piątek, 27 czerwca 2008
Radom 1976 czerwiec 25.
Wściekłość oszukiwanych - 32 lata temu radomscy robotnicy, protestując przeciwko podwyżkom cen, wstrząsnęli komunistycznym systemem. Dziś uczestnicy tamtych wydarzeń nie ukrywają rozczarowania współczesną Polską, a ich dzieci nawet nie rozumieją, po co rodzice wyszli wtedy na ulice. 25 czerwca 1976 r. Bez wątpienia jedna z najważniejszych dat w dziejach Radomia. Autentyczni świadkowie tamtych wydarzeń tacy jak np. Krystyna Bochynek do końca życia będą pamiętać tamten gorący dzień. - Poprzedniego wieczora oglądaliśmy z mężem dziennik i tam poinformowano o podwyżkach cen jedzenia. Jak usłyszałam, że cukier będzie droższy o sto procent, zaczęłam się zastanawiać, jak długo ludzie wytrzymają taką politykę - opowiada pani Krystyna, która przed 32 laty pracowała w Radoskórze. Okazało się, że cierpliwość społeczna właśnie się wyczerpała. Kiedy następnego dnia przyszła do pracy, w fabryce wrzało. - Mój kierownik stwierdził, że wydarzy się dzisiaj coś niedobrego. Był partyjniakiem, ale uczciwym i porządnym. Dostał rano telefon, że w „Walterze" przestali pracować - relacjonuje Krystyna Bochynek. Załoga Zakładów Metalowych już o siódmej rano odeszła od maszyn. Pierwsi zastrajkowali pracownicy wydziału P-6. Godzinę później dołączyli do nich inni robotnicy. Do protestujących bezskutecznie próbował przemawiać dyrektor fabryki. O godz. 8.20 około tysiąc osób opuściło zakład. Po drodze zbierali pracowników innych firm. Najpierw przyłączyła się do nich załoga Zakładów Sprzętu Grzejnego. Po chwili kolejni robotnicy z „Radoskóru", Fabryki Wyrobów Ogniotrwałych, ZNTK, Wytwórni Telefonów i Zakładów Tytoniowych. - Pamiętam, że w naszym pokoju zapanowała euforia. Mój kolega Tadeusz krzyknął „czas im pokazać" i wszyscy wyszliśmy. Oprócz kierownika. Nawet nie próbował nas zatrzymywać - wspomina Krystyna Bochynek. Kilkutysięczny tłum, śpiewając hymn i „Międzynarodówkę", wydając okrzyki: „Precz z podwyżką", „Jesteśmy głodni; chcemy chleba i wolności", udał się na ul. 1 Maja, gdzie mieścił się gmach Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Protestujący zażądali spotkania z Januszem Prokopiakiem, I sekretarzem KW PZPR. Wyszedł do nich jednak jego zastępca Jan Adamczyk. Apelował do tłumu, żeby się rozszedł. Później zaproponował wybór delegacji do negocjacji z partią. Robotnicy odmówili. - Z motłochem rozmawiać nie będę - stwierdził wtedy Adamczyk. Te słowa rozwścieczyły protestujących. - Zmuszono Adamczyka do zdjęcia garnituru. W samej bieliźnie uciekł do komitetu - opowiada jeden ze świadków tamtych wydarzeń. Część zdenerwowanych robotników ruszyła pod Zakłady Mięsne na ul. Mireckiego. - Mówili, że idą po mięso, które zabiera dla siebie partia - wspomina Krystyna Bochynek, która wtedy postanowiła wrócić do domu. Zastanawiała się, co dzieje się z jej mężem Bogusławem, pracownikiem garbarni. Okazało się, że trafił w wir zdarzeń, ponieważ pojechał rano załatwić pilną sprawę w urzędzie. - Widziałem bójkę przed Wytwórnią Telefonów. Protestujący chcieli dać nauczkę tym, którzy postanowili pracować - opowiada Bogusław Bochynek. Tymczasem do akcji przystąpiło Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zaniepokojone sytuacją na ulicach Radomia. Do miasta zaczęły ściągać posiłki - jednostki ZOMO z Lublina, Łodzi, Kielc i Warszawy. Przywieziono słuchaczy szkół milicyjnych ze Szczytna i Piły. Do tego czasu lokalne władze nie podejmowały żadnych działań. Zdawały sobie sprawę, że garstka milicjantów może tylko rozwścieczyć gęstniejący tłum manifestantów. Protestujący wymogli na I sekretarzu rozmowę telefoniczną z sekretarzem KC Janem Szydlakiem w sprawie zniesienia podwyżek. Prokopiak wspominał po latach: „Domagałem się wydania decyzji w ciągu dwóch godzin, bo była jeszcze możliwość uratowania sytuacji". Szydlak oświadczył, że on sam nie może odwołać ustawy. Prokopiak, by zyskać na czasie, poinformował protestujących, że decyzja zapadnie za dwie godziny. Kilka minut później w rozmowie z Marianem Mozgawą, komendantem wojewódzkim MO, przyznał, że była to tylko zagrywka. Szybko zorganizowano ewakuację pracowników z gmachu komitetu. Około 14.30 wdarli się do niego zniecierpliwieni robotnicy. Demonstranci wyrzucali radia, telewizory i dywany. Czarę goryczy dopełnił widok bufetu obficie zaopatrzonego w wędliny, których nie można było dostać w sklepach. Z okien poleciały puszki, szynki i banany. Budynek stanął w ogniu. - Pamiętam ten czarny dym, unoszący się nad ulicą 1 Maja. Miałem wtedy niesamowite poczucie wolności - mówi Bogusław Bochynek. Włodzimierz Kaczyna, ówczesny wiceprezydent Radomia, wspominał: „Władza była prymitywna, że do tych wydarzeń doprowadziła. Myślała, że ma szczęśliwych niewolników, a miała niewolników nieszczęśliwych ze świadomością oszukania. I to była wściekłość oszukiwanych." W tym samym czasie do Radomia zaczęły wkraczać kolumny milicji. Posuwały się ulicami 1 Maja, Żeromskiego i 22 Lipca. Zomowcy mieli dostać się do płonącego komitetu. Siły porządkowe torowały sobie drogę armatkami wodnymi i miotaczami gazów łzawiących. Musieli jednak omijać porzucone na ulicy wraki samochodów, przyczep i rusztowań. Anonimowy świadek opisuje: „oblężony i ściśnięty oddział milicji musiał utworzyć jeża, zastawionego tarczami i miotającego na wszystkie strony granaty z gazem łzawiącym. Pewien młody człowiek wdarł się na dach kamienicy i z góry obrzucał ich kamieniami. Kilkunastu milicjantów pobiegło za nim w kierunku bramy. Spostrzegły to mieszkanki domu i zaczęły obrzucać milicjantów doniczkami z ziemią i drobnym sprzętem domowym... Milicjanci nie sforsowali tego domu." Apogeum walk nastąpiło pomiędzy godz. 16 a 17. Paliły się wówczas KW PZPR, UW, KW MO, a także kilka wozów strażackich i milicyjnych. Na ul. Żeromskiego pojawiły się grupki mężczyzn, które rozbijały kijami wystawy sklepowe i dokonywały rabunku. - To byli prowokatorzy. Widziałem, jak z tłumu wyszedł młody, ładnie ubrany mężczyzna. Z dyplomatki wyjął cegłę i rzucił nią w szybę sklepu. Potem odwrócił się i odszedł - opowiada Bogusław Bochynek. Te opinie potwierdzają badania Instytutu Pamięci Narodowej. W archiwach znalazł się na przykład rozkaz Mozgawy, który polecał wysłać grupy funkcjonariuszy po cywilnemu, by jako robotnicy demolowali siedzibę lokalnych władz partyjnych. Wieczorem nad Radomiem unosił się czarny dym. Manifestanci palili na ulicach szmaty, by utrudnić orientację kierowcom milicyjnych pojazdów. Około godz. 17, podczas próby zepchnięcia przyczepy z betonowymi płytami w dół ul. 1 Maja, zginęło pod jej kołami dwóch protestujących: Jan Łabęcki i Tadeusz Zębecki. Ich ciała były wożone na wózku akumulatorowym ulicami Radomia. W tym czasie do KW PZPR dotarły już jednostki straży pożarnej, które pod osłoną ZOMO przystąpiły do działań. Ogień w gmachu komitetu zdołano ugasić dopiero około godz. 19. Wieczorem do Radomia przybyły kolejne jednostki ZOMO oraz pododdział z Nadwiślańskiej Jednostki Wojskowej MSW. Uzbrojeni żołnierze otoczyli kordonem komitet. Demonstrantów na ulicach zaczęło ubywać. Milicja zepchnęła walczących na peryferie, przejmując powoli centrum miasta. Nad Radomiem krążyły śmigłowce, a milicja waliła pałkami każdego, kto znalazł się w jej zasięgu. - Gdy się ściemniło, wyszedłem z kolegami na ulicę Żeromskiego. Dopadli nas zomowcy. Kobiety z okien zaczęły krzyczeć: gestapo, zostawcie dzieci! I udało nam się uciec - opowiada Sławomir Maj. Do ostatnich starć doszło na ul. Słowackiego. Rozpraszanie grup demonstrantów trwało do północy. Wiceprezydent Kaczyna: „Wieczorem odbyło się spotkanie w wypalonym budynku partii. Jeden z rozhisteryzowanych uczestników zaproponował, by zmienić nazwę Radom, bo ta nazwa będzie nam ciążyła i wiązała się z poczuciem winy i występku wobec władz PRL."Tego samego dnia Piotr Jaroszewicz odwołał podwyżkę. Wspomniał o „pewnych przypadkach, gdzie miało miejsce naruszenie zasad socjalistycznej demokracji". Bogusław Bochynek nie usłyszał tej informacji. Siedział w milicyjnym areszcie. - Zatrzymali mnie, kiedy wracałem do domu. Bez słowa wepchnęli do więźniarki - opowiada. Szacuje się, że w wyniku łapanki na ulicach Radomia zatrzymano sześćset osób. Wiele z nich znalazło się na tzw. ścieżkach zdrowia - schwytany musiał przejść przez szpaler uformowany z zomowców, którzy w tym czasie okładali go czym się dało, najczęściej pałkami. Milicja już wcześniej stosowała „ścieżki", jednak wyjątkowo często w czerwcu 1976 r. - Miałem szczęście. Mnie to ominęło, ale słyszałem krzyki maltretowanych ludzi - wspomina Bogusław Bochynek. Setki uczestników tamtych wydarzeń trafiło do więzień i zostało wyrzuconych z pracy. Pomocy represjonowanym udzielał Komitet Obrony Robotników, który powstał trzy miesiące po „wydarzeniach radomskich". - Nie zapomnę atmosfery wszechogarniającego strachu, który panował w Radomiu - wspomina senator Zbigniew Romaszewski, działacz KOR. Od czerwca do września 1976 r. odwiedził nasze miasto 43 razy, mimo że za działalność opozycyjną można było wówczas wylądować na kilka lat w więzieniu. - Wtedy nie kalkulowaliśmy w ten sposób. Po prostu, trzeba było pomagać, bo ci ludzie, przechodzący przez milicyjne ścieżki zdrowia, podnieśli głowy i zaprotestowali także w naszym imieniu - mówi Zbigniew Romaszewski. Jak uczestnicy tamtych wydarzeń oceniają dzisiejszą rzeczywistość? - Mam poczucie, że marnujemy wywalczoną wolność. Wtedy wyszliśmy na ulice, bo mieliśmy dość robienia z nas wała. Teraz możemy zmieniać władze co cztery lata i co z tego wynika? Bezrobocie, brak perspektyw, a w Radomiu jest tak samo smutno jak w 1976. Ludzie nie widzą szans na przyszłość - denerwuje się Bogusław Bochynek. Jego żona jest podobnego zdania. - Wtedy brakowało mądrych rządzących i teraz jest tak samo - dodaje. Najbardziej niepokoi ją los córki, tegorocznej maturzystki. - Nie mam pieniędzy na studia dla niej, a przecież bez magistra nic nie zwojuje - mówi Krystyna Bochynek. Marlena, córka państwa Bochynków, najchętniej wyjechałaby daleko od Radomia. Do Anglii albo Irlandii. - W tym mieście nic się nie dzieje i pewnie tak będzie jeszcze długo - twierdzi. O udziale swoich rodziców w robotniczym proteście dowiedziała się dopiero niedawno. I przyznaje, że niespecjalnie ją to obchodzi. - Stare czasy. Co im dały te manifestacje? Wywalczyli wolność i ledwo wiążą koniec z końcem - przekonuje Marlena. Ja tez jako młody człowiek tam byłem, to było coś niesamowitego. Ten kto nie widział tego na własne oczy to mu trudno zrozumieć. Stąd pytania ludzi, którzy w tym nie uczestniczyli. Prostuje podwyzka cukru miała być ponad 150%. Z 10.50 złotych na 26 złotych. Reakcja ludzi była spontaniczna. Nikt, kto wtedy nie czerpał osobistych korzyści z komunistycznej władzy nie miał innego zdani niż protest. Pamiętam szczególnie, walkę na skrzyżowaniu Słowackiego z 1Maja ekipy robotniczej z batalionem uzbrojonych po "zęby" zomowców. Robotnicy mieli do dyspozycji samochód białej cegły, a zomowcy świece łzawiące. Ze śmigłowców krążących nad miastem był zrzucany gaz łzawiący i były fotografowane wszystkie skupiska, aby lampy błyskały. W okolicznych kamienicach rozlegał się płacz dzieci bardzo przeraźliwy i krzyki przerażonych ludzi, w szczególności kobiet. Było to spowodowane szczypaniem oczu od gazu. Sam przebiegłem zatykając oczy koszulką od skrzyżowania 1Maja z Słowackiego do kina ODEON przy ul. Zagłoby z bólem wywołanym gazem łzawiącym. Dla władzy ludzie się nie liczyli. W 1976 roku robotnicy zaprotestowali przeciw wprowadzanym przez władze podwyżkom cen żywności. Zastrajkowało łącznie około 60 tys. osób z 97 zakładów w 24 województwach. Na ulicach Radomia, Ursusa i Płocka odbyły się pochody i manifestacje, które zakończyły starcia z milicją. W Radomiu doszło do walk ulicznych. Starcia przybrały gwałtowny charakter i zwróciły się przeciwko dyktatorskiej władzy. Uczestnicy protestów przez rządzących nazwani pogardliwie "warchołami" poddani zostali brutalnym represjom. Byli bici na tak zwanych ścieżkach zdrowia i wyrzucani z pracy. Niektórzy pozostali inwalidami na całe życie. Do dzisiaj nie zostali osądzeni ani wydający polecenia, ani wykonawcy - członkowie ZOMO i pracownicy SB. Podczas radomskich wydarzeń spłonął budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Sądy skazały w trybie doraźnym 170 robotników, przed kolegium stanęło 214 osób, a blisko 2 tys. pozbawiono pracy. W pacyfikacji Radomia uczestniczyło ponad 1,5 tys. milicjantów, w tym 1,1 tys. z milicyjnej szkoły oficerskiej w Szczytnie.Przymierzam się opisać to co widziałem w szerszej pozycji, po to by Ci co mają wątpliwości zrozumieli istotę sprawy wtedy 25 czerwca 1976 roku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz