środa, 22 grudnia 2010

ChRL jako zagrożenie dla aspiracji Indii w regionie.

Podobnie jak w przypadku Chin, Indie zaczęły zmieniać swe oblicze, po upadku systemu dwu blokowego na świecie. Teraz Indie korzystając z pełni praw przysługującym krajom o tak potężnych rozmiarach, prowadzą własną politykę zagraniczną. Od lat 90-tych, Indie wprowadzając liczne reformy, powoli (dużo wolniej niż Chiny), stają się globalną potęgą. Wydaje się, że największa demokracja świata w ciągu najbliższych kilkunastu lat stanie się główną siłą ograniczającą regionalne, geopolityczne ambicje Chin. Jednak proces budowania potęgi przez Indie będzie trwał dłużej niż w przypadku Chin. Z kilku powodów. Głównie ekonomicznych, struktury gospodarczej, struktury i podziału społeczeństwa. Zacofania rolnictwa. Trzeba przyznać jednak, że Indie poszły inną drogą niż pozostałe kraje azjatyckie i zdecydowanie stawiają na wzrost wydajności pracy (40% wzrostu PKB liczonego obecnie na 8-10% rocznie, pochodzi właśnie z wydajności), niż na wzrost gospodarczy oparty o tanią siłę roboczą. Pod względem militarnym Indie bardzo szybko nadrabiają zaległości. W niektórych dziedzinach udaje się im powoli dochodzić Chiny (chodzi o lotnictwo), nie zmienia to faktu, że wydatki Indii na zbrojenia nie są jeszcze duże, jak na taki kraj. PKB wydawany na zbrojenia sięga 2,5 PKB rocznie. W 2005 roku wydatki osiągnęły sumę 19 mld dolarów. Założono 30-letni plan powstania potężnej floty morskiej, zdolnej do kontroli całego Oceanu Indyjskiego. Indie dążąc obecnie do niekwestionowanego lidera w Azji Środkowej i na Półwyspie Indyjskim, mają na razie za cel, ograniczenie zagrożenia z kierunków północnego (Chiny) i zachodniego (Pakistan i Kaszmir). Aby przeciwstawić się tym krajom wchodzą w sojusze lub współpracują często z Iranem (wobec Pakistanu), i USA (Chiny). O ile współpraca z USA nie ma zagrożenia dwuznaczności, o tyle współpraca z Iranem jest dwuznaczna i pojawia się pytanie w stosunku do kogo Iran jest bardziej lojalny? Od potęgi regionalnej do potęgi kontynentalnej jednak dzieli niewielki krok, o czym świadczy rozpoczęta właśnie rywalizacja z Chinami o wpływy w Afryce, czy przeciwdziałanie Indii wobec Chin, co do zagarnięcia morza południowochińskiego przez Państwo Środka jako własnej strefy wpływów. Indie zdały sobie bowiem sprawę, że proces budowy potęgi regionalnej, wymusza z kolei proces bezpiecznego dostępu do zasobów naturalnych, to wiąże się z rozszerzaniem swoich stref wpływów. Na razie Indie przegrywają z Chinami w Afryce, ale dopiero rozpoczęły współpracę z niektórymi krajami (RPA), więc na efekty trzeba poczekać. W każdym razie obrały sobie kolejny kierunek ekspansji, czyli opanowanie i zdobycie hegemonii na Oceanie Indyjskim. Indie rozpoczynając współpracę z Iranem, pomagają w budowie olbrzymiego portu irańskiego w Chahbaharze, który oprócz kontaktów handlowych z Iranem (ropa naftowa i gaz ziemny), chciałyby również wykorzystać do celów wojskowych. Ma to zapewnić, stałe i bezpieczne dostawy surowców do Indii i utrudnić w razie potrzeby infiltrację chińską w rejonie Zatoki Perskiej. Współpraca Indii z Iranem, Izraelem i USA (ciekawe zestawienie !!!), świadczy o sporych ambicjach Indii w regionie i szalenie trudnym zadaniu, Izrael i USA to dwaj obok Rosji najwięksi dostarczyciele sprzętu i technologii wojskowych. Indie rozpoczęły również proces budowy zewnętrznych baz wojskowych, które rzecz jasna mają zwiększyć bezpieczeństwo kraju. W Tadżykistanie powstała baza wojskowa, która według Indii będzie chronić jej kontakty handlowe z Azją Środkową (dostęp do surowców z byłych krajów ZSRR, budowa dwóch potężnych rurociągów z Turkmenistanu), a według Pakistanu ma stanowić punkt zaczepny wobec Pakistańczyków, w razie ewentualnej wojny pomiędzy obydwoma krajami. Aby zrównoważyć dominację chińską w Azji Południowej, Indie starają się nawiązywać dobre relacje z krajami ASEAN, łącząc swój kraj z tym związkiem rozbudowaną infrastrukturą komunikacyjną i telekomunikacyjną. W Singapurze flota indyjska posiada swoją bazę w zamian, armia singapurska może się szkolić z armią indyjską w Indiach. Rozwój indyjskich zdolności militarnych w powszechnym odbiorze pozostaje przyćmiony poprzez chińskie postępy na tym polu, tymczasem największa demokracja świata przeznacza na obronę niemal 30 miliardów USD rocznie, przy czym kwota ta nie uwzględnia wydatków osobowych, budżetów Straży Przybrzeżnej i jednostek paramilitarnych oraz kwot przeznaczanych na programy rozwoju broni jądrowej i budowy nuklearnych okrętów podwodnych. Najmniejszym rodzajem indyjskich sił zbrojnych pozostaje marynarka wojenna – Bhartiya Nāu Senā, obecnie piąta flota świata. Jak będzie ona wyglądać i jakie zadania będzie realizować za dziesięć lat?
W hinduskiej marynarce wojennej służy dziś 55 tysięcy ludzi, wliczając w to niemal sześciotysięczny korpus lotniczy oraz nieco ponad tysiąc żołnierzy piechoty morskiej. Operacyjnie poszczególne jednostki są podporządkowane czterem dowództwom. Dowództwo Zachodnie ma siedzibę w Bombaju (w przyszłości ma zostać ono wyprowadzone poza metropolię) i odpowiada za obronę rejonu Morza Arabskiego. Ponadto na podległym mu obszarze znajdują się stocznie w Bombaju, Goa i Kerala. Z uwagi na stan stosunków z Pakistanem oraz bliskość regionu Zatoki Perskiej, są mu podporządkowane główne siły indyjskiej floty. Dowództwo Wschodnie mieści się w Vishakhapatnam i poza obroną przed agresją z tego kierunku (warto odnotować, iż powstało ono w 1971 r., a więc w momencie konfliktu z Pakistanem, którego częścią był wówczas także Bangladesz), odpowiada ono także za zabezpieczenie morskich linii komunikacyjnych (SLOC, Sea Lines of Comunication), wiodących poprzez Cieśninę Malakka. Sprawuje ono także nadzór nad centrum szkoleniowym sił podwodnych, kilkoma bazami okrętów podwodnych oraz stoczniami w Kalkucie i Vishakhapatnam. Dowództwo Południowe znajduje się w mieście Cochin i jest dowództwem odpowiedzialnym za kwestie szkoleniowe, zarówno dla marynarzy, jak i lotników morskich oraz Straży Przybrzeżnej. Najmłodszym dowództwem jest Połączone Dowództwo Andamanów i Nikobarów, nazywane także Dowództwem Dalekowschodnim, ustanowione w 2001 r. Przymiotnik „połączone” nie odnosi się bynajmniej do obydwu archipelagów, lecz oznacza, iż podporządkowane mu są jednostki zarówno Marynarki, jak i Armii, Sił Powietrznych oraz Straży Przybrzeżnej. Jego znaczenie powoli acz systematycznie wzrasta, na wyspach stacjonuje już dywizjon myśliwców, kilkanaście śmigłowców, ośmiotysięczna dywizja piechoty, znajdują się tutaj także centra wywiadu elektronicznego. Walorem archipelagów jest bowiem ich strategiczne położenie, umożliwiające „monitoring” chińskiej obecności w Birmie. Zwiększenie hinduskiego zaangażowania na tym kierunku pozwala wysnuć wniosek, iż rząd Indii przygotowuje się na ostrzejszą rywalizację geopolityczną z Chinami, a w tej rozgrywce, obok strategicznych sił jądrowych, ważną rolę odegra właśnie marynarka wojenna. Indie są krajem który od lat dba o co najmniej przyzwoity stan swojej floty wojennej. Jako lider ruchu państw niezaangażowanych, Indie pozyskiwały okręty zarówno z dawnej kolonialnej metropolii, jak i ze Związku Radzieckiego. Obecnie marynarka ma na swym stanie jeden lotniskowiec (Viraat, ex HMS Hermes), osiem niszczycieli – trzy klasy Delhi i pięć Rajput (czyli poradzieckich Kashinów, bliźniaków ORP Warszawa), około jedenastu fregat: najnowocześniejsze w tej grupie to trzy Talwary (rosyjski typ Krivak III), kolejne trzy należą do typu Brahmaputra, również trzy do typu Godavari (modyfikowany brytyjski typ Leander) oraz prawdopodobnie dwie do wycofywanego już typu Nilgiri (Leander). Wysokim stopniem unowocześnienia może pochwalić się flota podwodna - posiada ona dziesięć jednostek typu Sindhughosh (rosyjskie Kilo) oraz cztery typu Shishumar (niemieckie U- 209/1500). Aktualnie wycofywane są jeszcze ostatnie dwa Foxtroty (typ Kalvari). Z większych jednostek warto jeszcze wymienić korwety: cztery klasy Kora, cztery Khukri, dwanaście Veer, cztery Abhay i dwie Prabal (dodatkowo sześć jednostek typu Sukanya jest używanych przez Straż Przybrzeżną). Indie posiadają także dość pokaźną flotę desantową, największą jednostką jest okręt desantowy- dok Jalashwa (dawny USS Trenton), poza nim są to dwa okręty desantowe czołgów typu Magar, oraz po siedem jednostek klasy Północny i średnich barek desantowych. Jeden niewielki i gwałtownie starzejący się lotniskowiec to daleko poniżej indyjskich ambicji, kilka lat temu zdecydowano więc o zakupie ostatniego z serii radzieckich krążowników lotniczych Projektu 1143 - niegdyś Baku, dziś Admirał Gorszkow. Jednostka jest aktualnie modernizowana, jej przejęcie miało nastąpić dwa lata temu, termin uległ jednak opóźnieniu i dziś mowa jest o roku 2012. Okręt znacząco wzmocni siłę marynarki wojennej, gdyż w przeciwieństwie do Viraata, Gorszkow (a właściwie już INS Vikramaditya) będzie przystosowany do przenoszenia samolotów tradycyjnego, a nie skróconego startu i lądowania. Jego grupę lotniczą stanowić będzie 16 Migów-29K (tuzin w wersji jednomiejscowej oraz cztery dwumiejscowe) oraz śmigłowce Ka-28 i Ka-31. Przed rokiem w stoczni Cochin położona został stępka pod pierwszy lotniskowiec rodzimej produkcji. Okręt Projektu 71 ma mieć wyporność ok. 37,5 tys. ton i wymiary 252 x 58 metrów, jego wejście do służby przewidywane jest na rok 2013 (wg innych źródeł 2015). Grupę lotniczą stanowić będzie do trzydziestu maszyn (w tym zapewne ok. dwudziestu samolotów i dziesięciu śmigłowców), prawdopodobnie będą to także Migi-29K, których kolejnych 29 egzemplarzy zostało zakontraktowanych na początku bieżącego roku, choć swoje propozycje zgłaszał także BAE Systems z Sea Gripenem, Dassault Aviation z Rafale’m, a niedawno pojawiła się także dość sensacyjna oferta Lockheed-Martin, oferującego F-35, warunkując to jednak wcześniejszym zakupem F-16 dla Sił Powietrznych. Hindusi myślą o budowie dwóch takich jednostek, aby w roku 2020 dysponować łącznie trzema lotniskowcami, niewykluczone jednak, iż jeśli resurs Vikramaditya nie okaże się zbyt długi, zapadnie decyzja o budowie trzeciego okrętu. Aby stworzyć lotniskowcowe grupy bojowe konieczne są niszczyciele i fregaty rakietowe- Indie planują i realizują budowę takich jednostek. Do roku 2020 zbudowane mają być trzy niszczyciele Projektu 15A i kolejne cztery Projektu 15B. Są one zaprojektowane z zastosowaniem technologii stealth, będą zdolne do uderzeń zarówno na cele nawodne, jak i naziemne. Ich uzbrojenie stanowić będą m.in. opracowywane wespół z Rosjanami pociski manewrujące BrahMos oraz izraelskie rakiety przeciwlotnicze Barak-2. Doliczając do tego trzy użytkowane już jednostki klasy Delhi pozwoli to na wystawienie flotylli dziesięciu niszczycieli rakietowych. Do dwudziestu czterech okrętów rozbudowana zostanie flota fregat - dołączą do niej trzy budowane już w petersburskiej stoczni jednostki zmodyfikowanego typu Talwar, kolejne trzy Projektu 17 (Shivalik), siedem Projektu 17A i dwie zmodyfikowanej wersji 17B. Będą to silnie uzbrojone jednostki wielozadaniowe, zdolne zarówno do walki z okrętami przeciwnika, jak i zapewnienia flocie ochrony przeciwlotniczej czy wypełniania misji zwalczania okrętów podwodnych (z.o.p.). Nie można również zapomnieć o tuzinie dużych korwet (czterech Projektu 28 i ośmiu Projektu 28A), przeznaczonych głównie do zadań z.o.p., ale uzbrojonych również w rakiety przeciwlotnicze i przeciwokrętowe. Chyba największe zmiany czekają flotę podwodną - poza wydzierżawieniem od Rosji dwóch uderzeniowych atomowych okrętów podwodnych klasy Akuła, do służby trafić też mają jednostki nuklearne rodzimej produkcji, tzw. ATV (Advanced Technology Vessels). Trzy z nich również będą pełnić misje uderzeniowe, przy czym prawdopodobne wydaje się uzbrojenie ich w pociski manewrujące z głowicami nuklearnymi (BrahMos?). Dwa kolejne okręty mają być boomerami – czyli nosicielami rakiet balistycznych (być może będzie to morska odmiana Agni III), przy czym wedle dostępnych informacji będzie to raczej tylko kilka niż kilkanaście pocisków (dość oczywistym jest także, że będą to pociski jednogłowicowe). Posiadanie boomerów jest dla Indii kwestią o fundamentalnym znaczeniu w świetle realizowanej przez nie polityki no-first-use, dzięki temu bowiem zdolność przetrwania ich sił jądrowych zasadniczo wzrośnie, a tym samym bardziej możliwym stanie się wykonanie przez Indie ew. uderzenia odwetowego. Flota konwencjonalnych okrętów podwodnych ma w 2020 r. liczyć dwadzieścia cztery jednostki, przy czym w służbie pozostaną do tego momentu jedynie cztery okręty typu Sindhughosh i dwa typu Shishumar, pozostałych osiemnaście dopiero zostanie zbudowanych. Spośród tej grupy sześć okrętów będzie należało do francuskiego typu Scorpene (są one już budowane, zarówno we francuskich, jak i krajowych stoczniach), opcja w umowie przewiduje także możliwość zakontraktowania kolejnych sześciu, nie jest jednak pewne, czy Hindusi zechcą z niej skorzystać, duże szanse na ma bowiem rosyjski projekt Amur 1650. W grze o wygraną w Projekcie 76 pozostają także, choć z mniejszymi już szansami, Niemcy z U- 214. Okręty trzeciej serii, tzw. Projektu 76B, będą prawdopodobnie większe od opisanych wcześniej (wyporność ok. 3 tys. ton), podobnie za to, jak w wypadku poprzedników, ich głównym obok torped uzbrojeniem mają być pociski BrahMos. Ostatnio pojawiły się głosy, że decyzja co do kształtu Projektów 76 i 76B wciąż nie została podjęta, co może znacząco wydłużyć proces planowanego wejścia jednostek do służby, a w perspektywie tym samym postawić indyjską flotę podwodną w co najmniej kłopotliwej sytuacji, trudno jednak ocenić w chwili obecnej, na ile zagrożenie to jest realne. Kończąc wątek rozbudowy indyjskiej marynarki wojennej należy dodać, iż siły desantowe mają otrzymać trzy okręty klasy LPH (śmigłowcowce) oraz tuzin klasy LST (okręty desantowe czołgów). Dodatkowo do służby wejdą także dwa duże tankowce floty.
Głównym zadaniem, jakie stawia przed flotą indyjska strategia morska, jest zapewnienie skutecznego odstraszania, zarówno konwencjonalnego, jak i jądrowego, a w razie jego niepowodzenia prowadzenie działań wojennych w taki sposób, aby warunki przyszłego pokoju były dla Indii korzystne. Marynarka wojenna ma także być elementem wsparcia polityki zagranicznej, przy czym akcentowana jest możliwość działania w ramach sił wielonarodowych i sojuszniczych. Jako najbardziej możliwe scenariusze zadań floty w nachodzącej dekadzie indyjska morska strategia militarna wymienia:
- konflikt z którymś z państw sąsiedzkich lub mocarstwem ponadregionalnym;
- operacja antyterrorystyczna (przeprowadzana samodzielnie lub w ramach koalicji);
- akcja mająca na celu wypełnienie dwustronnych zobowiązań sojuszniczych;
- zapewnienie właściwego porządku morskiego (termin zaczerpnięty z ww. dokumentu, definiujący zadania typu policyjnego), działania takie mogą przybierać formę operacji morskiej niskiej intensywności, działań asymetrycznych, zwalczania piractwa, kłusownictwa czy też nielegalnego handlu bronią lub narkotykami;
- zapewnienie bezpieczeństwa szlaków handlowych ciągnących się poprzez Ocean Indyjski;
- wparcie indyjskiej diaspory lub indyjskich interesów poza granicami kraju;
- operacje typu peacekeeping prowadzone pod egidą ONZ;
- pomoc humanitarna, w tym pomoc ofiarom klęsk żywiołowych.
Jako kolejne szczeble konfliktu wymieniane są zaś;
- operacje poniżej progu wojny, do których zaliczane są również zapewnienie pomocy i wsparcia zaprzyjaźnionym rządom;
- operacje w ramach konfliktu o niskiej intensywności;
- operacje w ramach pełnoskalowego konfliktu, poniżej progu nuklearnego;
- wojna nuklearna.
Zapewnienie bezpieczeństwa szlaków handlowych prowadzących z Zatoki Perskiej i Kanału Sueskiego w kierunku Indii i dalej, na Daleki Wschód jest bez wątpienia kwestią o kluczowym znaczeniu zarówno dla samych Indii, jak i dla ich głównego konkurenta i rywala geopolitycznego – Chińskiej Republiki Ludowej. Gospodarki obydwu mocarstw są silnie uzależnione od importu drogą morską surowców energetycznych i eksportu własnych towarów. Jako położone w większej odległości od swoich dostawców, Chiny są bardziej narażone na perturbacje związane z zakłóceniami transportu, co jest jednym z głównych powodów dla których prowadzą one obecnie dość agresywną politykę morską, ukierunkowaną na stworzenie warunków dla obecności chińskich okrętów w regionie Oceanu Indyjskiego, tak aby mogły się one pojawiać zarówno w pobliżu Cieśniny Malakka jak i Zatoki Perskiej oraz Rogu Afryki. Stąd też bierze się chińskie zaangażowanie w Birmie, na należącej do tego kraju Wyspie Kokosowej, Sri Lance (pomoc przy budowie portu w Hambantota), w Pakistanie (port w Gwadar), ale także w Tajlandii, Kambodży czy Bangladeszu. Dla Indii najbardziej niepokojącym elementem chińskiego „sznura pereł” pozostaje Gwadar – pomijając fakt, iż wciąż najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wojennym pozostaje tutaj konflikt z Pakistanem (w tym kontekście nie sposób zapomnieć, iż ChRL tradycyjnie jest postrzegana jako sojusznik Islamabadu), to chińskie instalacje w tym kraju sprawiają wrażenie oskrzydlania Indii przez mocarstwo, którego nieskrywaną ambicją jest supremacja w Azji. Baza w Gwadar powstaje w zasadzie od podstaw, w miejscu gdzie do niedawna nie istniała żadna infrastruktura portowo-militarna, jednak wraz z jej uruchomieniem, Chińczycy zyskają możliwość stałej obecności w tej części świata, stwarzając jednocześnie potencjalne zagrożenie dla indyjskich SLOC. Należy w tym kontekście pamiętać, iż ok. 90 procent indyjskiej wymiany handlowej (liczonej wg kryterium wielkości) realizowane jest drogą morską, jeśli zaś jako kryterium przyjąć wartość przewożonych towarów, współczynnik ten nieznacznie spadnie (do ok. 77 procent). Do tych liczb można dodawać kolejne: ponad 70 procent indyjskiego importu ropy naftowej pochodzi z krajów Zatoki Perskiej (Gwadar leży 180 mil morskich od wejścia do Cieśniny Ormuz), zaś wyłączna strefa ekonomiczna tego kraju to blisko 2,5 mln. kilometrów kwadratowych. Indie nie tyle mogą mieć silną marynarkę, co wręcz muszą ją posiadać, aby móc prowadzić aktywną politykę w regionie Azji Południowej.
Chińska aktywność morska coraz częściej rozpoznawana jest jako wstęp do nowej odsłony wielkiej gry na tym obszarze. Co zatem, poza rozwojem własnej „blue water navy”, robią Indie, aby nie odpaść jeszcze w przedbiegach do niej? Hindusi również starają się lokować instalacje militarne w kluczowych ze strategicznego punktu widzenia miejscach. I tak np. sieć radarowa powstająca na Malediwach znacząco wzmocni indyjską zdolność kontroli ruchu statków i okrętów płynących nie tylko w kierunku Zatoki Perskiej i Kanału Sueskiego, ale także Przylądka Dobrej Nadziei i Zachodnich Wybrzeży Afryki (co jest dość istotną kwestią, jeśli wziąć pod uwagę chiński import ropy z Nigerii i Angoli). Wspomniana została już kwestia zwiększenia obecności militarnej w rejonie Andamanów i Nikobarów, a więc u wejścia do Cieśniny Malakka, New Delhi pozostaje także w co najmniej dobrych relacjach z Singapurem, dominującym przecież nad tą cieśniną. Hinduska marynarka wojenna odbyła w ostatnich latach około sześćdziesięciu różnego rodzaju ćwiczeń z flotami innych państw (USA, Francji, Wielkiej Brytanii, Rosji, ale także Omanu, Sri Lanki, Izraela, Japonii, Australii czy właśnie Singapuru). Poza tym, Indie dokonują zakupów uzbrojenia bądź technologii niemal na wszystkich liczących się na tym polu rynkach, czym nie może się przecież pochwalić ich konkurent. Dla podkreślenia swojej potęgi militarnej Indie wystrzeliły rakietę Agni II zdolną do przenoszenia ładunków nuklearnych. Udanego testu rakiety ziemia-ziemia dokonano w indyjskim stanie Orisa. Za pomocą rakiety Agni II można atakować cele z odległości dwóch tysięcy kilometrów. Rakieta jest także przystosowana do przenoszenia ładunków konwencjonalnych, ale jej zasadnicza wersja będzie wyposażona w ładunki jądrowe. Rodzina rakiet Agni składa się z kilku rodzajów tej broni. W zależności od typu mogą przenosić ładunki jądrowe na odległość od 700 kilometrów do 3,5 tysiąca kilometrów. Obecnie trwają prace nad wersją rakiety Agni V, której zasięg ma wynosić od 5 do 6 tysięcy kilometrów. Indie od lat realizują program budowy rakiet zdolnych do przenoszenia zarówno ładunków konwencjonalnych, jak i nuklearnych. Tworząc całą serię rakiet balistycznych rywalizują z Chinami i Pakistanem, które realizują podobny wojskowy program rakietowy. Wszystkie te kraje posiadają broń jądrową. Wydaje się, że największa demokracja świata w ciągu najbliższych kilkunastu lat stanie się główną siłą ograniczającą regionalne, geopolityczne ambicje Państwa Środka. I jest mocno prawdopodobne, że w tej roli będzie mogła liczyć na mniej lub bardziej widoczne wsparcie części państw widzących w Chinach rywala lub wręcz zagrożenie. Obecna współpraca militarna i wywiadowcza ze Stanami Zjednoczonymi może chyba świadczyć o wysokim stopniu uprawdopodobnienia tego scenariusza. Na lądzie w tej rywalizacji ważne są stosunki Indii z Nepalem. Odkąd w 2008 r. zniesiono w Nepalu monarchię i proklamowano republikę, to himalajskie państwo pogrążyło się w politycznym kryzysie. Choć wydaje się on peryferyjny i naturalny dla młodej demokracji, stawka, o którą toczy się batalia jest znacznie większa niż tylko przyszłość 27 milionów Nepalczyków. Lider nepalskich maoistów Pushpa Kamal Prachanda (czyt. Puszpa Kamal Praczanda) przedstawił władzom Nepalu projekt likwidacji obozów przejściowych, w których od kilku lat przebywają żołnierze maoistycznych oddziałów zbrojnych.
Przyszłość maoistycznej armii jest przedmiotem ostrego konfliktu wewnętrznego w Nepalu, który- według ekspertów- może doprowadzić do ponownego wybuchu przemocy w tym kraju.
Według maoistycznych przywódców, większość rebeliantów przebywających obecnie w obozach przejściowych powinna zostać włączona w szeregi nepalskiej armii. Liczebność swych oddziałów maoiści oceniają na niemal 20 tysięcy ludzi. Kolejnym żądaniem maoistów jest wyjaśnienie losu około tysiąca Nepalczyków, którzy zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach w okresie wojny domowej. Maoiści twierdzą, że zostali zamordowani przez podległe byłemu królowi służby bezpieczeństwa. Po spełnieniu tych warunków maoiści są skłonni współpracować z innymi ugrupowaniami politycznymi na rzecz uchwalenia nowej konstytucji. Powinna ona zostać przygotowana do 28 maja 2010 roku. Tego dnia kończy się bowiem mandat Zgromadzenia Konstytucyjnego wybranego w roku 2008 po obaleniu nepalskiej monarchii. Eksperci uważają, że spełnienie żądań maoistów jest w obecnej sytuacji politycznej Nepalu mało realne. Tym samym nie uda się uchwalić konstytucji w wymaganym terminie i krajowi zagrozi kryzys konstytucyjny, który przerodzić się może w falę zamieszek oraz przemocy. Drugim dnem sprawy jest bowiem rywalizacja o wpływy pomiędzy dwoma wschodzącymi mocarstwami – Chinami i Indiami. Nepal tradycyjnie należał do indyjskiej strefy wpływów. Oba kraje mają silne więzi kulturowe oraz religijne – 80% obywateli zarówno Nepalu, jak i Indii wyznaje hinduizm. Ponad 50% nepalskiej wymiany handlowej dokonuje się z Indiami, stamtąd importowana jest ropa naftowa, której permanentne niedobory nie raz stały się już przedmiotem strajków. Na mocy dwustronnych porozumień New Delhi odpowiada za obronę Nepalu, indyjscy i nepalscy żołnierze wspólnie strzegą granicy z Tybetem, a dla Nepalczyków stoi otworem indyjski rynek pracy. Jednocześnie Nepalczycy pozostają nieufni wobec dominującego sąsiada i otwarcie sprzeciwiają się zbytniemu uzależnieniu od niego. Stara się to wykorzystać Pekin, będący drugim wielkim sąsiadem himalajskiej republiki. W 1996 r. maoistowska partyzantka doprowadziła do wybuchu wojny domowej, która trwała 10 lat i spowodowała śmierć kilkunastu tysięcy ludzi. Maoiści wygrywali antyindyjskie resentymenty, straszyli indyjskimi planami aneksji nepalskiej części niziny Teraj (obecnie nizina jest podzielona), wreszcie domagali się obalenia monarchii i wprowadzenia komunizmu. Już wtedy cieszyli się oni znaczną popularnością, a na wielu domach, szczególnie na terenach wiejskich, wciąż widnieją symbole sierpa i młota, mające swego czasu zapewniać partyzantów o poparciu dla nich. W 2001 r. miała miejsce bezprecedensowa masakra rodziny królewskiej, dokonana przez królewskiego syna. W wydarzeniach tych niektórzy widzą udział maoistów. W ich wyniku tron objął mało popularny i niespodziewający się tego Gyanendra. Po czterech latach rządzenia został on zmuszony do zainicjowania przemian ustrojowych, które doprowadziły do ustanowienia republiki i przejęcia władzy przez demokratycznie wybranych maoistów. W ten sposób rozpoczął się polityczny impas na scenie zdominowanej przez maoistowsko-marksistowsko-leninowskie ugrupowania. Od tego momentu coraz wyraźniej zaczęła być widoczna obecność chińska w Nepalu. Pekin kreuje się na alternatywę wobec wpływów indyjskich, a sympatyzujący z komunizmem Nepalczycy chętnie z tego korzystają. Odkąd w 2008 r. zniesiono w Nepalu monarchię i proklamowano republikę, to himalajskie państwo pogrążyło się w politycznym kryzysie. Choć wydaje się on peryferyjny i naturalny dla młodej demokracji, stawka, o którą toczy się batalia jest znacznie większa niż tylko przyszłość 27 milionów Nepalczyków. Drugim dnem sprawy jest bowiem rywalizacja o wpływy pomiędzy dwoma wschodzącymi mocarstwami – Chinami i Indiami.Nepal tradycyjnie należał do indyjskiej strefy wpływów. Oba kraje mają silne więzi kulturowe oraz religijne – 80% obywateli zarówno Nepalu, jak i Indii wyznaje hinduizm. Ponad 50% nepalskiej wymiany handlowej dokonuje się z Indiami, stamtąd importowana jest ropa naftowa, której permanentne niedobory nie raz stały się już przedmiotem strajków. Na mocy dwustronnych porozumień New Delhi odpowiada za obronę Nepalu, indyjscy i nepalscy żołnierze wspólnie strzegą granicy z Tybetem, a dla Nepalczyków stoi otworem indyjski rynek pracy. Jednocześnie Nepalczycy pozostają nieufni wobec dominującego sąsiada i otwarcie sprzeciwiają się zbytniemu uzależnieniu od niego. Stara się towykorzystać Pekin, będący drugim wielkim sąsiadem himalajskiej republiki. W 1996 r. maoistowska partyzantka doprowadziła do wybuchu wojny domowej, która trwała 10 lat i spowodowała śmierć kilkunastu tysięcy ludzi. Maoiści wygrywali antyindyjskie resentymenty, straszyli indyjskimi planami aneksji nepalskiej części niziny Teraj (obecnie nizina jest podzielona), wreszcie domagali się obalenia monarchii i wprowadzenia komunizmu. Już wtedy cieszyli się oni znaczną popularnością, a na wielu domach, szczególnie na terenach wiejskich, wciąż widnieją symbole sierpa i młota, mające swego czasu zapewniać partyzantów o poparciu dla nich.
W 2001 r. miała miejsce bezprecedensowa masakra rodziny królewskiej, dokonana przez królewskiego syna. W wydarzeniach tych niektórzy widzą udział maoistów. W ich wyniku tron objął mało popularny i niespodziewający się tego Gyanendra. Po czterech latach rządzenia został on zmuszony do zainicjowania przemian ustrojowych, które doprowadziły do ustanowienia republiki i przejęcia władzy przez demokratycznie wybranych maoistów. W ten sposób rozpoczął się polityczny impas na scenie zdominowanej przez maoistowsko-marksistowsko-leninowskie ugrupowania.
Od tego momentu coraz wyraźniej zaczęła być widoczna obecność chińska w Nepalu. Pekin kreuje się na alternatywę wobec wpływów indyjskich, a sympatyzujący z komunizmem Nepalczycy chętnie z tego korzystają. Z Chin popłynęły pieniądze i inwestycje, chińska armia ludowa uruchomiła program pomocy militarnej, a chiński ambasador w Kathmandu zadeklarował „pomoc militarną, finansową i dyplomatyczną w przypadku zagrożenia niepodległości, suwerenności lub integralności terytorialnej Nepalu”. Kosztem 100 mln USD budowana jest autostrada łącząca Lhasę z Kathmandu. Otwarcie tej trasy spowodowałoby nagłe „geograficzne zbliżenie” do Chin i impuls do zwiększenia wzajemnej wymiany handlowej. Co więcej, Indie informują o chińsko-nepalskiej działalności wywiadowczej wzdłuż granicy, a w ich północnych stanach zwiększyła się aktywność tamtejszej maoistowskiej partyzantki, której rebelia została uznana przez premiera Manmohana Singha za jedno z największych zagrożeń dla bezpieczeństwa kraju. Zmianę widać również w podejściu do kwestii Tybetu. Rząd w Kathmandu pod naciskami Pekinu uszczelnił swoją granicę z tą chińską prowincją oraz zaostrzył swoją politykę wobec licznych tybetańskich uchodźców, od czego wcześniej się powstrzymywał.
W obecnej sytuacji można więc zadać pytanie o wynik tej sino-indyjskiej konfrontacji. Chiny chcą wzmocnić swoje wpływy w najbliższym sąsiedztwie Indii, a także zyskać sojusznika w sprawie Tybetu. Działania Pekinu wobec Nepalu należy widzieć jako szerszą politykę uzyskiwania wpływów w Azji Południowej. Innym przejawem tej polityki jest wzmacnianie relacji z Pakistanem, Afganistanem czy Sri Lanką. Zmiana kursu o 180 stopni przez Kathmandu i zerwanie kontaktówz Indiami są mało prawdopodobne, ponieważ więzy te są bardzo mocne, New Delhi dba o dobre relacje (m.in. przyjmując doktrynę Gujrala), a kraje próbują wzmocnić współpracę regionalną w ramach stowarzyszenia SAARC. Mimo to każda oznaka zbliżenia Nepalu z Chinami będzie uderzała w indyjskie poczucie bezpieczeństwa, ponieważ Indie traktują całą Azję Południową jako swoją wyłączną strefę wpływów.
Wbrew pozorom stawka jest całkiem spora. Poza odnoszeniem korzyści gospodarczych, za pomocą Nepalu mocarstwa mogą w pewnym stopniu ingerować w sytuację wewnętrzną konkurenta. Gdy w Kathmandu dominowała polityka proindyjska, udzielało ono schronienia tybetańskim uchodźcom, przymykało oko na ich nielegalne przekraczanie granicy w celu odwiedzenia Dalajlamy w indyjskim mieście Dharamsala, miały również miejsce wiece poparcia dla uzyskania przez Tybet autonomii, o którą walczy. Gdy przeważa polityka prochińska, nepalskie służby wyłapują i odsyłają nielegalnie przybyłych Tybetańczyków, zakazane są manifestacje antychińskie, a komunistyczna partyzantka w północnych Indiach odzyskała wigor i poważnie niepokoi rząd w New Delhi.
Jest jeszcze trzecia możliwość rozwoju sytuacji w Nepalu: trwanie w politycznej niemocy i ponowna destabilizacja kraju. Na to rozwiązanie wskazuje rosnące niezadowolenie społeczne Nepalczyków, strajki i pogłębiające się zniechęcenie ustrojem republikańskim. Taka sytuacja utworzy obszar niestabilności na przestrzeni ponad 1,2 tys. km granicy indyjsko-chińskiej, który w krótkim czasie utrudni zdominowanie przez jednego z sąsiadów. Może to jednak okazać się bardzo niebezpieczne, gdy w obliczu braku rządu, z którym mocarstwa mogłyby rozmawiać, sięgną one po inne niż polityczne środki zdobywania wpływów.Być może Nepal, za sprawą rozwijającej się na jego terenie „zimnej wojny” pomiędzy potężnymi sąsiadami, wkrótce w stosunkach międzynarodowych stanie się ważny, jak nigdy dotąd.
Z Chin popłynęły pieniądze i inwestycje, chińska armia ludowa uruchomiła program pomocy militarnej, a chiński ambasador w Kathmandu zadeklarował „pomoc militarną, finansową i dyplomatyczną w przypadku zagrożenia niepodległości, suwerenności lub integralności terytorialnej Nepalu”. Kosztem 100 mln USD budowana jest autostrada łącząca Lhasę z Kathmandu. Otwarcie tej trasy spowodowałoby nagłe „geograficzne zbliżenie” do Chin i impuls do zwiększenia wzajemnej wymiany handlowej. Co więcej, Indie informują o chińsko-nepalskiej działalności wywiadowczej wzdłuż granicy, a w ich północnych stanach zwiększyła się aktywność tamtejszej maoistowskiej partyzantki, której rebelia została uznana przez premiera Manmohana Singha za jedno z największych zagrożeń dla bezpieczeństwa kraju. Zmianę widać również w podejściu do kwestii Tybetu. Rząd w Kathmandu pod naciskami Pekinu uszczelnił swoją granicę z tą chińską prowincją oraz zaostrzył swoją politykę wobec licznych tybetańskich uchodźców, od czego wcześniej się powstrzymywał. W obecnej sytuacji można więc zadać pytanie o wynik tej sino-indyjskiej konfrontacji. Chiny chcą wzmocnić swoje wpływy w najbliższym sąsiedztwie Indii, a także zyskać sojusznika w sprawie Tybetu. Działania Pekinu wobec Nepalu należy widzieć jako szerszą politykę uzyskiwania wpływów w Azji Południowej. Innym przejawem tej polityki jest wzmacnianie relacji z Pakistanem, Afganistanem czy Sri Lanką. Zmiana kursu o 180 stopni przez Kathmandu i zerwanie kontaktów z Indiami są mało prawdopodobne, ponieważ więzy te są bardzo mocne, New Delhi dba o dobre relacje (m.in. przyjmując doktrynę Gujrala), a kraje próbują wzmocnić współpracę regionalną w ramach stowarzyszenia SAARC. Mimo to każda oznaka zbliżenia Nepalu z Chinami będzie uderzała w indyjskie poczucie bezpieczeństwa, ponieważ Indie traktują całą Azję Południową jako swoją wyłączną strefę wpływów. Pod koniec kwietnia 2010 roku w stolicy Bhutanu - Thimpu - miał miejsce XVI szczyt Południowoazjatyckiego Stowarzyszenia Współpracy Regionalnej (SAARC). Odbył się on w dwudziestą piątą rocznicę powstania organizacji, co obok jubileuszowej fety miało także smutny wydźwięk skromności sukcesów, jakimi stowarzyszenie może się poszczycić. Tematem przewodnim szczytu były zmiany klimatu i kwestie rozwojowe. Przyjęto na nim kilka dokumentów, przede wszystkim deklarację „Na drodze ku zielonej i szczęśliwej Azji Południowej”, w której podkreślono konieczność redukcji emisji dwutlenku węgla oraz wyrażono nadzieję na równoczesną troskę o środowisko i walkę z ubóstwem. Polecono sekretariatowi organizacji analizę możliwości implementacji Protokołu z Kioto, zaś gospodarz szczytu zobowiązał się do zorganizowania warsztatów, na których podzieli się swoimi doświadczeniami z prowadzenia autorskiej polityki „Szczęścia Narodowego Brutto”. Polityka ta, dystansująca się od mierzenia rozwoju wskaźnikiem PKB, skupia się na ludzkim rozwoju oraz ochronie kultury i środowiska. Podpisano również kilka pomniejszych porozumień i deklaracji.
Tradycyjnie jednak najwięcej emocji i zainteresowania mediów budziło spodziewane spotkanie premierów Indii i Pakistanu. Od początku powstania SAARC relacje tych dwóch mocarstw atomowych miały silny wpływ na funkcjonowanie organizacji (m.in. odwoływane bywały szczyty), zaś organizacja wpływała na owe relacje, oferując regularne okazje do nieoficjalnych rozmów. Tak było i tym razem, gdy premierzy Indii i Pakistanu mieli spotkać się po raz pierwszy od zamachów terrorystycznych w Mumbaju w 2008 r., po których zawieszone zostały dwustronne rozmowy pokojowe. Spotkanie Singh - Gilani pokazało postęp we wzajemnych stosunkach, a premierzy zgodzili się przywrócić oficjalny dialog na poziomie ministerialnym. SAARC być może wymiernie przysłużył się więc dla procesu pokojowego w Azji Południowej, szczególnie że gospodarze zachęcili do nieoficjalnych spotkań, po sąsiedzku kwaterując delegacje Indii i Pakistanu. SAARC został powołany do życia w 1985 r. jako realizacja istniejącej od samego powstania państw południowoazjatyckich idei zinstytucjonalizowanej współpracy regionalnej. Państwa te, tj. Afganistan, Bangladesz, Bhutan, Indie, Nepal, Malediwy, Pakistan i Sri Lanka, pełne są wewnętrznych niepokojów, a być może najbardziej charakterystyczną cechą regionu jest niebywała różnorodność etniczna i kulturowa. Jednocześnie jednak łączy je wspólna historia i kolonialna przeszłość, a subregion posiada wyraźne, naturalne granice, które stanowią Himalaje i Ocean Indyjski. O możliwości kooperacji niezliczonych społeczności południowoazjatyckich świadczy również to, że wszystkie one współżyją już dziś w Indiach. SAARC od początku istniał głównie na papierze, a podejmowane na jego forum inicjatywy były rozmywane lub nie ratyfikowane, nie osiągając znaczących sukcesów. Przez świętowane 25 lat działalności SAARC dostarczał wielu płonnych nadziei, przeplatanych z kompletnym załamywaniem się współpracy i medialnym wieszczeniem końca organizacji. Mimo to, po raz kolejny można mieć nadzieję na ożywienie południowoazjatyckiej kooperacji. Wynika to z obserwowanej zmiany podejścia Indii, które jako regionalny hegemon mają decydujący wpływ na możliwość współpracy. Polityka New Delhi wobec regionu wydaje się ewoluować od czasu ataków w Mumbaju. Sama reakcja na zamach była łagodniejsza niż można się było spodziewać, szczególnie w porównaniu do reakcji z 2001 r. po ataku na indyjski parlament. Indie zrozumiały, że od stabilizacji w krajach sąsiednich zależy także ich wewnętrzna stabilizacja. Zrozumiały również, że tylko zaprowadzając porządek na „własnym podwórku” będą mogły przekonać świat o swojej mocarstwowości i zdolności do prowadzenia dojrzałej i twórczej polityki. Wreszcie, Indie coraz bardziej zaniepokojone są rosnącymi wpływami Chin w Azji Południowej. ChRL uważane jest za jedyne światowe mocarstwo, które jak dotąd nie uznało tego regionu za przynależną Indiom strefę wpływów i stara się rozwijać dobre stosunki z pozostałymi państwami. Relacje te częściowo mają charakter czysto ekonomiczny, częściowo odbywają się w myśl „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. I tak obserwujemy postępującą zażyłość Chin z Pakistanem, tradycyjnie dobre relacje z Bangladeszem, pomoc dla rządu Sri Lanki w walce z LTTE i budowa na jej terytorium portu – bazy marynarki, romans z rządzonym przez Maoistów Nepalem, wreszcie ekonomiczną ekspansję w Afganistanie. Otaczane w ten sposób Indie reagują wykorzystując swoją najpotężniejszą przewagę – mogącą przynieść olbrzymie korzyści wszystkim stronom współpracę regionalną. Azja Południowa potrzebuje integracji, a integracja potrzebuje lidera, którym mogą być tylko Indie. Czy obserwowana dziś poprawa funkcjonowania SAARC okaże się początkiem prawdziwego zbliżenia krajów subregionu, czy jedynie kolejną niewykorzystaną szansą? Dziś chyba jeszcze zbyt wcześnie by móc to przewidzieć. Stawka jest jednak bardzo duża, bowiem w przypadku przerwania istniejących nici porozumienia nad regionem zawiśnie widmo wieloletniej stagnacji (za wyjątkiem Indii), a nawet katastrofy nuklearnej. Gdyby natomiast współpraca się powiodła i region zintegrował gospodarczo, ma on potencjał by w XXI w. stać się trzecią, obok Chin i USA, siłą gospodarczą świata. Myślenie życzeniowe oszukało już wielu, ja jednak wolę widzieć w obecnej poprawie kondycji SAARC przełom i krok ku „zielonej i szczęśliwej Azji Południowej”. Wbrew pozorom stawka jest całkiem spora. Poza odnoszeniem korzyści gospodarczych, za pomocą Nepalu mocarstwa mogą w pewnym stopniu ingerować w sytuację wewnętrzną konkurenta. Gdy w Kathmandu dominowała polityka proindyjska, udzielało ono schronienia tybetańskim uchodźcom, przymykało oko na ich nielegalne przekraczanie granicy w celu odwiedzenia Dalajlamy w indyjskim mieście Dharamsala, miały również miejsce wiece poparcia dla uzyskania przez Tybet autonomii, o którą walczy. Gdy przeważa polityka prochińska, nepalskie służby wyłapują i odsyłają nielegalnie przybyłych Tybetańczyków, zakazane są manifestacje antychińskie, a komunistyczna partyzantka w północnych Indiach odzyskała wigor i poważnie niepokoi rząd w New Delhi. Jest jeszcze trzecia możliwość rozwoju sytuacji w Nepalu: trwanie w politycznej niemocy i ponowna destabilizacja kraju. Na to rozwiązanie wskazuje rosnące niezadowolenie społeczne Nepalczyków, strajki i pogłębiające się zniechęcenie ustrojem republikańskim. Taka sytuacja utworzy obszar niestabilności na przestrzeni ponad 1,2 tys. km granicy indyjsko-chińskiej, który w krótkim czasie utrudni zdominowanie przez jednego z sąsiadów. Może to jednak okazać się bardzo niebezpieczne, gdy w obliczu braku rządu, z którym mocarstwa mogłyby rozmawiać, sięgną one po inne niż polityczne środki zdobywania wpływów. Być może Nepal, za sprawą rozwijającej się na jego terenie „zimnej wojny” pomiędzy potężnymi sąsiadami, wkrótce w stosunkach międzynarodowych stanie się ważny, jak nigdy dotąd Kolejnym problemem w indyjsko-chińskich stosunkach są wyspy Nikobarskie na których Indie wybudowały potężną bazę wojskową, która ma strzec wejścia do cieśnin Malakka i singapurskiej, a to oznacza mocne szachowanie Chin w tym rejonie. Wydaje się, że głównym planem Indii na nadchodzące lata jest „wypychanie” Chin z rejonu Oceanu Indyjskiego (a te nawiązując coraz liczniejsze kontakty z Afryką, zaczęły również uznawać Ocean Indyjski za swoją strefę wpływów, co prawda nie mówią o tym głośno, ale planują wybudować bazę wojskową na Seszelach), przez budowę baz na Madagaskarze, na wyspach Agalega , jak i zamykanie drogi do morza południowochińskiego poprzez bazę na wyspach Nikobarskich. W tej rywalizacji widać jak duże zagrożenia istnieją w perspektywie na Oceanie Indyjskim. Mimo wezwań ze strony ONZ Indie oświadczyły, że nie podpiszą Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej. Od roku 1976 Indie posiadają broń jądrową, ale nie są sygnatariuszami Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej oraz o Zakazie Prób Jądrowych. W pierwszym tygodniu czerwca 2010 roku ONZ wezwała Indie, Pakistan oraz Izrael, kraje dysponujące technologiami nuklearnymi, do podpisania obu traktatów w możliwie krótkim terminie i bez żadnych warunków wstępnych. Indyjska odpowiedź wskazuje, że stanowisko Indii w sprawie traktatów pozostaje niezmienione. Władze w New Delhi twierdzą, że oba traktaty dyskryminują państwa nie posiadające broni jądrowej oraz wprowadzają światowy dyktat mocarstw nuklearnych. Z tego względu politycy indyjscy nie godzą się na przystąpienie kraju do dyskryminujących inne państwa porozumień. Jednocześnie Indie od dawna występują z inicjatywą wypracowania ogólnoświatowego porozumienia, którego celem byłaby eliminacja broni jądrowej z arsenałów wojskowych wszystkich krajów.

Brak komentarzy: