niedziela, 14 grudnia 2008

Energia geotermalna.

Państwa Afryki Wschodniej są gotowe rozpocząć w przyszłym roku eksploatację swych źródeł geotermalnych oświadczyli przedstawiciele oenzetowskich agencji środowiskowych podczas wtorkowej konferencji prasowej w Poznaniu. „Geotermia jest w 100 proc. krajowa, przyjazna środowisku i nie wykorzystywano jej stanowczo zbyt długo (...) to cześć afrykańskiej przyszłości” mówił w Poznaniu Achim Steiner, dyrektor wykonawczy UNEP. „Energia nie pochodzi z tankowca” wtórowała mu Monique Barbut z GEF.Sponsorowane przez Bank Światowy, Program Środowiskowy ONZ (UNEP) i Globalny Fundusz Środowiska (GEF) badania wykazały, że we wschodnioafrykańskiej Wielkiej Dolinie Rift znajdują się źródła geotermalne, których eksploatacja pozwoliłaby wyprodukować 7 tys. megawatów energii przy zachowaniu ekonomicznej opłacalności projektu. Korzystać z energii z tych źródeł mogłoby 12 państw regionu.Na razie źródła (o potencjalnej mocy 4-5, a nawet 8 megawatów) zidentyfikowano gównie w kenijskiej części doliny Rift, lecz w 2009 r. projekt obejmie również Dżibuti, Erytreę, Etiopię, Tanzanię i Ugandę. Jego koszty wyniosą ok. 18 milionów dolarów.Energetyka geotermalna bazuje na gorących wodach cyrkulujących w przepuszczalnej warstwie skalnej skorupy ziemskiej poniżej 1000 m. Najbardziej popularnym sposobem wykorzystania energii geotermalnej oprócz produkcji energii elektrycznej jest budowa ciepłowni geotermalnych. Ponadto wykorzystuje się ją także w balneologii, ogrzewaniu budynków przy pomocy pomp ciepła, uprawach, przemyśle chemicznym, suszarnictwie, przetwórstwie, hodowli ryb, basenach kąpielowych, itp.ONZ liczy, że w 2030 roku 2 proc. energii zużywanej na świecie będzie pochodziło ze źródeł geotermalnych (w porównaniu z 0,4 proc. w 2004 r.) a liczba stosujących tą technologię krajów wzrośnie w 2010 r. do pięćdziesięciu.

Leasing - prawa buszu.

Użytkowanie przedmiotu w ramach umowy leasingu staje się coraz popularniejszym sposobem finansowania działalności gospodarczej. Niejednokrotnie leasing jest korzystniejszy od zwykłego kredytu bankowego. Jednakże jak każde zobowiązanie finansowe może nieść za sobą niebezpieczeństwo zadłużenia przedsiębiorcy z tytułu niespłaconych rat leasingowych.
Leasingobiorca ma obowiązek płacenia rat leasingowych w określonych umową terminach. Niekiedy jednak sytuacja ekonomiczna bądź inne okoliczności przyczyniają się do opóźnienia w spłacie rat na rzecz leasingodawcy, który może w takiej sytuacji odstąpić od umowy. Zanim jednak tak się stanie, leasingodawca zobowiązany jest do wyznaczenia na piśmie terminu dodatkowego do zapłaty zaległych rat, z zagrożeniem, że w przypadku nieuregulowania wymagalnych należności w oznaczonym czasie, umowa leasingu zostanie wypowiedziana ze skutkiem natychmiastowym. Leasingodawcy przysługuje prawo do odsetek za zwłokę w zapłacie należności. Finansujący może ustanowić dodatkowe zabezpieczenie umowy w postaci depozytu gwarancyjnego jako zabezpieczenia ewentualnych przyszłych roszczeń. Leasingodawca może także zażądać od dłużnika zapłaty pozostałych rat, pomniejszonych o wartość korzyści uzyskanej z tytułu wcześniejszej spłaty zobowiązania. Alternatywnie ma prawo oczekiwać zwrotu przedmiotu umowy leasingu, który może sprzedać innemu podmiotowi. Jeżeli leasingobiorca podlega prawu cywilnemu, odzyskanie zaległych należności jest o tyle łatwiejsze, że leasingodawca jako wierzyciel może zaspokoić się bez ograniczeń zarówno z majątku spółki, jak i z majątku osobistego wspólników. W przypadku spółek prawa handlowego sytuacja przedstawia się zgoła inaczej. Jeżeli dłużnikiem jest spółka handlowa, leasingodawca może zaspokoić się jedynie z majątku spółki do wysokości kapitału zakładowego. Wyjątkowo można zaspokoić się z majątku osobistego członków zarządu spółki, ale tylko wtedy, gdy zwłoka w płatności nastąpiła wskutek rażącego naruszenia obowiązków przez zarząd. Zasadą jest pierwszeństwo zaspokajania się z majątku spółki.
To co wyzej napisane to tylko teoria i pobozne zyczenia płynące z zasady Państwa Prawa, a rzeczywistość zasadniczo temu przeczy. Firmy leasingowe to brutalni wyrwi grosze bez zasad, a prawo to totalna fikcja. Wszystko jest narzucane wg potrzeb leasingodawcy, a leasingobiorca to tylko kolejny klijent do oskubania i wykorzystania, który nie ma prawa do swojego zdania, albo się godzi na warunki leasingodawcy, albo wont!!!

PKP przewozy pasażerskie.

Od 2009 roku w Polsce będzie działać więcej pasażerskich przewoźników kolejowych niezwiązanych z Grupą PKP i przewozić więcej pasażerów niż przewoźnicy działający pod szyldem Grupy. PKP będzie mieć tylko dwóch przewoźników. Już od 01 grudnia 2008 powstał bałagan polegający na tym , ze nie mozna dokonać dopłaty do biletu osobowego w pociągach Inter City, a trzeba sobie kupić nowy bilet. To zdzierstwo i brak wyobraźni. Panowie zapomnieli ze głównym konkurentem PKP są busy, a ta śmieszna konkurencja między PKP Inter City, a PKP Przewozy Regionalne to tylko odstraszanie potencjalnych klijentów wogóle od PKP. Pasazerowie nie interesują się wewnętrzną konkurencją PKP, a interesuje ich wyłacznie szybkie i komfortowe przebycie określonego odcinka drogi i dlatego zamiast tej śmiesznej "konkurencji" wszyscy przewoźnicy PKP powinni współdziałać i doskonalić połączenia mające na celu poprawianie komfortu jazdy i obnizanie cen przejazdu. To nie cena biletu decyduje obecnie o rentowności przewozów, a ilość pasazerów. Po torach jeździć będzie sześciu przewoźników prywatnych i samorządowych. Polski rynek kolejowy przewozów pasażerskich będzie tym samym jednym z najbardziej konkurencyjnych w Europie Środkowo-Wschodniej. Przewoźnikami z Grupy PKP będą: PKP Intercity, które odpowiada za wszystkie pociągi dalekobieżne, ekspresowe i pośpieszne oraz Szybka Kolej Miejska w Trójmieście. W 2007 roku przewoźnicy ci przewieźli 95 mln pasażerów.Przewoźnicy niezależni od Grupy PKP to: Koleje Mazowieckie, samorządowe Przewozy Regionalne, Warszawska Kolej Dojazdowa, Arriva PCC w województwie kujawsko-pomorskim, warszawska Szybka Kolej Miejska i Koleje Dolnośląskie. W 2007 roku wszystkie te firmy przewiozły w sumie: 177 mln osób. W 2009 roku około 65 procent rynku będą mieć przewoźnicy niezależni od Grupy PKP, a około 35 procent przewoźnicy państwowi (PKP Intercity oraz PKP SKM w Trójmieście).Koleje Mazowieckie i Warszawska Kolej Dojazdowa to usamorządowione w latach 2005 - 2007 spółki z Grupy PKP. Usamorządowienie PKP Przewozy Regionalne, które obecnie ma miejsce, to kolejny proces, który służy liberalizacji i rozwojowi rynku kolejowych przewozów pasażerskich w Polsce. Jednak w ten proces wkradły się takie idiotyzmy, ze pociąg z Lublina do Kielc jest podzielony na odcinki Lublin - Dęblin, Dęblin- Radom, Radom-Skarzysko- Kamienna, Skarzysko-kamienna - Kielce i pomiędzy wszystkimi odcinkami są bezsensowne przerwy oraz powstaje dezinformacja i zamieszanie wśród pasazerów to powoduje wśród nich zniechęcenie i rezygnacje z usług PKP. Podobnie jest na wielu odcinkach przejazdów. Sztucznie tworzy się na PKP Polskę dzielnicową, lub jak ktoś chce regionalną. Po co to komu? Jednym zdaniem promocja, organizacja, reklama na PKP poniżej krytyki.

czwartek, 11 grudnia 2008

Schierarhizować problemy.

W wyniku ujawnienia ozonowej "dziury", a następnie upowszechnienie oczywistej prawdy za pomocą mediów, że CO2 w dużym stęzeniu jest szkodliwe, powstało wrazenie, a właściwie mniemanie, że najwiekszym zagrozeniem naszej planety jest właśnie CO2, a to juz jest ewidentną bzdurą. Są powazniejsze problemy, które są na marginesie naszej dyskusji z powodu właśnie takiego jednostronnego podejścia do istniejących problemów. Na marginesie nalezy stwierdzić, ze niektórzy nagłaśniają problem, bo chcą zarobić na handlu CO2 i stworzenia sobie lepszych warunków konkurencyjności własnej gospodarki opartej np. na energetyce jadrowej, tak jakby odpady jądrowe nie były szkodliwe dla środowiska naturalnego? Jedna trzecia globu to pustynie, kolejna jedna trzecia globu podlega intensywnemu pustynnieniu ok 3mln km kw gnuntów wykorzystujemy rolniczo z tego trzy czwarte wyjątkowo ekstensywnie. 10% ludzkości cierpi głód, znaczne ilości ludów wędruje za "chlebem" po całym globie, stwarza to naturalne problemy kulturowe, religijne, rasowe itp. O tym jakby wszyscy milczą - udają ze nie ma problemu , to właśnie są zasadnicze problemy, ze nie umiemy w XXI wieku własciwie gospodarować, oceniać istniejących zagrożeń. W tym kontekście przytaczam problem głodu z Afryki, który mnie wyjątkowo poruszył: "Amerykański epidemiolog dr Nathan Wolfe, podąża śladem myśliwych z Kamerunu w celu zbadania wirusów znajdujących się w krwi zwierząt człekokształtnych. Nasilający się problem głodu w Centralnej Afryce spowodował, że ludzie w poszukiwaniu jedzenia zaczęli wyprawiać się w głąb dżungli. Mając kontakt z dzikimi zwierzętami, narażają się na zainfekowanie żyjącymi w ich krwi wirusami. Wirusy niegroźne dla zwierząt, mogą być śmiertelne niebezpieczne dla człowieka.
Choroby nimi wywołane atakują ludy afrykańskie od wieków. Co się zmieniło i niepokoi naukowców? Większa możliwość rozprzestrzeniania ich po całym świecie. Śmiertelnie groźny afrykański wirus Marburg pojawił się w Europie. Tak było z jednym z najbardziej znanym dziś wirusem odzwierzęcym SIV, który przechodząc na ludzi przekształcił się w HIV, wywołujący AIDS. W 1999 roku naukowcy z Uniwersytetu Alabama, śledząc pochodzenie wirusa HIV, dotarli do szympansów. Wirus prawdopodobnie przeszedł ze zwierząt na człowieka wiele dekad temu, gdy myśliwi obrabiający upolowane zwierzęta, mieli kontakt z zainfekowaną krwią. Tak na pierwszy rzut oka, mało znaczący epizod doprowadził do epidemii o światowym zasięgu, która obecnie zabija miliony ludzi na całym świecie. Aby nie dopuścić do powtórzenia się takiej sytuacji, epidemiolog Wolfe prowadzi badania nad wykrytym ostatnio u 1 proc. z przebadanych mieszkańców Kameruńskich wiosek, odmałpiego wirusa SFV.- Nasze badania pokazały, że małpie wirusy cały czas aktywnie przekraczają barierę gatunkową i przechodzą na ludzi - mówi dr Wolfe. - Niepokojące jest szczególnie to, że ślady tego procesu odkryliśmy w kilku różnych, całkowicie od siebie odizolowanych, regionach. Świadczy to o tym, że zakażenia zwierzęcymi retrowirusami są o wiele częstsze i bardziej rozpowszechnione, niż do tej pory sadzono - dodaje Wolfe. - Na razie nie zaobserwowano, żeby wirusy podobne do SFV wywoływały u ludzi jakieś objawy chorobowe. Nie ma również dowodów na to, że ludzie mogą się zakażać nawzajem. Ale wciąż niewiele wiemy o tym, jaki wpływ na nasz organizm ma przedostanie się do niego SFV. Nie można wykluczyć, że niektóre szczepy tego wirusa mogą wywoływać choroby po długim okresie utajenia, podobnie jak to ma miejsce w przypadku HIV - ostrzega dr Martine Peeters z Instytutu Badań na Rzecz Rozwoju (Institut de Recherche pour le Development) w Montpellier we Francji.Jedynym sposobem na powstrzymanie tego procesu jest zmniejszenie liczby polowań na gatunki człekokształtne." Pozostawiam powyzszej opisane problemy ku rozwadze i zastanowieniu się na hierarchią istniejących problemów ich skalą i skutkami. Jaki procent CO2 zalesina 1/3 globu mogłaby wchłonąć w naturalny sposób? Ile mogłaby wchłąnąć wody? Ile by wytworzyła tlenu i innych dóbr? Takich pytań można by mnożyć!!!

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Brak logiki.

Samochód kontra pociąg i samolot
Wystawiliśmy do wyścigu trzy samochody. Przyszło się im zmierzyć z pociągami oraz samolotami. Trasy nie były krótkie – liczyły ponad 300 kilometrów.
Łukasz Szewczyk, Piotr Rejowski, Onet.pl/ 2008-11-25 10:23
Celem nie było jednak jak najszybsze dotarcie do celu. Rywalizacja miała na celu wyłonienie środka transportu, który umożliwi jak najtańsze przemieszczenie się z punktu A do punktu B. Utraty wartości samochodów, kosztów przeglądów oraz serwisowania nie uwzględniliśmy z premedytacją. Śmiemy twierdzić, że dla wielu kierowców liczy się „tu i teraz”. Wniosek wyciągnęliśmy z obserwacji poczynionych na stacjach benzynowych. Spora grupa kierowców wlewa do baku paliwo za kilkadziesiąt złotych – dokładnie tyle, ile wystarcza na krótką podróż.Do porównania użyliśmy trzech samochodów. Miejskiego - Fiata 500, limuzyny klasy średniej – Hyundaia Sonaty oraz kombi klasy średniej premium – Audi A4 Avant.Na pierwszy ogień poszła Sonata – największe auto w teście. Pod maską Hyundaia cicho terkotał turbodiesel o pojemności 2 litrów. Wyciśnięto z niego 151 KM oraz 305 Nm, co wystarcza by w razie potrzeby koreańska limuzyna przyśpieszyła do "setki" w niecałe 11 sekund. Producent deklaruje też, że prędkościomierz jest w stanie wskazać 203 km/h.Nie zweryfikowaliśmy ani jednego, ani drugiego. Postanowiliśmy natomiast sprawdzić, jak będą kształtowały się koszty przemierzenia trasy z warszawskiego lotniska Okęcie do poznańskiego lotniska Ławica - samochodem, pociągiem oraz samolotem. Sonata miała więc do pokonania odcinek o długości 330 kilometrów. Spory, bo aż 191-kilometrowy etap stanowiła jazda autostradą A2.Próbę rozpoczynaliśmy w niezbyt dobrych nastrojach. Korki na trasie wyjazdowej z Warszawy spowodowały, że średnie spalanie wynosiło ok. 5,7 l/100km. Szybka kalkulacja w trakcie postoju na światłach rozwiała wszelkie złudzenia - zwycięzcą będzie pociąg... Za Ożarowem Mazowieckim ruch stał się mniej intensywny oraz bardziej płynny. Nie brakowało też licznych ograniczeń prędkości, które przyczyniły się do… zmniejszenia spalania. Ścisłe przestrzeganie obostrzeń opłaciło się. Średnie zużycie paliwa spadło do poziomu 4,2 l/100km.W Strykowie wjechaliśmy na autostradę A2. Częściowo płatna droga nie posłużyła nam bicia rekordów prędkości, tylko do… dalszego obniżenia spalania. Potężne ciężarówki – za sprawą obowiązkowego ogranicznika - sunęły po dwupasmowej szosie z prędkością nieprzekraczającą 90 km/h. Postanowiliśmy schować się w cieniu aerodynamicznym naczepy z kontenerem. W efekcie ciężar rozbijania słupa powietrza brał na siebie ciągnik siodłowy. Pozwoliło to na obniżenie zapotrzebowania na paliwo do... 4,0 l/100km. Imponujący wynik. W końcu Sonata to limuzyna o długości 4,8 metra i masie niemal 1,6 tony. Pozostało jeszcze przedarcie się przez Poznań i postoje pod kilkoma sygnalizatorami, które minimalnie zwiększyły średnią. Podróż trwała 4,5 godziny. W jej trakcie nie złamaliśmy ani jednego ograniczenia prędkości. Motor utrzymywaliśmy na niskich obrotach, co ułatwiała obecność 6-biegowej skrzyni. W miarę możliwości staraliśmy się też hamować wyłącznie silnikiem. Na mecie okazało się, że skórka była warta wyprawki.Po ponownym zatankowaniu pod korek stwierdziliśmy, że na dystansie 330 kilometrów Sonata spaliła 13,5 litra oleju napędowego, co daje imponującą średnią 4,1 l/100km. Koszt ropy (55,5 zł) oraz opłata za przejazd autostradą (22 zł) oznacza, że Hyundai pokonał trasę spod lotniska Okęcie do poznańskiej Ławicy za 77,5 zł.Bilet uprawniający do przejazdu drugą klasą pociągu Intercity trasy z Warszawy do Poznania to wydatek 102 zł. Podróż trwa równe trzy godziny. Ponadto wyprawa z Okęcia do Ławicy wymaga doliczenia kosztów przejazdów autobusami (ok. 10 zł) lub zamówienia taksówek (ok. 70 zł). W efekcie całkowity czas podróży może zbliżyć się do 4 godzin. Samolot pokonuje trasę w czterokrotnie krótszym czasie. Za bilet lotniczy przyjdzie jednak zapłacić nie mniej niż 205 złotych. To cena promocyjna. Po jej zakończeniu trzeba będzie wydać kilkadziesiąt złotych więcej. Warto dodać, że maksymalne stawki za przelot przekraczają 600 zł. Zwycięstwo Hyundaia jest więc bezdyskusyjne.Drugi etap rywalizacji wiódł z warszawskiego lotniska Okęcie do krakowskich Balic. Tak jak w przypadku pierwszego etapu wyścig rozegrał się pomiędzy samochodami, samolotem i pociągiem.Do drugiego etapu wystawiliśmy Fiata 500 i Audi A4 Avant. Pod maskami obu modeli pracowały silniki diesla. „Pięćsetka” została wyposażona w jednostkę napędową Multijet, znaną między innymi z modelu Panda. Silnik o pojemności 1,3 litra oferuje użytkownikowi 75 KM. Pod maską Audi znajdował się dwulitrowy TDI o mocy 143 KM wyposażony w układ wtryskowy Common Rail. Dzięki tej jednostce A4 przyspiesza do 100 km/h w 9,7 sekundy, a jego prędkość maksymalna wynosi 208 km/h. Fiat 500 nie może się pochwalić równie dobrymi osiągami, jednak w naszym pojedynku nie o prędkość maksymalną chodzi, ale o oszczędność.Dwa różne samochody. Silniki o różnej mocy i pojemności. Jedna trasa. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy na wyniki.Jako pierwszy w 302-kilometrową trasę ruszył Fiat 500. Tradycyjne warszawskie korki nie wpłynęły mocno na spalanie „pięćsetki”. Zapotrzebowanie Mulijeta na ropę utrzymywało się na poziomie 4,3 l/100 km. Trasa testu wiodła wzdłuż krajowej „siódemki”. Po opuszczeniu stolicy tempo jazdy wzrosło. W okolicach Tarczyna ruch na trasie rozładował się, co zaowocowało spadkiem średniego spalania do 3,3 l/100 km.Fiatowski Multijet jest elastyczny i oszczędny. Do pełni szczęścia brakuje tylko lepszego wyciszenia odgłosów pracy silnika. Średnie zużycie paliwa na całej trasie wyniosło 3,5 l/100 km. Podczas jazdy zużyliśmy 10,5 litrów ropy, co w przeliczeniu na złotówki oznacza wydatek 43,20 zł. Czas przejazdy wyniósł 5,5 godziny.Niezły wynik. Ale nie czas na szampana bo na starcie czeka już Audi A4 Avant. Ekskluzywne kombi zostało wyposażone w bezstopniową przekładnię automatyczną Multitronic. Dzięki temu komfort podróżowania 4,7-metrowym kombi jest wysoki. Obawialiśmy się jednak, że automatyczna skrzynia biegów w połączeniu ze sporą masą Audi znacznie podniesie spalanie – szczególnie w cyklu miejskim. Na szczęście z Okęcia jest stosunkowo blisko do wylotu z Warszawy, więc ominęła nas wątpliwa przyjemność mozolnego przebijania się przez miasto. Bez korków i postojów pod światłami się jednak nie obyło. Konieczność dynamicznego ruszania z miejsca sprawiło, że Audi nie zabłysnęło tak ważną w tym przypadku oszczędnością. W mieście A4 Avant potrzebowało aż 9 l/100km. Zaraz po opuszczeniu stolicy apetyt na paliwo dwulitrowego diesla spod znaku czterech okręgów zaczął spadać. Zanim dojechaliśmy do Grójca spalanie średnie wynosiło około 6,5 l/100 km. Kolejne kilometry przyniosły dalsze oszczędności. Przez jakiś czas zapotrzebowanie na ropę zatrzymało się na rekordowo niskim poziomie 5,2 l/100 km. Do celu dojechaliśmy z wynikiem 6,1 l/100 km. Zużyliśmy zatem 18,5 litrów ON, co kosztowało nas 76 zł. Czas przejazdu wyniósł 5 godzin.Za bilet PKP IC na trasie Warszawa Centralna – Kraków Główny trzeba zapłacić 111 zł plus 25 zł dopłaty za miejsce siedzące w klasie pierwszej. Bilet lotniczy to wydatek przynajmniej 204 zł. Czas przejazdu szynowym środkiem lokomocji to 2 godziny 55 minut. Samolot pozwala skrócić czas przejazdu do 1 godziny i 5 minut.Także i w tym przypadku widać finansową przewagę samochodów nad samolotem i pociągiem. Zaskoczyło nas dobre sprawowanie się miejskiej „pięćsetki” na trasie. Jedynym wrogiem Fiata są wszelakie wyboje, których obecności 3,5-metrowe autko nie jest w stanie do końca zniwelować. Zawieszenie to kolejny duży plus samochodu produkowanego w Tychach. Nowa "500" z łatwością pokonuje zakręty, trzymając się dobrze drogi. Tylko przy większych prędkościach można zauważyć lekką "ucieczkę" tyłu samochodu. Audi A4 to przede wszystkim komfort podróżowania. Samochód najlepiej czuje się na dalekich trasach oferując użytkownikowi wygodne i nie męczące go podczas jazdy fotele. Jego charakterystykę podkreśla drapieżna linia kojarząca się ze sportowymi ambicjami auta.Wynik testu pokazał, że oszczędna i spokojna jazda przynosi wymierne oszczędności. Okazało się, że nawet ciężkie limuzyny przy umiejętnym stylu jazdy mają niskie zapotrzebowanie na paliwo. Jedynym minusem jest tu czas przejazdu. Pociąg, a tym bardziej samolot pokonały obie trasy w dużo niższym czasie niż zrobiliśmy to samochodami. Czy lepiej więc podróżować samochodem, pociągiem czy samolotem? My solidarnie wybieramy "cztery kółka".
Środek transportu Trasa Koszt Czas
Hyundai Sonata Warszawa - Poznań 77,5 zł 4 godz. 30 min.
PKP IC II klasa Warszawa - Poznań 102 zł 4 godz.
Samolot Warszawa - Poznań 205 zł 1 godz.
Fiat 500 Warszawa - Kraków 42,20 zł 5 godz. 30 min.
Audi A4 Avant Warszawa - Kraków 76 zł 5 godz.
PKP IC I klasa Warszawa - Kraków 136 zł 2 godz. 55 min.
Samolot Warszawa - Kraków 204 zł 1 godz. 5 min.
Przytoczyłem promocyjny artykuł by pokazać brak logiki w porównaniach. Autorzy zapomnieli, że paliwo to niespełna jedna trzecia kosztów eksploatacji, a gdzie ubezpieczenia, przeglądy, opony i inne częsci wymienne, amortyzacja, praca kierowcy itd. PKP jest najkorzystniejsze !!!!!

niedziela, 30 listopada 2008

PKP wraca do łask.

Przez 18 lat nie jeździłem ani autobusami, ani pociągami - ciągle swoim samochodem. Wydawało mi się, ze to wygodnie, taniej, szybciej itd. W ostatnim okresie kilka razy podróżowałem busem, okazją, pociągiem. Między innymi kilkanaście razy podróżowałem pociągiem na trasie Radom - Warszawa, Radom- Kraków, Radom - Wrocław i z powrotem we wszystkich przypadkach. Sam siebie zaskoczyłem. Na dworcach jeszcze panuje socjalizm, ale w pociągach już widać radykalne zmiany na lepsze. Jestem zadowolony z tych przejazdów i muszę stwierdzić, że było: taniej, można było odpocząć, a nawet się zdrzemnąć czy przeczytać prasę lub jakąś książkę, czułem się wypoczęty i swobodny bez tych stresów powodowanych korkami i wariackimi jazdami innych użytkowników dróg, a także idiotycznymi radarami policji i straż miejskich. Co prawda dłużej, ale gdzie tu się spieszyć. Do zawału czy wylewu? Dojrzałem, że można wolniej, ale wygodniej i taniej. W sumie wypoczęty człowiek więcej zrobi, dokładniej i poprawniej. Dzieląc się swoimi spostrzezeniami zachęcam innych do osobistej refleksji i sprawdzenia moich spostrzeżeń. Każdy ma jedno życie i nawet jak spędza je w biegu to nie znaczy, że zrobi więcej czy go wydłuży. Często lepiej pomyśleć niż ciągle gonić do przodu, a podróże w pociągach są jednym z dobrych miejsc na refleksje i analizy własnego postępowania, działania itp.

sobota, 22 listopada 2008

Kryzys i jego etapy.

Robi się naprawdę nieprzyjemnie. Może być prawdą, że przeszliśmy przez pierwszą fazę kryzysu, ale to nie oznacza, że następna nie będzie gorsza, być może dużo gorsza. Zależy to od tego jakie działania zostaną realnie podjęte. Na razie wszystko sprowadza się do spotkań i bezproduktywnego gadania, a każdy z uczestników analizuje co i jak dla siebie "ugrać" na tym światowym problemie. Są wydawane kolejne komunikaty nakręcające psychologicznie panikę i odbierają inicjatywę indywidualnych inwestorów. Inwestorzy czytający te ponure słowa i tak spędzili tydzień na gromadzeniu kolejnych dowodów, że kryzys gospodarczy rozlewa się po świecie. Na rynkach finansowych bite były kolejne ponure rekordy, a długoterminowe stopy procentowe spadły do poziomów najniższych od dziesięcioleci, w niektórych przypadkach najniższych w historii.Wszelkie nadzieje na to, że niektóre obszary światowej gospodarki, w szczególności szybko rosnące rynki wschodzące w rodzaju Chin, pozostaną odporne na kryzys, zostały rozwiane. Z niezwykłą szybkością, na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy, niepokojący, ale pozornie możliwy do opanowania krach kredytowy zamienił się w globalny kryzys finansowy i recesję w większości regionów świata.Być może najbardziej alarmujący wpływ będzie to miało na konsumentów w świecie rozwiniętym, od których nastrojów będzie w przyszłości zależeć, czy recesja przekształci się w depresję. W przyszłym tygodniu w USA rozpoczyna się tradycyjny okres zakupów przedświątecznych. Godzina zero wybije w „Czarny Piątek” po Święcie Dziękczynienia, kiedy sklepy odnotowują jedne z największych obrotów w ciągu roku.Termin ten tradycyjnie oznaczał datę, od której handlowcy mogli w swoich księgach czarnym kolorem zapisywać zyski, niektórzy wiążą go też ze zwiększonym ruchem na drogach, gdy miliony Amerykanów czują się w obowiązku złożyć pokłon bóstwu handlu. Jeżeli jednak ponure wieści napływające z całej amerykańskiej gospodarki pogrążą nawet najbardziej optymistycznych konsumentów, może to oznaczać kolejny mroczny dzień dla gospodarki USA.W tym tygodniu najprawdopodobniej najbardziej czytelne z możliwych ostrzeżeń, co do kłopotów czekających amerykańskie sieci handlowe, nadeszło z drugiej strony Atlantyku. Marks & Spencer, firma jak żadna inna symbolizująca brytyjski handel, ogłosiła nieoczekiwaną, jednodniową przecenę swoich towarów, sięgającą 20 procent. Niektórzy nazwali to „partyzanckim wypadem”, ale w rzeczywistości była to raczej odpowiedź w walce z konkurencją, która już ogłosiła przedświąteczne przeceny.O ile jednak jednorazowe przeceny mogą zachęcić konsumentów do wydawania, ekonomiści ostrzegają, że ludzie mogą po prostu uznać, że ceny będą dalej spadać, w związku z czym wstrzymają się z zakupami. W szczególności amerykańska gospodarka może w przyszłym roku odnotować ujemną stopę inflacji, co będzie skutkiem znacznego spadku cen ropy i pęknięcia bańki spekulacyjnej na tamtejszym rynku nieruchomości, w wyniku czego obniżyły się koszty posiadania lub wynajmu domów.W teorii taka deflacja może być dobra dla gospodarki, bo dzięki niej konsumenci mogą wydawać pieniądze na inne produkty. Jak jednak ostrzega Andrew Brigden z Fathom Consulting, deflacja może również przybrać szkodliwą formę. „Istnieje ryzyko, że ludzie nie będą wydawać wychodząc z założenia, że w przyszłości ceny będą jeszcze niższe, a to nakręci negatywną spiralę”.Czasowy spadek cen raczej nie spowoduje takiego efektu. Połączenie spadku cen surowców i domów ze słabym popytem oznacza, że amerykańska inflacja może osiągnąć wartość ujemną wiosną przyszłego roku i pozostać na tym poziomie przez wiele miesięcy, spadając aż do minus trzech procent. „Kiedy deflacja trwa przez większą część roku, oczekiwania stają się silniej zakorzenione” .Z pewnością każdy konsument obserwujący napływ wiadomości z tego tygodnia, nie mógł się nie zastanawiać. Rentowności dwuletnich obligacji Departamentu Skarbu, które wskazują, na jakim poziomie inwestorzy przewidują stopy procentowe Rezerwy Federalnej na przestrzeni najbliższych 24 miesięcy, spadły poniżej jednego procenta, czyli najniżej od czasu, gdy instrument ten został wprowadzony do obrotu w 1976 roku. Rentowność obligacji brytyjskich jest najniższa od II wojny światowej.Informacje z realnej gospodarki były złe. Liczba nowo zarejestrowanych amerykańskich bezrobotnych przekroczyła pół miliona i była o 10 procent wyższa od i tak ponurych prognoz ekonomistów. Porzucając swój zwyczajowy, urzędowy optymizm, politycy w Pekinie opisali perspektywy chińskiego rynku pracy jako „ponure”. Zaś branża samochodowa nadal stanowi potężny symbol spowolnienia w globalnym przemyśle. To, że wielka trójka amerykańskich koncernów ma kłopoty wiadomo nie od dziś, ale w tym tygodniu amerykańscy politycy na Kapitolu po raz kolejny spierali się, czy udzielić im pomocy federalnej. Jednak nawet ich japońscy konkurenci – długo stawiani za wzór Amerykanom przez krytyków Detroit – pokazują, że ich także dotknęło spowolnienie. Honda ogłosiła, że jeszcze w tym roku ograniczy produkcję o kolejne 61.000 pojazdów, co oznacza, że 5.000 pracowników w jednej z ich brytyjskich fabryk dołączy do dziesiątków tysięcy innych na całym świecie, którzy zostali wysłani na płatne urlopy.Przynajmniej ropa potaniała, choć ma to więcej wspólnego z gwałtownym spadkiem popytu niż większą, długoterminową równowagą na rynku. Szef trzeciej co do wielkości chińskiej firmy paliwowej ujawnił w tym tygodniu, że z powodu spadających cen nastrój wśród państwowych gigantów naftowych był bliski „paniki”.A jakby mało było wszystkich tych zagrożeń dla światowej gospodarki, na Oceanie Indyjskim pojawili się piraci, którzy porywają duże statki. Doprawdy, dziwnych i mrocznych czasów dożyliśmy.Globalny kryzys finansowy słusznie wywołuje wezwania do przemyślenia tego jak regulujemy instytucje finansowe i rynki. Większość takich apeli o tak zwane regulacje „odporne na awarie” stworzone w celu zredukowania ryzyka, że instytucje będą podejmować beztroskie decyzje o pożyczkach i inwestycjach. Nawet bardziej liberalni politycy i myśliciele, tacy jak Alan Greenspan, są obecnie zaniepokojeni zdolnością naszego globalnie połączonego systemu finansowego do rozprzestrzeniania błędów związanych z zarządzaniem ryzykiem z jednej instytucji na drugą.W tym kryzysie instytucje, które zakupiły mnóstwo złożonych obligacji opartych na kredytach hipotecznych, gdy spadły ceny domów, stanęły w obliczu ogromnych strat. Ich partnerzy i klienci obawiając się najgorszego, sprowokowali najgorsze przestając robić z nimi interesy. Inne, które sporządziły zabezpieczenie na wypadek ich niewypłacalności (credit default swaps) również później straciły ogromne sumy podsycając tym samym ogień ogólnosystemowej paniki i niewypłacalności. Ale lepsze regulacje standardów kredytowych i zarządzania ryzykiem zapobiegną takim systemowym problemom w przyszłości.Historia nie jest pocieszająca. Na rynkach finansowych zawsze pojawiają się nowe ryzyka, które można podjąć i nowe sposoby łamania modeli zarządzania ryzykiem i przepisów. Podejścia odporne na awarie również mogą pójść za daleko: przykładem jest Japonia z początku lat 90., kiedy niezgrabna interwencja rządu skutecznie zamknęła drogę innowacjom finansowym. Ponadto, polityka rządowa promująca bezmyślne podejmowanie ryzyka - czego dowodem jest długotrwałe wsparcie przez Kongres Stanów Zjednoczonych Fannie Mae i Freddie Mac, upadających gigantów zajmujących się kredytami hipotecznymi - może przytłoczyć regulacje, które miały je kontrolować.Kluczem jest uzupełnienie rozważnych, odpornych na awarie interwencji tymi zapewniającymi bezpieczny upadek: interwencje, które pozwalają stwierdzić, że porażki instytucji będą ciągle występować, i które koncentrują się na ograniczeniu systemowych zniszczeń, gdy już nastąpi ich upadek.Trafnym przykładem jest gigantyczny globalny rynek pochodnych. Pomimo szalonych huśtawek cen, handel pochodnymi nawet w najmniejszym stopniu nie przyczynił się do niestabilności rynku. Wynika to z faktu, że kontrakty na instrumenty pochodne są centralnie porządkowane, a niewypłacalność handlujących - co jest rzadkie z powodu ciągle dostosowywanych wymogów depozytów zabezpieczających - jest absorbowana przez dobrze finansowane izby rozrachunkowe. Porównajmy upadek funduszu hedgingowego Amaranth w 2006 roku, którego instrumenty pochodne były wystawione na ryzyko związane z rynkiem giełdowym, z upadkiem Lehman Brothers i AIG w 2008 roku, obu narażonych na ryzyko niejasnych CDSów na rynku pozagiełdowym. Niewypłacalność instrumentów pochodnych Amaranth spowodowała niewielkie falki systemowe, podczas gdy Lehman i AIG wywołały ogromne wstrząsy. AIG niewidocznie objęło nieodpowiednio zabezpieczone krótkie pozycje, w związku z błędnym ratingiem kredytowym. Jednak gdyby te kontrakty były sprzedawane na platformie handlowej z centralnym clearingiem, żądania uzupełnienia rachunku przez izbę rozliczeniową zniweczyłyby tę strategię na długo przed wrześniowym upadkiem firmy. Amerykańscy i europejscy regulatorzy (których instytucje obejmują sporą część handlu na rynku pozagiełdowym) powinny wymagać centralnego clearingu, gdy łamane są bariery wolumenu kontraktu. To nie powstrzyma instytucji przed utratą wielkich sum w handlu instrumentami pochodnymi, ale zapobiegnie jej upadkowi spowodowanym rozprzestrzenianiem ogromnych strat na innych, które może być trudno usunąć z oryginalnych transakcji.Istnieją również makroekonomiczne odpowiedniki bezpiecznego upadku. W kwietniu 2007 roku, Manuel Hinds były minister finansów Salwadoru opowiedział się na konferencji w Rejkiawiku za unilateralną „euroizacją” Islandii. Wówczas kraj miał więcej niż było to konieczne rezerw walutowych, by zamienić wszystkie korony w kraju na euro po ówczesnym kursie wymiany. To nie powstrzymałoby trzech islandzkich banków przed nadmiernym rozrośnięciem, ale zapobiegłoby krajowej katastrofie finansowej. Państwa, które przyjęły jedną z dwóch międzynarodowych walut - dolara (Panama, Salwador i Ekwador) lub euro (szczególnie Włochy, Portugalia i Grecja) - skutecznie wyeliminowały ryzyko kryzysu walutowego (co oznacza niemożność spłaty krótkoterminowych długów z powodu braku dostępu do „twardej waluty”).Jeśli będziemy mądrzy i poszczęści się nam, w przyszłości będziemy mieć rządy korporacyjne, standardy kapitałowe i reżimy monetarne, które lepiej będą powstrzymywać niebezpieczne narastanie długu wśród konsumentów, banków i rządów. Ale to nie wystarczy. Potrzebujemy nowych polityk bezpiecznego upadku, które będą zapobiegać powstawaniu kryzysów gospodarczych wywołanych przez nieuniknione upadki instytucji. Impreza się skończyła i nadszedł czas kaca. W zachodnich gospodarkach najwyżsi rangą pracownicy korporacji i wschodzące gwiazdy finansów zaczynają się zastanawiać, czy spowolnienie to nie jest aby inne niż wszystkie dotychczasowe. W przeciwieństwie do bańki internetowej, która tylko na moment zakłóciła sprzedaż szampana i Porsche, obecny kryzys skłania szychy z Wall Street i Kensington do zastanowienia się nad swoim stosunkiem do kariery, wartości i wydatków.- Kultura długu minęła. Postawa typu "rozwiążmy problem długu, pożyczając więcej". Jesteśmy świadkami zaciskania pasa wynikającego z konieczności i uważam, a nawet mam nadzieję, że ludzie zaczną postrzegać oszczędność jako ścieżkę do trwałego dobrobytu… Nie chodzi tylko o niższe, biedniejsze warstwy klasy średniej. Próby uporządkowania własnego domu i życia na najbliższe siedem chudych lat mają charakter powszechny.Zmiany widoczne są w urzędach pracy, kościołach i centrach handlowych. Bezrobotni bankierzy szukają innych ścieżek kariery, parafianie szukają porady, a klienci dobijają do limitów na kartach kredytowych. Podczas posiedzeń zarządów rozmowy o fuzjach przybrały nowy ton, ponieważ szefowie firm w tarapatach są bardziej chętni poświęcić własne stanowiska dla ratowania firmy.Zwolnienia w sektorze finansowym mają objąć 150 tys. osób, co sprawia, że Wall Street i londyńskie City staną się epicentrami obecnego kryzysu. Nawet ci, którzy zachowają posady zaczynają mieć wątpliwości odnośnie spędzania w pracy po 20 godzin dziennie i niewolniczego uzależnienia od premii.- Ludzie zdają sobie sprawę, że wszystkie trwałe wartości, w które wierzyli, nie są już wcale trwałe często powtarzają: "moje życie to jeden wielki bałagan".Headhunterzy twierdzą, że młodsi pracownicy City, dla których to pierwszy kryzys w zawodowym życiu, zastanawiają się nad podróżowaniem, posadami nauczycieli i zmianą tempa życia. Starsi menedżerowie urealniają swoje oczekiwania finansowe i szukają stabilniejszych posad.- Wydaje mi się, że ludzie odchodzą z finansów nawet jeśli jest tam dla nich jeszcze miejsce. Mówią, że woleliby robić coś, co w mniejszym stopniu kręci się wokół hossy i bessy .Wpływ tego na światową gospodarkę jest ewidentny: wydatki amerykańskich konsumentów spadły o 3,1 proc. w trzecim kwartale, a realne wydatki na dobra trwałe (np. samochody) aż o 14 proc. Inwestorzy za wszelką cenę szukają gotówki.- Obecnie ludzie znacznie bardziej obawiają się o swoją długoterminową finansową przyszłość . – Wiele premii było przeznaczanych dla egzotyczne inwestycje, a teraz wszyscy przebąkują o konieczności oszczędzania na czarną godzinę lub emeryturę.Nawet tam, gdzie konsumenci cały czas mają pieniądze do wydania, zmienia się do nich stosunek. – Wszyscy szukają oszczędności . – Notujemy duży popyt w naszej restauracji Blue Smoke, która serwuje dania z grilla. Jest dość tania i nie ma w niej absolutnie nic ekstrawaganckiego.W londyńskich restauracjach prowadzonych przez Conran Group, "ludzie znacznie baczniej przyglądają się rachunkom, niezależnie od tego, czy chodzi o 10 funtów na osobę, czy 100. Chcą spędzić miło czas, a na koniec zapłacić rachunek, który ich zdaniem jest niewygórowany".Na początku października w International Hotels Group liczba rezerwacji hotelowych robionych z wyprzedzeniem spadła mocno i już się nie odbiła. Inne sieci hotelowe zanotowały podobne spadki, ponieważ podróże biznesowe i turystyczne są odwoływane w oczekiwaniu na tańsze dni weekendowe rezerwowane w ostatniej chwili.Mimo, że kurorty zimowe w czasie lutowych ferii będą pełne, na biurowych korytarzach znacznie rzadziej dyskutuje się o pięciogwiazdkowych drewnianych chatach, a dużo więcej o zaletach tanich linii lotniczych.- Ludzie nie rezygnują z opłat za dobre szkoły i innych ważnych rzeczy, ale już zastanawiają się, czy do Szwajcarii na narty nie pojechać raz, zamiast dwóch. Nie chcemy kłuć w oczy faktem posiadania pieniędzzy..Podobnie jest w przypadku wyrobów Hermes i Rolexa – sprzedają się, ale wielu sprzedawców stawia na mniej efektowne elementy luksusowych kolekcji, mówią analitycy.Wiele bogatych osób wystrzega się obecnie krzykliwych logo na rzecz bardziej dyskretnych ubiorów i torebek, choć kupowanych w tych samych sklepach. Podobno część obcina nawet metki ze swoich płaszczy, aby nie było widać, że noszą rzeczy Prady, czy Chanel. - Nie chodzi o to, że nie chcą się pokazywać wśród swoich zawodowych rówieśników, ale o większą dyskrecję w miejscach publicznych. Część zmian bierze się z faktu, że wiele zamożnych osób to dorobkiewicze, którzy mają rodziny i przyjaciół ciężko doświadczonych przez kryzys. Mogą również mieć kontakt z klientami i podwładnymi, którym ciężko płacić raty hipoteczne, czy szkolne czesne.- Nie chodzi o wstyd, ale o przyzwoitość. Byłem klasą średnią i wiem, jak to jest, kiedy twój tata straci pracę .Nawet złodzieje stali się bardziej praktyczni. Brytyjska sieć supermarketów Tesco zanotowała 36-proc. wzrost kradzieży podstawowych towarów, np. mleka dla niemowlaków.Ale nie wszystko się zmieniło. W kościele Św. Heleny pastor O’Donoghue, były prawnik z zakresu fuzji i akwizycji, nie obserwuje masowego powrotu wiary. – Obserwujemy zwrot w kierunku "rezerwowych Bogów". Ludzie, którzy polegali na karierze i pracy, obecnie polegają na rodzinie i przyjaciołach. To coś w rodzaju owieczek bez pasterza .Sondaż przeprowadzony przez Axa dowiódł, że jeden na trzech Brytyjczyków kłamał swojej rodzinie lub przyjaciołom na temat własnej sytuacji finansowej. Większość ukrywa złe informacje. Jeden z wysokich rangą dyrektorów wypłacił pieniądze z konta oszczędnościowego dziecka i udawał, że dostał premię.Część bogaczy postrzega ciężkie czasy jako okazję do wynegocjowania lepszych stawek za remont. Firmy dóbr luksusowych – LVMG i Gucci Group – zanotowały 5-proc. wzrost sprzedaży w trzecim kwartale.- Kupują Bentleye zanim będzie za późno . – To potrwa chwilę. Takie osoby nie wyciągają szybko wniosków.Jedną z ciekawostek związanych z aktualnym kryzysem jest to, jak znane firmy, które przetrwały Wielki Kryzys, nie radzą sobie z dzisiejszymi problemami. Walter Chrysler znalazł sposób na wyjście z kryzysu lat 30. projektując Plymoutha – tani, ale zaawansowany technologicznie samochód, który obiecywał „płynną jazdę”. W ciągu dwóch lat, sprzedaż samochodów Chrysler wróciła do poziomów sprzed kryzysu, znacznie wyprzedzając osiągnięcia konkurencji. Dzisiaj, los firmy jest niepewny, chyba że skorzysta z rządowego koła ratunkowego.Brytyjska filia Woolworths – firmy założonej przez Amerykanina, Byrona Millera – odnosiła niesamowite sukcesy w czasach Wielkiego Kryzysu. Model sprzedaży oparty na taniej różnorodności oznaczał, że każdy klient mógł znaleźć coś dla siebie. Aktualnie, firma od lat boryka się ze sprzedażą, a jej hurtowy dział zmuszony został do inkasowania gotówki z góry za przedświąteczne zakupy.Lata 30. ubiegłego stulecia to czasy szybkiego rozwoju sieci handlowych, na czele z Tesco Jacka Cohena, sklepami Marks and Spencer i J Sainsbury. Tesco wciąż jest bardzo popularne, ale tej jesieni straciło część rynku na rzecz dyskontowych supermarketów, ponieważ pozbawieni gotówki klienci próbują ograniczyć wydatki.Brytyjskie władze próbowały nadaremnie ożywić sektor węglowy, bawełniany i stoczniowy po Wielkim Kryzysie – nowsze gałęzie przemysłu, takie jak produkcja samochodów, urządzeń elektrycznych, chemikaliów i sztucznych włókien rosły w międzyczasie jak na drożdżach. Brytyjczyk William Morris pokonał kryzys tak jak Chrysler, wprowadzając na rynek serdelkowaty model Morris 8. Nowoczesny spadkobierca tradycji Morrisa, MG Rover, zakończył biznes w 2005 roku.Recesja może być doskonałą porą na otworzenie firmy lub wprowadzanie innowacyjnych rozwiązań, jeśli jest się w stanie znaleźć środki do zainwestowania. Konkurenci próbują za wszelką cenę ograniczyć swoje koszty. Można z nadzieją oczekiwać na odrodzenie rynku. Lord Bilimoria stworzył markę Cobra Beer – mniej gazowane pełne jasne piwo, doskonale nadające się do picia z curry, w okresie recesji w latach 90.Jakie sukcesy odniesie biznes podczas aktualnej recesji? Premier Gordon Brown chce zachęcić „zielone” firmy technologiczne do rozwoju – to chyba dobre posunięcie, chociaż rządy rzadko miały nosa w kwestii nowych biznesowych przebojów. Niedawno Hull zdobyło wątpliwie zaszczytny tytuły brytyjskiej stolicy otyłości i najgorszego miejsca do życia, miasta z najniższym przeciętnym dochodem na gospodarstwo domowe, najgorzej radzącą sobie strukturą edukacyjną i najgorszym pod względem wyników pracy policji miastem w kraju. W ubiegłym tygodniu zdobyło kolejny tytuł: najgorsze brytyjskie miasto pod względem ekologicznego rozwoju.Wydaje mi się, że naród czuje się źle z powodu ciągłego zamęczania tego przegranego miasta, dlatego też udany start drużyny Hull City podczas jej pierwszego w historii sezonu w pierwszej lidze (jak na razie zajmuje szóste miejsce w tabeli) został ciepło przyjęty. – To miasto dostawało kopa przy każdej okazji od 30 lat . Zbombardowane podczas wojny bardziej niż jakiekolwiek inne miasto, poza Londynem, ucierpiało gospodarczo z powodu zaniku morskiego rybołóstwa, wynikającego z islandzkiej wojny dorszowej lat 1975-76.Teraz przeżywa odrodzenie. Dworzec kolejowy został odbudowany z pełnym wiktoriańskim rozmachem, tuż obok nowego centrum handlowego St Stephen’s, kosztującym 160 milionów funtów. At Humber Quays, nowoczesna dzielnica biurowa, jest siedzibą dla jednego z pierwszych poza Londynem Światowego Centrum Handlowego. Quay West, kompleks handlowo-biurowo-rozrywkowy, budowany za 300 milionów funtów, ma zostać ukończony w 2013 roku. Służba zdrowia i odnawialna energia to branże uważane w Hull za przyszłościowe.Mimo to, zaufanie w możliwości miasta pozostaje niskie. Odrobina odrodzenia miała miejsce w latach 80., kiedy to drużyny Hull i Hull Kingston Rovers zdominowały ligę rugby, a zespoły takie jak The Housemartins (ze swoim proroczym albumem London 0 Hull 4), The Beatiful South i Everything But the Girl pojawiły się na scenie muzycznej. Mam nadzieję, że recesja i kaprysy futbolu nie zniweczą kolejnej szansy tego miasta.Zasłużona nagroda Alistair Darling zdobył tytuł Najlepszego Szkota w Westminster w ramach nagród Szkocki Polityk Roku, za „spokojne podejście do tegorocznego, niespotykanego kryzysu finansowego i stworzenie pakietu ratunkowego dla brytyjskich banków, który został wykorzystany przez inne kraje jako wzór”. Kto jest sponsorem tej kategorii? Bank of Scotland, część grupy HBOS, która ma powody by okazywać wdzięczność za hojność ministra.Przy okazji szczytu Grupy 20 dominowały obawy, że oczekiwania mogą zostać wywindowane za wysoko. Całe to gadanie o nowym Bretton Woods jest niepokojące, zamartwiali się obserwatorzy. Najprawdopodobniej spotkanie zakończy się niczym, a jeżeli tak się stanie, będzie to stanowiło kolejny cios dla zaufania.Obawy te były nieco przesadzone – nie dlatego, że podczas szczytu osiągnięto tak dużo, ale ponieważ, przynajmniej w USA, ten przełomowy moment przeszedł bez większego rozgłosu.Można by oczekiwać, że nadzwyczajne spotkanie 20 najważniejszych państw uprzemysłowionych i rozwijających się, w sytuacji gdy globalnej gospodarce grozi największe tąpnięcie od czasów Wielkiego Kryzysu, wywoła pewne zainteresowanie. Jednak impreza nie okazała się dość ważna, by znaleźć się w głównej sekcji sobotniego "New York Timesa" (Choć tematem na pierwszą stronę okazało się to, jak trudno jest rozpakować zabawki i elektroniczne gadżety. W wiadomościach telewizyjnych wysiłki światowych liderów, by powstrzymać katastrofę, zostały wyparte przez spekulacje dotyczące następnej posady Hillary Clinton i pożary w Kalifornii (rannych zostało czterech strażaków).Dla większości Amerykanów i bez wątpienia także dla wielu uczestników szczytu, nie miał on większego znaczenia z tego prostego powodu, że nie było na nim prezydenta-elekta. Barack Obama posłał na niego swoich przedstawicieli, ale sam wolał się nie pojawiać. Dla Amerykanów oznaczało to, że nie jest to impreza warta uwagi. Gdyby szczyt odbywał się pod koniec stycznia, gdy nowy prezydent objąłby już swój urząd, postrzegano by to jako wydarzenie historyczne. Kalendarz jest najważniejszy.Te oczekiwania będą miały szansę się spełnić w kwietniu, gdy odbędzie się kolejny szczyt. Nowy prezydent będzie już wtedy sprawował władzę, a do tego czasu wiele prac przygotowawczych dotyczących regulacji finansowych, o których mówiono w zeszłym tygodniu, będzie już zakończonych. Może wydarzyć się coś konkretnego – ale to nie oznacza, że w tym okresie usunięte zostaną bariery we współpracy międzynarodowej.Nieobecność prezydenta-elekta stanowi jedynie przykrywkę dla najważniejszych z tych ograniczeń. Nawet prezydent, który ma przed sobą cztery lub osiem lat kadencji musi liczyć się z ograniczeniami – w znacznie większym stopniu niż Gordon Brown czy, powiedzmy, Nicolas Sarkozy.Pomyślcie, jakie problemy miała administracja ze swoją pierwotną, ale wciąż zmieniającą się, wersją programu ratunkowego. Spójrzcie na obecną debatę, jaka toczy się w USA na temat drugiej fazy pakietu fiskalnego. To Kongres pisze ustawy. To Kongres je przyjmuje. Prezydent może prosić i błagać – i przynajmniej na początku Obama może liczyć na wielkie poparcie Demokratów na Kapitolu. Jednak w ostateczności to nie są jego decyzje. To, że na następnym szczycie wystąpi właściwy człowiek może mieć mniejsze znaczenie, niż sądzicie.Co więcej, ani nowy prezydent, ani Kongres nie będą na poważnie rozważać jakichkolwiek rozwiązań, które ograniczałyby suwerenność kraju na rzecz organów międzynarodowych. W teorii, dla przykładu, pożądane byłoby stworzenie jakiegoś ponadnarodowego organu nadzoru finansowego, ale nic takiego się nie stanie. W sferze regulacji, podobnie jak w polityce fiskalnej i monetarnej, amerykańscy decydenci, w dającej się przewidzieć przyszłości, pozostaną lokalnymi patriotami.Można mieć nadzieję, że nowa burza mózgów przyniesie rozwiązanie w podstawowych sprawach, między innymi rozszerzy regulacje na sfery dotychczas nimi nie objęte (w szczególności na instytucje nie-bankowe) i zwiększy nacisk na jawność informacji. Nie od rzeczy byłaby też bliższa koordynacja podejmowanych ad hoc decyzji w polityce makroekonomicznej. Najbardziej pożądane byłoby zaś monitorowanie zgodności standardów regulacyjnych z minimalnymi wymaganiami międzynarodowymi, co z kolei byłoby zadaniem dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego lub Forum Stabilizacji Finansowej. Rządy obiecują zająć się tym wszystkim. I o to właśnie chodzi; reszta jest kwestią właściwej polityki na poziomie narodowym.Największa korzyść płynąca ze szczytu jest natury geopolitycznej: to było spotkanie G20, a nie G7, czy G8, co podkreślał Prezydent George W. Bush. Komunikat końcowy także potwierdza wagę zaproszenia do stołu Chin, Indii, Brazylii i innych dużych gospodarek wschodzących. Konkretnie chodzi o "rozszerzenie FSF" (gdzie dotąd członkostwo było równoznaczne z członkostwem w G7). Byłoby dobrze, gdyby sobotnia deklaracja oznaczała nekrolog dla starego G7 – a jeszcze lepiej, gdyby G20 stało się jego bardziej sprawnym następcą, między innymi poprzez przyznanie Unii Europejskiej tylko jednego miejsca, zamiast czterech, posiadanych obecnie przez duże gospodarki europejskie. Brown chętnie objąłby przywództwo w takiej organizacji; najlepszym argumentem z jego strony byłaby rezygnacja z miejsca należnego Wielkiej Brytanii.Szczyt miał potwierdzić wagę wolnego handlu i tak się stało, przynajmniej o tyle o ile. "Podkreślamy wagę odrzucenia protekcjonizmu i niezamykania się w czasach finansowej niepewności. W związku z tym, w ciągu najbliższych 12 miesięcy powstrzymamy się od wznoszenia nowych barier dla inwestycji lub handlu dobrami i usługami, wprowadzania nowych ograniczeń eksportowych lub (nielegalnych) metod pobudzania eksportu". Cały rok bez nowych barier handlowych! Oczywiście, nowa administracja i Kongres nie są związane tą obietnicą, a rozwiązanie gwałcące jej ducha, jeżeli nie literę – proponowana pomoc dla Wielkiej Trójki amerykańskich koncernów samochodowych – jest pierwsze w kolejce do uchwalenia.Krach finansowy i kryzys ekonomiczny przez niego spowodowany, potwierdza wagę globalnych powiązań; odpowiedź musi być skoordynowana na poziomie globalnym. Jak jednak uczy historia, ekonomiczne szczyty nie bez powodu okazywały się stratą czasu, a pewnych rzeczy nie zmieni nawet Barack Obama. Jesteśmy przed radykalną zmianą we wszystkich sferach międzynarodowych układów. To czy kryzys będzie trwał 3 lata czy ponad 5 zależy od właściwego rozpoznania jego przyczyn i zastosowania racjonalnych rozwiązań. Przytoczyłem różne spostrzeżenia i poglądy, ale najwyższy czas zadać sobie pytanie gdzie leży główna przyczyna kryzysu:
Manipulacje na rynkach finansowych?, Nieracjonalne decyzje kredytowe banków?, Zmiany kulturowe? Przeciążenie gospodarki USA rywalizacją z innymi gospodarkami, a w szczególności aktywnością chińską? Zmiany popytowe na dobra i brak działań dostosowawczych? Obciążenie gospodarki USA wysiłkami zbrojnymi USA na arenie międzynarodowej w tym szczególnie w Iraku i Afganistanie, a także na Bliskim Wschodzie? Uważam, że wszystkie wyżej wymienione przyczyny miały bezpośredni wpływ na obecny kryzys gospodarczy. Obok jest bardzo ważny problem surowców naturalnych i groźba ich wyczerpywania, a także konieczność wdrażania nowych technologii mających na celu eliminowanie niniejszego problemu bardzo konfliktogennego w stosunkach międzynarodowych.