czwartek, 13 stycznia 2011

System dyplomacji ChRL w Afryce.

W dniu powstania Chińskiej Republiki Ludowej 01 października 1949 roku rząd chiński uroczyście oświadczył: „Nasz rząd jest jedynym legalnym rządem reprezentującym cały naród Chińskiej Republiki Ludowej. Nasz rząd jest gotów nawiązać stosunki dyplomatyczne z rządami wszystkich krajów, które są gotowe przestrzegać zasad równości, wzajemnych korzyści oraz wzajemnego poszanowania suwerenności terytorialnej i innych zasad. Na świecie są tylko jedne Chiny, prowincja Tajwan jest nieodłączną częścią terytorialną ChRL. Wszystkie kraje utrzymujące stosunki dyplomatyczne z Chinami muszą ogłosić przerwanie wszelkich stosunków dyplomatycznych z władzami Tajwanu i uznać rząd ChRL za jedyny legalny rząd Chin.” Kierując się wyżej przedstawionym stanowiskiem ChRL do końca 2001 roku nawiązała stosunki dyplomatyczne z 162 krajami, w tym z 48 spośród 53 państw afrykańskich. W każdym z nich Chińska Republika Ludowa ma swoją ambasadę. Dyplomacja azjatyckiej potęgi rozwija te kontakty, które mogą zaowocować pozyskaniem deficytowego surowca. W tym celu została zgromadzona rezerwa walutowa w wysokości 600 mld USD. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej chińska ofensywa dyplomatyczna zakrojona jest na bardzo szeroką skalę, Chiny starają się uwieść Afrykę – zauważa Justyna Szczudlik-Tatar, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Ukoronowaniem chińsko-afrykańskiej zażyłości był rok 2006, który Chiny ogłosiły własnym Rokiem Afryki. W Pekinie zwołano wtedy szczyt przywódców afrykańskich. Na kilka dni na wielu pekińskich ulicach zamarł ruch, wygaszono piece uciążliwych fabryk, miasto obwieszono plakatami witającymi królów, wodzów, premierów i prezydentów. Mimo drobnych zgrzytów – na części plakatów zamiast Afrykańczyków widnieli Papuasi z kością w przekłutym nosie – szczyt był wielkim sukcesem chińskiej polityki zagranicznej. Afrykańscy przywódcy, jeden po drugim, długo maszerowali po czerwonym dywanie, by następnie uścisnąć dłonie dwóch niskich panów w garniturach – prezydenta Hu Jintao i premiera Wen Jiabao – stojących w sieni Wielkiej Hali Ludowej przy placu Tiananmen. Nie mogło być wątpliwości, który kraj jest najpotężniejszy w Afryce. Takiej fety na cześć Afryki nie urządziły wcześniej ani Stany Zjednoczone, ani Unia Europejska, ani ZSRR, kiedy jeszcze istniał. W Pekinie padły również konkrety, Chiny zwiększyły pomoc, zaproponowały kredyty i umorzyły długi. W listopadzie 2009 roku znów odbył się szczyt chińsko-afrykański, tym razem w Szarm el-Szejk. W egipskim kurorcie pompa była mniejsza, za to obietnice większe: 10 mld dol. preferencyjnych kredytów dla rządów plus miliard na pożyczki dla małych i średnich przedsiębiorstw, 3 mld na wsparcie prywatnych firm z Chin działających w Afryce, perspektywa zniesienia aż 95 proc. ceł eksportowych dla najsłabiej rozwiniętych krajów kontynentu, trzy do pięciu centrów logistycznych, do tego system szkoleń dla 1,5 tys. nauczycieli, 5,5 tys. stypendiów dla uczniów, zwiększenie liczby ośrodków doradztwa rolniczego do 20 i liczby szkół przyjaźni chińsko-afrykańskiej do 50. Chińskiej hojności daleko do filantropii, stoją też za nią bardziej wyrafinowane powody niż ropa i miedź. Wyciągający rękę po wsparcie muszą sekundować komunistom z Pekinu w ich najbardziej prestiżowym boju, w realizacji polityki jednych Chin, zgodnie z którą Tajwan pozostaje zbuntowanym terytorium ChRL. W ostatnich latach delikatna perswazja skłoniła kilkanaście państw do zerwania związków z Tajwanem, nie uległy tylko Gambia, Suazi, Burkinia Faso oraz Wyspy Świętego Tomasza i Wyspa Książęca. Jednocześnie Pekin, w zamian za słane miliardy, może liczyć na przychylność afrykańskich sprzymierzeńców w głosowaniach w ONZ, Światowej Organizacji Handlu czy – jak ostatnio – podczas szczytu klimatycznego w Kopenhadze. Chińczycy wręcz szastają pieniędzmi. W wielu przypadkach oferują dużo wyższe ceny niż koncerny zachodnie. A beneficjentami są najczęściej rozbójnicze, autorytarne reżimy. Nie wahają się zawierać umów z najbardziej niestabilnymi państwami – z Sudanem, gdzie trwa ludobójstwo, z ogarniętą chaosem i biedą Angolą, z rządzonym przez nieobliczalnego dyktatora Zimbabwe. Potęga azjatycka chroni te kraje przed presją Zachodu, naciskiem na przeprowadzanie reform i demokratyzację. Współpraca ChRL i Sudanu ma ponad półwieczną historię. Stosunki dyplomatyczne oba kraje nawiązały ze sobą 4 lutego 1959 r. Początkowo współpraca miała głównie charakter kulturalny, już od 1960 r. Chiny przyjmowały na swoje uczelnie sudańskich studentów. Bliższa współpraca, przede wszystkim w sferze gospodarczej rozpoczęła się w latach 70. Od 1970 r. Chiny dostarczały Sudanowi pomoc gospodarczą. Natomiast za początek obustronnie korzystnej wymiany handlowej uważa się rok 1981 r. Największe natężenie tych stosunków przypada jednak na lata 90. i początek XXI w i to będzie naszym głównym obiektem zainteresowania. Niektórzy eksperci mówią o agresywnej polityce naftowej Pekinu, która może wywołać poważny konflikt z państwami zachodnimi czy Japonią. Jednym z głównych kierunków chińskich działań na arenie międzynarodowej, obok powstrzymywania amerykańskiej hegemonii oraz budowy roli lidera w Azji, jest dążenie do wzmocnienia ładu wielobiegunowego. Założenia polityki zagranicznej ChRL opierają się więc na zasadach wielobiegunowości, wielotorowości, wielowarstwowości i wielopoziomowości. Po odrzuceniu ideologicznej retoryki Chiny pragną być postrzegane jako kraj odpowiedzialny, stabilny, przewidywalny i „niearogancki”. Według strategicznych planów ChRL dopiero w 2050 r. osiągnie stopień częściowo rozwiniętego kraju. Na drodze ku temu celowi stoi jednak, obok innych, poważny problem zapewnienia dostaw surowców oraz rynków zbytu dla własnych produktów. Pekin stara się przekuć obecny sukces gospodarczy na narzędzie, który w przyszłości pomoże usunąć takie przeszkody, a współpraca z państwami rozwijającymi się stanowi tego doskonały przykład. Na kontynencie afrykańskim Chińczycy nie ograniczają się tylko do importu surowców, eksportu żywności czy swoich towarów, lecz hojnie umarzają długi i udzielają pożyczek. Chiny uważają suwerenność za największą świętość, że nie mieszają się w niczyje sprawy, że niczego nikomu nie narzucają. Liu – chiński ambasador w Pretorii przekonuje, że nie należy mieszać interesów z polityką, a poza tym - jak dodaje - Bank Światowy nie może rościć sobie prawa do wyłączności na pomaganie Afryce. Chińczycy odrzucają też oskarżenia, że mówią głośno o przyjaźni z Afryką, a po cichu dokonują nowego podboju kolonialnego. Bo wykupują wyłącznie surowce, bo budują drogi, porty i lotniska tylko po to, by wywozić skarby do Azji, bo wykorzystują afrykańskich robotników, a swoimi tanimi towarami doprowadzają do bankructwa miejscowych przedsiębiorców. Te zarzuty Chińczycy zbijają przypominaniem wspólnej z Afryką kolonialnej przeszłości. Nikt nie zrozumie ofiary kolonialnego wyzysku lepiej niż inna ofiara imperializmu - mówi ambasador Liu. Podczas III Chińsko-Afrykańskiego Szczytu chińska dyplomacja zadbała też o wizerunkową część stosunków z Afryką. Obiecując zapewnienie w ciągu najbliższych trzech lat 5 mld USD preferencyjnych kredytów, podwojenie pomocy humanitarnej oraz anulowanie części długów najbiedniejszych państw na kontynencie.
Spójność interesów ChRL i jej afrykańskich sojuszników w ONZ i organizacjach międzynarodowych.
Dyrektor Departamentu Afryki chińskiego MSZ, wypowiadając się 24 listopada 2003 roku na łamach popularnego magazynu „Huanqiu Shibao” podkreślał, że dla Chin stosunki z Afryką mają znaczenie strategiczne i to zarówno z powodów politycznych (duża liczba krajów, których rola na świecie będzie rosła) jak i gospodarczych („jedyny jeszcze nie odkryty rynek na świecie”). Jego zdaniem „niewyobrażalne” byłoby odgrywanie przez Chiny obecnej roli na arenie międzynarodowej bez poparcia państw afrykańskich, dzięki któremu Chiny powróciły 25 października 1971 roku do ONZ, a w ostatnim latach „11 razy nie dopuściły do głosowania nad anty-chińską rezolucją na forum Komisji Praw Człowieka ONZ”. „Ważną rolę” państwa afrykańskie miały także odegrać w zdobyciu przez Chiny prawa do organizacji Olimpiady i Expo. Jak podkreśla - Chiny i Afryka będą się wzajemnie potrzebować także w przyszłości - do budowania „sprawiedliwego i racjonalnego nowego ładu międzynarodowego”. Natomiast w zamian za kredyty i bezzwrotną pomoc Pekin może liczyć na poparcie Afryki na arenie międzynarodowej np.: chińskiego stanowiska w Radzie Bezpieczeństwa ONZ oraz kwestii tajwańskiej. Obok wymiernych korzyści ekonomicznych, na skutek takich posunięć, Chiny zyskują także ważnych afrykańskich sojuszników (Sudan, Zimbabwe, Nigeria) dla swych politycznych celów na forum ONZ. Pozytywy mają szczególne znaczenie w krótkotrwałej perspektywie. Jednak ambicje azjatyckiej potęgi nie są obecnie dobrą podstawą dla długotrwałej współpracy z punktu widzenia Czarnego Kontynentu, gdyż jest on uzależniany gospodarczo i politycznie. Reasumując należy stwierdzić, że cele ekspansji ChRL są integralnie powiązane z zasadniczym celem zagranicznej polityki Chin, którym według ich doktryny jest „ ochrona niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej kraju, stworzenie dobrego międzynarodowego otoczenia dla reformy i otwarcia Chin na świat oraz realizacji modernizacji w Chinach oraz ochrona pokoju światowego i sprzyjanie wspólnemu rozwojowi.” A co Afryka z tego ma? – Jeśli afrykańskie rządy mądrze wykorzystają napływ inwestycji, nie przejedzą zysków albo ich nie rozkradną, wpływy Chin, Indii i innych państw Azji mogą dać impuls do rozwoju całego kontynentu – twierdzi prof. Scarlett Cornelissen. – Azja daje Afryce pewność siebie – dodaje Richard Dowden. – Winduje ceny surowców, co pozwala Afryce zapełniać państwowe kasy. Do niedawna afrykańskie przedsiębiorstwa i rządy nie miały alternatywy poza Zachodem, teraz pojawił się nowy partner, który przynosi argumenty do mówienia „nie” Zachodowi. W długiej perspektywie właśnie pewność siebie będzie ważniejsza niż ceny surowców.
Afryka już zdobyła tę pewność. Ghana – jedyny afrykański kraj, który odwiedził prezydent Barack Obama! – rozważa, czy nie odstąpić Chińczykom cennych złóż ropy, które wcześniej przyznała Amerykanom. Angoli (około 5 proc. amerykańskiego importu ropy) daleko do wzorowej demokracji, nic nie zmieniły odwiedziny Hillary Clinton z sierpnia 2009 roku. Niewiele Clinton zwojowała w Nigerii i Republice Południowej Afryki, największej gospodarce kontynentu, która coraz lepiej czuje się w związku z Chinami. Afryka może się długo stawiać, kontynent ma wystarczająco dużo surowców. Na dodatek Chińczycy z nawiązką pokryją straty nieposłuszeństwa wobec Zachodu. Z drugiej strony, działania chińskich firm nie są przejrzyste, nie wiadomo, czy afrykańskie rządy rzeczywiście robią dobry interes – ostrzega ambasador Lyman. Bywa, że infrastruktura, oczko w głowie Chińczyków, tylko w niewielkim stopniu poprawia komunikację, bo świeżo wyasfaltowane drogi, łączące kopalnie z wyremontowanymi portami, służą głównie do wywozu bogactw wyrwanych z afrykańskiej ziemi. Politycy dają inwestorom wolną rękę, a ci nie muszą zważać na ochronę środowiska. Niskiej jakości towary z Chin i Indii zalewają Afrykę, udanie konkurują z miejscowymi i przyczyniają się do upadku afrykańskich firm. Dochodzi i do takich wypadków: jak w czerwcu zeszłego roku w Monrowii, stolicy Liberii, masowo pojawiły się niehodowane w kraju jabłka. Owoce zebrano w USA, potem sprzedano do Chin, wreszcie znalazły się na stanie chińskich oddziałów pokojowych stacjonujących w Liberii – to żołnierze armii ludowo-wyzwoleńczej podbili nimi liberyjski czarny rynek.

Brak komentarzy: