcie pompa była mniejsza, za to obietnice większe: 10 mld dol. preferencyjnych kredytów dla rządów plus miliard na pożyczki dla małych i średnich przedsiębiorstw, 3 mld na wsparcie prywatnych firm z Chin działających w Afryce, perspektywa zniesienia aż 95 proc. ceł eksportowych dla najsłabiej rozwiniętych krajów kontynentu, trzy do pięciu centrów logistycznych, do tego system szkoleń dla 1,5 tys. nauczycieli, 5,5 tys. stypendiów dla uczniów, zwiększenie liczby ośrodków doradztwa rolniczego do 20 i liczby szkół przyjaźni chińsko-afrykańskiej do 50. Chińskiej hojności daleko do filantropii, stoją też za nią bardziej wyrafinowane powody niż ropa i miedź. Wyciągający rękę po wsparcie muszą sekundować komunistom z Pekinu w ich najbardziej prestiżowym boju, w realizacji polityki jednych Chin, zgodnie z którą Tajwan pozostaje zbuntowanym terytorium ChRL. W ostatnich latach delikatna perswazja skłoniła kilkanaście państw do zerwania związków z Tajwanem, nie uległy tylko Gambia, Suazi, Burkinia Faso oraz Wyspy Świętego Tomasza i Wyspa Książęca. Jednocześnie Pekin, w zamian za słane miliardy, może liczyć na przychylność afrykańskich sprzymierzeńców w głosowaniach w ONZ, Światowej Organizacji Handlu czy – jak ostatnio – podczas szczytu klimatycznego w Kopenhadze. Chińczycy wręcz szastają pieniędzmi. W wielu przypadkach oferują dużo wyższe ceny niż koncerny zachodnie. A beneficjentami są najczęściej rozbójnicze, autorytarne reżimy. Nie wahają się zawierać umów z najbardziej niestabilnymi państwami – z Sudanem, gdzie trwa ludobójstwo, z ogarniętą chaosem i biedą Angolą, z rządzonym przez nieobliczalnego dyktatora Zimbabwe. Potęga azjatycka chroni te kraje przed presją Zachodu, naciskiem na przeprowadzanie reform i demokratyzację. Współpraca ChRL i Sudanu ma ponad półwieczną historię. Stosunki dyplomatyczne oba kraje nawiązały ze sobą 4 lutego 1959 r. Początkowo współpraca miała głównie charakter kulturalny, już od 1960 r. Chiny przyjmowały na swoje uczelnie sudańskich studentów. Bliższa współpraca, przede wszystkim w sferze gospodarczej rozpoczęła się w latach 70. Od 1970 r. Chiny dostarczały Sudanowi pomoc gospodarczą. Natomiast za początek obustronnie korzystnej wymiany handlowej uważa się rok 1981 r. Największe natężenie tych stosunków przypada jednak na lata 90. i początek XXI w i to będzie naszym głównym obiektem zainteresowania. Niektórzy eksperci mówią o agresywnej polityce naftowej Pekinu, która może wywołać poważny konflikt z państwami zachodnimi czy Japonią. Jednym z głównych kierunków chińskich działań na arenie międzynarodowej, obok powstrzymywania amerykańskiej hegemonii oraz budowy roli lidera w Azji, jest dążenie do wzmocnienia ładu wielobiegunowego. Założenia polityki zagranicznej ChRL opierają się więc na zasadach wielobiegunowości, wielotorowości, wielowarstwowości i wielopoziomowości. Po odrzuceniu ideologicznej retoryki Chiny pragną być postrzegane jako kraj odpowiedzialny, stabilny, przewidywalny i „niearogancki”. Według strategicznych planów ChRL dopiero w 2050 r. osiągnie stopień częściowo rozwiniętego kraju. Na drodze ku temu celowi stoi jednak, obok innych, poważny problem zapewnienia dostaw surowców oraz rynków zbytu dla własnych produktów. Pekin stara się przekuć obecny sukces gospodarczy na narzędzie, który w przyszłości pomoże usunąć takie przeszkody, a współpraca z państwami rozwijającymi się stanowi tego doskonały przykład. Na kontynencie afrykańskim Chińczycy nie ograniczają się tylko do importu surowców, eksportu żywności czy swoich towarów, lecz hojnie umarzają długi i udzielają pożyczek. Chiny uważają suwerenność za największą świętość, że nie mieszają się w niczyje sprawy, że niczego nikomu nie narzucają. Liu – chiński ambasador w Pretorii przekonuje, że nie należy mieszać interesów z polityką, a poza tym - jak dodaje - Bank Światowy nie może rościć sobie prawa do wyłączności na pomaganie Afryce. Chińczycy odrzucają też oskarżenia, że mówią głośno o przyjaźni z Afryką, a po cichu dokonują nowego podboju kolonialnego. Bo wykupują wyłącznie surowce, bo budują drogi, porty i lotniska tylko po to, by wywozić skarby do Azji, bo wykorzystują afrykańskich robotników, a swoimi tanimi towarami doprowadzają do bankructwa miejscowych przedsiębiorców. Te zarzuty Chińczycy zbijają przypominaniem wspólnej z Afryką kolonialnej przeszłości. Nikt nie zrozumie ofiary kolonialnego wyzysku lepiej niż inna ofiara imperializmu - mówi ambasador Liu. Podczas III Chińsko-Afrykańskiego Szczytu chińska dyplomacja zadbała też o wizerunkową część stosunków z Afryką. Obiecując zapewnienie w ciągu najbliższych trzech lat 5 mld USD preferencyjnych kredytów, podwojenie pomocy humanitarnej oraz anulowanie części długów najbiedniejszych państw na kontynencie.
Spójność interesów ChRL i jej afrykańskich sojuszników w ONZ i organizacjach międzynarodowych.
Dyrektor Departamentu Afryki chińskiego MSZ, wypowiadając się 24 listopada 2003 roku na łamach popularnego magazynu „Huanqiu Shibao” podkreślał, że dla Chin stosunki z Afryką mają znaczenie strategiczne i to zarówno z powodów politycznych (duża liczba krajów, których rola na świecie będzie rosła) jak i gospodarczych („jedyny jeszcze nie odkryty rynek na świecie”). Jego zdaniem „niewyobrażalne” byłoby odgrywanie przez Chiny obecnej roli na arenie międzynarodowej bez poparcia państw afrykańskich, dzięki któremu Chiny powróciły 25 października 1971 roku do ONZ, a w ostatnim latach „11 razy nie dopuściły do głosowania nad anty-chińską rezolucją na forum Komisji Praw Człowieka ONZ”. „Ważną rolę” państwa afrykańskie miały także odegrać w zdobyciu przez Chiny prawa do organizacji Olimpiady i Expo. Jak podkreśla - Chiny i Afryka będą się wzajemnie potrzebować także w przyszłości - do budowania „sprawiedliwego i racjonalnego nowego ładu międzynarodowego”. Natomiast w zamian za kredyty i bezzwrotną pomoc Pekin może liczyć na poparcie Afryki na arenie międzynarodowej np.: chińskiego stanowiska w Radzie Bezpieczeństwa ONZ oraz kwestii tajwańskiej. Obok wymiernych korzyści ekonomicznych, na skutek takich posunięć, Chiny zyskują także ważnych afrykańskich sojuszników (Sudan, Zimbabwe, Nigeria) dla swych politycznych celów na forum ONZ. Pozytywy mają szczególne znaczenie w krótkotrwałej perspektywie. Jednak ambicje azjatyckiej potęgi nie są obecnie dobrą podstawą dla długotrwałej współpracy z punktu widzenia Czarnego Kontynentu, gdyż jest on uzależniany gospodarczo i politycznie. Reasumując należy stwierdzić, że cele ekspansji ChRL są integralnie powiązane z zasadniczym celem zagranicznej polityki Chin, którym według ich doktryny jest „ ochrona niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej kraju, stworzenie dobrego międzynarodowego otoczenia dla reformy i otwarcia Chin na świat oraz realizacji modernizacji w Chinach oraz ochrona pokoju światowego i sprzyjanie wspólnemu rozwojowi.” A co Afryka z tego ma? – Jeśli afrykańskie rządy mądrze wykorzystają napływ inwestycji, nie przejedzą zysków albo ich nie rozkradną, wpływy Chin, Indii i innych państw Azji mogą dać impuls do rozwoju całego kontynentu – twierdzi prof. Scarlett Cornelissen. – Azja daje Afryce pewność siebie – dodaje Richard Dowden. – Winduje ceny surowców, co pozwala Afryce zapełniać państwowe kasy. Do niedawna afrykańskie przedsiębiorstwa i rządy nie miały alternatywy poza Zachodem, teraz pojawił się nowy partner, który przynosi argumenty do mówienia „nie” Zachodowi. W długiej perspektywie właśnie pewność siebie będzie ważniejsza niż ceny surowców.
Afryka już zdobyła tę pewność. Ghana – jedyny afrykański kraj, który odwiedził prezydent Barack Obama! – rozważa, czy nie odstąpić Chińczykom cennych złóż ropy, które wcześniej przyznała Amerykanom. Angoli (około 5 proc. amerykańskiego importu ropy) daleko do wzorowej demokracji, nic nie zmieniły odwiedziny Hillary Clinton z sierpnia 2009 roku. Niewiele Clinton zwojowała w Nigerii i Republice Południowej Afryki, największej gospodarce kontynentu, która coraz lepiej czuje się w związku z Chinami. Afryka może się długo stawiać, kontynent ma wystarczająco dużo surowców. Na dodatek Chińczycy z nawiązką pokryją straty nieposłuszeństwa wobec Zachodu. Z drugiej strony, działania chińskich firm nie są przejrzyste, nie wiadomo, czy afrykańskie rządy rzeczywiście robią dobry interes – ostrzega ambasador Lyman. Bywa, że infrastruktura, oczko w głowie Chińczyków, tylko w niewielkim stopniu poprawia komunikację, bo świeżo wyasfaltowane drogi, łączące kopalnie z wyremontowanymi portami, służą głównie do wywozu bogactw wyrwanych z afrykańskiej ziemi. Politycy dają inwestorom wolną rękę, a ci nie muszą zważać na ochronę środowiska. Niskiej jakości towary z Chin i Indii zalewają Afrykę, udanie konkurują z miejscowymi i przyczyniają się do upadku afrykańskich firm. Dochodzi i do takich wypadków: jak w czerwcu zeszłego roku w Monrowii, stolicy Liberii, masowo pojawiły się niehodowane w kraju jabłka. Owoce zebrano w USA, potem sprzedano do Chin, wreszcie znalazły się na stanie chińskich oddziałów pokojowych stacjonujących w Liberii – to żołnierze armii ludowo-wyzwoleńczej podbili nimi liberyjski czarny rynek.

środa, 12 stycznia 2011

Specyfika negocjacji międzynarodowych w aspekcie różnic kulturowych

Negocjacje, we współczesnych międzynarodowych stosunkach politycznych spełniają trudną do przecenienia rolę. Są ważnym i na ogół w pełni docenianym przez wszystkich uczestników globalnego życia politycznego wyrazem gotowości do nawiązywania współpracy i komunikacji a także, co jest najistotniejsze, są niebagatelnym instrumentem rozwiązywania sporów.
Problemem pokojowego rozwiązywania sporów zajmuje się przede wszystkim Karta Narodów Zjednoczonych, której pierwszy artykuł zawiera zapis o „łagodzeniu lub załatwianiu pokojowymi metodami sporów lub sytuacji mogących prowadzić do naruszenia pokoju”. Negocjacje międzynarodowe są właśnie jedną z takich pokojowych dróg dochodzenia do porozumienia, w przypadku zaistnienia sporów i konfliktów międzynarodowych. Oczywiście, tam gdzie nie ma sporu, nie ma też potrzeby prowadzenia negocjacji. Negocjacje mogą wiązać się ze sporem, konfliktem i koniecznością rozwiązania krytycznej sytuacji lub do ustalenia warunków współpracy, osiągania obopólnie założonego celu.
Negocjacje międzynarodowe prowadzone są w różnych warunkach i sytuacjach politycznych czy społecznych. Od wieków poszczególne państwa rozwiązywały wzajemne spory dwoma sposobami, czyli za pomocą wojen lub metodami pokojowymi, a wśród nich środkami dyplomatycznymi. Środki dyplomatyczne charakteryzują się tym, że strony uczestniczące w sporze zachowują dla siebie możliwość podjęcia ostatecznej decyzji do samego końca sporu. Należą do nich takie metody jak wspomniane wcześniej negocjacje, czyli rokowania bezpośrednie, ale także tzw. dobre usługi, mediacje, koncyliacje czy komisje badań.
Często zdarza się, że w trakcie negocjacji międzynarodowych spotykają się grupy osób pochodzące z różnych środowisk, systemów politycznych i religijnych czy kulturowych. W związku z tym, ważne jest by osoby nawiązujące ze sobą kontakty, dobrze rozumiały mentalność partnerów oraz umiały dopasować się do zaistniałej sytuacji. Nie są więc dopuszczalne nerwowe i zbyt emocjonalne zachowania czy reakcje spowodowane zachowaniami które w danym kraju są uważane za normalne. Ważne jest więc wszechstronne przygotowanie negocjatorów oraz ich wysoki poziom intelektualny.
Negocjowanie międzynarodowe jest procesem porozumiewania się państw, które pomimo świadomości dzielących je różnic czy występowania sprzecznych interesów, dążą do usunięcia różnicy zdań w celu osiągnięcia porozumienia. Jest to więc twórcze dochodzenie do kompromisu. Oczywiście, zawsze istnieje ryzyko braku możliwości porozumienia. Jest to wpisane w każdy rodzaj negocjacji, handlowych, politycznych, krajowych czy zagranicznych. Jeśli negocjatorzy pochodzą z różnych kręgów kulturowych, ryzyko to wzrasta wielokrotnie ponieważ kultura obejmuje przekazywany z pokolenia na pokolenie całokształt dorobku danej społeczności czyli wzory postępowania, przekonania czy reguły współżycia. Kultura bowiem, „tworzy zbiory zasad, koncepcji, kategorii, pojęć przyjętych w określonej zbiorowości i wyznaczających obowiązujące zachowania” (J. W. Salacuso, 1994).
Różnice kulturowe nie tylko utrudniają proces porozumiewania się i negocjowania, ale wpływają także na interpretacje celu negocjacji, stylu negocjowania, postawę negocjowania, porozumiewanie się, wyczucie czasu, zaangażowanie emocjonalne, formę negocjacji, organizację zespołu negocjacyjnego czy w końcu na poziom podejmowanego ryzyka.
Jak już wspomniałem, brak wiedzy o odmiennościach kulturowych i zwyczajach zagranicznego partnera negocjacji, może być poważną barierą w zawieraniu międzynarodowych umów, łagodzeniu konfliktów, prowadzeniu rozmów i ustaleń politycznych, a nawet może doprowadzić do zerwania rozmów, czasem z błahych powodów. Główną przyczyną niepowodzeń w negocjacjach jest brak możliwości nawiązania porozumienia między stronami. Negocjatorzy porozumiewają się za pomocą słów i działań, tak więc zarówno słowa jak i gesty muszą być artykułowane z maksymalną świadomością ich znaczenia, tego dosłownego i tego ukrytego. Ryzyko braku porozumienia istnieje w każdym rodzaju negocjacji ale właśnie w negocjacjach międzynarodowych, wzrasta wielokrotnie.
Na przebieg negocjacji z przedstawicielami odmiennej kultury wpływa wiele czynników. Jednak kwestią najbardziej znaczącą jest właśnie nieznajomość określonej kultury, co może stwarzać wiele nieprzewidzianych trudności już w trakcie trwania rozmów. Aby skutecznie porozumiewać się, profesjonalni negocjatorzy muszą w toku negocjacji pamiętać stale o trzech rzeczach jednocześnie: o własnych słowach i działaniach, o tym, jakie znaczenie przypisuje im partner, oraz o słowach i działaniach partnera.
Negocjator powinien więc przewidzieć ewentualne konsekwencje swych wypowiedzi i działań, zanim słowa zostaną wypowiedziane, a gesty uczynione. Naturalną cechą negocjacji jest kompromis, polegający na wzajemnych ustępstwach, chociaż nie musi to być zawsze równy stopień ustępstw każdej ze stron. Negocjacje polityczne mają dużo wspólnego z negocjacjami handlowymi. Metody i sposób działania są podobne. Inny jest tylko cel samych działań negocjacyjnych. Gdy osoby z dwóch różnych kręgów kulturowych spotykają się po raz pierwszy, zwykle zaczynają od zera, nie mając wspólnego zasobu informacji, aby właściwe zinterpretować swoje wypowiedzi, działania i intencje, dlatego tak istotne jest dobre przygotowanie negocjatorów na długo przed rozpoczęciem negocjacji.
Normy kulturowe również mają ogromny wpływ na zachowanie przy stole negocjacyjnym. Przedstawiciele Zachodu oczekują szybkiej odpowiedzi, gdy przedstawią swoje stanowisko lub pytanie, natomiast Japończycy zostawiają sobie więcej czasu na udzielenie odpowiedzi. Latynosi mają skłonność do szybkiego reagowania. Arabowie często odrywają się od rokowań itd. Są to uogólnienia, ale dobrze oddające ogólny charakter tego typu negocjacji i negocjatorów. Do tego wątku powrócę w dalszej części.
Negocjator musi ocenić, czy jego własne słowa i działania są właściwe, czy druga strona zrozumiała je zgodnie z intencjami i czy oni sami prawidłowo ocenili znaczenie wypowiedzi i zachowanie partnera. Jednym słowem musi myśleć nie tylko sam za siebie ale i za tego z kim rozmawia. Jest to złożona konstrukcja psychologiczna, ale przy dobrym jej opanowaniu, efekt negocjacji bywa dużo łatwiej osiągalny.
Jest oczywistym że różnice kulturowe wpływają na formy i treść zawieranego porozumienia. Czasami konieczne jest przeformułowanie elementów transakcji politycznej czy ekonomicznej tak, żeby dostosować je do norm kulturowych obu partnerów. Aby więc poradzić sobie z różnicami kulturowymi musimy wiedzieć do jakiej grupy kulturowej należy partner negocjacyjny.
Na świecie istnieje wiele wspólnot kulturowych, a każda ma własne recepty i przekonania o stylu prowadzenia skutecznych negocjacji. Dobry negocjator zawsze powinien pamiętać o tym co chce osiągnąć, być dobrze przygotowanym do negocjacji i mieć, na podstawie wcześniej zebranych informacji, opracowaną strategię postępowania. Zasiadając do stołu negocjacyjnego trzeba mieć świadomość różnic kulturowych nie tylko dlatego by nie popełnić gafy, ale i po to, by w czasie rozmów wykorzystać swoją wiedzę tak, by osiągnąć określone korzyści.
Poniższa charakterystyka przedstawia podstawowe style negocjacji z przedstawicielami różnych rejonów świata. Nie jest to charakterystyka dogłębna, ale obrazuje pewne podstawowe zachowania, oczekiwania i sposób prowadzenia negocjacji związany z kulturą pojmowaną zgodnie z przytoczona powyżej definicją J. W. Salacuso.
Tak więc negocjacje z Amerykanami oraz Kanadyjczykami, cechuje zwykle dynamizm, spora doza nieformalności, niecierpliwość i skupianie się na wynikach końcowych. Badania wykazują, że negocjacje prowadzone przez Amerykanów trwają zwykle znacznie krócej niż rozmowy prowadzone przez przedstawicieli innych nacji. Negocjatorzy amerykańscy zwykle mają w zanadrzu kilka nieprzewidzianych chwytów. Wynika to z ich przeświadczenia, że wynegocjować można wszystko oraz, że każdy Amerykanin w życiu codziennym ma możliwość i prawo negocjowania wszystkiego (np. uposażenia).
Niestety cechuje ich słaba znajomość innych kultur i języków obcych. Czasami prowadzi to na wstępie do negocjacyjnej porażki. Amerykańscy negocjatorzy są pewni siebie i agresywni co nie wszędzie jest odbierane jako ich zaleta. Szczególnie skomplikowana bywa dla nich Europa, bardziej wschodnia niż zachodnia, co niekiedy skutkuje nawet myleniem państw naszego regionu. Trzeba jednak również przyznać, że takie gafy, skrzętnie wyłapywane przez media,
częściej jednak robią wysocy urzędnicy amerykańscy z prezydentami włącznie, niż profesjonalni negocjatorzy.
Częstą reakcją negocjatorów Amerykańskich jest stanowczość, skupienie się na faktach i wyjaśnienie własnych potrzeb i oczekiwań. Amerykanie szybko też modyfikują swoje stanowisko jeżeli rozumieją faktyczne położenie drugiej strony. Posiadają ogromny stopień indywidualizmu i mają tendencje do kierowania swojej uwagi na osobę najwyższą rangą, lekceważąc niżej postawionych uczestników rozmów.
Z jednej strony ich styl zwracania się po imieniu, niekiedy zmniejsza napięcie podczas negocjacji, jednak z drugiej strony trzeba tez zauważyć, iż zbytnia poufałość, w niektórych kulturach, nie jest dobrze widziana. Miarą amerykańskiego sukcesu negocjacyjnego są przede wszystkim wymierne korzyści ekonomiczne lub polityczne. Dla Amerykanów istotna jest też punktualność i czas, dlatego niechętnie przystępują do negocjacji, które są długie i czasochłonne. Wychodzą z założenia, że czas to pieniądz, podejmują więc szybkie decyzje sami ale i oczekują tego samego od partnerów. Wolą zaryzykować porażkę negocjacji, doprowadzić do przyjęcia nie do końca dopracowanego układu czy transakcji, niż stracić bezcenny czas na długotrwałe dochodzenie do kompromisu w każdym szczególe. Amerykański sposób negocjacji i ich efekty możemy obserwować przy okazji prób rozwiązywania sporów bliskowschodnich.
Zachodnioeuropejski styl negocjacji to negocjacje prowadzone przez przedstawicieli tzw. starej Europy. Można powiedzieć że styl ten przejęła Unia Europejska, co jest naturalne.
Tak więc niemiecki styl negocjacji cechuje przede wszystkim porządek i szczegółowe przygotowanie rozmów, które poprzedza dokładna analiza sytuacji. Przebieg negocjacji, poszczególne jej etapy, a nawet pojedyncze posunięcia czy reakcje są wcześniej uzgodnione i szczegółowo zaplanowane. Niemcy zasiadają do rozmów ze ściśle określonym planem oczekiwanych korzyści i możliwych ustępstw. Podczas rozmów, Niemcy cenią sobie jasny i bezpośredni sposób komunikowania się, otwartość i szczerość rozmów.
Europejczycy są także nakierowani na indywidualizm i punktualność (Niemcy i Szwajcarzy), ale także znacznie bardziej formalni od Amerykanów. Przywiązanie do rytuałów jest umiarkowane. Brytyjczyków i Niemców cechuje duży formalizm. Niemcy są twardymi negocjatorami. Kluczem w negocjacjach z Niemcami jest punktualność, formalność, pedantyczne przygotowanie i skupienie na faktach oraz unikanie marnowania czasu na tematy nieistotne. Niemcy nie lubią zmieniać planów, szczególnie faktów zawartych na piśmie.
Francuzi, podobnie jak Włosi, są w negocjacjach bardzo mało stabilni. Trudno tak do końca przewidzieć ich zachowanie, bo ich plany mogą ulegać zmianie nawet w ostatniej minucie. Przywiązują dużą wagę do znajomości "savoir-vivre" rozmówcy i kultury konwersacji. Warto również zaznaczyć, że Francuzi są bardzo wyczuleni na punkcie swojej kultury, narodowych osiągnięć i pozycji w świecie.
Szwedzi, podobnie jak Amerykanie, są negocjatorami dla których liczy się przede wszystkim chłodna, ekonomiczna kalkulacja. Od Amerykanów, Niemców i Francuzów wyraźnie różni ich jednak fakt, że należą do narodów najbardziej sfeminizowanych. To znajduje przełożenie na styl i sposób prowadzonych przez nich negocjacji. Na przykład negocjatorzy ze Szwecji czy ogólniej, ze Skandynawii, nie wstydzą się przyznać do tego, że korzystają z intuicji. Ponadto nie prowadzą rozmów w agresywnym, amerykańskim stylu - są raczej skromni, wyważeni i dążą do uzyskania konsensusu.
Inny charakter mają rozmowy z przedstawicielami Ameryki Łacińskiej. Latynosów cechuje brak punktualności. Interesuje ich prawie wyłącznie najbliższa przyszłość i dlatego rzadko koncentrują się na planowaniu długofalowym. Status społeczny jest tu szczególnie ważny więc negocjacje z interlokutorami średniego szczebla mogą okazać się stratą czasu. Latynosi rzadko planują rozmowy i przestrzegają ustalonego harmonogramu. Spontaniczność i improwizacja dominują proces negocjacyjny. Powodzenie negocjacji często zależy też od stosunków osobistych między przedstawicielami obu stron. Należy pamiętać o wysokim poczuciu godności osobistej. Złamanie obowiązującej etykiety może zakończyć się fiaskiem rozmów. Stosunki osobiste, znajomość na stopie prywatnej i przyjaźnie są tu często kluczem do sukcesu.
Negocjacje z przedstawicielami Bliskiego Wschodu, (które są mi dobrze znane ze względu na możliwość ich bezpośredniej obserwacji), mogą wydawać się chaotyczne, czas nie jest czynnikiem, do którego przywiązuje się nadmierną wagę, terminy, podobnie jak u Latynosów, nigdy nie są ostateczne. Określenie „jutro” może być używane bardzo elastycznie i oznaczać zarówno jutro jak i każdy inny termin w nieokreślonej przyszłości. Ważne znaczenie ma kawa i herbata oraz cały ceremoniał z tym związany. Do sedna problemu podchodzi się zwykle okrężną drogą, jakby nie zauważając podstawowego problemu. Często negocjacje polegają na akcentowaniu pośrednich dróg dojścia do porozumienia by w ten sposobem osiągnąć cel bezpośredni.
Myślę, że ten rodzaj negocjacji bliski jest definicji osiągania porozumienia metodą indukcyjną. Negocjacje są często przerywane, gospodarze wychodzą i wchodzą do pokoju obrad w dowolnych momentach. Punktualność nie jest szczególnie ważna. Zawarta umowa nie jest nigdy uważana za absolutnie, raz na zawsze obowiązującą, zwykle jest tylko kolejnym etapem do realizacji większego celu. W wypadku rozmów bliskowschodnich zwykle należy unikać włączania do procesu negocjacji kobiet, ponieważ w tym rejonie świata mają one niski status społeczny i nie są traktowane przez partnera poważnie. Nielicznym wyjątkiem była tu znana rzeczniczka Palestyńczyków Hanah Ashrabi, która w swoim czasie z powodzeniem uczestniczyła w ważnym procesie negocjacyjnym, bardzo energicznie i skutecznie broniąc przedstawianych racji. Ale na taką pozycję kobiety – polityka w świecie islamu trzeba ciężko zapracować.
Bardzo ważne i pilnie obserwowane są gesty, dlatego szczególnie przed tego rodzaju negocjacjami należy poznać ich wymowę. Wymowa gestów jest tu równie ważna jak słowa. Należy o tym pamiętać. Dlatego w przypadku kultur bliskowschodnich wskazane jest dokładne przygotowanie się do rozmów, a nawet korzystanie z pomocy specjalistów.
Natomiast Daleki Wschód skupia w sobie elementy komunikacji niewerbalnej Bliskiego Wschodu i dodaje swoje. Jest jednym z najmniej zrozumiałych zakątków świata. Charakteryzuje go duża złożoność kulturowa, religijna i przywiązanie do tradycji. Kluczem do sukcesu negocjacyjnego jest przede wszystkim wykazanie się cierpliwością. Odstępstwem są negocjacje z mieszkańcami Hong Kongu i Singapuru, które są zbliżone do zachodnio-europejskich, ale jest to zrozumiałe ze względów historycznych. Kultury azjatyckie są zorientowane na kolektywizm. Na każdym etapie procesu negocjacyjnego jest potrzebna zgoda całej grupy. Ważne jest nie "podkopywanie" autorytetu negocjatora, dla którego wyjście z negocjacji z twarzą jest ważniejsze, niż samo podpisanie umowy. Budowanie związków personalnych ze stroną przeciwną jest równie ważne, co zachowanie nadmiernej wręcz grzeczności.
Odrębną grupą są negocjatorzy japońscy. Odznaczają się oni szczególnym przywiązaniem do tradycji i rytuałów. Przy rozpoczynaniu negocjacji konieczna jest wymiana wizytówek i wspólne spędzanie czasu. Może to doprowadzić do sytuacji, kiedy strony spotykają się przez kilka dni nie podnosząc tematu, dla omówienia którego się spotkali. W trakcie negocjacji Japończycy przedkładają krótkie sesje, które traktują jako pole prezentacji wzajemnych pozycji, a nie ustępstw. Po zaprezentowaniu stanowisk strony odrębnie pracują nad nowym stanowiskiem, które są prezentowane na kolejnym spotkaniu. Taka procedura zabiera długo czasu i wymaga cierpliwości. Dodatkowo Japończycy lubią podczas negocjacji korzystać z usług pośredników.
Generalnie, negocjatorzy reprezentujący kultury Dalekiego Wchodu zwykle nie używają słowa "nie", wolą dawać niejasne i wymijające odpowiedzi. Dlatego doświadczony negocjator umiejętnie interpretuje wypowiedzi strony przeciwnej. Do negocjacji z przedstawicielami kultury Dalekiego Wschodu, podobnie jak Bliskiego Wschodu, należy przygotować się bardzo dokładnie i starannie. Konieczne jest poznanie kultury drugiej strony lub zatrudnienie konsultantów. Ideałem jest prowadzenie negocjacji przez ludzi którzy osobiście znają i lubią kulturę jaka reprezentują negocjatorzy z drugiego końca stołu. Szansę na odniesienie sukcesu ma tylko cierpliwy i taktowny negocjator.
Odrębnie należy analizować zachowanie w procesie negocjacyjnym przedstawicieli kręgu kultury rosyjskiej. Wydaje się że główne miejsce w kontaktach z Rosjanami zajmują stosunki osobiste i związki personalne. Korzeni tego należy szukać w historii. W Rosji od dawna panuje atmosfera nieufności w stosunku do otoczenia i zakładanie możliwości „zdrady”. Dlatego Rosjanie starają się jak najlepiej poznać osoby z którymi zamierzają negocjować. Aby nawiązać dobry kontakt z Rosjaninem nie wystarczy wyświadczenie drobnej przysługi, która zadowoliłaby Latynosa. Potrzebne są stosunki przyjacielskie a nawet "braterskie". Szybkiemu nawiązywaniu takich stosunków służą tzw. przyjęcia. Należy wykazać się szerokim gestem w robieniu wszelkiego rodzaju prezentów i przyjmowaniu u siebie drugiej strony. Duże wrażenie robi nadal zewnętrzny szyk.
Osobiście jednak nie mogę pozbyć się wrażenia że negocjacje w których bierze udział Rosja naznaczone są pewnego rodzaju kompleksem, jakby niewiarą we własne możliwości i siły, czy wspomnianym już syndromem „zdrady”. W obserwowanych przeze mnie negocjacjach z udziałem Rosji, podskórnie czuje się nieufność i niewiarę w czyste intencje partnerów. Oczywiście takie ostrożne podejście ma swoje uwarunkowania w przeszłości tego kraju i wieloletnim kształtowaniu określonych postaw wobec innych. Nie są to jednak cechy które pomagają w negocjacjach i utrzymaniu ich efektów w przyszłości.
Proces negocjacji jest trudną sztuką dochodzenia do kompromisu, który to kompromis prowadzi do optymalizacji wyniku i ustalenia obustronnych korzyści. Dążenie do maksymalizacji korzyści przez jedną ze stron nic nie daje, bowiem gdy strony nie chcą ustąpić i trwają na wyjściowych pozycjach, dochodzi do szybkiego zerwania negocjacji. Sukces negocjacji polega na tym, aby w toku rozmów prowadzących do uzgodnienia wspólnego stanowiska stron, stworzyć nową jakość, sytuację, wartość, stan, w którym obie strony negocjacji zyskują, pomimo iż muszą wcześniej odstąpić od pewnych swoich żądań i oczekiwań. A zyskują wtedy, gdy rezygnują z tego, co jest dla nich najmniej cenne i ważne.
Sztuki negocjacji trudno się nauczyć. Do prowadzenia negocjacji trzeba mieć określone predyspozycje i charakter. Trzeba być człowiekiem silnym psychicznie, otwartym na partnera rozmowy i w każdej sytuacji umieć znaleźć kompromis. Negocjator wcale nie musi być specjalistą w danej dziedzinie polityki, chociaż oczywiście dobrze jest, jeśli wie o czym mówi. Negocjator musi natomiast umieć nawiązywać kontakt z drugą osobą, bo jego zadanie polega na doprowadzeniu do kompromisu i zbliżeniu stanowisk stron. Dlatego znajomość psychologii przez negocjatora ma pierwszorzędne znaczenie.
Powyższe stwierdzenia ogólne, nabierają szczególnego znaczenia przy prowadzeniu negocjacji politycznych w warunkach odmienności kulturowej partnerów. Jest to proces wielokrotnie trudniejszy niż w warunkach „normalnych” i wymagający od uczestników rozmów szczególnie dużej wiedzy, kultury osobistej, otwartości, wyjątkowego wyczucia oraz świadomości celu jakim jest dojście do porozumienia pomimo wszelkich możliwych podziałów.
Należy stwierdzić, że umiejętność prowadzenia negocjacji w warunkach odmienności kulturowej jest niezbędnym elementem efektywnej realizacji interesów państwowych, co w warunkach postępującej globalizacji i przy rosnącej liczbie konfliktów nabiera coraz większego znaczenia. Przez długi czas negocjacje międzynarodowe stanowiły domenę władz i rządów. Wraz z rozwojem gospodarczym, intensyfikacją powiązań handlowych, a także w związku z procesami globalizacyjnymi, negocjacje międzynarodowe stały się zjawiskiem powszechnym w życiu gospodarczym, a nawet społecznym.
Umiędzynarodowienie negocjacji powoduje powstanie wielu dodatkowych problemów. Należy pamiętać, że negocjacje są procesem osadzonym w niezwykle szerokim kontekście społecznym, a "złożoność kontekstu rośnie, gdy obejmuje on więcej niż jedną kulturę, a negocjacje stają się bardzo skomplikowane, jeśli proces odbywa się ponad granicami." Powstające problemy istotnie wpływają na efekt negocjacji, co w swoich badaniach potwierdzili Adler i Graham. W doświadczeniu symulacyjnym dowiedli oni, że negocjacje międzykulturowe generalnie prowadzą do gorszych wyników, niż prowadzone w obrębie jednego, własnego kręgu kulturowego.
Dodatkowe aspekty, jakie trzeba uwzględnić w trakcie negocjacji międzynarodowych można podzielić na dwa konteksty: otoczenia (niezależne od negocjatorów którejkolwiek ze stron) i bezpośredni (czynniki zależne od biorących udział w negocjacjach).
Aspekty kontekstu otoczenia:
 pluralizm polityczny i prawny. Organizacje podczas negocjacji międzynarodowych są niejako zmuszane do zetknięcia się z obcym, czasem mało znanym i niezrozumiałym systemem politycznym i ustrojem prawnym.
 finanse międzynarodowe. Szczególną uwagę poświęca się tutaj kursowi walutowemu.
 obce rządy i biurokracja. Wciąż w wielu krajach rządy i przedsiębiorstwa, szczególnie z sektorów strategicznych, mają ze sobą wiele wspólnego. Dlatego uwarunkowania polityczne mogą mieć duży wpływ na przebieg negocjacji.
 brak stabilizacji
 ideologia. Często jeden z podstawowych problemów w negocjacjach, szczególnie międzynarodowych. Różnice spowodowane ideologią są jednymi z najtrudniejszych do pokonania.
 Kultura. Uważana przez ekspertów za kluczowy czynnik negocjacji międzynarodowych. Powoduje, iż ludzie prowadza negocjacje w całkiem odmienny sposób. Różnice wynikające z kultury mogą wpływać na proces negocjacyjny przynajmniej w ośmiu sferach: definicji negocjacji, wyboru negocjatorów, protokołu, komunikacji, czasu, skłonności do ryzyka, stosunku grupy do jednostki, formie porozumienia.
 zewnętrzni udziałowcy, definiowani jako "różni ludzie i organizacje, mający określony interes lub udział w wynikach negocjacji." Należą do nich związki zawodowe, izby handlowe, ambasady, konfederacje przedsiębiorców, koncerny etc. Mogą pomóc, ale też znacząco utrudnić proces negocjacji.

Aspekty kontekstu bezpośredniego:
 względny potencjał negocjacyjny. Jest funkcją wielu czynników, m. in: siły kapitału, specjalnego dostępu do rynków, systemu dystrybucji, zarządzania stosunkami gospodarczymi itd.
 poziom konfliktu. Za szczególne wyzwania uważa się konflikty o podłożu narodowościowym, etnicznym, geograficznym.
 relacje między negocjatorami.
 pożądane wyniki. Szeroki kontekst negocjacji międzynarodowych sprawia, że oprócz głównych problemów negocjacyjnych strony mają również swoje dodatkowe priorytety. Czasem są one niezależne od partnerów negocjacji, którzy mogą nawet nie wiedzieć o ich istnieniu. Pomimo tego te poboczne priorytety mogą znacząco wpływać na efekt negocjacji.
 bezpośredni udziałowcy.

Bibliografia
 Barry B., Lewicki R., Minton J., Saunders D., Zasady negocjacji, Gdańsk, 2005,
 Dąbrowski P., Praktyczna teoria negocjacji, Sorbog, Warszawa 1990.
 Jankowski W., Sankowski T., Jak negocjować?, Warszawa 1995.
 Nęcki Z., Negocjacje w biznesie, Kraków, 1991,
 Phatak A., Habib M., The dynamics of international business negotiations w Business Horizons, 39/1996,
 Salacuse J.W., Negocjacje na rynkach międzynarodowych, PWE, Warszawa 1994.
 Bierzanek R., Symonides, Prawo międzynarodowe publiczne, Warszawa 1998
 D. B. Bobrow (red.), E. Haliżak, R. Zięba, Bezpieczeństwo narodowe i międzynarodowe u schyłku XX wieku, Scholar, Warszawa 1997.

wtorek, 11 stycznia 2011

Wizyty przedstawicieli chińskich władz w Afryce.

Przemówienie Mao Tse-tunga z 8 sierpnia 1963 roku o kolonializmie i rasizmie skrytykowało sowiecko-amerykańskie praktyki dotyczące wykorzystywania Afryki jako pola walki ideologicznej i było jednym z elementów jakie zapoczątkowały rozłam w stosunkach sowiecko-chińskich. Po tym zdarzeniu ChRL wysunęła się na pozycję najbardziej wpływowego mocarstwa w krajach rozwijających się i zaczęła nawoływać do drugiej, po walkach kolonialnych, afrykańskiej rewolucji. Zmniejszono zaangażowanie na rzecz „rewolucyjnych ruchów” na Czarnym Lądzie. Postawiono na rozwój gospodarczy – powiązania handlowe, które pozwoliły wzmocnić rynek lokalny. 15 stycznia 1964 roku, wkrótce po wizytach w 10 państwach afrykańskich, chiński premier sformułował na konferencji w Ghanie 5 zasad, na których Chiny miały się opierać kształtując politykę wobec Krajów Trzeciego Świata aż do 1980 roku. Wymienił:
pomoc w zmaganiach z imperializmem,
unikanie szeregowania Afrykańczyków,
praca nad osiągnięciem solidarności i jedności narodów,
dążenie do rozwiązywania konfliktów w drodze pokojowych konsultacji,
zachowanie suwerenności wszystkich krajów Czarnego Kontynentu.
Tę samą strategię otwierania gospodarki potwierdził i podkreślił Deng Xiaping w publicznym wystąpieniu 4 czerwca 1985 roku. Obowiązuje ona do dzisiaj. W 1996 roku Jiang Zemin odwiedził 6 krajów afrykańskich i podpisał 23 techniczne i gospodarcze porozumienia. Miały one wzmocnić pierwszą chińską politykę zagraniczną. W przemówieniu na forum Organizacji Jedności Afrykańskiej (obecnie Unia Afrykańska) wymienił nowe cele tejże polityki:
promowanie wiernej przyjaźni i solidarności,
powstrzymywanie się od ingerowania w wewnętrzne sprawy krajów afrykańskich,
dążenia do wzajemnego rozwoju bazującego na wspólnych korzyściach,
wzmożona współpraca na arenie międzynarodowej,
budowanie pokoju w skali globalnej.
Potencjał rynku afrykańskiego i zasobność kontynentu w surowce naturalne zostały dostrzeżone i wciąż są skrupulatnie wykorzystywane. One też były główną przyczyną zorganizowania Pierwszego Chińsko-Afrykańskiego Forum Współpracy (The Ministerial Conference of the China-Africa Cooperation Forum – FOCAC), które odbyło się 10-12 października 2000 roku w Pekinie. Zebrani Ministrowie Spraw Zagranicznych podpisali dwa dokumenty: tzw. „Deklarację z Pekinu” i „Program dla wzajemnej współpracy w ramach ekonomicznego i społecznego rozwoju”. Dokumenty te nakreśliły nowy charakter wzajemnych stosunków oparty na wspomaganiu się w zglobalizowanym środowisku międzynarodowym. Konsolidowały politykę Chin wobec Afryki z okresu Zimnej Wojny, W 2000 roku Pekin utworzył Forum Współpracy Chiny-Afryka (China-Africa Cooperation Forum). Forum przybrało formę spotkań na poziomie ministerialnym, które służyło jako platforma do rozwoju handlu i inwestycji z 44 państwami afrykańskimi. Przekształcenie go w 2006 r. w spotkanie głów państw oraz zaproszenie do Pekinu 48 z 53 krajów Afryki podniosło jego rangę i dało wyraźny sygnał o wadzę jaką nadał Pekin wzajemnej współpracy. Chiny zapowiedziały chęć kontynuacji polityki wspomagania rolnictwa, techniki, medycyny, edukacji, inżynierii i infrastruktury na Czarnym Kontynencie. Zapowiedziano utworzenie Afrykańskiego Funduszu Rozwoju Zasobów Ludzkich. Pekin obiecał podtrzymanie wysyłania pomocy, ale z pewnymi ograniczeniami związanymi z możliwościami chińskiej gospodarki. Główną dziedziną współpracy dla strony azjatyckiej miało być wydobywanie surowców mineralnych niezbędnych Chinom w rozwijaniu silnie uprzemysłowionej gospodarki. W zamian obiecały promować turystykę w Afryce, otworzyć rynek chiński na czarnoskórych producentów i w ciągu dwóch lat zawiesić albo zmniejszyć zadłużenie tych najbiedniejszych na świecie krajów sięgające ok. 1,5 mln USD. Afryka miała potwierdzić otwartość na rosnące zaangażowanie handlowe ChRL. Słynny i kontrowersyjny finansista George Soros oskarżył Chiny i Indie, że z powodu swego głodu surowców eksploatują Afrykę w ten sam sposób co dawne europejskie imperia. „Powtarzają te same błędy, które popełniały wcześniej dawne potęgi kolonialne” stwierdził przebywający w Dakarze (stolica Senegalu) Soros. „To ironia losu, że podczas gdy dawni kolonialiści zrozumieli swe błędy i starają się je naprawić, nowi je powtarzają”. Soros przypomniał, że żądne afrykańskich bogactw europejskie mocarstwa przez dziesięciolecia ciemiężyły mieszkańców kontynentu za pomocą kolonialnego ucisku, a po dekolonizacji – wspierały autorytarne i skorumpowane reżimy. Podczas gdy jednak Zachód wyciągnął wnioski z przeszłości, chociażby dzięki uzależnianiu pomocy rozwojowej od wolnorynkowych i demokratycznych reform czy wprowadzeniu przejrzystości do handlu afrykańskimi surowcami, o tyle Chińczycy i Hindusi nie mają takich skrupułów. Soros wyraził nadzieję, że chińskie przedsiębiorstwa będą zaostrzać kryteria decydując się na inwestycje w Afryce. Chiny i Indie, których szybko rozwijające się gospodarki potrzebują stałego dopływu surowców (zwłaszcza energetycznych) od kilku lat na potęgę inwestują w Afryce, wypierając powoli z kontynentu zachodnie wpływy. Nie mają jednak oporów (zwłaszcza Chiny) robić interesów z miejscowymi reżimami, sprzedawać broni do regionów pogrążonych w konfliktach czy stosować nieuczciwych metod w transakcjach handlowych (korupcja, nieprzestrzeganie norm ekologicznych itp.). Odnosząc się do ostatniego kryzysu w Kenii Soros wyraził nadzieję, że strony konfliktu dojdą do szybkiego porozumienia, gdyż chaos w Kenii odstręcza inwestorów od robienia interesów w Afryce. Przypomniał, że w wielu dość dobrze prosperujących krajach kontynentu (np. Zimbabwe) czynnik polityczny doprowadził do dezintegracji państwa i gospodarczej zapaści.
We współpracy chińsko-afrykańskiej za podstawowe cele wyznaczono sobie pielęgnowanie praworządności lub, tam gdzie zaistnieje taka potrzeba, tworzenie jej od podstaw oraz wprowadzanie politycznego i gospodarczego porządku w krajach rozwijających się. Mimo to obietnice dotyczące wstrzymania nielegalnej produkcji, przepływu i handlu bronią okazały się pustymi deklaracjami. Podobnie miała się sprawa w kwestii naruszania praw człowieka. Reprezentanci państw idealistycznie podkreślili, że ich dalsza współpraca będzie się opierać na zasadzie wzajemnej solidarności i wzajemnych korzyści zarówno w zakresie handlu, inwestycji i pomocy jak i ochrony bezpieczeństwa (rozwiązywanie konfliktów i utrzymywanie pokoju). Zapowiedzieli regularne konsultacje i wzajemne poparcie w prowadzonych interesach. Płaszczyzną wymiany poglądów i doświadczeń miały być kolejne fora międzynarodowe. Drugie Forum Współpracy Chińsko-Afrykańskiej odbyło się w Addis Ababa (Etiopia) 8-9 grudnia 2003 roku. Przedstawiciele 44 rządów afrykańskich i Chin, w tym 12 „przywódców”. W spotkaniu uczestniczyli m.in.: premier ChRL Wen Jiabao, ministrowie spraw zagranicznych i ministrowie zajmujący się międzynarodową współpracą gospodarczą zainteresowanych państw oraz przedstawiciele kilku międzynarodowych i regionalnych organizacji. Głównym zadaniem Drugiego Forum była kontrola i ocena wprowadzania w życie postanowień „Deklaracji z Pekinu”. Było to spotkanie w ramach mechanizmu wielostronnego dialogu chińsko-afrykańskiego ustanowionego w październiku 2000 roku w Pekinie, mającego symbolizować nowy etap „stosunków partnerskich nowego typu” Chin z Afryką: „długookresowych, stabilnych, opartych na zasadach równości i wzajemnych korzyści”. Spotkania ministerialne odbywają się co 3 lata, a na szczeblu wysokich urzędników co 2 lata - na przemian w Chinach i w Afryce. Delegacji chińskiej przewodniczył premier Wen Jiabao. W swoim przemówieniu na Forum i w czasie spotkań z przywódcami afrykańskimi chiński premier podkreślił wolę Chin kontynuacji tradycyjnie przyjaznych stosunków z Afryką, podziękował państwom afrykańskim za „cenne poparcie w kwestiach Tajwanu i praw człowieka” i wskazywał na istniejące „mocne podstawy” stosunków chińsko-afrykańskich wynikające z „podobnych doświadczeń historycznych”. Przedstawiono także nowe propozycje współpracy w różnych dziedzinach. Joaquim Alberto Chissano – prezydent Mozambiku i przewodniczący Unii Afrykańskiej zachęcał dostojników z Azji do współpracy w ramach Nowego Programu dla Rozwoju Afryki (NEPAD) , a w szczególności do poparcia rozwoju rolnictwa, którego dobry stan pozwoliłby zwalczyć głód, z jakim boryka się kontynent. Wśród złożonych deklaracji wyróżnić można:
zwiększenie o 33% wpłat chińskich na Afrykański Fundusz Rozwoju Zasobów Ludzkich,
zapewnienie przeszkolenia zawodowego 10 000 Afrykańczykom w ciągu najbliższych 3 lat,
umożliwienie bezcłowego dostępu do rynku chińskiego podstawowym produktom z najbiedniejszych krajów Afrykańskich,
zorganizowanie Chińsko-Afrykańskiego Festiwalu Młodzieży, promowanie kultury afrykańskiej w Chinach.
W Addis Abebie Wen Jiabao przedstawił także kilka „sugestii” co do dalszego rozwoju stosunków chińsko-afrykańskich:
1. Wzajemne wspieranie się i wysiłki na rzecz dalszego rozwoju relacji Chiny-Afryka. Pekin będzie nadal naciskał na społeczność międzynarodową a szczególnie system ONZ w celu wspierania Afryki w rozwiązywaniu jej problemów.
2. Wzmacnianie konsultacji i wspólne promowanie demokratyzacji stosunków międzynarodowych.
3. Uzgadnianie stanowisk i wspólne stawianie czoła wyzwaniom globalizacji - szczególnie w „wielostronnych negocjacjach handlowych i przy tworzeniu zasad międzynarodowych stosunków gospodarczych”.
4. Pogłębianie współpracy dwustronnej: Chiny będą stopniowo zwiększać pomoc dla Afryki w ramach Forum; otwierały rynek dla afrykańskich towarów, zwalniając z cła niektóre wyroby pochodzące z najmniej rozwiniętych państw; rząd chiński zwiększy o 1/3 swój wkład do działającego w ramach Forum Funduszu szkoleń i odkrywania talentów w Afryce - w najbliższych 3 latach Chiny wykształcą 10 tysięcy specjalistów afrykańskich; Pekin będzie zachęcał chińskie przedsiębiorstwa do inwestycji w Afryce; Chiny uznają 8 kolejnych państw afrykańskich za kraje otwarte dla indywidualnych chińskich turystów itp. Przedstawione przez chińskiego premiera i państwa afrykańskie propozycje zawarto w przyjętym przez Forum „Planie Działania z Addis Abeby” na lata 2004-2006, który za priorytetowe dziedziny współpracy gospodarczej w najbliższych latach uznaje szkolenie siły roboczej, rolnictwo, turystykę, tworzenie infrastruktury, zasoby naturalne i energetyczne, wzajemny handel i inwestycje. W części politycznej dokumentu zapisano m.in. wzmacnianie współpracy w kwestiach politycznych, pokoju i stabilności oraz kompleksowe (tj. „polityczne, gospodarcze, prawne i naukowe”) podejście do „nietradycyjnych aspektów bezpieczeństwa takich jak terroryzm (utworzenie centrum badań nad terroryzmem), nielegalna imigracja, choroby zakaźne, katastrofy naturalne.
Równolegle z Forum odbywała się Konferencja Biznesu Chiny-Afryka, której rezultatem było podpisanie 20 kontraktów lub listów intencyjnych o takiej samej liczbie projektów inwestycyjnych w Afryce w dziedzinie inżynieryjnej, farmaceutycznej, przemysłu chemicznego i tekstylnego. Ponadto podpisano umowy handlowe o wartości 1,9 mld dolarów i anulowano długi 33 krajów wobec Chin o łącznej wysokości 1,4 mld dolarów. Chiński prezydent obiecał również zlikwidowanie ceł dla afrykańskich towarów oraz utworzenie w Afryce 3-5 stref handlowo-gospodarczych. Częste wizyty Hu Jin-Tao w Afryce, w których towarzyszy mu zazwyczaj kilku ministrów (m.in. Bo Xilai, minister handlu, Li Zhaoxing, minister spraw zagranicznych i Ma Kai, minister rozwoju narodowego), mają na celu m.in. realizację złożonych podczas pekińskiego szczytu obietnic. Wcześniej w 2004 r. chiński prezydent odwiedził Egipt, Gabon i Algierię, a w 2006 r. – Maroko, Kenię i Nigerię. Podpisano wtedy wiele umów handlowych i gospodarczych, ale również anulujących długi oraz obiecano nowe dotacje dla państw afrykańskich. Podczas szczytu 5 listopada 2006 roku ogłosili również Deklarację Pekińską, w której przedstawili zasady i cele swojej polityki w Afryce . Podpisano 16 umów na łączną wartość 1,9 mld dol. Na szczycie w 2006 roku strony postanowiły zintensyfikować rozpoczętą przed 50 laty współpracę gospodarczą i stosunki dyplomatyczne, określając jej ramy na lata 2007 - 2009. Główny cel zaplanowanych działań to podwojenie pomocy gospodarczej dla Afryki. Podstawowe działania w tym zakresie będą obejmować:
zapewnienie preferencyjnych pożyczek w kwocie 3 mld dolarów i kredytów eksportowych 2 mld dolarów;
założenie funduszu w kwocie 5 mld dolarów dla wsparcia chińskich inwestycji w Afryce;
umorzenie kredytów krajom najbiedniejszym;
zniesienie taryf celnych dla 440 towarów z krajów najbiedniejszych;
ustanowienie 3 - 5 specjalnych stref ekonomicznych;
przeszkolenie 15 tys. afrykańskich specjalistów;
oddelegowanie do Afryki 100 doradców do spraw rolnictwa;
rozwój 10 parków maszynowych w zakresie technologii rolnictwa;
budowa 30 szpitali;
przekazanie 40 mln dolarów na walkę z malarią;
oddelegowanie 300 młodych wolontariuszy;
budowa 100 szkół wiejskich;
zwiększenie do 4000 liczby afrykańskich studentów w Chinach;
szkolenia afrykańskich nauczycieli;
rozwój turystyki i współpracy kulturalnej.
. Hu Jin-Tao, prezydent Chin, w dniach od 30 stycznia do 10 lutego 2007 roku wraz ze 120-osobową delegacją odwiedził 8 krajów: Kamerun, Liberię, Sudan, Zambię, Namibię, RPA, Mozambik i Seszele. Rozmowy chińskiego prezydenta z jego zambijskim odpowiednikiem Levym Mwanawasą dotyczyły górnictwa, rolnictwa, rozwoju infrastruktury drogowej, przemysłu telekomunikacyjnego, ale przede wszystkim najważniejsze dla strony chińskiej są złoża zambijskiej miedzi, kobaltu i innych minerałów. Chińskie inwestycje w Zambii, głównie w przemyśle miedziowym, osiągnęły wartość ponad 500 mln dolarów. Podczas wspomnianego szczytu w Pekinie Chiny i Zambia podpisały porozumienie, na mocy którego Chińska Grupa Górnicza Metali Nieżelaznych za 200 mln dolarów buduje w Zambii całkowicie nową hutę miedzi. Podczas wizyty w listopadzie 2007 roku w Indiach, przemawiając w Bombaju, chiński prezydent Hu Jintao kusił: - „Jeżeli tylko Indie i Chiny wykonają niezbędne kroki do wzmocnienia stosunków gospodarczych, XXI wiek będzie należał do Azji” . Od początku lat 90-ych Chiny prowadzą intensywne działania zmierzające do wzmocnienia swej pozycji ekonomicznej i politycznej w Afryce. Z chwilą powołania Chińsko – Afrykańskiego forum Współpracy (2000 r.), stosunki pomiędzy Chińską Republiką Ludową, a Afryką nabrały dynamiki. Tylko w 2005 r. wizyty w Chinach złożyli prezydenci Kenii, Konga, Nigerii, Erytrei i Zimbabwe oraz premierzy Mauritiusa, Mozambiku i Dżibuti. Przedstawiciele chińskiego rządu oraz wysocy rangą reprezentanci KPCh przebywali w 2005 r. w 14 krajach afrykańskich, a w 2006 r. prezydent Hu Jintao, premier Wen Jiabao i były minister spraw zagranicznych Li Zhaoxing złożyli wizyty w 15 państwach afrykańskich. Bardzo ważnym wydarzeniem w 2006 r., w którym udział wzięli przywódcy 48 państw afrykańskich, był listopadowy szczyt Afryka – Chiny (ogłoszony Chińskim Rokiem w Afryce). Zaproszone zostały także delegacje 5 państw, które utrzymują stosunki dyplomatyczne z Tajwanem (Burkina Faso, Suazi, Gambia, Malawi oraz Wyspy Świętego Tomasza i Książęcej). Celem tego spotkania była próba skłonienia przedstawicieli 5 państw utrzymujących stosunki z Taipei, oferując im bogatą ofertę współpracy gospodarczej, do zerwania współpracy z Tajwanem i uznania jedności Chin. Do rezultatów szczytu Afryka – Chiny zaliczyć możemy następujące deklaracje najwyższych przedstawicieli władz chińskich:
-osiągnięcie do roku 2010 obrotów handlowych pomiędzy Chinami i Afryką na poziomie 100 mld USD;
-powołanie przez władze ChRL specjalnego funduszu o wartości 5 mld USD z przeznaczeniem na wspieranie inwestycji w Afryce;
-zaoferowanie państwom afrykańskim (do 2009 r.) za pośrednictwem Chińskiego Banku Eksportowo Importowego (China Export-Import Bank – Eximbank) preferencyjnych kredytów w wysokości 3 mld USD;
-anulowanie 1 mld USD zadłużenia państw afrykańskich względem Chin,
-udzielenie przez Pekin (do 2009 r.) wsparcia przy budowie 30 szpitali oraz 30 centrów mających zapobiegać i leczyć malarię,
-wybudowanie 100 szkół na obszarach wiejskich oraz podwojenie liczby stypendiów (z 2 do 4 tys.) przyznawanych afrykańskim studentom,
- podpisanie pomiędzy chińskimi i afrykańskimi przedsiębiorstwami porozumień o wartości 1,9 mld USD, dotyczących inwestycji infrastrukturalnych w sektorach telekomunikacyjnym, wydobywczym, ubezpieczeniowym i bankowym.