niedziela, 4 maja 2008

Okręty podwodne

Gdy płyniemy statkiem wycieczkowym przez Morze Śródziemne, Atlantyk czy Pacyfik, nie zdajemy sobie sprawy, że pod wodą czai się śmierć - są tam gigantyczne okręty podwodne mające na swoich pokładach nuklearny arsenał, który może obrócić cały nasz świat w perzynę i morze gruzów. Największy rekin świata Akuła to po rosyjsku rekin. Ten Rekin jest największą podwodną maszyną, jaką skonstruował człowiek. W swoich trzewiach kryje dwa reaktory atomowe napędzające turbiny o mocy 100 tysięcy KM, zapewniające kolosowi uzyskanie prędkości 27 węzłów pod wodą i możliwość pływania do końca świata, a może jeszcze dłużej (tak naprawdę specjaliści oceniają, że okręt może być pod wodą do 180 dni). Może też zanurzyć się na głębokość 500 metrów. Wypiera 20 tysięcy ton wody - tyle, ile duże nowoczesne tankowce pływające na powierzchni. Rekin ma nad dziobem sześć wyrzutni śmiercionośnych torped, a tam, gdzie prawdziwe rekiny mają serce, przewozi 20 balistycznych pocisków rakietowych - w każdym po dziesięć głowic jądrowych zdolnych zniszczyć połowę cywilizowanego świata. Rosjanie z dumą nazywają Rekina (w kodzie NATO - Tajfun) podwodnym krążownikiem. Mają takich krążowników podobno sześć, a może siedem. Choć olbrzym jest bardzo hałaśliwy (szum wytwarzany przez śruby, turbiny i urządzenia okrętu jest wykrywany przez nasłuch przeciwnika - to pięta achillesowa Rekina), Rosjanie się tym nie przejmują. Taktyka Tajfunów nie polega bowiem na patrolowaniu mórz i oceanów, tylko na dotarciu w wyznaczony rejon (najczęściej pod lodową pokrywą Arktyki). Tam Rekin czeka na polecenia z dowództwa i na rozkaz odpalenia rakiet, który na szczęście jeszcze nigdy nie padł.Zejdźmy do wnętrza kolosa. Podwodny katamaran z tytanu Rekin ma w rzeczywistości dwa tytanowe kadłuby skryte pod grubą stalową powłoką. Według informacji zachodnich specjalistów - popartych doniesieniami wywiadu - powłoka pozwala mu na pływanie pod lodem i wynurzenie się ponad twardy lód w Arktyce, tak by mógł odpalić rakiety. Ile jest w tym rosyjskich przechwałek, a ile prawdy? Miejmy nadzieję, że nigdy się nie przekonamy. Plątanina wewnętrznych korytarzy, rur i przewodów, wodoszczelne luki, jarzące się setkami światełek i wskaźników panele sterowania (oparte na radzieckiej technice z lat 80.) to nie wszystko. Jest jeszcze basen i wiele innych luksusów, którymi raczy się załoga. Warunki życia na okręcie są podobno dużo lepsze niż na innych podwodnych rosyjskich kolosach. Załoganci mają osobne kabiny, wolny dostęp do toalety i prysznica. Jak jest naprawdę? Tego nie wie nikt. Luksus pod wodą Jak czytamy w jednym z opracowań poświęconych rosyjskiej flocie podwodnej, pod pokładem stworzono naprawdę komfortowe warunki życia i pracy dla 160-osobowej załogi. Przedziały załogi są bardzo wygodne i dobrze wyposażone. Rozmiary okrętu pozwoliły na umieszczenie w jego wnętrzu sauny, kina, basenu, sali gimnastycznej, solarium, a nawet ptaszarni! Taka dbałość o komfort załogi wynikała z pewnością z chęci złagodzenia niezwykle stresujących warunków, w jakich znajdowali się członkowie załogi, gdy okręt znajdował się wiele dni głęboko pod lodami Arktyki. Załogi Tajfunów mogły pochwalić się komfortem wyższym nawet niż panujący na amerykańskiej jednostce balistycznej klasy Ohio!. Skąd ta dbałość o wygodę podwodniaków? Z prostego pragmatyzmu. Okręt miał przez wiele miesięcy przebywać w głębinach pod czapą lodową Arktyki, czekając na sygnał do odpalenia swoich śmiercionośnych ładunków. Z tej zatopionej w mroźnych głębinach rury - właściwie dwóch rur - nie było wyjścia. Każda nieprzewidziana sytuacja, bunt załogi czy choćby nieodpowiedzialne zachowanie załamanego z powodu zamknięcia w surowych warunkach marynarza mogło skutkować katastrofą. Na to dowództwo Floty Północnej nie mogło sobie pozwolić. Jest jeszcze jeden aspekt wyjątkowego traktowania rosyjskich marynarzy na pokładach okrętów podwodnych. Nieliczni zachodni dziennikarze, którzy dotarli do garnizonowych miasteczek przy bazach okrętów podwodnych takich jak Widajewo (stamtąd pochodziła m.in. załoga "Kurska"), byli przerażeni spartańskimi warunkami, w jakich żyją członkowie załogi i ich rodziny. Odrapane betonowe bloki, obskurny sklep, szkoła z "dietskim sadem" (przedszkolem) i klub garnizonowy. W porcie rdzewiejący wrak starego okrętu. Dookoła tundra, która zimą staje się lodową pustynią. Gdy ma się taką alternatywę, chętnie wraca się na pokład najbardziej luksusowego okrętu podwodnego świata. Wbrew pozorom zarobki ludzi, którzy tam pracują, nie są wysokie. Po katastrofie okrętu "Kursk" żona jednego ze służących na nim oficerów wyjawiła brytyjskim dziennikarzom, że mąż zarabiał około 300 dolarów miesięcznie. Mimo spartańskich warunków bytowania i zarobków nieadekwatnych do ryzyka, kwalifikacji i wysiłku służba na podwodnym kolosie jest marzeniem niemal każdego rosyjskiego marynarza, a załogi tych okrętów uważane są za elitę floty, nie tylko wśród wojskowych. Nic dziwnego, skoro atomowe okręty podwodne są oczkiem w głowie samego Władimira Putina. Niejednokrotnie prezydent odwiedzał bazy rozrzucone wokół Murmańska i wizytował okręty, bratając się z ich załogami. Rekiny ruszają na łowy Do niedawna większość Tajfunów bezczynnie kołysała się przy kejach. Powodem był brak pieniędzy i organizacyjny bezwład Floty Północnej. Po katastrofie "Kurska" i szoku, jaki spowodowała, to się zmieniło. Decydujące były postanowienia prezydenta o zwiększeniu wydatków na zbrojenia, poparte rosyjskim boomem gospodarczym i wzrostem przychodów państwa. Dzisiaj podwodne nuklearne giganty niemal regularnie wychodzą w morze, śledzone czujnym okiem sił rozpoznawczych NATO. Obserwują je nie tylko satelity i samoloty szpiegowskie krążące nad kręgiem polarnym, ale i natowskie okręty podwodne. Nie jest już tajemnicą, że wody Morza Barentsa i Oceanu Arktycznego w pobliżu rosyjskich wybrzeży systematycznie patrolują okręty marynarki amerykańskiej i Royal Navy. Zdarza się, że podczas ćwiczeń Floty Północnej "wrogie" jednostki podwodne przemykają pomiędzy okrętami rosyjskimi, pilnie je śledząc, namierzając i notując wszystkie parametry. Dochodzi nawet do kolizji, które zazwyczaj obie strony utrzymują w tajemnicy. Rosjanie odwdzięczają się pięknym za nadobne i gorliwie patrolują wody wokół amerykańskich wybrzeży. - Byłem przez trzy miesiące w pobliżu Florydy i ani razu nie wynurzyliśmy się na powierzchnię - powiedział mi przed laty jeden z byłych rosyjskich podwodniaków. - Dopiero gdy pobieraliśmy zaopatrzenie w bazie na Kubie, zobaczyłem słońce. Podwodna Ameryka Amerykanie dużo chętniej niż Rosjanie pokazują wnętrza swoich atomowych podwodnych kolosów. Na antenie Discovery czy National Geographic można zobaczyć, jak żyją i pracują, co jedzą i jak tęsknią za rodzinami podwodniacy US Navy. Możemy przyjrzeć się pracy kucharza serwującego załodze dobrze wysmażone steki, dbającego o to, by indyk w Święto Dziękczynienia nie był przesmażony, a goście okrętowej mesy jedli tak, żeby im się uszy trzęsły. Nie można tylko zobaczyć, jaką broń przenoszą okręty i do czego zostały stworzone. Podobno (to słowo jest niestety najwłaściwsze) amerykańscy podwodni nosiciele rakiet typu Ohio mają na swoich pokładach po 24 rakiety Trident. Każda może przenosić 10 do 12 głowic nuklearnych o sile dużo większej od bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę. Rakiety mają zasięg do 12 tysięcy kilometrów. To oznacza, że pocisk wystrzelony z głębin Pacyfiku lub Oceanu Indyjskiego może zniszczyć Moskwę, Pekin, Teheran lub inne dowolnie wybrane miasto. Pytanie, po co Amerykanom kilkanaście (oficjalnie mówi się o osiemnastu) tak groźnych okrętów jest, delikatnie mówiąc, naiwne. Zobaczmy lepiej, jak wygląda Ohio. Skryty zabójca To wielka rura z tytanu i stali, licząca sobie 170 metrów długości. Mieści w swoim wnętrzu reaktor atomowy, który napędza turbiny o mocy o połowę mniejszej niż turbiny Tajfuna i zapewnia okrętowi podobną prędkość jak rosyjskiemu gigantowi - 25 węzłów pod wodą. Pływa na głębokości do 300 metrów, ale znając wiarygodność danych podawanych przez wojskowych, można tę liczbę pomnożyć przez dwa. Ohio jest niezwykle groźny - nie tylko dlatego, że w swoim kadłubie skrywa nuklearny arsenał zdolny do zniszczenia dużego kraju, ale przede wszystkim dlatego, że jest niezwykle cichy. Podczas gdy rosyjskie kolosy wytwarzają pod wodą potworny hałas, który można wykryć w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, amerykański nuklearny łowca jest w stanie niepostrzeżenie, a właściwie niesłyszalnie, podkraść się do wybrzeży wroga. Amerykański kolos ma jeszcze inny atut. Jego wyrzutnie torpedowe przystosowano do wystrzeliwania spod wody rakiet manewrujących Tomahawk. O ich skuteczności świat przekonał się, gdy podczas pierwszej wojny irackiej znikąd zaczęły spadać na Irak inteligentne pociski o porażającej sile niszczenia. W praktyce wyglądało to tak, że amerykańskie okręty czaiły się pod wodami Zatoki Perskiej z dala od Iraku. Na sygnał wysłany z dowództwa operacji "Pustynna Burza" pociski z sykiem wysuwały się z torpedowych rur, by podążyć ku powierzchni wody. Tam uruchamiały się ich silniki odrzutowe. Tomahawki rozsuwały schowane w kadłubie skrzydła i lecąc nisko nad ziemią, zmierzały do wyznaczonych celów, kierując się elektroniczną mapą, porównywaną z tym, co widziały ich czujniki. Efektem były zniszczone irackie lotniska, bunkry, miasta i zgrupowania wojsk. Mało kto z irackich sztabowców spodziewał się, że śmierć i zniszczenie na lądzie nadejdą spod wody. Podwodne kolosy wciąż istnieją Gdy płyniemy statkiem wycieczkowym przez Atlantyk, Pacyfik czy Ocean Indyjski, nie zdajemy sobie sprawy, że pod kadłubem naszego białego Sea Criusera może czaić się czarny kadłub prawdziwego podwodnego krążownika. Mimo że zimna wojna dwóch mocarstw przeszła do historii, podwodne kolosy wyposażone w setki głowic jądrowych, torped i rakiet o niszczącej sile nadal przemierzają światowe oceany. Połowa arsenału nuklearnego Stanów Zjednoczonych znajduje się pod wodą - na pokładach okrętów podwodnych. Dane o rosyjskiej podwodnej sile atomowej pozostają utajnione, ale i tak można przypuszczać, że jest to siła zdolna do zniszczenia dużej części cywilizowanego świata. Skryte pod wodą okręty nuklearne patrolują 70 procent obszaru Ziemi (tyle stanowią morza i oceany). Co więcej, w stoczniach USA, Rosji, Chin i wielu innych państw powstają następcy Tajfunów, Ohio i innych śmiercionośnych kolosów - jeszcze potężniejsze, doskonalsze, bardziej niebezpieczne. Najwyższy czas, by zacząć się bać...

Brak komentarzy: