piątek, 30 maja 2008

Haos w międzynarodowych powiązaniach gospodarczych.

Globalizacja należała do nas, kryzysy finansowe zdarzały się im. Ale teraz świat stanął na głowie. Konsumenci w najbogatszych krajach walczą z konsekwencjami kryzysu kredytów i z gwałtownie rosnącymi kosztami energii i żywności. W Chinach sprzedaż detaliczna rośnie w tempie 15 procent rocznie. Trudno mi wyobrazić sobie lepszy opis wyłaniającego się globalnego porządku.Ale problemem jest, że polityka globalizacji pozostaje daleko w tyle za ekonomią. Mimo całego cichego uznania, że potęga przepływa na Wschód, Zachód wciąż chce wyobrażać sobie rzeczy tak jak wyglądały kiedyś w przeszłości. W tym ich i naszym świecie "oni" oskarżani są przez kandydatów Demokratów w amerykańskiej walce o prezydenturę o kradzież "naszych" stanowisk. Teraz słyszymy Europejczyków mówiących: "oni" windują międzynarodowe ceny artykułów spożywczych spalając "nasze" paliwa i spożywając "naszą" żywność.Parę dni temu słuchałem, jak wybitny bankier centralnego banku wyjaśniał w sposób jasny przyczyny załamania się zaufania, które sparaliżowało międzynarodowe rynki kredytów latem zeszłego roku. Mówię w sposób jasny, bo wyjaśnienia utrzymane były w bardzo prostej formie, z pominięciem niezrozumiałej masy algorytmów, pakietów papierów wartościowych i przypisanych rynkom zasad księgowości.Kryzys, jak twierdził ten bankier na konferencji zorganizowanej przez Instytut Dialogu Strategicznego Weidenfeld, wypłynął ze zbieżności nadmiaru światowych oszczędności z eksplozją finansowych innowacji, które stały się możliwe dzięki coraz bardziej wyrafinowanej technice informacyjnej. To z kolei zrodziło, pomiędzy wszystkimi wysoko opłacanymi bankierami inwestycyjnymi i handlowcami, niefrasobliwą obojętność wobec ryzyka. W każdym układzie musiało się to źle skończyć.Oszczędności pochodziły w dużym stopniu od szybko rosnącej gospodarki krajów azjatyckich i z rosnących dochodów producentów ropy i gazu, choć niektóre z nich mogły mieć początek w niechęci do inwestowania w krajach rozwiniętych po tym, jak zakończyła się zabawa z firmami internetowymi. Bankierzy banku centralnego i osoby sprawujące nadzór ostrzegały przed niebezpieczeństwami, gdy spadały pożyczki premiowe a rozłożenie ryzyka zawężało się. Nie przewidzieli natomiast, że eksplozja transakcji kredytowych pod zabezpieczenie hipoteczne w Stanach Zjednoczonych będzie katalizatorem dla tak nagłej plajty.Żadna z powyższych spraw, jak przypuszczam, nie jest żadną rewelacją dla osób z bankowych kręgów, które teraz liczą premie stracone z powodu nieuzasadnionego entuzjazmu. Jednakże tym, co mnie najbardziej uderzyło, to sposób, w jaki kryzys (nikt nie jest pewien, że już się zakończył) dostarcza doskonałej metafory dla nowego geopolitycznego krajobrazu.Powróćmy myślami do szoku finansowego lat 80. i 90. zeszłego stulecia. Dla nas na Zachodzie były to niefortunne wydarzenia gdzieś w odległych miejscach: Ameryka Łacińska, Rosja, Azja i znów Ameryka Łacińska. Było co prawda ryzyko zarażenia, ale jako że bogate państwa zapłaciły już swoją cenę, leżało to w kosztach własnych nieodpowiedzialnych banków. Naprawdę niesmaczne lekarstwo przepisane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy musiało być zażyte przez pożyczkobiorców nie mających zbyt wiele szczęścia. Zachód wyznaczył parametry globalizacji. Liberalizacja handlu i napływ kapitału były projektem, którego właścicielem były w dużym stopniu Stany Zjednoczone. Nie było to całkiem imperialistyczne przedsięwzięcie, ale podczas gdy każdy powinien zyskać na integracji gospodarczej, niewyartykułowane założenie było następujące: największe korzyści odniosą najbogatsi. Zasady zostały określone w czymś nazwanym, jak się można było spodziewać, Waszyngtońskim Konsensusem.Na tym tle obecny dyskomfort Zachodu jest pełen ironii. Pokaźna część nadmiernych oszczędności, które nadmuchały bańkę kredytową była produktem Waszyngtońskiego Konsensusu. Nigdy więcej – powiedziały sobie ofiary kryzysu roku 1997 we wschodniej Azji – po tym jak zostały zmuszone w roku 1997 do zażycia lekarstwa od Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To był ostatni raz, kiedy byli więźniami zachodnich subwencji. W zamian zgromadzili swoje własne olbrzymie rezerwy obcych walut.Teraz sytuacja się odwróciła. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że zaawansowane gospodarki będą jedynie utrzymywać się na powierzchni. Przy odrobinie szczęścia w roku bieżącym i następnym pojawi się wzrost odrobinę powyżej jednego procenta. Jeśli uda im się uniknąć recesji – a większość moich amerykańskich znajomych uważa, że jest to mało prawdopodobne w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych – będą musieli podziękować za to silnemu tempu wzrostu w Azji i Ameryce Łacińskiej. Prognozy przewidują w Chinach wzrost o około 9 procent w ciągu tych dwóch lat, dla Indii wzrost ten ma wynieść 8 procent a pojawiające się i rozwijające gospodarki jako całość mają odnotować wzrost na poziomie nieco wyższym niż 6 procent.Stare potęgi nie pojęły jeszcze tej nowej rzeczywistości. Są oczywiście na tak jeśli chodzi o potrzebę restrukturalizacji instytucji międzynarodowych. Wschodzące państwa – zapewniają zachodni politycy – powinny również mieć coś do powiedzenia. Może więcej miejsc w Banku Światowym, w Organizacji Narodów Zjednoczonych i , oczywiście, w zarządzie Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ale zgodnie z założeniem wschodzące potęgi będą po prostu mieścić się w istniejącym systemie – niewielka poprawka tutaj, małe ulepszenie tam i wszystko będzie znów w porządku. Brakuje chęci aby dostrzec, że to właśnie jest moment transformacji, który wymaga całkowicie nowego spojrzenia na świat.Jednym z powodów takiej powściągliwości jest pojawienie się innych "ich" i "nas" – tym razem w obrębie zachodnich społeczeństw. "My" w tym wypadku to osoby dobrze wykształcone z dobrą pozycją, które są w stanie uzyskać pokaźne świadczenia z procesu globalnej integracji gospodarczej. "Oni" to ludzie niewykształceni, mający mniej szczęścia, którzy stracili pracę i których dochody obniżyły się z powodu dużych przesunięć w korzyściach płynących z technologicznych innowacji i otwartej gospodarki.Odpowiedź rządów do tej pory leżała gdzieś pomiędzy desperacją a zaprzeczeniem: nie ma nic do zrobienia w obliczu sił globalnego rynku; lub korzyści z globalizacji w końcu spłyną. Aktywna polityka edukacji i opieki społecznej konieczna dla złagodzenia procesu przystosowania się zwracała na siebie uwagę swoja nieobecnością. W jaki sposób poinformować swój elektorat, że wszystkie stare założenia kapitalizmu społecznego muszą być na nowo przemyślane?Trudno. Ale te dwa zestawy nacisków – pomiędzy państwami i wewnątrz nich – nie mogą być bez końca ignorowane. Ten sposób powoduje niepowstrzymany spadek do protekcjonizmu, który sprawi, że ostatni finansowy sztorm wyglądał będzie jak letnia nawałnica. W jakikolwiek sposób zostanie to załatwione, proces dostosowania się do nowego porządku na świecie będzie bolesny. W końcu, przez ostatnie dwa stulecia, Stany Zjednoczone i Europa cieszyły się łatwą polityczną i ekonomiczną hegemonią.Nie ma powodu, dla którego nie powinni w dalszym ciągu prosperować w świecie, gdzie potęga rozkłada się bardziej równomiernie. Globalizacja nie musi być grą o zerowej sumie. Ale jeżeli Zachód to zaakceptuje, musi uznać, że dłużej już nie może być tym, który ustala zasady.Philip Stephens

Powyzszy opis sytuacji pokazuje haos na rynkach i jego konsekwencje. W wielu wcześniejszych postach pokazywałem, że jesteśmy na początku wielkiego kryzysu, jeżeli nie zostana podjęte szybkie i radykalne rozwiązania w organizacji światowych powiązań gospodarczych to przebieg i skutki tego kryzysu będą bardzo bolesne dla wielu narodów i społeczeństw. Nastąpi zmiana sił na arenie międzynarodowej, a to jest na pograniczy wojny.

Brak komentarzy: