Rymy historii. Może historia się nie powtarza, ale – jak zauważył Mark Twain – czasami się rymuje. Kryzysy i konflikty z przeszłości wracają, wystarczająco podobne, by je rozpoznać nawet wówczas, gdy zachodzą w zupełnie nowych okolicznościach. Obecny wyścig o światowe złoża surowców rozpoczął się na dobre. Sytuacja przypomina dziś czasy sprzed I wojny światowej, kiedy imperium brytyjskie i Rosja rywalizowały o dominację w Azji Środkowej. Dziś także stawką jest ropa – i podobnie jak wówczas, rośnie ryzyko, że rywalizacja nie zawsze będzie pokojowa.Na tym jednak podobieństwa się kończą. Dziś na scenie pojawili się zupełnie nowi gracze, a ropa nie jest jedynym bogactwem, o które toczy się gra. Rudyard Kipling w książce "Kim" – sensacyjnej powieści szpiegowskiej, której akcja rozgrywa się w czasach panowania Brytyjczyków w Indiach – pisząc o tamtym okresie rywalizacji użył określenia "Great Game", czyli "Wielka Rozgrywka". Główne role przypadły wtedy Wielkiej Brytanii i Rosji, rywalizującym o kontrolę nad środkowoazjatyckimi zasobami ropy naftowej. Dziś Wielka Brytania ma niewiele do powiedzenia, za to Indie i Chiny – wówczas kraje kontrolowane przez siły zewnętrzne – stały się głównymi aktorami konfliktu. Walka nie toczy się już tylko o złoża w Azji Środkowej, lecz rozciąga się od Zatoki Perskiej przez Afrykę aż po Ameryką Południową i tereny podbiegunowe. I nie chodzi tylko o ropę, ale także o wodę pitną i inne surowce. Tocząca się dzisiaj Wielka Rozgrywka jest znacznie bardziej zacięta i znacznie groźniejsza niż poprzednia.Najważniejszym nowym graczem są niewątpliwie Chiny – w ich przypadku wyraźnie widać pewien charakterystyczny schemat. Władze w Pekinie postawiły wszystko na wzrost gospodarczy. Jeśli nie uda im się poprawić warunków życia, prędzej czy później może dojść do poważnych niepokojów społecznych, co z kolei może doprowadzić do utraty władzy przez obecnie rządzących. Co więcej, w Chinach trwa największy i najszybszy w historii proces przenoszenia się ludności ze wsi do miast, proces, którego nikt już nie zatrzyma.Dla dalszego wzrostu gospodarczego nie ma alternatywy, ale wiążą się z tym bardzo poważne skutki uboczne. Przemysł i rolnictwo zużywają ogromne ilości wody, a himalajskie lodowce cofają się. Okazuje się, że woda nie jest surowcem odnawialnym. Dwie trzecie chińskich miast cierpi na niedobory wody, a pustynie pochłaniają ziemie uprawne. Prowadzona w zawrotnym tempie industrializacja powiększa jeszcze problemy środowiskowe, bo Chiny budują i eksploatują ogromną liczbę elektrowni węglowych, najbardziej zanieczyszczających powietrze i przyspieszających globalne ocieplenie. To błędne koło, które zresztą funkcjonuje nie tylko w Chinach. Ciągły wzrost wymaga coraz większego dopływu energii i surowców, więc chińskie firmy szukają ich złóż na całym świecie. Zapotrzebowanie na surowce wciąż rośnie – a ich zapasy są przecież ograniczone.Choć nie wygląda na to, by złoża ropy naftowej miały się wyczerpać w najbliższej przyszłości, czasy taniej ropy bezpowrotnie się skończyły. Wiele krajów stara się zapewnić sobie możliwość wydobycia pozostałych złóż. Także tych, które stały się dostępne właśnie dzięki zmianom klimatu. Kanada przeciwstawia się rosyjskim roszczeniom do terenów arktycznych, własne roszczenia przedstawiają także Norwegia, Dania i Stany Zjednoczone. Wielka Brytania twierdzi, że ma prawa do terenów w okolicach bieguna południowego.Rywalizacja o źródła energii będzie prawdopodobnie leżała u podstaw większości konfliktów, jakich możemy oczekiwać w obecnym stuleciu. Jednak tym razem prawdziwym niebezpieczeństwem nie jest kolejny "szok naftowy" i jego wpływ na produkcję przemysłową, ale zagrożenie głodem. Współczesne gospodarstwa rolne są w ogromnych stopniu zmechanizowane i jeśli zabraknie regularnych dostaw ropy naftowej, półki w supermarketach zaczną świecić pustkami. Tymczasem świat wcale nie odzwyczaja się od ropy. Przeciwnie, jest od niej uzależniony bardziej niż kiedykolwiek. Trudno się dziwić, że najpotężniejsze państwa starają się kontrolować swoje złoża i zdobywać nowe.Nowa runda Wielkiej Rozgrywki nie zaczęła się wczoraj. Stało się to już w czasie ostatniego poważnego konfliktu XX w., który był niczym więcej jak wojną o ropę. Nikt nie udawał, że pierwsza wojna w Zatoce miała na celu walkę z terroryzmem czy szerzenie demokracji. George Bush senior i John Major przyznawali wprost, że chodzi o zabezpieczenie światowych zapasów ropy naftowej. Niezależnie od zaprzeczeń ze strony mniej szczerego pokolenia polityków nie ma wątpliwości, iż kwestia ropy naftowej była także podstawą późniejszej inwazji na Irak.Ropa pozostaje w centrum całej rozgrywki, a jeśli coś się zmieniło to tylko tyle, że dziś jest jeszcze ważniejsza niż niegdyś. Supernowoczesne armie, z całą swoją rozbudowaną logistyką i potęgą sił powietrznych, są skrajnie zależne od źródeł energii. Według raportu Pentagonu ilość ropy naftowej potrzebna każdego dnia do prowadzenia działań wojennych w przeliczeniu na jednego żołnierza podwoiła się w okresie od II wojny światowe do wojny w Zatoce. A kiedy USA najechały Irak, wzrosła czterokrotnie. Najnowsze szacunki sugerują, że dziś – po pięciu latach od rozpoczęcia operacji irackiej – ilość ta jest jeszcze większa.Choć w poprzedniej rundzie Wielkiej Rozgrywki państwa Zachodu grały rolę dominującą, dziś w dużym stopniu zależą od coraz bardziej pewnych siebie producentów ropy. Doprowadzona do perfekcji przez byłego prezydenta Putina umiejętność lekceważenia światowej opinii publicznej może drażnić Europejczyków, ale nie zmienia to faktu, że Europa uzależniona jest od rosyjskiej ropy i gazu. Prezydent Bush może nie cierpieć Hugo Cháveza, ale Wenezuela jest dostawcą 10 proc. ropy importowanej do USA. Prezydent Ahmadineżad może i jest wcieleniem zła, ale przy cenach ropy dochodzących do 100 dolarów za baryłkę jakiekolwiek próby jego obalenia byłyby niezwykle ryzykowne.Podczas gdy znaczenie potęg Zachodu spada, nowe mocarstwa wcale nie są zgodne. Chiny i Indie rywalizują o środkowoazjatyckie złoża ropy i gazu. Tajwan, Wietnam, Malezja i Indonezja ścierają się o złoża ropy odkryte pod dnem Morza Południowochińskiego. Arabia Saudyjska i Iran rywalizują w Zatoce Perskiej, z kolei Iran i Turcja czujnie przyglądają się Irakowi. Międzynarodowa współpraca pozornie wydaje się najlepszym wyjściem z sytuacji – realia jednak są takie, że w obliczu rywalizacji o surowce naturalne świat jest coraz bardziej podzielony.A przecież jeszcze dziesięć lat temu słyszeliśmy głosy różnych modnych wówczas guru od ekonomii tłumaczących nam, że surowce nie grają już takiej roli jak kiedyś, że dziś to idee są źródłem rozwoju ekonomicznego, że czasy się zmieniły, czeka nas epoka niekończącego się wzrostu gospodarczego… Tymczasem cała "ekonomika wiedzy" czy "gospodarka wiedzą" (ang. knowledge economy) okazała się iluzją stworzoną przez tanią ropę, tanie pieniądze i boom gospodarczy. A wiara w takie iluzje zawsze kończy się tragicznie. To nie jest koniec świata globalnego kapitalizmu – to po prostu zwykła kolej rzeczy. Historia toczy się jak zwykle.Poważną różnicę stanowi problem zmian klimatu. Podnoszenie się poziomu mórz oznacza zmniejszanie się zasobów słodkiej wody i żywności, co może doprowadzić do drastycznego zwiększenia się liczby uchodźców z Afryki i Azji szukających schronienia w Europie. W miarę, jak paliwa kopalne robią się coraz droższe, bardziej opłacalna staje się eksploatacja innych źródeł, takich jak piaski smoliste, ale pozyskiwanie paliw z takich alternatywnych źródeł wiąże się z większą ilością zanieczyszczeń niż przetwarzanie ropy.W tej rundzie Wielkiej Rozgrywki niedobory energetyczne i globalne ocieplenie napędzają się nawzajem. W czasie poprzedniej rundy na świecie żyło około 1,65 miliarda ludzi. Na początku XXI w. jest nas już czterokrotnie więcej. I wszyscy staramy się jakoś zabezpieczyć swoją przyszłość w świecie, który za sprawą zmian klimatu sam także zmienia się nie do poznania. Wydaje się, że rozsądek nakazywałby przygotować się na kolejne "rymowanki historii".
12
piątek, 30 maja 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz