niedziela, 12 grudnia 2010

Modernizcja sił zbrojnych ChRL.

Polityczne i gospodarcze znaczenie ChALW w życiu państwa dalece wykracza poza analogiczną rolę odgrywaną swego czasu w ZSRR przez Armię Czerwoną. Podstawową niewiadomą w tym kontekście jest, czy armia pogodzi się ze stopniowym ograniczaniem swej roli, jako „skutkiem ubocznym” procesów modernizacyjnych zachodzących w państwie? Korzystając z koniunktury ekonomicznej i zwiększenia dochodów budżetu państwa, Chiny od kilkunastu lat intensywnie reformują i modernizują swe siły zbrojne. Od niemal 10 lat chiński budżet obronny rośnie co roku o dwucyfrowe wartości; w 2007 roku wzrost wyniósł ok. 17,5 %, w budżecie na rok 2008 skala wzrostu sięgnęła już ponad 19,5 %. Istnieją jednak podejrzenia, że faktyczne nakłady na obronność i siły zbrojne mogą być nawet dwa lub nawet trzy razy wyższe od tych podawanych oficjalnie. Gdyby tak było w istocie, to wydatki poniesione przez Chiny na obronę narodową w roku 2007 – oficjalnie 58,3 mld USD - w istocie wyniosłyby znacznie ponad 100 mld USD. Choć siły zbrojne ChRL (Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza, ChALW) są wciąż największymi na świecie pod względem ilości personelu i posiadanego wyposażenia, to ich ogólna kondycja jest słaba. Uzbrojenie i sprzęt są w dużej części przestarzałe (tak w sensie fizycznym, jak i technologicznym) – większość systemów broni i wyposażenia weszła do służby w latach 50-tych, 60-tych lub 70-tych XX wieku; choć są sukcesywnie wycofywane, to jednak do dziś znajdują się na stanie dużej części jednostek liniowych ChALW. Istnieją oczywiście formacje i jednostki (zwłaszcza w siłach powietrznych, specjalnych czy strategicznych), wyposażone w nowoczesne uzbrojenie, nie zmienia to jednak ogólnego poziomu stanu uzbrojenia i technologicznego zaawansowania armii chińskiej jako całości. Rozmiary ChALW oraz stopień jej zacofania technologicznego sprawiają, że tempo zużywania i starzenia się sprzętu oraz uzbrojenia jest wciąż znacznie wyższe od tempa wprowadzania do służby nowoczesnych systemów, pomimo olbrzymich nakładów finansowych w ostatnich latach. W procesie modernizacji armii bardzo istotna jest współpraca z tym najbardziej skonfliktowanym kontynentem. Chińczycy swoją przestarzałą broń w zdecydowanej większości wymieniają ze swoimi afrykańskimi partnerami w systemie barterowym za surowce. Warto podkreślić, że także w przypadku kontaktów z Afryką Chiny stosują strategię „ropa za broń”, znaną z relacji z wieloma krajami bliskowschodnimi. Chińskie dostawy uzbrojenia, w zamian za dostawy ropy po preferencyjnych (a więc nierynkowych) cenach, dla państw upadłych (Somalia ) lub objętych sankcjami ze względu na ich aktywność wewnętrzną lub międzynarodową (Sudan), znacząco wpływają na sytuację w tych krajach i równowagę strategiczną w ich otoczeniu. To są dodatkowe środki przeznaczone na uzbrojenie i modernizacje . Z militarnego punktu widzenia Chiny są niewątpliwie potęgą, z którą nie może się równać żadne państwo na obszarze Eurazji. Rosnące interesy strategiczne Chin w regionie Azji i poza nim sprawiają, że siły zbrojne Państwa Środka stopniowo, ale konsekwentnie zmieniają swój charakter z defensywnego (obrona terytorium państwa) w ofensywny (operacje regionalne i ponadregionalne). Pierwszeństwo w ramach procesu modernizacji chińskich sił zbrojnych nadano takim zadaniom, jak rozwój i unowocześnienie sił strategicznych (międzykontynentalne rakiety balistyczne z głowicami jądrowymi i bombowce strategiczne), rozbudowa floty (w tym zwłaszcza wyposażanie jej w okręty podwodne o napędzie nuklearnym i lotniskowce) oraz modernizacja sił powietrznych. Jednak z perspektywy strategicznej to właśnie rozwój i modernizacja chińskiej marynarki wojennej mają szczególnie istotne znaczenie dla umacniania międzynarodowej pozycji Chin. Chiny zaczynają rozmieszczać swoją marynarkę wojenną z dala od swoich brzegów, co jest kolejnym wyrazem ich rosnącej mocarstwowej pewności siebie . Chińskie okręty wojenne po raz pierwszy pojawiły się w portach w rejonie Bliskiego Wschodu i na trasach rejsów handlowych na Oceanie Spokojnym, czyli tam, gdzie dominuje od dawna marynarka wojenna USA. Chiny nazywają swoją nową strategię "obroną dalekich mórz". Jest to zerwanie z tradycyjną chińską doktryną obecności marynarki tylko w strefie chińskiego wybrzeża i przygotowań do ewentualnej wojny o Tajwan. Generał Zhu Chenghu oświadczył publicznie, że jeśli USA stanęłyby w obronie Tajwanu, Chiny dokonałyby nuklearnego ataku na setki amerykańskich miast, nawet za cenę unicestwienia ziem “na wschód od Xi’anu” (w centralnych Chinach). Oficjalnie ChRL zdystansowała się od tej wypowiedzi za pośrednictwem oficjalnej Xinhua News Agency, mimo to generał wywołał swoją wypowiedzią szok w kręgach zachodnich. Obecnie, jak twierdzą chińscy admirałowie, okręty będą również eskortować statki handlowe przewożące importowane i eksportowane towary, w tym ropę naftową do Chin z rejonu Zatoki Perskiej. W marcu 2010 roku dwa chińskie okręty wojenne zacumowały w Abu Zabi - była to ich pierwsza wizyta na Bliskim Wschodzie - "jest to odbiciem rosnącego poczucia pewności siebie i woli zabezpieczenia chińskich interesów za granicą". Morska ekspansja nie uczyni jednak z Chin poważnego rywala dla hegemonii amerykańskiej marynarki wojennej w najbliższej przyszłości. Mało jest też sygnałów, by Chiny miały agresywne zamiary wobec USA lub innych krajów . W swej długiej historii Chiny niemal zawsze były mocarstwem lądowym, pomimo faktu, iż rdzennie chińskie obszary państwa sąsiadują z akwenami morskimi. Katalizatorem zmiany postrzegania roli i znaczenia szlaków morskich, a co za tym idzie konieczności posiadania floty wojennej zdolnej do długotrwałych działań z dala od macierzystych portów, stało się dla Chin rosnące uzależnienie od zewnętrznych („zamorskich”) źródeł dostaw surowców energetycznych oraz rynków zbytu dla swych towarów i produktów. Dziś marynarka wojenna ChRL nie jest jeszcze w stanie operować w odległych regionach świata, i tym samym paradoksalnie Pekin jest uzależniony od skuteczności działań US Navy w zapewnianiu bezpieczeństwa i swobody żeglugi morskiej w tak newralgicznych regionach jak Zatoka Perska, Morze Arabskie, Zatoka Adeńska czy nawet Cieśnina Malakka. W istotny sposób podważa to status mocarstwowości Chin, a także stwarza bezpośrednie zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa. Uzależnienie Chin od morskich szlaków dostaw surowców energetycznych przy jednoczesnym braku zdolności do ich ochrony i obrony daje bowiem – w sytuacji hipotetycznego konfliktu ChRL z USA – bardzo istotną przewagę strategiczną Amerykanom, którzy mogą po prostu zablokować chińskie porty i doprowadzić gospodarkę Państwa Środka do upadku. Pekin intensywnie rozwija więc swe zdolności w zakresie „projekcji siły” na odległych akwenach, kierując się dwoma zasadniczymi imperatywami strategicznymi:
- obrony i ochrony morskich szlaków żeglugowych;
- obrony wybrzeża i głębi terytorium kraju przed działaniami morskich zgrupowań bojowych
potencjalnego przeciwnika.
Pierwszy z celów jest ściśle związany z bezpieczeństwem ekonomicznym państwa, koniecznością samodzielnego zadbania przez Chiny o stabilność i ciągłość dostaw surowców, zwłaszcza z kierunku bliskowschodniego. W ramach realizacji tego strategicznego zadania Chiny planują wprowadzenie (ok. roku 2015) do służby dwóch lotniskowców, rozbudowują komponent morskich sił uderzeniowych oraz tworzą zręby infrastruktury w regionie Oceanu Indyjskiego, Morza Arabskiego i Zatoki Bengalskiej, co zmniejszy ograniczenia wynikające z geograficznego oddalenia tych akwenów od baz morskich w Chinach. W logice tych działań mieści się także niedawne wybudowanie przez Chiny dużej bazy morskiej dla atomowych okrętów podwodnych na wyspie Hainan. Drugi imperatyw jest wprost, choć nie oficjalnie, wymierzony w morską potęgę Stanów Zjednoczonych – tylko marynarka wojenna USA jest bowiem w stanie zagrozić dziś Chinom od strony morza. Każda z amerykańskich lotniskowcowych grup uderzeniowych (CSGs – Carrier Strike Groups), standardowo operujących w regionie Azji Wschodniej i zachodniego Pacyfiku , dysponuje potencjałem bojowym porównywalnym z siłami morskimi i powietrznymi małego państwa. Zadanie obrony terytorium Chin przed działaniami sił morskich USA polegać ma głównie na osiągnięciu przez chińską marynarkę wojenną takich zdolności bojowych, które pozwolą na trzymanie US Navy na dystans uniemożliwiający (lub znacznie utrudniający) wykorzystanie jej potencjału militarnego przeciwko ChRL. Realizacji tego zadania służy przede wszystkim intensywny rozwój flotylli okrętów podwodnych, zarówno o napędzie konwencjonalnym (spalinowo-elektrycznym), jak i nuklearnych. Obecnie (dane za 2007 rok) chińska marynarka wojenna dysponuje 63 okrętami podwodnymi; dwa lata temu było ich 55. Szybka modernizacja objęła też chińskie siły strategiczne, w tym zwłaszcza arsenał rakiet balistycznych. Chiny są obecnie w trakcie realizacji najbardziej rozbudowanego programu konstrukcji i pozyskiwania rakiet balistycznych, jaki realizowany jest na świecie po zakończeniu Zimnej Wojny. Według chińskiej koncepcji strategicznej, siły rakietowe wyposażone w rakiety balistyczne krótkiego i średniego zasięgu (w tym także te uzbrojone w głowice jądrowe) mają charakter defensywny, a ich zadaniem jest przede wszystkim niedopuszczenie przeciwnika do własnego terytorium (area denial capability). Z kolei rakiety międzykontynentalne (ICBM) z głowicami jądrowymi stanowią element tzw. Triady odstraszania (obok bombowców strategicznych i okrętów podwodnych uzbrojonych w rakiety nuklearne). Nowością w chińskiej doktrynie militarnej jest oryginalna koncepcja zastosowania rakiet balistycznych średniego zasięgu (do 3 tys. km) przeciwko morskim zgrupowaniom bojowym przeciwnika (w praktyce – amerykańskim CSGs), w celu niedopuszczenia ich w pobliże własnego terytorium. Dla pełni obrazu skali i zakresu procesu modernizacji i rozwoju chińskich sił zbrojnych należy wspomnieć również o intensywnej rozbudowie zdolności ChRL do prowadzenia działań zbrojnych w przestrzeni kosmicznej. Idea przeniesienia ewentualnej konfrontacji zbrojnej w kosmos nie powinna dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę wspomnianą wcześniej chińską percepcję zagrożeń dla Państwa Środka. W ocenie Pekinu, jednym z najskuteczniejszych sposobów na zniwelowanie (lub co najmniej zmniejszenie) przewagi militarnej USA podczas ewentualnego konfliktu zbrojnego jest pozbawienie lub ograniczenie amerykańskich sił zbrojnych zdolności komunikacyjnych i rozpoznawczych, zapewnianych głównie przez satelity okołoziemskie. Dysponowanie skutecznymi środkami niszczenia satelitów jest więc niejako strategiczną koniecznością dla Chin przy aktualnym układzie sił na świecie. Chińskie programy w zakresie broni antysatelitarnych (tzw. ASAT) są przy tym najpewniej rozwijane już od wielu lat. Dowodzi tego test, przeprowadzony w styczniu 2007 roku, kiedy siły rakietowe ChRL zniszczyły przy pomocy rakiety balistycznej starego chińskiego satelitę krążącego na orbicie. Stopień technologicznego i operacyjnego zaawansowania tej próby zaskoczył wielu obserwatorów na Zachodzie. Z tych samych strategicznych względów Chińczycy intensywnie rozwijają swoje zdolności w zakresie tzw. działań asymetrycznych, głównie „cyberwalki” i szpiegostwa elektronicznego. Zwłaszcza w tym ostatnim aspekcie odnieśli już szereg sukcesów. Kluczowa rola systemów elektronicznych, komputerów i łączności internetowej we współczesnych wysoko rozwiniętych państwach (tak w aspekcie militarnym, jak i cywilnym ich funkcjonowania) sprawia, że w przypadku konfliktu zbrojnego każde wyłączenie lub zakłócenie działania tych systemów wskutek „cyber ataków” może znacząco wpłynąć na przebieg wojny. Rok 2010 zaczął się serią cyberprzestępstw, których bezpośrednim źródłem są serwery w Chinach, w tym takich firm jak Google, Yahoo, Adobe i Symantec . Eksperci potwierdzają: mamy do czynienia ze szpiegostwem, nasileniem ataków na największe serwery, a w najgorszym razie - z przygotowywaniem zaplecza pod atak terrorystyczny lub wojnę. Po podróbkach odzieży, sprzętu RTV czy podzespołów komputerowych, przyszedł czas na chińskie wirusy. Około 18% złośliwego oprogramowania w sieci pochodzi obecnie z serwerów umiejscowionych w Chinach. Jest to drugi wynik na świecie, chińscy hakerzy ustępują miejsca jedynie cyberprzestępcom ze Stanów Zjednoczonym (36%). Jednocześnie w raporcie Departamentu Obrony USA z 2009 roku na temat Sił Wojskowych Chińskiej Republiki Ludowej czytamy, że spośród wszystkich krajów świata, to właśnie chińskie służby wywiadowcze prowadzą najbardziej agresywną działalność w stosunku do amerykańskich agencji rządowych. Z połączenia tych dwóch tendencji wyłania się napięta sytuacja, którą możemy obserwować od początku 2010 roku. Prawdziwa burza rozpoczęła się pod koniec roku 2009 od spięcia rządu chińskiego z Google w sprawie cenzury wyników wyszukiwań, a następnie w zakresie ataku przeprowadzonego na konta pocztowe Gmail, należące do osób związanych z chińskim ruchem obrony praw człowieka. Google ogłosiło, że ślady ataków prowadzą prosto do serwerów dwóch chińskich szkół. Chiński rząd zaprzeczył jednak, aby ktokolwiek ze szkoły był w to zdarzenie zamieszany. Wcześniej, podobny przypadek miał miejsce między styczniem, a listopadem 2009 roku, kiedy grupa cyberszpiegów uzyskała dostęp do dokumentów znajdujących się na dyskach Indyjskiego Ministerstwa Obrony. Przestępcy zdołali ukraść cenne informacje z poczty elektronicznej biura Dalajlamy. Ślad prowadził do chińskiego miasta Chengdu, jednak i tym razem rząd chiński zaprzeczył, aby miał jakikolwiek związek z zaistniałą sytuacją. Kanadyjscy autorzy raportu piszą, że przestępcza chińska sieć GhostNet obejmuje 1295 komputerów w 103 krajach świata, z czego prawie jedna trzecia to cele o dużej wartości – ministerstwa spraw zagranicznych, ambasady, międzynarodowe organizacje rządowe i pozarządowe czy media. Zdaniem ekspertów z polskiego oddziału G Data Software „mamy tu wyraźnie do czynienia z działalnością szpiegowską. Cele ataków są precyzyjnie wybierane. Celem zwykłych cyberprzestępców jest ukraść jak najwięcej pieniędzy w jak najkrótszym czasie, nieważne od kogo. Cyberterroryści są natomiast zainteresowani atakiem na konkretną grupę osób lub instytucję. Ponadto, ich zamiarem jest nie wzbogacenie się, lecz zdobycie strategicznych informacji. Przydatność rządowych informacji dla przeciętnego przestępcy jest nikła i niesie ze sobą zbyt duże ryzyko, natomiast dla rządów są one bezcenne.” Eli Jellenc, kierownik iDefense, międzynarodowej organizacji ds. wywiadu w Internecie, tak komentuje ataki na Google: „Adresy IP używane przy atakach są bezpośrednio związane z ludźmi będącymi agentami chińskiego rządu, albo amatorami, którzy mają bliskie z nim relacje i są znani z przeszłych ataków na amerykańskie firmy i instytucje”. Państwowa agencja informacyjna Xinhua stwierdziła, że oskarżenia, jakoby Chiny miały sponsorować cyberterroryzm, są całkowicie bezpodstawne. Wskazała przy tym na fakt, że to USA są krajem, z którego wywodzi się najwięcej cyberprzestępstw. Pomimo tych zapewnień kraje na całym świecie przygotowują się na nowe zagrożenie. W Stanach Zjednoczonych powstaje Cybersecurity Bill - ustawa określająca zasady współpracy pomiędzy agencjami rządowymi, a firmami, które są odpowiedzialne za infrastrukturę informatyczną kraju. Pierwotnie proponowano w niej zapis, że w przypadku cyberzagrożenia prezydent USA będzie miał prawo do odcięcia Internetu w całym kraju. Po konsultacjach społecznych zdecydowano się z tego punktu zrezygnować. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy stwierdził natomiast, że zagadnienia związane z cyberbezpieczeństwem stanowią dla jego państwa największe zagrożenie, większe nawet, niż groźba wojny konwencjonalnej. Właśnie to skłoniło go do przyznania bezpieczeństwu w sieci najwyższy priorytet w doktrynie obronnej Francji do roku 2020. W ostatnich kilku latach obserwujemy rozmywanie się granicy pomiędzy cyberprzestępstwami, a innymi, dużo bardziej celowymi formami ataków terrorystycznych i szpiegowskich o podtekście politycznym. Według Richarda Clarke, specjalisty rządu amerykańskiego ds. walki z terroryzmem, prędzej czy później będziemy mieli do czynienia z internetową wersją 11 września 2001 roku i trzeba być na to przygotowanym. Niemal pewne jest też, że następna większa wojna rozpocznie się od próby paraliżu infrastruktury komunikacyjnej Internetu. Zakładając, że agresorem nie będą Stany Zjednoczone - nic dziwnego, że oczy wszystkich kierują się na Pekin. Chińscy hakerzy ukradli z indyjskich komputerów rządowych informacje opatrzone klauzulami tajności i poufności. Takie wnioski przedstawili amerykańscy i kanadyjscy eksperci komputerowi zajmujący się bezpieczeństwem sieci komputerowych. Władze indyjskie nie komentują tych doniesień. Według raportu, chińscy hakerzy wdarli się do komputerów indyjskiego ministerstwa obrony, placówek dyplomatycznych, a także komputerów używanych przez tybetańskie władze na wychodźstwie oraz przebywającego w Indiach Dalajlamę.Ataki na te komputery przeprowadzono- zdaniem ekspertów- z terytorium Chin, choć nie ma dowodów na to, by były one zorganizowane przez chińskie agendy rządowe. Wykradzione dokumenty dotyczyły między innymi kwestii bezpieczeństwa w rejonach Indii leżących niedaleko granicy z Chinami oraz w rejonach gdzie działają rebelianci maoistyczni, a także niektórych programów zbrojeniowych realizowanych przez Indie. Raport pojawił się w kilka tygodni po doniesieniach indyjskich mediów, iż chińscy hakerzy zakłócili pracę kilku systemów komputerowych używanych przez agendy rządowe Indii. Obecnie uważa się, że ChRL dysponuje najbardziej zaawansowanymi na świecie zdolnościami do prowadzenia „cyberwalki”.

Brak komentarzy: