Pięć lat obecności polskiego wojska w Iraku przyniosło nam znikome korzyści
Znacznie lepiej wyszli na tym Brytyjczycy. Nowy rząd myśli już jednak o rozszerzeniu naszej misji w Afganistanie.
Podczas tej misji mieliśmy stać się potęgą wojskową przy boku naszego sojusznika i partnera - Ameryki. Nie tylko nic takiego nie nastąpiło, ale nie drgnęło też nic w kwestii "obiecywanych" amerykańskich wiz dla Polaków. "Będziemy opuszczać ten kraj z podniesionym czołem" - twierdzi minister obrony narodowej Bogdan Klich, ale w polskich środowiskach opiniotwórczych i mediach niewielu podziela to stanowisko. Dla kogo iracka ropa?Nie sprawdziły się bowiem ani oficjalne cele tej misji, ani te, które były faktycznym motorem naszych działań. Mieliśmy przecież przynieść Irakijczykom wolność i pokój oraz zaszczepić w ich kraju demokrację. Tymczasem Irak pogrąża się w coraz większym chaosie i przemocy - na co dzień giną dziesiątki jego mieszkańców. Polska też nic na tym nie zyskała. - Pod względem gospodarczym polskie korzyści można uznać za zerowe. Wśród polskich przedsiębiorstw, poza nielicznymi firmami z branży zbrojeniowej, nikt niczego w Iraku nie uzyskał - wyjaśnia Marek Kubicki, który przebywał tam przez rok jako przedstawiciel handlowy jednej z polskich firm komputerowych, by uzyskać dla niej kontrakty w tym kraju. - Na tę wojnę wydawaliśmy i wciąż wydajemy 80 milionów dolarów rocznie. O korzyściach gospodarczych trudno mówić - uważa Przemysław Wielgosz, redaktor naczelny polskiej edycji gazety "Le Monde Diplomatique". - Tymczasem brytyjskie i amerykańskie firmy naftowe doprowadziły do tego, że parlament iracki w taki sposób zmienił prawo, by mogły one w sposób niemal nieskrępowany korzystać z irackich pól naftowych. Jest to nie tylko niemoralne wobec Irakijczyków, bo surowce naturalne w każdym normalnym kraju powinny należeć do narodu, ale jednocześnie daje też podstawę tym koncernom do ekspansji - dodaje. Irackie złoża są prawdziwą gratką, bo stanowią 10 procent światowych rezerw ropy i są znane ze swej wysokiej jakości.Nasz sojuszniczy obowiązek?"Symboliczna obecność polskich żołnierzy w Iraku miała ostatnio same minusy i żadnych plusów" - napisał w "Dzienniku" publicysta Cezary Michalski. W podobnym tonie polską misję w Iraku podsumowuje "Gazeta Wyborcza": "W polskiej strefie jest w miarę spokojnie, ale nie zdziwiłbym się, jeśli po opuszczeniu (...) rzekomo spokojnej Diwanii przez Polaków usłyszymy to samo, co usłyszeli Brytyjczycy po opuszczeniu (...) rzekomo spokojnej Basry" - czytamy na jej łamach. Otóż Brytyjczycy, którzy z końcem grudnia wycofali znaczną część swojego kontyngentu, a pozostałych w Basrze żołnierzy umieścili w bazie na lotnisku, zostawiają miasto pełne nielegalnych milicji szerzących przemoc, nad którymi gorzej uzbrojona iracka policja nie ma żadnej kontroli. Za taki stan rzeczy mieszkańcy Basry winią Brytyjczyków, bo to oni uzbroili nielegalne milicje. Choć polska strefa cieszy się opinią autentycznie spokojnej, a polscy żołnierze uchodzą za "lubianych", jest to jeszcze dalekie od tego, by powiedzieć, że spełniliśmy naszą misję. Zdaniem wielu ekspertów, spełnić się jej nie dało, bo z góry założyliśmy, że wszystko pójdzie zgodnie z planem Amerykanów. - Powinniśmy byli zadać wówczas istotne pytania, dowiedzieć się o szczegóły i wizję tej misji. Wniosek z tego, że nie warto bezwarunkowo wierzyć silniejszym partnerom - uważa Łukasz Kulesa, analityk do spraw obronności i bezpieczeństwa w Polskim Ośrodku Spraw Międzynarodowych. Jednak jest on mniej krytyczny wobec faktu polskiej obecności w Iraku. - W momencie, gdy podejmowaliśmy decyzję, postrzegaliśmy to jako nasz sojuszniczy obowiązek wobec Amerykanów. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy się w pierwszej lidze sojuszników USA. Choć tak się nie stało, jesteśmy bardziej w Ameryce zauważani - wyjaśnia.Nasza strefa w Paktika?Choć do zakończenia misji irackiej pozostało jeszcze niemal dziesięć miesięcy, polski rząd myśli już o rozszerzeniu naszej misji w Afganistanie. Z zeszłym tygodniu minister obrony narodowej Bogdan Klich zaproponował, by polscy żołnierze w Afganistanie, rozmieszczeni obecnie w różnych regionach kraju, odpowiadali za jedną strefę - prowincję Paktika. Miałoby to ułatwić Polsce osiągnięcie celów misji afgańskiej: utrwalenie pokoju w tym kraju oraz nasze długofalowe korzyści. Brzmi znajomo? Oby nie była to powtórka z Iraku. O jakich korzyściach jednak mowa? - W przypadku Afganistanu nie chodzi o żadne kontrakty gospodarcze. Tu takiej kwestii nie ma i nie było. Chodzi natomiast o wzmocnienie naszej pozycji w ramach NATO. Im bardziej dany kraj angażuje się w misję natowskie, tym więcej ma do powiedzenia w tym sojuszu. A Polsce zależy na tym, by w NATO liczono się z naszą opinią w kwestii Rosji, jak i rozszerzenia sojuszu na Wschód - wyjaśnia Łukasz Kulesa. - O tym, czy dostaniemy naszą strefę zdecydują Amerykanie. Zielone światło naszych sojuszników oznaczać będzie konieczność zwiększenia polskiego kontyngentu z 1200 do 1600 żołnierzy. Oby więc nasza misja tam była bardziej owocna niż minione pięć lat w Iraku. - W Afganistanie jesteśmy mądrzejsi niż w Iraku. Nasza misja jest bardziej przemyślana, zaplanowana, mamy strategię - przekonuje Kulesa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz