wtorek, 13 maja 2008

Obozy pracy w ChRL.

Harry Wu nazywał się kiedyś Wu Hongda. Urodził się w 1937 roku w Szanghaju, w bardzo zamożnej rodzinie. Jego ojciec był bankierem, matka pochodziła z rodziny posiadaczy ziemskich. Nie była to zbyt dobra rekomendacja w czasach Mao Zedonga i jego Rewolucji Kulturalnej. Wu studiował geologię w Pekinie. Po raz pierwszy aresztowano go w 1956 roku, w czasie tak zwanej Kampanii Stu Kwiatów, w której zachęcano obywateli do wyrażania własnych opinii, by mogli wnieść swój wkład w rozwój kraju. W 1960 roku jako "kontrrewolucjonista i prawicowiec" został skazany na przymusowe roboty i wysłany do tzw. laogai, obozu reedukacji poprzez pracę. Wyszedł na wolność dopiero po dwudziestu latach, w czasie których budował drogi, pracował w kopalniach, ale głównie cierpiał głód, był torturowany i wielokrotnie widział, jak umierają jego towarzysze. Wypuszczono go w 1979 roku, po śmierci Wielkiego Sternika. Wkrótce potem otrzymał stypendium, dzięki któremu mógł podjąć pracę na Uniwersytecie Kalifornijskim i wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tam od lat walczy o to, by świat poznał okropności reżimu, w którym żyły i ginęły miliony ludzi i który trwa po dziś dzień.Aby wypełnić tę misję, założył The Laogai Research Foundation (Fundację Badań nad Laogai) i napisał takie książki jak "Laogai: The Chinese Gulag" ("Laogai – chiński gułag") czy "Bitter Winds" ("Gorzki wiatr"), wspomnienia spisane w 1994 roku przy pomocy dziennikarki Carolyn Wakeman. Ta ostatnia pozycja była porównywana do "Archipelagu Gułag" Sołżenicyna. Ostatnio ukazała się w Hiszpanii nakładem wydawnictwa Libros del Asteroide. Dlatego dziś wiemy już tyle o gułagach i obozach koncentracyjnych, a prawie nic nie słyszeliśmy o laogai? Każda dyktatura dysponuje różnymi sposobami zastraszania ludzi i zmuszania ich do milczenia. Dlaczego w Chinach miałoby być inaczej? Niestety, kraj ten był do niedawna całkowicie zamknięty, trudno więc było się zorientować, co tam się dzieje. Ale w samych Chinach słowo "laogai" jest powszechnie używane. Można na przykład usłyszeć, że czyjś ojciec był w laogai. Dziś kraj jest otwarty na kontakty z zagranicą, ale mówi się głównie o Tybecie, a nie o chińskich gułagach. Tu wchodzą w grę zbyt wielkie pieniądze, zbyt wiele amerykańskich firm inwestuje dziś w Chinach. Nikogo nie interesują prawa człowieka, nikt nie robi nic w tej sprawie, nie ma tam takich procesów jak w Norymberdze.Jak traktowano, jak wciąż traktuje się więźniów w laogai?Nazwa "laogai" pochodzi od dwóch chińskich słów oznaczających "pracę" i "naprawę". Chodzi o przemianę poprzez pracę. Więźniowie byli więc zmuszani do ciężkich robót i poddawani reedukacji, aby stali się w końcu komunistami. Nie wystarczyło, że ktoś dobrze wykonywał swoją pracę, musiał jeszcze podpisywać jakieś dokumenty, odcinając się w ten sposób od swoich przekonań, opinii, od swojej religii. Tak było już w chwili przyjścia do obozu. Potem co jakiś czas trzeba było przyznawać się różnych przewinień, składać samokrytykę, wyjaśniać motywy swego postępowania. Byli tam różni więźniowie, ale początkowo do obozów wysyłano przede wszystkim więźniów politycznych. To, co działo się w laogai, to było ludobójstwo, miało na celu wymordowanie całej klasy kapitalistycznej, podobnie jak w Kambodży. Do laogai trafiali intelektualiści, posiadacze ziemscy, ludzie z tej samej klasy społecznej, bez względu na różnice rasowe czy religijne. Jeśli syn chłopa popełnił kradzież, wybaczano mu, otrzymywał jedynie naganę, ponieważ należał do klasy rewolucjonistów. Jeśli złodziejem okazał się ktoś z dawnej burżuazji, traktowano to jako przestępstwo polityczne i sprawcę należało surowo ukarać.Ile osób przeszło przez te obozy? Trudno powiedzieć, bo są to dane objęte tajemnicą, ale moja fundacja udokumentowała istnienie aż tysiąca takich obozów. Od samego początku ich istnienia do dnia dzisiejszego musiało przez nie przejść od 40 do 50 milionów osób. Obecnie przebywa w nich pewnie około trzech milionów więźniów. Od czasu, gdy w latach 90. przedstawiono ten problem Kongresowi USA i domagano się, by w słownikach umieszczono termin "laogai" na równi z "gułagiem", chińskie władze już ich tak nie nazywają, teraz mówią o nich po prostu "więzienia". Ale zmieniła się tylko nazwa, nie ich charakter.Pochodzące z nich towary można kupić także na Zachodzie.Laogai to część chińskiej gospodarki, nieograniczona, darmowa siła robocza. Więźniowie tych obozów to najliczniejsza grupa niewolników na świecie. Budują drogi, produkują różne towary na sprzedaż, między innymi ubrania i zabawki. Stany Zjednoczone zakazały sprzedawania na swym terytorium produktów pochodzących z laogai, na niektóre firmy nałożono sankcje za sprowadzanie tych towarów. W tej chwili jednak zarządcy obozów są dużo sprytniejsi, sprzedają swoje produkty innym chińskim firmom, a one eksportują je tak, jakby to były ich własne wyroby. Chińskie wyroby, mogą być splamione krwią więźniów.Wśród towarów, którymi handlują, są również ludzkie organy.W laogai wykonuje się także wyroki śmierci. Z drugiej strony Chiny zajmują drugie miejsce na świecie pod względem liczby dokonywanych transplantacji. W 2006 roku ministerstwo zdrowia przyznało, że 95 procent organów do przeszczepów pochodziło od straconych więźniów.Według relacji, wiele ciał z głośniej wystawy "Bodies" pochodzi z laogai.To nowy rodzaj działalności. Od czasu, gdy pewien niemiecki lekarz opracował technologię preparowania zwłok, jeden z chińskich profesorów poszedł w jego ślady. Korzystając z funduszy pochodzących od amerykańskiej firmy Premier, stworzył cały miniprzemysł, zajmujący się preparowaniem ciał i wystawianiem ich na widok publiczny. W wielu przypadkach wyraźnie widać, że są to ciała Chińczyków, prawdopodobnie pochodzące z laogai. Ich rodziny nie zostały powiadomione o śmierci i nie mogły odebrać zwłok.Wu Hongda został skazany na dożywocie, więc nie miał żadnej nadziei. Nie mógł nawet marzyć ani niczego sobie wyobrażać. Był całkowicie martwy. Codziennie musiał pracować aż do zupełnego wyczerpania. Wiele razy był zawieszony między życiem a śmiercią, widział, jak umierają jego towarzysze, cierpiał straszliwy głód, był torturowany..Przeżył dzięki temu, że "się zwierzęciem". że nie jest żadnym bohaterem. Po wyjściu stamtąd nie mógł już dłużej wyznawać mojej religii. To przykład - jeden z 40 milionów chińskich więźniów. Polecem ku zadumie.

Brak komentarzy: